Poranek zapowiadał dość nieprzyjemny dzień. Zachmurzone niebo, bez jakichkolwiek ciepłym promieni słonecznych, i niska temperatura, zniechęcały do pójścia do szkoły. Zwlekając się z łóżka, po raz kolejny Lucy była zmuszona odsunąć od siebie piec w postaci Dragneela. Miała już serdecznie dość jego nocnych schadzek, lecz nie była w stanie im zaradzić. W zasadzie nawet się już przyzwyczaiła, nie przywiązując zbytniej wagi do takich bezsensownych gestów „miłości”.
Zamykając za sobą drzwi pokoju, jeszcze raz spojrzała na słodkiego męża, który po utracie Przytulanki, pochwycił w swoje ramionami niczemu winną poduszkę. Przeciągając się i na okrągło ziewając, szła w stronę kuchni, marząc o ciepłej, porannej kawie. Lecz gdy doszła do stołu, mimowolnie spojrzała w stronę drzwi wejściowych. Na wycieraczce ujrzała białą kopertę, odwróconą do góry nogami. Zaciekawiona nastawiła szybko czajnik i podeszła wieszaków. Chwyciła w dłonie papier i podniosła.
Znieruchomiała z przerażenia.
Czytając napis z drugiej strony, nie mogła uwierzyć w prawdziwość tych wyrazów. Już w pierwszej chwili przyszło jej namyśl, że to jedynie chory żart, lecz wszystko temu zaprzeczało.
Stojąc w miejscu przez jakiś czas, nagle usłyszała dźwięk gotującego się czajnika. Natychmiast oprzytomniała i pognała w kierunku wody, wyłączając ją z gazu. Zaglądając, czy przypadkiem ten proceder nie obudził Natsu, wychyliła się. Jednak gdy odpowiedziała jej cisza, odetchnęła z ulgą i osunęła się na krzesło. Jeszcze raz przeczytała tytuł zapisany na środku koperty. „Do Lucy Heartfilii od Layli Heartfilii”. Prychnęła i rzuciła przedmiot na blat. Oparła się łokciami o stół i odgarnęła rękoma włosy do tyłu. Wypuściła z płuc głośno powietrze i ponownie zawiesiła wzrok na papierze.
Niespodziewanie wstała i zalała kawę, zaparzając ją. Powróciła na dawne miejsce i pochwyciła w dłonie kopertę, otwierając ją. Sądziła, że da radę, lecz jej serce było zbyt kruche. Czuła tak przytłaczający ucisk, że z bólem powstrzymywała łzy, które próbowały ponownie dodać jej smutku i cierpienia. Lecz świadomość, że taka szansa się nie powtórzy, nie pozwalała jej zostawić wszystkiego za sobą.
Pełna determinacji wyjęła z wnętrza list i rozłożyła go.
„Witaj, Lucy!
Wiem, jak bardzo dla Ciebie trudne jest czytać słowa, które przelałam na tę kartkę papieru. Skoro ją dostałaś, musisz być już dorosła, a ja… martwa. To, co teraz robię, wydaje mi się być bardziej zabawne niż rzeczywiste. Nie wiem, co chciałam osiągnąć, pisząc do Ciebie ten list. Może wybaczenie? Każdego dnia patrzyłam na ciebie, widząc, jak rośniesz. Lecz nigdy nie zasłużyłam, byś nazywała mnie „matką”. Jestem tego świadoma.
Każdy dzień, który spędzałyśmy razem, był przepełniony cierpieniem… Bólem, który ja Ci zadawałam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Lecz już jest na to za późno.
Zapewne sądzisz, że te wszystkie zadania, które przed Tobą postawiłam, były tylko po to, by Cię skrzywdzić. Mylisz się. Plan, którego realizacja zaczęła się lata temu, nadal zbiera okrutne żniwa. Dziecko, które miało tamtego dnia tylko czternaście lat, stworzyło zbrodnię i akt zemsty, który ciągnie się aż po dziś dzień. Każda rzecz, którą Cię nauczyłam, pozwoli Ci przetrwać. Może nie wiesz, ale sama jesteś częścią tej wielkiej intrygi. To moja wina, lecz ja sama zostałam w nią wciągnięta. Nieświadoma swego pochodzenia, żyłam, jak mi kazano. Dopiero gdy Igneel wskazał mi drogę, ja oprzytomniałam. I choć do teraz nie jestem do końca pewna, czy dalej nie byłam po przeciwnej stronie, to cieszę się, że mój los potoczył się inaczej, niż oczekiwałam.
Pewnie moje słowa wydają Ci się być bez sensu, ale kiedy… ale jeśli poznasz prawdę, zrozumiesz mnie i nas. Nie mogę Ci niczego powiedzieć, gdyż to ty musisz zdecydować, czy chcesz się włączyć w ten wielki plan. Ja tylko piszę do Ciebie list, bo… boję się. Boję się śmierci, boję się cierpienia… Boję się nocy, które nie chcą zniknąć z mojej pamięci. Strach odbiera mi mowę. Płaczę nie tylko nad swoim losem, ale także nad tymi, którzy wciąż płaczą nad swoimi drugimi „ja”.
Idiotyczne, prawda? Uważaj moje dziecko, gdyż nikt nie jest po Twojej stronie. Może Ci się wydawać, że masz komu ufać, lecz to tylko złudzenia. Pamiętaj, że Ci, którzy mają do Ciebie interes, są najbardziej pewnymi ludźmi na świecie. Nikt więcej. Miłość i przyjaźń nie mają sensu, gdy pragniemy zwykłego bezpieczeństwa. Maski są wokół nas i jakbyśmy się nie starali, wszyscy nas zniszczą.
Jeśli to czytasz, dziękuję mojemu wybawcy, jeśli tak mogę go nazwać, bo chciałam, byś ujrzała ten list. Jesteś zapewne bardzo mądra, więc spokojnie się domyślisz, kto mną kierował przez tak wiele lat. Kiedy już podejmiesz ostateczną decyzję, zostaw za sobą wszystko i wyrusz w podróż, by uratować świat… Ja nie byłam w stanie tego zrobić, gdyż Ty byłaś całym moim światem. Brzmi to jak kłamstwo, ale przecież zawsze okłamywałam i siebie, i Was, i innych ludzi. Nie powtarzaj moich błędów. Czas jeszcze masz. Nie zmarnuj ich. Musisz przeżyć do końca.
Twoja ukochana matka,
Layla Heatfilia ”
Wściekła zmiętoliła list w dłoni. Nie wierzyła matce, nawet nie próbowała. Z jednym mogła się tylko zgodzić. Ta kobieta była zakłamaną żmiją i tylko to jej wystarczało w opinii o swojej matce.
Nawet nie czekając, wstała i podeszła do zlewu. Natychmiast chwyciła w dłonie zapalniczkę i przyłożyła ją do papieru. Łzy spływały jej po bladym policzku, czując wątpliwości, które jeszcze przed chwilą zdawały się skrywać w zakamarkach serca. Musiała być twarda i nie dać się tej kobiecie. Za wiele przeżyła… Nie mogła się teraz poddać. Natychmiast nacisnęła przycisk. Pojawił się mały płomyczek, który przyłożyła do rogu koperty i listu. Patrząc, jak powoli zajmuje się krwistym ogniem, uśmiechała się. Czuła spokój i orzeźwienie. Wypuściła powietrze z płuc i rzuciła palące się resztki do zlewu. Chwiejnym krokiem podeszła do krzesła i rzuciła się na nie, powtarzając „dobrze zrobiłam”.
Nagle usłyszała czyjeś kroki. Podniosła wzrok i spojrzała w kierunku futryny, w której wstał jeszcze nie do końca obudzony mąż. Przecierając niepewnie oczy, rzucał powietrzne całusy żonie, zachowując się jak pod wpływem alkoholu.
– Co się stało? Bo chyba znowu zawitałem do twego łoża, księżniczko – odparł żartobliwym głosem.
– Boję się – rzekła niespodziewanie.
– Mnie? – zapytał zdezorientowany, wskazując na siebie palcem.
Dziewczyna pokręciła głową, decydując się, że zatai przed nim kolejną prawdę.
– Boję się siebie i … jutra – powiedziała, kończąc pić poranną kawę.
***
Weszła do wnętrza klasy i niepewnie rozejrzała się dookoła. Po dzisiejszej niespodziance w postaci listu, wiedziała już, co powinna zrobić. Od tak dawna nie rozmawiała z Levy na poważnie.
Pewnym krokiem szła w kierunku McGarden, która skrywała twarz za grubą okładką książki. Nie licząc się całkowicie z jej zdaniem, szybko usiadła naprzeciw niej i pochwyciła tomisko, kładąc je z hukiem na ławkę. Po czym uśmiechnęła się szeroko do Levy, zakładając łokcie na biurko i opierając podbródek o otwarte dłonie.
– Co tam? – zapytała radośnie Lucy.
– Wiesz, że nie założyłam? – prychnęła Levy, próbując odzyskać powieść. Jednak Lucy zabierała ją, jeżdżąc zlepkiem papieru po całej długości blatu. – Widzę, że cię to bawi, ale ja nie mam nastroju.
– A kiedy ostatnio go miałaś?
– Czemu się tak tym interesujesz? Chcesz zastąpić Lisannę czy co? – spytała pełna gniewu, wyrywając książkę.
Lucy zaintrygowały słowa dziewczyny, więc niepewnie spojrzała w stronę ławki Lisanny. Na początku myślała, że po prostu jej nie zauważyła, lecz było to mylne stwierdzenie. Wianuszek fanów, który zdawał się co dzień ją otaczać, rozbiegł się po całej klasie, tracąc grupową solidarność. Panowała cicha, nieopuszczająca już ich od dłuższego czasu, ale… dlaczego, pytała. Nie znając odpowiedzi, spojrzała na McGarden, mając nadzieję, że ta wyjawi jej jakąś tajemnicę.
– Gdzie Lisanna?
– Wyjechała – rzuciła tylko, nie wychylając nosa znad książki. – Wczoraj pojechali sobie, cały zespół, w kolejną trasę koncertową.
– Ale… – Zaczęła niepewnie Lucy.
Wiedziała, że coś jest nie tak. Nie tylko ostatnia konwersacja z Lisanną ją zaintrygowała. Jej zachowanie, jej twarz i dziwny kosmyk włosów, sprawiały, iż nie mogła zapomnieć.
– Levy – szepnęła – proszę, porozmawiajmy.
– O czym? – syknęła.
– Jeśli zechcesz… to będę czekała przed starym budynkiem szkoły – powiedziała, odwracając się.
– Przyjdę.
Słysząc cichą odpowiedź, mogła odetchnąć z ulgą. Szczęśliwa, że osiągnęła sukces, mimowolnie spojrzała na zegarek. Zdziwiona jeszcze raz się dobrze przypatrzyła, sądząc, że może mieć omamy wzrokowe. Jednak nie myliła się. Już dawno minął czas wyznaczony przez profesora Mesta - człowieka perfekcyjnego, którego nawet koniec świata nie powstrzymałby od przyjścia na zajęcia. Co się stało, pytała Lucy, śmiejąc się z dziwnych wydarzeń, których było aż nadto tego jednego dnia.
***
Uklęknął przez grobem Mavis Vermilion i przeżegnał się. Patrząc na przepiękny pomnik anioła ze skrzydłami szatana, czuł, że przyszedł na niego czas. Śmiał się, że jedynym jego bogiem była śmiertelna kobieta, która umarła w tak dziwnych okoliczność. Lecz zawsze była dla niego wzorem. Od małego, gdy tylko ojciec mu ją przedstawił, nie potrafił oderwać wzroku od tych pięknych, jasnych włosów i uśmiechu, pochodzącego z samych niebios. Zawsze go dręczyła, nigdy nie dawała mu spokoju. Strzegł jej od tylu lat, a jednak nie mógł nigdy więcej jej spotkać. Makarov Drayar. Człowiek, który poświęcił całe swe życie dla trupa.
Patrząc nostalgicznym wzrokiem na wyryty napis, wiedział już, dlaczego tak postępuje. Czas mu się kończy. Czy śmierć naturalny, czy zabójstwo… Nic już się dla niego nie liczyło. Wiedział, że zginie.
– Najświętsza Panienko – zaczął modlitwę – ten grzech dziś Ci składam w ofierze. Choć me modlitwy nigdy nie raczyłaś wysłuchać, ja nadal pragnę wierzyć. Człowiekiem byłaś, lecz do aniołów wstąpiłaś. My – twe dzieci – dziś prośby zanosim. Racz nas wybawić od brutalnego przeznaczenia, które samo na nas złożyłaś. Dziś, gdy łzy swe dajemy, czekamy na twe wybawienie. Los trudny to i ciężki, a My słabim jesteśmy. Wątpimy, niszczymy, krzyczymy… Czekając na cud, przestajemy zanosić Ci błagania. Wiem, iż jestem niegodzien Twych łask, lecz Panienko Najświętsza, daj nam miłości Twej uraczyć. Chroń Nas przed niebezpieczeństwami świata, które złożyłaś na Nas pocałunkiem śmierci. My – niegodni – umierać będziemy, wierząc, iż dla świata to robimy. Miłość, którą raczyłaś Nam zesłać, najpiękniejsza jest. Lecz cóż może taki pokorny sługa zrobić, gdy tyle zła w tych sercach. Zasiej ziarenko miłości, które łaskawie sama mi podarowałaś. Służebnico pokoju, módl się za nami. Aniele dobroci, wstaw się za nami. – Uniósł głowę jeszcze wyżej. – Pomiocie szatański, daj nam twe łaski. W walce o Najświętsza Pani, Diable Anielski, racz nam zesłać twój miecz, który teraz trzymasz, wahając się nad własnym losem. Przypieczętowując lata temu nasze przeznaczenie, skazałaś samą też siebie. Więc racz nam dopomóc w śmierci, którą samaś nam zgotowała. Amen.
Wstał, wcześniej żegnając się. Wiedział, iż nigdy więcej tu nie wróci. Modlitwą do samej Mavis, przypieczętował swój los. Kochając ją i równocześnie nienawidząc, patrzył na grób, czując na karku oddech śmierci.
***
Przetarła zamykające się oczy i spojrzała na numer hotelowego pokoju. Dając znać siostrze i lokajowi, że jest to właściwy pokój, wyjęła z kieszeni kartę i przystawiła ją do czytnika. Drzwi automatycznie otworzyły się, a ona weszła do środka, nie zamykając ich za sobą. Kiedy wszystkie walizki dotarły na miejsce, a siostra usiadła na łóżku, dała mężczyźnie napiwek i wyrzuciła go z pomieszczenia. Zmęczona i niewyspana podeszła do ogromnego łoża i rzuciła się na nie, wprawiając je w delikatne drgania. Śmiejąc się pod nosem, spojrzała na Mirajane, która chwiejnym krokiem poszła w stronę ich pakunków. Wyjmując z nich koszulę nocną, rzuciła Lisannie, że idzie się wykąpać, po czym zamknęła się w łazience.
Lisanna niechętnie podniosła się i podeszła do biurka, na którym leżała jej torebka. Wciąż wahając się, patrzyła na jej wnętrze, dokładnie wiedząc, co znajduje się w środku. Przecież to była jej siostra. Ukochana siostrzyczka, która ufała jej bezgranicznie, wierzyła w nią, więc… dlaczego? Znana jej była odpowiedź. Grzech, który ciążył na jej sercu, był zbyt wyraźny. Pragnęła o wszystkim zapomnieć, tak jak jej rodzeństwo, lecz nie potrafiła. Ich wtedy nie było… oni tego nie widzieli. Tylko ona sama potrafiła zrozumieć swój ból. To było powodem podjęcia takiej decyzji. Może chciała także chronić bliskie jej osoby, ale było to zbyt naciągane stwierdzenie. Wiedziała, jak jest, więc nie chciała się oszukiwać.
Szybko zarzuciła ręką do wnętrza torebki i wyjęła z jej wnętrza niewielką fiolkę, która przypominała tę na perfumy. Przycisnęła ją do swojego serca i natychmiast sięgnęła po słuchawkę telefonu. Natychmiast wybrała numer do obsługi i czekała.
– Witam! – powiedziała na początek. – Chciałabym zamówić butelkę szampana. Pokój trzysta czterdzieści.
Rozłączyła się i zaczęła czekać. Niepewnie uderzała piętą o posadzkę pomieszczenia.
Wnet rozległo się pukanie do drzwi. Jak poparzona rzuciła się na nie, natychmiast je otwierając. Do środka wszedł mężczyzna, wioząc na wózku zamówiony alkohol. Lisanna kiwnęła głową, dziękując, po czym wygoniła go na zewnątrz.
– Mirajane – krzyknęła – dzisiaj świętujemy, więc zamówiłam nam szampana. Zaraz ci go przyniosę.
– Czekam! – krzyknęła z wnętrza łazienki.
Lisanna wypuściła powietrze z płuc, a następnie chwyciła schłodzoną butelkę. Wzięła otwieracz do ręki i otworzyła szampana. W pierwszej chwili rozległ się dość głośny huk, więc pośpiesznie podstawiła alkohol pod kieliszki. Nalała po połowie napoju i z powrotem włożyła butelkę do wiadra z lodem.
Rozejrzała się po pokoju. Piękne łóżka z kremowymi baldachimami, niewielkie biurko i duże lustro były skromnym wyposażeniem pomieszczenia. Jedynie na ścianie wisiał jeszcze telewizor. I choć nie był to widok w żaden sposób piękny, to policzkach Lisanny spłynęły łzy. Zaraz wszystko straci. To będzie koniec jej pięknej przygody. Miała szansę uciekać tak wiele lat, lecz marzenie się skończyło, a rzeczywistość pozostała.
Ocierając rękawem bluzki oczy, wzięła do ręki maleńki flakonik i wlała jego zawartość do jednego z kieliszków. Odstawiając na bok szklany przedmiot, chwyciła oba naczynia i zaczęła iść w stronę łazienki. Choć na początku miała trudności z otworzeniem drzwi, to po chwili się z nimi uporała. Będąc wewnątrz, ujrzała Mirajane delektującą się ciepłą kąpielą. Jej całe ciało zakrywała gruba warstwa piany, którą bawiła się starsza dziewczyna.
Widząc swoją młodszą siostrę, natychmiast obróciła ciałem, wyciągając rękę po alkohol. Gdy już trzymała kieliszek, stuknęła o szklaną powierzchnię naczynia Lisanny, mówiąc:
– Zdrowie, za nas.
– Za nas – powtórzyła po niej obojętnie Strauss.
Gdy obie wypiły zawartość do końca, zaśmiały się.
– Dziękuję – rzekła niepewnie Mirajane, chcąc ostawić przedmiot na bok.
Niespodziewanie coś się stało. Na początku starsza Strauss nie mogła tylko złapać oddechu, lecz z czasem jej ciało robiło się coraz bardziej bezwładne. Nie czuła już nóg, a powieki zdawały się opadać. Próbowała szukać ratunku u siostry, lecz ta stała, patrząc się na nią obojętnym wzrokiem. Trzymany w dłoni kieliszek wypadł jej z dłoni, roztrzaskując się na kafelkach, gdy całkowicie straciła przytomność. Coraz mocniej osuwała się z wanny, zaczynając dotykać brodą wody.
Lisanna przełknęła ślinę i podeszła do niej. Natychmiast wyciągnęła korek z wody i wyszła z łazienki, przynosząc ze sobą koc. Nakryła nim nagą Mirajane i złożyła delikatny pocałunek na jej czole.
Nie mając już żadnych wątpliwości i wyrzutów sumienia, wróciła do głównego pomieszczenia i zrzuciła z siebie wszystkie ubrania. Pozostając naga, zadrżała z nagłego przypływu zimna. Widząc, że sutki jej stają, natychmiast pochwyciła torbę, w której miała przygotowane rzeczy. Nałożyła na siebie zwyczajną, szarą bieliznę, sprawdzając, czy przypadkiem nikt nie chce wejść do pokoju. Podeszła do ogromnego lustra i spojrzała na swoje nędzne odbicie. Śmiejąc się, szarpnęła za włosy, ukazując długie, czarne kosmyki, które spłynęły gęsto na jej ramiona. Odrzuciła na bok białą perukę i narzuciła na siebie zwykły dres.
Uderzyła się otwartymi dłońmi w policzki.
Natychmiast rzuciła się na wózek, na którym leżało wiadro z alkoholem, i przykucnęła. Odrzuciła biały materiał, oplatający metalową konstrukcję i wyjęła z jego wnętrza czarną torbę. Zarzuciła ją na ramię i skierowała się w stronę wyjścia. Nacisnęła za klamkę i po raz ostatni spojrzała na łazienkę.
– Już nigdy więcej się nie zobaczymy – szepnęła, wychodząc.
***
Gdy opuściła ostatnie zajęcia, natychmiast pobiegła w stronę starego budynku szkoły, niezmiernie ciesząc się ze spotkania z Levy. Wcześniej napisała do Natsu, że może sam wracać do domu, jednak dziwnie uparł się, że poczeka na nią w sali klubowej. Z jednej strony było jej to totalnie obojętnie, lecz z drugiej od razu wyobrażała sobie najgorsze. Jej mąż był istotą tak złośliwą i nietypową, że taki wyczyn z jego strony wydawał się co najmniej podejrzany.
Starając się nie przejmować chłopakiem, westchnęła. W tym momencie liczyło się dla niej tylko to, że będzie miała okazję w końcu porozmawiać z Levy. Nareszcie przyjaciółka zechciała otworzyć się przed nią. I choć trochę martwiła się tym, co może od niej usłyszeć, to czuła, że przeżyła już najgorsze. Nic więcej jej nie zaskoczy.
Z tak pozytywnymi myślami dotarła pod budynek dawnej szkoły i stanęła dokładnie przy wejściu. Wiedząc, że w środku może już na nią czekać Natsu, niepewnie rozejrzała się dookoła. Wtedy usłyszała cichy, lecz dość niepokojący dźwięk. Dopiero po jakimś czasie wpadła na pomysł, że to jej cudowny mąż mógł coś w zrobić. Nie przejmując się tym zbytnio, zakołysała ciałem.
Czas mijał, a Levy wciąż nie było. Zaniepokojona spojrzała na zegarek i gdy jej oczom ukazała godzina, zlękła się. Już po raz drugi tego samego dnia doświadczyła spóźnienia. Sam profesor Mest nie raczył zjawić się na zajęciach, choć był on osobą idealnie punktualną. Ale Levy?
Nagle ujrzała uciekającą sylwetkę. Mocno ją to zaintrygowało, gdyż postać wybiegała z tyłów budynku, które było otoczone gęstymi drzewami. Rzadko kto się zapuszczał w te rejony, a tym bardziej miałby stamtąd uciekać. To była Levy.
– Czyli jednak zrezygnowała… – powiedziała na głos zawiedziona Lucy.
Chcąc pójść do Natsu i obwieść mu, że wracają do domu, odwróciła się i weszła do budynku. Natychmiast skierowała się w stronę klasy, lecz coś ją tknęło.
Skręciła w zupełnie inną stronę, idąc w rejony, które praktycznie nigdy nie odwiedzała. Rozglądając się dookoła, przeklinała swoją głupotę i wścibskość. Co tam mogła znaleźć? Jednak jakaś drobna część umysłu podpowiadała jej, że musi pójść na tyłu szkoły.
Lucy weszła w mroczny, stary korytarz, przepełniony stęchlizną, która drażniła jej nozdrza. Był to obszar, którego wcześniej nikt z klubu nie badał; strefa zamknięta, do której dostęp był ograniczony. Mimo ostrzeżeń, które dominowały w umyśle dziewczyny, serce wręcz krzyczało, by iść dalej. Wrodzonej ciekawości nie mogła pokonać. Chęć poznania, co kryje się za zniszczonymi, zardzewiałymi drzwiami, była silniejsza niż zdrowy rozsądek.
Tak jak cały budynek, to miejsce wydawało się przepełnione nadprzyrodzoną, nieznaną energią, wsiąkającą w najgłębsze zakamarki serca i szepczącą „odejdź stąd”. Aura pełna zła wyzwalała niepokojące myśli, każące uciec i nigdy tu nie wracać. Jednak zdeterminowana Lucy szła nieprzerwanie przed siebie, wiedząc, że za drzwiami coś na nią czeka.
Wiekowe obrazy wiszące po obu stronach korytarza, a także ciche skrzypienie narastające przy pojedynczych krokach, napawały ją dumą poszukiwaczki, którą dawniej pragnęła zostać.
Była coraz bliżej wrót, coraz bliżej prawdy.
Miedziana klamka znajdowała się już na wyciągnięcie ręki. Każdy centymetr bliżej sprawiał, że serce łomotało z emocji, nie potrafiąc choćby na sekundę powrócić do naturalnego rytmu. Spocone dłonie co rusz przecierała o rąbek sukienki, nie martwiąc się o ślad, który mógłby na nich pozostać.
Zdenerwowana przystanęła i wzięła głęboki wdech, po czym sięgnęła dłonią i chwyciła nią za klamkę, przyciągając następnie drzwi ku sobie.
– Ale tu… – Zamilkła, upadając z hukiem kolanami na podłogę. Drżące wargi pragnęły wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Aczkolwiek obraz sprzed jej oczu, całkowicie odebrał mowę.
Na środku podłoża leżały zmasakrowane zwłoki człowieka. Krew spływała po jeszcze świeżych ranach tworząc wokół ciała kałużę krwi, powoli wsiąkając w spróchniałe, popękane panele. Resztki mózgu zsuwały się po jasnozielonej ścianie. Twarz, najprawdopodobniej mężczyzny, była całkowicie zniekształcona przez liczne obrażenia zadane najpewniej przez ciężki przedmiot.
Bała się. Aczkolwiek coś zabraniało jej stamtąd uciekać. Odbijający się echem w jej myślach szept wciąż powtarzał, by nie odwracała się, by patrzyła i wbiła ten widok głęboko w umyśle.
Niespodziewanie chwyciła się za głowę. Upadła, uderzając czołem o podłogę. Łzy spływały jej po bladych policzkach. Drżała i trzęsła się ze strachu, który nie był spowodowany widokiem zwłok, a pojedynczych obrazów napływających do jej głowy; scen walk, krwi, zniszczonej figurki, jej ojciec stojącego nad ciałem matki…
Podnosząc głowę, jeszcze raz spojrzała na bezlitosną scenerię pokoju. Nadal obrzydzona oparła się dłonią o podłogę i stanęła na równe nogi. Wiedziała, że nie może tu dłużej zostać. Musiała powiadomić policję o przestępstwie.
Pomału wychodziła z pomieszczenia, lecz w pewnej chwili, nawet sama nie rozumiała dlaczego, odwróciła się i ostatni raz zlustrowała wnętrze pokoju. Wtedy do niej dotarło, w jakiej znalazła się sytuacji. Okno, które w teorii powinno być zamknięcie, co chwilę skrzypiało, będąc delikatnie poruszane przez jesienny wiatr.
– NATSU! – krzyknęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz