piątek, 25 lipca 2014

Przed bankiem stał tłum gapiów, który wciąż stara się zrozumieć, co się dzieje w tamtym miejscu.
- Proszę wypuścić zakładników. Żądania zostały spełnione. – Powiedział Alzack przez dyktafon, ale nie było żadnej reakcji.
- W tej chwili najlepszym rozwiązaniem, będzie po prostu czekanie. – Bisca podeszła do niego próbując pocieszyć go.
- Ale nie widzisz, że to różni się od takiego zwykłego napadu? Czy to nie dziwne?! – był wściekły, nie wiedział, co ma robić, nie potrafił zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi tym przestępcom. – Zawsze włamywali się, policja przyjeżdżała, mieli jakieś tam warunki, ale to zazwyczaj był swobodna ucieczka, hasło do skarbca i tym podobne, a teraz? Nawet nie wiemy na czym stoimy!
-Wiem, o co chodzi, ale naprawdę, teraz trzeba czekać! – dziewczyna także była zaniepokojona tą sytuacją.
- Prosimy powiedzieć coś do obywateli.  – Nagle nad Alzackiem stanęła reporterka, trzymająca w rękach mikrofon.
- W tej chwili nic nie wiemy, więc proszę dać działać policji i nie przeszkadzać! – był wściekły. Dziennikarze to największe sępy, żerujące na ludzkim nieszczęściu i cierpieniu. Chłopak podszedł do radiowozu i usiadł na przednim siedzeniu. – Co mamy robić?!
- Mogę iść na komisariat? – niespodziewanie odezwała się jeszcze przerażona Lisanna.
- Nie potrzebujesz jechać do szpitala? – chłopak nie był pewien, czy może jej na to pozwolić. – Może lepiej idź i się zbadaj.
- Nic mi nie jest. – Cały czas zapewniała. – Teraz chciałabym się spotkać z Natsu.
- Podobno miłość jest lekarstwem na wszystko. – Alzack uśmiechnął się w kierunku Bisci, która wciąż czekała na jakiekolwiek wieści. – Idź i pozdrów ode mnie tych z komisariatu.
- Dobrze. – Kiwnęła głową, a następnie zaczęła iść w kierunku miejsca swojej pracy.
Gdy dotarła na miejsce, weszła do środka, podbiegła do Natsu i rzuciła mu się na szyję płacząc, w jego ramionach. – Tak się bałam!!! – krzyknęła na całe pomieszczenie.
- Nic ci nie jest?! – zdziwił się Dragneel.
- Wypuścili mnie, bym przekazała wiadomość do mediów! Proszę! Tak się bałam. – Jeszcze mocniej się w niego wtuliła. – Mogłam zginąć. Proszę … jeszcze nigdy nie byłam na randce, a jeśli zginę przez to, że tam byłam, albo zaczną mnie szukać?! – popatrzyła na niego błagalnym wzrokiem.
- Dobrze, ale tylko w formie ochrony. – Nie potrafił jej odmówić, nie wiedział nawet jaką ma znaleźć wymówkę. Bał się, że inni odbiorą to jako brak chęci do pomocy dziewczynie w potrzebie.
- Dziękuję. Jesteś wspaniały! – cały czas płakała siedząc na jego kolanach. – Dzisiaj o dwudziestej? – zaproponowała. Natsu nie pozostało nic innego, jak tylko się zgodzić, więc kiwnął głową. – Dzięki tobie czuję się spokojniejsza…

***

            Szedł ulicami Magnolii, patrząc spokojnym wzrokiem na ulice zapełnione tłumem ludzi. Co chwili spoglądał na młode małżeństwo, bawiące się ze swoim dzieckiem. Usiadł na ławce, by móc baczniej się przyglądać. Nagle dziecko upuściło piłkę, Gray chwycił ją i podał malcowi. Tamten przerażony tylko kiwną maleńką główką i uciekł do rodziców. Gdyby on miał tak szczęśliwe dzieciństwo…

15 czerwca X769 roku

            Biegali po domu, wciąż pakowali się, szukali czegoś, jednak nikt nie zwracał uwagi na dziecko, któro siedziało w kącie i tylko płakało.
- Spakowani! – obwieściła nagle pani domu. – A teraz… Marleno! – zawołała po służącą. – Masz zaopiekować się Gray’em póki nie wrócimy.
- Tak pani. – Ukłoniła się lekko, a następnie podeszła do chłopczyka i go wzięła za rączkę. – Idziemy? – uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Przestań! – ze schodów wszedł pan Fullbuster, który odrzucił służącą na bok i uderzył z całej siły syna w twarz. Dziecko upadło, uderzając się w lewą rękę.
- Auuu!!! – złapał się za bolącą część ciała, a potem spojrzał na ojca surowym wzrokiem.
- Nie będziesz mi tu bachora rozpieszczać! – podszedł do młodej dziewczyny i ją spoliczkował. – Jak tylko wrócimy … on ma być taki sam!
- Tak panie. – Zgodziła się od razu Marlena. Państwo Fullbuster wyszli, wsiedli do samochodu i pojechali na lotnisko. Służąca jeszcze czekała, aż samochód zniknie z pola widzenia. – Pojechali! – krzyknęła zadowolona. Gray podszedł do niej, lecz gdy tylko dotknął jej ręki, ona go odepchnęła. Upadł oszołomiony na ziemię, a potem spojrzał na swoją jedyną przyjaciółkę. – I co bachorze?! Myślałeś, że będę rozpieszczała cię przez całe życie?! – pobiegła na górę, zostawiając ranne dziecko same. Nie płakał, jednak ból który zakorzenił się w jego sercu, był nie do zniesienia. Nagle służąca zeszła i chwyciła Gray’a za ramiona. – Gdzie jest złoto, diamenty, pieniądze?!
- Nie wiem. – Odpowiedział szczerze chłopiec.  Puściła go i zaczęła szukać łupów po całej rezydencji.
            Minęła godzina, dwie i nic nie znalazła oprócz pary złotych kolczyków.
- CHOLERA!!!! – wrzasnęła głośno. Nagle usłyszała syrenę policyjną w okolicy. Wyjrzała przez okno i czekała. Policja podjechała pod same drzwi rezydencji. Marlena chwyciła jedyny łup i pobiegła w stronę tylnych drzwi.
- Otwierać, policja. – Gdy Gray usłyszał mężczyznę, podszedł i grzecznie otworzył drzwi. – O. – Policjant zdziwił się na widok dziecka.  – Gdzie twoi opiekunowie?
- Uciekają z kolczykami. – Wskazał na kuchnię, gdzie się znajdowały drugie drzwi. – Nikt mnie nie kocha… - to były jedyne słowa, które pamiętał z lat dziecięcych, które towarzyszyły mu przez tak wiele lat.

13 luty X785 roku

- Co ja zrobiłem? – złapał się za głowę, a po chwili niespodziewanie wstał i poszedł w stronę mieszkania Juvii. – Może mi wybaczy …

***

Nikogo nie zastanawiała reakcja Lisanny, jej zachowanie czy nawet czas w jakim zdążyła się uspokoić po tak dramatycznym przejściu. Nikt się nie zastanawiał? Nie! Laxus wciąż miał podejrzenia, których nie potrafił się pozbyć. Wiedział, że mają one swoje podstawy, jedna nie miał żadnych dowodów na jakikolwiek współudział dziewczyny z terrorystami.
- Musze znaleźć cokolwiek. – Nie chciał znaleźć czegoś obciążającego ją. Chciał tylko wiedzieć, czy ma rację czy może się myli. Odwrócił się na pięcie i wrócił do swojego królestwa. Nagle zadzwonił jego telefon na którym miał dzwonek z najnowszych hitem zimowym. – Tak słucham. – Odebrał szybko, gdyż nie wiedział czyj jest to numer.
- Laxusic? – po tym przezwisku poznał osobę, która do niego dzwoniła.
- Cana?! Dlaczego do mnie dzwonisz? – był zdziwiony, że o takiej porze słyszy głos dawnej przyjaciółki z dzieciństwa. – Przepraszam, że ostatnio powiedziałem parę niemiłych słów…
- Muszę ci coś powiedzieć! Wróciłam na odwyk…
- CO?! – przerwał jej mężczyzna. – Dlaczego?!
- Bo tak postanowiłam. Nie dawałam jednak rady. – Nie powiedziała mu do końca prawdy. – Teraz jest coś innego, ważniejszego! Dyrektorem placówki jest niejaki Bora. Ostatnio usłyszałam jego rozmowę z jakimś mężczyzną… nie usłyszałam kto to był, nie słyszałam o czym dokładnie mówili, ale usłyszałam jedno nazwisko. Strauss. – Laxus w tamtym momencie nie wiedział, co ma o tym wszystkich sądzić. – Mówi się, że Bora należy do Acnologii. Sorry, ale muszę kończyć, bo ktoś idzie!
- Cana! – zatrzymał ją na chwilkę przy telefonie – Przepraszam za to, że ci nic nie powiedziałem o Mirajene, ale ona mnie prosiła, by nikomu o tym nie mówić! Dziękuję bardzo.
- Proszę. Ale jedna rzecz mnie niepokoi… - zakaszlała. – Dlaczego na to nazwisko nie zareagowałeś inaczej, dlaczego mi od razu uwierzyłeś?
- Bo ta dziewczyna coś ma na sumieniu! – Cana rozłączyła się niespodziewanie. – Bardzo ci dziękuję.  Od czego by tu zacząć?! – Spojrzał na komputer na, którym miał całą bazę danych. – Drzewo genealogiczne. – Zaczął przeglądać te dane, które miał na temat rodziny Strauss. – Rodzice Amriele i Fareth Strauss. Nienotowani, policjanci. Pracowali pewnie z moją matką w Fairy Tail. – Przeciągnął stronę niżej. – O cholera! – o mało, co nie spadł z wrażenia widząc, to co znajduje się na ekranie komputera. – Ale zaraz … Te imiona? To chyba niemożliwe, ale …
- LAXUS!!!!!!!!!! – usłyszał donośmy wrzask Natsu, który wbiegł do jego gabinetu. Szybko zamknął komputer.
- Co tak się drzesz?! – udawał, że przegląda jakieś papiery.
- Bank, potrzebują wsparcia!

***

            Ludzie płakali, czekali na wybawienie, jednak nikt nie przychodził. Nad ich twarzami wciąż wisiały karabiny, które mogły zostać wystrzelone w każdej chwili.
- Ja chcę do domu. – Zapłakała nagle jedna ze znajdujących się tam dziewczyn.
- Ciszej. – Przytuliła ją do siebie kobieta, która wcześniej przepuściła Lisannę w kolejce. – Wszystko będzie dobrze. – Kobieta zaobserwowała coś dziwnego. Jeden z porywaczy chciał podejść, ale drugi go powstrzymał. Nie rozumiała, co się dzieje. Niespodziewanie zadzwonił telefon.
- Słucham. – Odebrał go mężczyzna stojący pod oknem. – Tak wszystko pod kontrolną. – Mówił zapewne do zleceniodawcy. – Na pewno mamy to zrobić?! – słychać było zdziwienie w głosie bandyty. – Obiecujesz? – nastała długa chwila ciszy. – Dobrze. – Rozłączył się i podszedł do reszty członków bandy terrorystycznej. – Do roboty. – Kobieta zauważyła ten ruch ręką. Dłonią przejechał po swojej szyi. To znaczyło tylko jedno. Wtuliła się mocno w dziewczynkę, którą próbowała pocieszyć. Do każdego z zakładników podszedł jeden porywać. Wahali się, bali się. – Teraz! – krzyczał szef bandy.
Trzu, trzu, trzu
            Wszyscy naraz zaczęli strzelać do zakładników. Krew tryskała po ścianach, po ciałach zmarłych i tych, których pocisk nie dosięgną. Martwi ludzie padali na ziemię, aż w pewnym momencie jedynymi żywymi ludźmi, byli okrutni i bezwzględni mordercy. Jeden z przestępców złapał się za twarz, próbując powstrzymać łzy.
- Przestań! – skarcił go drugi członek. – Albo my, albo oni. Idziemy! – zarządził, prowadząc wszystkich w stronę tylnego wyjścia.
- POLICJA STAĆ! – usłyszeli za sobą wołanie członków komisariatów z całej Magnolii. – O cholera. – Wszyscy zatrzymali będąc przerażonymi widokiem martwych, zmasakrowanych ciał. – Sprowadzić patologów. – Powiedział przez radio.
- SZYBKO! – pogonił grupę przestępczą, gdyż policja była coraz bliżej. Niespodziewanie zaczęli biec. Szybko otworzyli drzwi i wbiegli na ulicę. – Rozproszyć się! – rozkazał grupie. Wszyscy pobiegli w przeciwne strony. Ludzie widząc uzbrojonych napastników szybko schodzili im z drogi, by nie narazić się na ich wściekłość.
- Zostaw mnie. – Usłyszał człowiek w kominiarce, który jako jedyny płakał po zamordowaniu czternastu osób w banku. Po kolei, każdy z morderców został łapany. Tylko jemu udało się jeszcze nie zostać złapanym biegł ile sił. Gdy znalazł się przy parku miejskim, szybko wszedł do niego by mieć więcej miejsca do ucieczki. Będąc blisko ulicy, przyspieszył, by jak najszybciej móc przejść na drugą stronę i ukryć się w starym hotelu, który znał jak własną kieszeń. Był już tuz przy przejściu dla pieszych, gdy nagle z piskiem opon wyjechał mu granatowy radiowóz policyjny. Podniósł do góry karabin zaczął strzelać do wnętrza auta. Chciał okrążyć je, lecz niespodziewanie drzwi otworzyły się i uderzyły w prawy bok bandziora.
- UCIEKAĆ!? – ze środka wyszedł policjant, który kazał wszystkim cywilom uciec, jak tylko najdalej mogli. – Jesteś aresztowany. - Przestępca podniósł się i spojrzał na blondyna, który trzymał w dłoniach policyjny pistolet. Chwycił szybko karabin i wystrzelił jeden pocisk pomiędzy nogi Laxusa.  Zdezorientowany odskoczył na bok, co dało mordercy czas na ucieczkę.  Był tuż obok samochodu, gdy nagle Laxus rzucił się na niego, powalając go na maskę auta. Siłowali się chwilę, a potem upadli na ziemię. – Kobieta? – pomyślał zdziwiony informatyk. Jednak po chwili przestał zaprzątać sobie głowę takimi bzdetami i ruszył z pięściami na przeciwnika. Uderzył go dwa razy w twarz, jednak był on na tyle silny, by oddać niezły cios w prawy policzek.  Laxus znowu upadł. Terrorysta zobaczył leżący na ziemi pistolet. W tym samym czasie policjant także to samo uczył. Wstali obaj i ruszyli na broń. Oboje byli bardzo blisko, jednak złapać się udało przestępny. Informatyk nie czekał. Rzucił się na niego, próbując wyrwać broń. – Nie dam ci … - pistolet zmieniał pozycję, był wyszarpywany …
Pocisk wystrzelił. Łuska wypadła. Krew trysnęła na drugiego osobnika. Jeden padł, a drugi parzył.
            Gdy pistolet wystrzelił, kula trafiła prosto w klatkę piersiową przestępny. Krew rozbryzgała się po najbliżej okolicy. Człowiek upadł na ziemię, coraz bardziej płynąc w morzu szkarłatnej krwi.
- Khe, khe. – Krztusił się, próbując wypluć krew z ust. Jednak tę czynność uniemożliwiała mu kominiarka założona na głowę. Laxus od razu położył broń, tuż obok auta, by przestępca nie mógł go zaskoczyć i zabić przy najbliżej okazji. Jedną ręką starał się zatamować krwotok,  a drugą zdjął materiał z głowy.
- Nie! – krzyknął, jednak było za późno. Laxus zobaczył twarz napastnika. Łzy zaczęły napływać mu do oczu, ręce drżały, a ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Jedyne, co mógł zrobić w tamtej chwili to …
- Mirajene. - … wypowiedzieć imię ukochanej, która ukrywała swoją twarz. – Dlaczego?! –krzyknął pełen rozpaczy. Zaczął szybko oddychać, serce niesamowicie przyspieszyło i biło w tak szybkim rytmie, że musiał co chwilę nabierać ogromne masy powietrza. – CHOLERA!!!! – wrzasnął jeszcze raz. Szybko zdjął swoją kurtkę i przycisnął wewnętrzną stroną do rany, by chociaż trochę zatamować krwotok. – Dlaczego?  - tym razem zapytał ciszej. Jeszcze mocniej nacisnął na ślad po postrzale.
- Rodzina przede wszystkim… - szepnęła cicho. – Khe, khe… - zakasłała i wypluła krew prosto na koszulę mężczyzny. 
- Nie rozumiem. –Starał się nie luzować ręki, ale wciąż tak mocno drżało jego ciało. Bał się tego wszystkiego, nie wiedział, co ma robić. – Karetka… - nagle zrozumiał. Chciał pójść i wezwać ją, ale poczuł dłoń Mirajene na swoim ramieniu. – NIE!!! DLACZEGO!??!?!?! – wrzeszczał tak głośno, jak tylko mógł. Próbował się wyrwać, ale mógł odejść.
- Myślałam, że mogę zacząć normalne życie. – Łzy zaczęły spływać jej po zimnych, bladych policzkach. – Lisanna, ona na to nie zasługiwała. Kocham c… - nie dokończyła. Rękę, która trzymała mężczyznę bezwładnie opadła na ziemię.
- Mirajene?! – zaczął nią trząść, jednak nie reagowała. Jej wzrok był pusty, ciało zimne i blade. – MIRAJENE?! Kocham cię! Nie odchodź!!! – Nie było oddechu, nie było pulsu. Nie żyła. Przytulił martwe ciało swojej ukochanej i płakał. – Aaaaaaaaaaa!!! – wrzasnął, unosząc głowę stronę nieba. – Aaaaaaaaaaa!!!!
- Lax…? – na miejsce przybył za nim Natsu, który gdy tylko zobaczył martw ciało Mirajene w stroju terrorystów, zaniemówił. – Mirajene. – Spojrzał na zrozpaczonego Laxusa, która cały czas wrzeszczał i płakał, pytając Boga o jedno „Dlaczego?”. Nie potrafił zrozumieć, nie potrafił pojąć, nie potrafił wybaczyć jej tego, że to była jej decyzja.  Natsu podszedł do niego i położył rękę na jego ramieniu. – Przebierzmy ją … Niech ludzie chociaż myślą, że zabił ją przestępca …
- Nie. – Odpowiedział Laxus, ku zaskoczeniu Natsu. – Ona podjęła taką decyzję, ona zrobiła to… Okłamała mnie, o mało nie zabiła… ona … Czy ona mnie kochała?! – Z kilku stron nadjechało parę radiowozów, z których wysiedli policjanci z różnych komisariatów, jednak byli tam także Bisca i Alzack, którzy jak tylko zobaczyli, to co Natsu zaniemówili. Dziewczyna chwilę jeszcze wiedziała, co się z nią dzieje, ale nie wytrzymała. Upadła prosto w ramiona Alzacka, który ją chwycił i położył na tylnym siedzeniu auta.
- Dlaczego Mirajene? To niemożliwe... To kłamstwo… - cały czas mówił do siebie, nie mogąc zrozumieć, tego, co się dzieje.  Zostawił swoją partnerkę i podszedł do Natsu. – Idź i przekaż Lisannie i Elfma…
- Dostaliśmy informacje o reszcie terrorystów. Oto ich tożsamość: Sorano Aguria zwana Angel, Totomaru Kimitashi, Sol Fladeri, Aria Airspade i ostatni, najprawdopodobniej przywódca… Elfman Strauss. – Wszyscy z Fairy Tail patrzyli się w osłupieniu na policjanta z innego komisariatu.
-To koszmar… - Natsu wiedział, co ma innego powiedzieć. – Co tu się dzieje?! Dlaczego ONI!?
- Natsu. To nie koszmar.  – Odezwał się nagle Laxus, Położył ciało Mirajene na ziemi, zamknął jej oczy i wstał. – My znaleźliśmy się w piekle.
- Biedna Lisanna. Jak się o tym dowie. -  Alzack nie wiedział, co ma powiedzieć. Nikt z Fairy Tail nie wiedział, co ma zrobić. Całą trójka po prostu stała i patrzyła się na martwe ciało Mirajene Strauss.
- Nie wierzę, żeby był to przypadek. – pomyślał Natsu, który zaczął się kierować w stronę swojego auta – Acnologia czy Zeref? A może ma to jakiś związek z dwuletnią nieobecnością Lisanny? Cholera! Same tajemnice, a prawdy ani trochę nie widać. – Wsiadł do samochodu i odjechał, by przekazać białowłosej przerażającą wiadomość. – Rodzice nie żyją, siostra nie żyje, brat pójdzie do więzienia… współczuję jej. – Gdy tylko dotarł na miejsce, poszedł do głównego pomieszczenie, gdzie zastań Lisannę sprawdzającą jakieś papiery.- Lisanno …
-O Natsu, już po sprawie? Ujęliście tych złoczyńców?! – chciała do niego podejść i go przytulić, jednak chwycił ją za ramiona i posadził na krześle.
- Dzisiaj nigdzie nie pójdziemy. Sprawcy zostali zatrzymani… - Natsu wziął głęboki oddech. – Jeden z nich nie żyje, to była Mirajene, a Elfman był najprawdopodobniej przywódcą …
- Co?! To jakiś żart?!- dziewczyna wstała, będąc oszołomiona tą wiadomością.
- Niestety to prawda. – Chłopak nie chciał jej patrzeć w oczy. Zbyt bardzo się bał.

- Mira-nee, Elf-onichan… Ha. Aaaaaaaaaaaaa!!!! – uklęknęła na ziemi i zaczęła płakać z rozpaczy. Natsu przykucnął i przytulił ją, próbując znaleźć sposób by ją pocieszyć.



PROSZĘ PRZECZYTAJ!!! 
Drogi czytelniku


Nawet jeśli blog będzie zakończony proszę cię drogi czytelniku SKOMENTUJ, jak chcesz pójdź na inne moje BLOGI, POLUB moją stronę, albo naciśnij OBSERWACJĘ :)


środa, 23 lipca 2014

piątek, 18 lipca 2014

            Szła powoli, co chwile przystawała, by usiąść na ławeczce, albo oprzeć się o drzewo. Przechodni patrzyli na nią, jak na obłąkaną, ale ona nie zaprzeczała. Tak się czuła. Jej ciało jej nie słuchało. Szła, jak zaklęta, do miejsca, którego nienawidziła. Gdy ujrzała zarys swojego dawnego domu, wiedziała, że teraz już nie odwrotu. Z trudem powstrzymywała łzy, które coraz mocniej chciały wydostać się na zewnątrz. Bała się, czuła lęk, lecz wiedziała, że musi to zrobić, podjąć odpowiednią decyzję. Zacisnęła mocno pięści, a następnie ruszyła przed siebie. Dotarła do drzwi wejściowych, nacisnęła za klamkę i …

***

            Gdy siedziała na balkonie, w swoim mieszkaniu, zaczęła się zastanawiać, jak sobie poradzi, czy uda jej się wychować dziecko i czy, najważniejsze, wybaczy swojemu ojcu za czyny. Chwyciła kubek herbaty, patrząc na piękne wieczorne słońce. Wzięła łyk napoju, a następnie usłyszała, że ktoś dzwoni do domu. Była zdziwiona tym faktem, więc niepewnie zaczęła iść w stronę drzwi. Otworzyła drzwi i ujrzała stojącego mężczyznę, ubranego w elegancki, drogi garnitur.
- Witam! – ukłonił się lekko – Mam na imię Richard Buchanen. Jestem agentem ubezpieczeniowym, mam dla pani niesamowitą ofertę, czy mogę wejść i ją przestawić? – Erza odetchnęła z ulgą. Na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
- Przykro mi, ale mam już umowę z jedną firmą ubezpieczeniową, więc podziękuję. – Już chciała zamykać, gdy nagle zobaczyła błysk jakiegoś przedmiotu.
- A mamy ubezpieczenie na życie? – mężczyzna uśmiechnął się szeroko, po czym pokazał, że coś ma torbie, wymierzonego prosto w dziewczynę.  Erza zagryzła zęby, chciała szybko zamknąć drzwi i jakoś uciec, ale nagle przypomniała sobie.
- Dziecko. – Dotknęła brzucha. – Proszę wejść… - rzekła drżącym głosem. Przepuściła Richarda, by mógł wejść do środka. Od razu skierował się w stronę salonu, gdzie usiadł wygodnie na kanapie. – Mogę wiedzieć, czemu zawdzięczam tę wizytę? – gdy już zamknęła drzwi, wiedziała, że nie ma jak uciec.
- Aaa, nie jesteśmy pewni, co do panienki Heartfilii, czy przyjdzie. – Wyjaśnił jej mając perfidny uśmiech na twarzy.  
- Znowu ona! – Erza była wściekła, że już po raz drugi naraża życie jej rodziny. – A dlaczego ja?!
- Bo jest w ciąży, z człowiekiem, który uratował życie panience Lucy.
- Herbaty? – zapytała nastawiając wodę w czajniku.
- A chętnie. Mogę powiedzieć pani coś szczerze? – zapytał niespodziewanie Erzę.
- Oczywiście. – Nie pozostało jej nic innego, jak tylko się zgodzić.
- Nie chcę pani skrzywdzić. Nie lubię zabijać, ale mam dług u NIEGO. Dlatego proszę niczego nie robić, dopiero wtedy, jak rozkażą panią zabić, to… proszę mnie zastrzelić. – Erza z wrażenia wypuściła szklankę na podłogę. Szybko zaczęła zbierać kawałeczki szkła z ziemi, by wyrzucić je do śmietnika.
- Nie wiem czy będę wstanie. – Próbowała znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Będzie pani musiała być.  – To była jedyna droga.

***

            Dwóch strażników prowadziło jakiegoś mężczyznę, do miejsca, w którym rzekomo parę dni temu zginął Cobra. Gdy tylko doszli na miejsce, zauważyli, że dyrektor placówki, już czeka na więźnia.
- Pan Jose Porla? – zapytał się czarnowłosy mężczyzna.
- Tak. – Odpowiedział niepewnym głosem, były Komisarz Główny Phantom Lord. – Ma pan do mnie jakąś sprawę?
- Oczywiście, że tak. Czy wie pan kim jest Acnologia? – zapytał z uśmieszkiem na twarzy dyrektor.
- A pan to się nie przedstawi? – Porla rozsiadł się wygodnie na krześle, udając lepszego od innych.
- Mam na imię Mackbet Orasion. A teraz dostanę odpowiedź?! – ponowił pytanie, tym razem ostrzejszym i groźniejszym tonem.
- Oczywiście, że wiem. Przecież służył z moim ojcem.  A co?! Chcecie mi zapłacić za milczenie?! – nie znał tamtego człowieka i nie mógł wiedzieć, że to będą jego ostatnie słowa. Makbet wyjął jakiś przedmiot za pasa. Okazało się, że jest to pistolet z tłumikiem. Zanim Jose zdążył cokolwiek zrobić, już leżał martwy w sali rozmów.
- Czasami lepiej milczeć, bądź kłamać. – Rzekł Orasion do zwłok.
- Panie Midnight, co z nim zrobić?! – do pomieszczenia weszło dwóch strażników.
- Czy ja nie mówiłem, że przy ludziach, masz mnie nazywać MACKBET! – ten przerażający wzrok i głos. Oboje strażnicy lekko ukłonili się w wyrazach przeprosin. – Dobrze, że tu nie ma nikogo żywego. Tylko ciekawe … Dlaczego dopiero teraz kazali nam go zabić?

***

            Gajeel czekał, o umówionej godzinie na człowieka, który miał mu wyznać prawdę… Wciąż rozglądał się dookoła siebie, jednak widział tylko, co jakiś czas przechodzącą zakochaną parę, albo dzieci wracające do domu, po szkole. Nagle zauważył czarną limuzynę, z której wysiadał mężczyzna w starszym wieku. Ku zdziwieniu policjanta, szofer podstawił Brainowi wózek inwalidzki, na którym usiadł, nie stawiając nogi na ziemi. Zaczął jechać w stronę Redfox, którego nachodziły coraz większe wątpliwości w związku z poznaniem prawdy.
- Witam. – Powiedział niespodziewanie pan Orasion. – Zapewne pan Gajeel Redfox?
- Tak, miło mi pana poznać. – Wyciągnął ku niemu rękę. Nie przyjął jej.
- Nie okłamuj ani mnie, ani siebie. Zbyt wiele lat żyję na tym świecie, żeby się pomylić, co do człowieka. Wiem, że mnie z całego serca nienawidzisz i wcale ci się nie dziwię. Sam siebie nienawidzę, dlatego, jak tylko zadzwoniłeś, zdecydowałem się wyznać swoje grzechy. – Wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł nią oczy. – Na starość się żałuje, a ja wiele rzeczy zrobiłem, których dziś nie mogę sobie wybaczyć. Jedną z nich jest twój ojciec.
- Co zrobiliście z moim ojcem? – w końcu zdobył się na odwagę by coś powiedzieć. – Dlaczego i po co to wszystko było?
- Dla tego cholernego dokumentu, którego Acnologia, a raczej Acnologia Drugi nie może zdobyć!
- Jak to Acnologia Drugi? – Gajeel nie spodziewał się, że coś takiego usłyszy od tego człowieka.
- Opowiem ci sporo, ale masz mnie wysłuchać i nie przerywać. Acnologia to był mój kompan i to jemu służyłem podczas Wielkiej Smoczej Wojny, ale po jego śmierci nic nie było takie samo. Ten jego synalek tak naprawdę zniszczył wszystko, cały nasz dorobek, a ten dokument… to przekleństwo, a nie bogactwo. A twój ojciec…. Potrzebowaliśmy szpiega w FBI, a najlepiej się do tego nadawał Metalicana Redfox, bo … miał ukochaną matkę, którą za wszelką cenę pragną chronić. Wykorzystaliśmy to. Dwa razy. Raz gdy miał zostać wtyką, a dwa gdy miła ich zabić…
- Kogo?
- Człowieka, który był wszystkiemu winien…

Czternaście lat temu
7 czerwca X770 roku

            Ujrzał stojącego przed jego domem Braina Orasion. Już wtedy wiedział, że z tej wizyty nie wyniknie nic dobrego. Nie mógł nic zrobić, był świadomy tego, że czeka go zadanie, trudne zadanie. Westchnął ciężko, a następnie ruszył przed siebie, tworząc na swojej twarzy sztuczny uśmiech. 
- Witam! – powiedział, gdy tylko doszedł do stojącego mężczyzny. – Co pana tu sprowadza?
- Dzień dobry.  – Wyjął z kieszeni pudełko z cygarami, które nie były najtańszej roboty. – Sprowadza mnie tutaj ostatnia pańska robota w karierze szpiega.
- Ostatnia? Chyba, że chcecie mnie za chwilę zabić? – zadrwił Metalicana, jednak był świadomy, że w jego słowach jest sporo racji.
- Acnologia nie lubi bez sensu zabijać, a szczególnie swoich pupilków. Gdyby nie ty pewnie złapali by naszego kochanego szefa wiele razy. – Zaczął buszować po kieszeniach szukając czegoś. Metalicana wiedział, o co mu chodzi. Włożył rękę do lewej kieszeni i wziął do ręki zapalniczkę, którą podał mafiozie. – Dziękuję. – Odpowiedział grzecznie, a następnie zapalił cygaro. – Chcemy byś coś zrobił. Masz zabić pewnego człowieka i tylko to nam wystarczy. Masz to zrobi, gdy będzie jechał niedaleko południowej granicy miasta, tuż przy morzu. Jest tam niebezpieczny zakręt, więc … wiadomo, o co chodzi. W twoim domu, czeka na ciebie mały prezent. Wykorzystaj go, a potem wrzuć do morza, po tym … będziesz miał spokój. Masz to zrobić dzisiaj!  – Pomachał do niego, gdy za rogu wyjechał czarny Mercedes, który miał go zabrać. – Obyśmy się nigdy więcej nie zobaczyli. – Wsiadł do auta i odjechał.
- CHOLERA! – wrzasnął Metalicana wchodząc do domu. Już będąc w progu, złapał pierwszy przedmiot, który napotkał i rzucił nim o sąsiednią ścianę. Spojrzał na paczkę, która leżała na podłodze, zaraz przy kuchni. Podszedł do niej i rozpakował ją. Jego oczom ukazała się strzelba snajperska, a obok niej zdjęcie mężczyzny. – Niemożliwe. – Z wrażenie o mało, nie upuścił jej z rąk. Nie chciał tego robić, ale nie miał wyboru.  – Hahahaha!!! – zaczął się głośno śmiać.
- Tato, co się stało? – ze schodów zszedł mały Gajeel, który niedawno co wrócił ze szkoły.
- Muszę wrócić na chwilę do pracy, poczekasz na mnie? – podszedł do chłopca i pocałował go w czoło.  Gajeel kiwnął głową. – Jadłeś coś?
- Tak, babcia zrobiła mi kanapki. – Starsza kobieta tak bardzo pokochała to dziecko, że nie liczyło się dla niej nic innego. Nie ważna była choroba czy ból. Kochała małego Gajeela, tak samo jak swego synka.
- Dobra to ja idę, a ty wracaj do nauki. – Zapakował szybko broń, a następnie wyszedł z mieszkania. Wsiadł do samochodu i pojechał na wskazane miejsce. Nie było je trudno znaleźć, gdyż często telewizja pokazywała ten zakręt, przez wzgląd na duży wskaźnik śmiertelnych wypadków. 
            Minęło pół godziny. Wciąż czekał, a żaden samochód nie jechał. Jednak cały czas był w stanie gotowości. Chciał to już mieć za sobą, chciał po prostu wrócił do matki i synka. Nagle za rogu wyjechało auto. Przygotował się do strzału. Zaczynał namierzać cel. Spostrzegł, że mężczyzna wiezie ze sobą całą rodzinę, żonę i córkę. Na chwilę zawahał się. Wystrzelił. Sam nie wiedział kiedy, sam nie wiedział jak. Ze łzami w oczach widział przerażone twarze dziewczyn, gdy patrzyły na ciało ukochanego męża i ojca, a potem już tylko spadały, prosto do morskiej głębimy.  Wyjął z kieszeni zdjęcie „celu”, drżącymi rękoma podarł je i wyrzucił na wiatr. Strzelbę wziął ze sobą, a wracając do domu, wyrzucił ją.
- Krew… na rękach mam krew. – Spojrzał na swoje dłonie. Wrócił do domu i szybko poszedł do łazienki obmyć się. Tarł ręce tak mocno jak tylko mógł, ale wciąż widział czerwoną ciec, której nie sposób było się pozbyć. – Zawsze będę ją miał na swoich dłoniach.

13 luty X785 roku

            Gajeel siedział słuchając z niecierpliwością opowieści człowieka, który kazał jego ojcu zabijać. Pomimo tego, że usłyszał tak okrutną prawdę, nie chciał zabijać Braina. Wiedział, że nic mu to nie da, a on sam nie chciał się stawać mordercą.  Jednak wciąż miał pytania, a na jedno bał się poznać odpowiedzi.
- Kogo wtedy zabił mój ojciec? – odetchnął z ulgą, gdy wreszcie odważył się zapytać. 
- Gareth McGarden, był człowiekiem, który zwerbował Dragon Slayerów i nimi przewodził. 
- McGarden? – zapytał głośno. Z kimś kojarzyło mu się to nazwisko, nagle przerażonym wzrokiem spojrzał na starszego mężczyznę. Pamiętał Levy, ale nie mógł uwierzyć. – Jak miała na imię dziewczynka?
- Chyba … Levy… Tak mi się zdaje.
- Niemożliwe … - złapał się za głowę. Nie wiedział, czy to jest tylko przypadek, czy tej dziewczynie rodziców odebrał ojciec Gajeela.  – Będę musiał do niej pójść i … przeprosić.
- Zgaduję, że masz sprawy do załatwienia, ale jest jeszcze jedna ważna rzecz, o której ci muszę powiedzieć. – W rozmyślaniu przerwał mu Brain, który pragnął jedynie wyspowiadać się komuś ze swoich grzechów. – Proszę.
- Mów.

Siedem lat temu
7 lipca X777 roku

            Metalicana Redfox siedział, co chwilę biorąc ogromny łyk wódki. Cały dzień szło za nim dziwne przeczucie, że dzisiaj jest ostatni dzień jego życia. Nie wiedział, co ma robić, dlatego wysłał Gajeela na wycieczkę. Jego matka zmarła parę tygodni wcześniej, z wycieńczenia i ze starości, chociaż był szczęśliwy. Żyła ona o wiele dłużej niż ktokolwiek się spodziewał. Lekarze dawali jej miesiące, ona przeżyła lata.
Puk, puk
            Usłyszał pukanie do drzwi. Wstał i podszedł by je otworzyć. Ku jego zdziwieniu osobą, która przyszła mu z wizytą, był Brain Orasion, którego nie widział od siedmiu, długich lat.
- Nie zrobię niczego. – Odparł Metalicana zanim Brain zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Acnologia nie żyje. Od siedmiu lat. – Ta wiadomość zaskoczyła Redfox tak mocno, że stanął jak wryty i tylko patrzył na członka mafii. – Jednak jego syn, przejął po ojcu stanowisko. Prosi, bym cię zawiózł na spotkanie z nim.
- Nie! – był uparty. Wiedział, że z tego spotkania nie wyniknie nic dobrego.
- Zabijemy Gajeela. – To było nieuniknione. Zawsze posiadał słabe punkty. Zawsze miał słabość, która nie pozwoliła mu zaznać spokoju.
- Pójdę, ale nic więcej nie zrobię. – Wziął kluczyki, zamknął dom i poszedł za mężczyzną.
            Jechali w nieznane Metalicznie miejsce. Jednak z czasem zaczął on rozpoznawać to miejsce, ten zakręt. Nagle zatrzymali się, tuż nad przepaścią. Od siedmiu lat ta droga była zamknięta, gdyż policja uznała, że zbyt często zdarzają się tu wypadki.
- Co tu robimy? Gdzie nowy Acnologia? – cały czas zadawał pytania, ale nie mógł uzyskać odpowiedzi. Niespodziewanie podszedł do niego Brain, trzymając w ręku pistolet. – Rozumiem. Masz mnie zabić?
- Albo do nas dołączysz, albo zginiesz. – Postawił mu ultimatum. Jednak Metalicana wiedział dokładnie jaką decyzję podejmie.
- Zabawne. – Zaśmiał się. – Zginę, jak pies.
- Dołącz do nas! – błagał Orasion.
- Zabij mnie! – powiedział ostro. – Nigdy więcej nikogo nie zabiję! Podjąłem decyzję i z niej nie zrezygnuję!
- Dlaczego każesz mi to robić? – mężczyzna wciąż błagał.
- Dlaczego kazałeś mi to robić? – Brain zamknął oczy i strzelił. Martwe ciało opadło na barierkę, a następnie obróciło się i poleciało prosto do morza.
- Aaaaaaaaaaaaaaa!!!!! – wrzeszczał Orasion. Popatrzył się na broń, wycelował prosto w swój brzuch i strzelił.

13 luty X785 roku

            Gajeel wstał i zaczął iść, by znaleźć się jak najdalej od tego człowieka.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam … - krzyczał za nim cały czas Brain. Gajeel wiedział, czego on od niego chce. Przebaczenia. Jednak młody Redfox nie potrafił tego zrobić, nie był w stanie odwrócić się i spojrzeć na tego człowieka, nie próbując robić mu krzywdy. Dlatego odszedł, zostawiając zrozpaczonego człowieka samego.

***

            Rogue i Sting siedzieli w głównym pomieszczeniu, gdzie zazwyczaj sama przebywała Yukino. Zastanawiali się nad jakaś nową sprawą, gdy nagle do środka weszło dwóch mężczyzn.
- Witam, mam na imię Sawyer, a to mój przyjaciel Erigor. – Przedstawił się jeden z dziwnych gości. Sting zaczął bacznie się im przyglądać. Nie był specem broni, jednak wiedział, że tak dwójka trzyma za pasem po jednym pistolecie.
- Przykro mi, ale w tej chwili zajmujemy się pewną sprawą, więc nie przyjmujemy zgłoszeń! – ogłosił blondyn, podnosząc papiery, które razem ze swoim wspólnikiem przeglądali.
- Jest czarno. – Powiedział nagle Rogue, spoglądając za okno. Nie musiał tłumaczyć swojemu przyjacielowi, co to znaczy.
- Rozumiem. – Kiwnął głową Sting.  Po chwili jego wzrok utkwił się w sekretarce. – Rozbieraj się. – Dwójce przybyłych mężczyzn szczęka opadła do samej ziemi. Przełknęli głośno ślinę, a potem zaczęli bacznie się przyglądać temu, co robi sekretareczka. Powoli zaczęła podnosić swoją spódnicę do góry, ukazując piękne i zgrabne nogi. Coraz mocniej wyłupili wzrok, gdy ubranie było coraz wyżej i wyżej. Zatrzymała się i ujrzeli. Dwa pistolety przyczepione do jej ud. Wyjęła je i strzeliła, za nim dwójka gości była w stanie cokolwiek zrobić. Trafiła ich prosto w ręce. Złapali się za nie i uciekli, zostawiając detektywów w spokoju.
- Zboczeńce. – Oświadczył Sting, oglądając dokumenty. – Możesz się ubrać. – Dziewczyna kiwnęła głową, a następnie schowała bronie i wróciła do pracy.
- Oni się chyba nigdy nie nauczą? – zapytał się nagle Rogue.
- Ha! Póki będą przychodzić sami panowie, Yukino-chan rozgromi ich swoim zabójczym wdziękiem. – Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Znowu była akcja! – wszyscy spojrzeli w kierunku drzwi, gdzie stało dwóch młodych uczniów, niosących na plecaki.
- Frosh, Lector co wy tu robicie? – Sting był zaskoczony niespodziewaną wizytą młodzieży.
- My… - spuścili głowy, zdjęci plecaki i … - FERIE!!! – krzyknęli rzucając do góry tony podręczników.
- Może dla was, ale my tu pracujemy. – Próbował ich uspokoić Rogue.
- Rogue. – Spojrzała na niego słodko dziewczynka.
- No dobrze… - podszedł do niej i z całej siły ją przytulił.
- Ej, a ja? – odezwał się oburzony Sting
- Przykro mi wolę dziewczyny. – Lector powoli zaczął się odsuwać.
- Mówiłem o zgodzie, pacanie! – krzyknął cały naburmuszony Sting.
- A to przepraszam. – Chłopiec ukłonił się lekko. – Dziękujemy za gościnę…
- Ty mały! – blondyn ruszył na niego z pięściami.
- Hahaha. – Pozostała trójka zaczęła się głośno śmiać z wyczynów przyjaciół.


PROSZĘ PRZECZYTAJ!!! 
Drogi czytelniku

Nawet jeśli blog będzie zakończony proszę cię drogi czytelniku SKOMENTUJ, jak chcesz pójdź na inne moje BLOGI, POLUB moją stronę, albo naciśnij OBSERWACJĘ :)

piątek, 11 lipca 2014

A tutaj mała pomoc od Garetta :)
Drzewo genealogiczne Detektywa z Przypadku:
1.Rodzina Dragneel/Froze/Heartfilia/Marvell:
-Igneel - Layla (rodzeństwo)
-Igneel - Grandine (rodzeństwo, Igneel adoptowany - przyrodnie rodzeństwo, można tak to nazwać?)
-Layla - Dareg (rodzeństwo, Layla adoptowana - przyrodnie rodzeństwo?)
-Igneel - Natsu (ojciec i adoptowany syn)
-Layla - Magnus (ojciec Lucy, zgwałcił Laylę)
-Layla - Jude (niestety małżeństwo)
-Layla - Lucy (matka i córka)
-Lucy - Magnus (genetyczny ojciec i córka)
-Lucy - Jude (ojciec i córka)
-Lucy - Dareg (kuzynostwo, właściwie jednak Dareg jest wujkiem Lucy)
-Lucy - Juvia (kuzynki)
-Jude - Aquarius (kochankowie)
-Layla - Aquarius (przyjaciółki)
-Grandine - Scorpio (małżeństwo)
-Grandine - Wendy (matka i córka)
-Scorpio - Wendy (ojciec i córka)
-Scorpio - Aquarius (małżeństwo)
-Aquarius - Wendy (macocha i pasierbica)
-Juvia - Wendy (przyrodnie siostry)
-Natsu - Wendy (kuzynostwo)
-Natsu - Lucy (prawdopodobne małżeństwo, Natsu oficjalnie dołącza do rodziny :P)
-Gray - Juvia (BARDZO prawdopodobne małżeństwo :P)
-Gray - Wendy (prawdopodobnie razem z Juvią opiekunowie Wendy)
2.Rodzina Scarlet/Fernandes:
-Erza - Jellal RIP(kochankowie)
-Erza - dziecko (rodzic)
-Jellal RIP - dziecko (rodzic)
-Jellal RIP - Mystogan (klon?)
3.Rodzina Dreyar/Strauss:
-matka Laxusa, nie pamiętam imienia :( - Ivan (małżeństwo)
-Makarov RIP - Ivan (ojciec i syn)
-Makarov RIP - matka Laxusa (teść i synowa)
-Makarov RIP - Laxus (dziadek i wnuk)
-Laxus - jego matka (mam tłumaczyć? :P)
-Ivan - Laxus (ojciec i syn)
-Laxus - Mirajane (małżeństwo)
-Laxus - Lisanna (świekra)
-Laxus - Elfman (szwagier)
-Mira - Lisanna (siostry)
-Mira - Elfman (rodzeństwo)
-Lisanna - Elfman (rodzeństwo)
4.Rodzina Alberona/Clive:
-Gildarts - Cornelia (małżeństwo)
-Gildarts - Cana (ojciec i córka)
-Cornelia - Cana (matka i córka)


Z samego rana Juvia otrzymała bardzo niepokojącego SMS’a. „Wyjdź przed dom, ktoś na ciebie czeka”, a autorem była jej sąsiadka. Spojrzała na Gray’a i delikatnie uśmiechnęła się. Ubrała się i zostawiła kartkę na stoliku. Wyszła z mieszkania ukochanego i pojechała do swojego domu, by pod nim zastać niebieskowłosą dziewczynę. 
- Kim jesteś? – zapytała się podchodząc do niej.
- Jestem twoją siostrą, mama prosiła by się mną zaopiekować. – Powiedziała nieśmiało dziewczynka. – Mam na imię Wendy.
- Wendy… - szepnęła cicho – WENDY! – krzyknęła głośno.  Nagle zadzwonił telefon. Odebrała szybko.
- No hej! Coś się stało? – zapytał niepokojony Gray
- Przed moim domem stoi Wendy i mówi mi, że mam się nią zaopiekować! – krzyknęła przerażona dziewczyna. Jednak nagle zauważyła, że Marvell jest dziwnie blada- Czekaj, później oddzwonię Gray-sama, ona strasznie źle wygląda.
- Przyjadę do ciebie. – zdążył powiedzieć zanim Juvia się rozłączyła.  
- Szybko, choć do środka. – Podeszła do dziewczynki i zaprowadziła ją do swojego domu. – Chcesz coś się napić, zjeść? – Wendy tylko kiwnęła głową. – A chcesz coś konkretnego?
- Naleśniki. – Odpowiedziała jej tak cichutko, że ledwie usłyszała.
- No to robimy. – Juvia przygotowała wszystko, a dziesięć minut później w jej domu zjawił się Gray.
- Cześć i mam pytanie. –Był cały zmachany i cały czas rozglądał się wokół jej pokoju. – Dlaczego robimy to u mnie, a nie u ciebie, skoro masz tak … przeogromny dom? – gdy zobaczył Wendy, podszedł do niej i z uśmiechem na twarzy powiedział. – Cześć mała.
- Witam. – Szepnęła cicho dziewczynka.
- Jest strasznie nieśmiała.- Wyjaśniła mu Juvia, nagle Gray pochwycił ją i zabrał do sąsiedniego pokoju.
- To ty nie wiesz? – był szczerze zdziwiony tym faktem. Dziewczyna pokręciła głową. – Wendy została siedem lat, a teraz już prawie osiem temu zgwałcona. Była niemową przez cały ten czas. Dopiero po wizycie Lucy zaczęła mówić.
- Juvia nie wiedziała. – Zerknęła w stronę kuchni, by spojrzeć na niebieskowłosą dziewczynkę. – Zaopiekuję się nią.
- He?!
-Wiem, że Natsu pewnie będzie chciał, ale on ma teraz dużo na głowie, a Juvia... – zamilkła na chwilę – Juvia pamięta, że potrzebowała pomocy. Ona też jej potrzebuje, dlatego muszę się nią zaopiekować. Ona jest taka słodka.
- Jak chcesz! – był mocno zezłoszczony. Odwrócił się i zaczął iść w stronę wyjścia,
- Nie chcesz … Juvii? – nie wiedziała, co ma powiedzieć. Tak bardzo się bała, że ukochany ją zostawi.
- Muszę po prostu … to wszystko przemyśleć. Daj mi parę dni, ok.? – nie chciał jej ranić, ale nie był pewien, czy może kontynuować związek z Juvią, kiedy ta będzie musiała zajmować się Wendy.
- Jeśli chcesz mnie porzucić to proszę bardzo! – ku jego zaskoczeniu, dziewczyna nakrzyczała na niego. – Poradzę sobie, tylko Juvia myślała… - łzy zaczęły kapać na podłogę - …, że ją kochasz. Bo ja ciebie kocham.
- Juvia. – Chciał do niej podejść i ją przeprosić.
- Wyjdź! – powiedziała stanowczo.
- Przepraszam. – I wyszedł. Juvia oparła się o ścianę i zaczęła wylewać litry łez ze swoich oczu. Nagle ujrzała, że stoi nad nią Wendy, która także płacze.
- Dziękuję… - szepnęła cicho. Obie niebieskowłosą rzuciły się na siebie i wtuliły się w swoje ramiona.
- Gray-sama na pewno wróci! – to było jej pragnienie, ale zarazem wiedziała, że ono dokona się.

***

            Po porannej kawie i porządnym śniadanku Gajeel Redfox, zaczął się zbierać do pracy. Jednak nagle usłyszał pukanie do drzwi. Podszedł do nich, otworzył i ujrzał stojącego po drugiej stronie listonosza.
- Witam. – Ukłonił się lekko mężczyzna – Poranna poczta. – wręczył Gajeelowi jeden list. Pożegnał się, a następnie poszedł do kolejnego mieszkania. Redfox zdziwił się na widok pisma, gdyż w obecnych czasach ludzie wolą wysyłać wiadomości drogą elektroniczną. Wszedł do środka i otworzył przesyłkę. Ku jego zdziwieniu nadawcą był Metalicana Redfox, jego ojciec.
- Co jest kurwa?! – usiadł na fotelu, a następnie zaczął czytać wiadomość z zaświatów.

Mój Drogi Gajeelu!

Wiem, że zapewne mnie nienawidzisz po mojej śmierci, ale tak zdecydowałem i chyba to była jedyna słuszna decyzja w moim życiu.
Pisząc do ciebie ten list, chcę ci wyznać prawdę, kim tak naprawdę byłem i dlaczego tak wiele razy chodziłem składać kwiaty na grobie pewnego małżeństwa. Zapewne już się dowiedziałeś, że należałem do Dragon Slayerów, których celem było zniszczenie Acnologii. Tak … Gdyby to było takie proste, gdyby to było takie łatwe, jednak wszystko jest bardziej skomplikowane i … brutalne. Tak, prawda jest brutalna. Miałem przyjaciela, wiernego przyjaciela. Z Igneelem razem cię znaleźliśmy, walczyliśmy razem, wspieraliśmy się, a jednak zostałem NIM. To wydarzenie miało miejsce …

14 stycznia X763 roku

            Wracał właśnie ze spotkania, na którym uczestniczyli wszyscy Dragon Slayerzy. Szedł w stronę domu ukochanej matki, która pragnąc zarobić na jego utrzymanie, przez całe jego dzieciństwo sprzedawała swoje ciało, a teraz ciężko chorowała na nieznaną nikomu chorobę. Wszedł do środka, ku jego ogromnym zdziwieniu drzwi od domu, były otwarte.
- Dziwne… - powiedział na głos, lecz nie przejął się zbytnio tym faktem, tylko ruszył w stronę pokoju swojej matki. – Jestem. – Nikt nie odpowiedział. Przestraszył się.  – A jeśli coś jej się stało? – nie mógł dopuścić do siebie takich myśli. Przyśpieszył kroku, by jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie przebywa jego matka. Gdy wszedł do środka, ujrzał stojącego nad nią mężczyznę, który trzymał w dłoni pistolet.
- Witamy panie Redfox. – Mężczyzna wstał i podszedł do Metalicany, podając mu dłoń.
- Kim pan jest i co pan tu robi? – odtrącił jego dłoń, będąc wściekłym, przez fakt, że tajemniczy gość mierzył do jego matki z broni.
- A no tak… Gdzie moje maniery. – Mężczyzna podrapał się po głowie.  – Mam na imię Brain Orasion. Jestem właścicielem fabryki Orasion Seis.
- No i co z tego?! – Redfoxowi zaczęły puszczać nerwy.
- Mam dla pana propozycję. – Brain usiadł na fotelu. – Wystarczy, że będzie pan nam przekazywał informacje odnośnie Dragon Slayerów, to my zostawimy w spokoju pana matkę.
- Należysz do Acnologii! – Metalicana zrozumiał, o co chodzi szantażyście. Podszedł do niego. – Dlaczego ja?!
- Najłatwiej można z panem coś uzgodnić. – Popatrzyła w tej chwili na leżącą na ziemi kobietę. – Nawet jak mnie zabijesz, to przyjdzie kolejny i tak cały czas, aż panienka Redfox …zginie. Wyraziłeś się dostatecznie jasno?!
- Tak. – czarnowłosy mężczyzna spiorunował go wzrokiem. – Proszę odejść! – Brain wstał i zaczął się kierować w stronę wyjścia.
- Liczę na przyjemną współpracę. – Uśmiechnął się szeroko opuszczając dom. Metalicana zacisnął pięść, a następnie uderzył nią z całej siły w ścianę.

Uległem szantażowi to prawda. To ja byłem szczurem w FBI, to prawda. I wiedzi…

            List w tym momencie się urywał. Nie było drugiej strony, czy jakiegoś tajnego pisma. Niczego. Tak jakby ktoś przerwał jego ojcu w pisaniu.
- Cholera! – zaklął Gajeel. Chwycił telefon i wykręcił numer do Gildarts Clive’a.
- Słucham?  - mężczyzna odebrał, a następnie głośno ziewnął.
- To ja, Gajeel. – Przedstawił się. – Biorę sobie dzień wolnego.
- Dobrze…- było wiadome, że Komisarz Główny jest nie do końca obudzony. – CO?! – krzyknął zdając sprawę z wagi sytuacji, jednak było już za późno i Gajeel zdążył się rozłączyć.
- To teraz … - zaczął rozglądać się po pokoju, by znaleźć laptop, który zazwyczaj leżał, nieużywany w jakimś kącie. Zaczął zaglądać pod poduszki, do szafek, aż w znalazł go w szafie na ubrania. – Niezłe miejsce. – Stwierdził, wyciągając zakurzony sprzęt. Miał nadzieję, że uda się mu go włączyć i skorzystać z niego. Gdy uruchomił się, Gajeel włączył przeglądarkę i zaczął szukać jakichkolwiek danych o Brainie Orasion. Klikał, czytał, szukał, odrzucał itd., itd. Łącznie zajęło mu to całe pięć godzin z przerwami na kawę i jedzonko. Nagle po godzinie 11: 45 znalazł numer telefonu, którym kiedyś posługiwał się członek Acnologii.  – Warto spróbować… - stwierdził czarnowłosy. Wystukał numer na telefonie i czekał. Gdy pojawił się sygnał, został zastrzyk nadziei. Miał nadzieję,  że człowiek nie zmienił numeru przez te lata.
- Słucham? – po drugiej stronie usłyszał głos starego, skrzeczącego mężczyzny.
- Eeee. – Zastanawiał się, co ma powiedzieć. – Mam na imię Gajeel Redfox, czy rozmawiam z Brainem Orasion?
- Red-fox? – Gajeel był pewien, że to ten człowiek. – A, więc wiesz… Jestem stary, niedołężny, chory … zostało mi może kilka miesięcy życia… Dzisiaj w parku miejskim o godzinie 17:00. Proszę się nie spóźnić. – Rozłączył się. Gajeel wiedział, że to może być pułapka, ale ciekawość i chęć poznania prawdy, była tak silna, że nic nie było go w tamtym momencie zatrzymać.
- Ciekawe, o jakie małżeństwo chodziło? – zadając sobie to pytanie, nie chciał wiedzieć kim byli, tylko jak zginęli …

***

            Było już późne popołudnie parę osób siedziało na drugiej zmianie, a w tym Natsu, Lisanna, Laxus i paru innych policjantów. Dłubali w notatkach i wypełniali sprawozdania, gdyż w tamtym momencie nie było żadnej sprawy, żadnego zgłoszenia … nic.
- Natsu? – Lisanna podeszła do chłopaka, siadając obok niego. – Czemu nie wybierzesz się ze mną na randkę?
- Mówiłem ci nie mam czasu. – Zawsze znajdywał jakieś wytłumaczenie, gdyż miał prosty powód… nic nie czuł do dziewczyny i nie chciał jej zranić.
- Przecież nie ma teraz żadnej sprawy, same nudy! – nigdy nie poddawała się, chociaż wiedziała, że za każdym razem jej odmawia. – Byłam dzisiaj w banku i wypłaciłam pieniądze, więc może wyjdziemy chociaż na małego drinka. – zaczęła grzebać po torebce, tak naprawdę w niewiadomo jakim celu. – Gdzie on jest? – nagle odkryła, że czegoś jej brakuje.
- Coś się stało? – pomimo tego, że niezbyt ją lubił, martwił się.
- Nie ma mojego telefonu. – wysypała całą zawartość na biurko, jednak nie znalazła tam przedmiotu. Zaczęła przeglądać szafki, potem zaglądnęła do ubrań, niestety i tam nie było telefonu.
- Może zostawiłaś w banku, albo w domu? – zaproponował jej Natsu
- Możliwe. – Zgodziła się, a następnie spojrzała na zegarek 15:30. – Kurcze, nie zdążę. Bank jest czynny tylko do siedemnastej, a jeszcze dużo pracy.
- Dziwne. – Natsu idealnie to podkreślił. Odniósł wtedy wrażenie, że to nie było szczere zasmucenie, tylko dobra gra aktorska. – Wyjdź na chwilę. I tak nic się nie dzieje, więc jak znikniesz na parę minut to nikt nie zauważy.
- Kochany jesteś! – podbiegła do niego i przytuliła go z całej siły, a następnie ubrała się i wyszła.
- Gdzie ona idzie? – niespodziewanie z cienia wyszedł Laxus, który także wiedział o „ucieczce” Lisanny.
- Zostawiła chyba telefon w banku. – Powiedział mu tylko Dragneel.
- Aha. – To słowo zaniepokoiło Natsu jeszcze bardziej. Gdyby tylko wtedy wiedział, że Laxus ma pewne podejrzenia, co do Lisanny, nie wypuściłby jej.
            Dziewczyna szła, wesoło podskakując. Na szczęście bank znajdował się niedaleko komisariatu, więc szybko dotarła na miejsce. Gdy weszła do środka, zobaczyła, że jest tam jedynie czternaście osób.
- Przepraszam. – Powiedziała do młodej kobiety stojącej w kolejce. – Czy mogę tylko o coś zapytać pani z okienka? Zostawiłam telefon, a śpieszę się do pracy.
- Oczywiście.  – Odparł z uśmiechem na twarzy kobieta.
Trzu, trzu, trzu, trzu…
            Wszyscy padli przerażeni na ziemię. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Lisanna lekko wychyliła głowę za kolumny. Zobaczyła kilku zamaskowanych ludzi, trzymających w rękach karabiny.
- Niech nikt się nie rusza!!! – wrzasnął jeden z oprawców. Jego głos był dziwne zniekształcony, tak jakby mówił przez magnetofon zmieniający głos. – Wszyscy macie iść pod ścianę! To jest napad. Ty! – zwrócił się do kobiety stojącej za ladą. – Dawaj kasę do wora! – podał jej kilka szmacianych worków. Kobieta pochyliła się i otworzyła skrytkę z pieniędzy, jednak potajemnie nacisnęła guzik, który od razu zawiadomił policję o zajściu. Zaczęła ładować banknoty do worków, gdy skończyła to robić, przestępny popchnęli ją w stronę innych zakładników. Nagle wszyscy usłyszeli głos syreny policyjnej. Kilka radiowozów podjechało pod bank, a zaraz potem wysiedli z nich uzbrojeni policjanci. Osoby, które były przetrzymywane wewnątrz budynku zaczęły się cieszyć z ich przyjazdu. Niestety, ku ich zdziwieniu porywacze, nic sobie z tego nie zrobili, a nawet cieszyli się z dokonania. Nie trzeba było długo czekać za nim przyjechała cała ekipa telewizyjna, z piękną reporterką u boku.
- Ty! – odezwał się jeden z porywaczy do Lisanny. Jego towarzysz wziął i napisał coś na kartce, a następnie podał dziewczynie.  – Masz wyjść i przeczytać to prosto do kamery, jak tego nie zrobisz wszystkich zastrzelimy! – Policjantka podniosła się.
-Zrobię to. – Powiedziała drżącym głosem. – Proszę ich nie krzywdzić. – Na drżących nogach szła, będąc prowadzona, przez całą długość banku, przez oprawcę. Gdy doszła do drzwi puścił ją.  Szybko podbiegła do policjantów, którzy szybko ją pochwycili.
- Co się dzieje? Lisanna? – podszedł do niej zaniepokojona Bisca.
- Mam wiadomość. – Powiedziała na głos. Ominęła ich i zaczęła iść w stronę kamer.  Gdy reporterka, tylko ją zauważyła, podbiegła, by tylko wyłapać news, od dziewczyny wypuszczonej przez oprawców.
- Tutaj Magnolia News. Witajcie! Właśnie tutaj, w Magnolijskim banku są przetrzymywani zakładnicy. Jesteśmy z państwem na bieżąco! Przed chwilą została wypuszczona jedna z zakładniczek. Czy masz coś do powiedzenia? – wyciągnęła mikrofon, tak daleko, że zahaczał o usta Lisanny.
- Tak. – Szepnęła cicho, po czym wzięła głęboki oddech, wyjęła kartkę od jednego z rabusi i zaczęła czytać…

***

            Lucy siedziała na podłodze, wciąż myśląc o tym co zrobiła. Nie mogła sobie wybaczyć tego, że okradła swojego bliskiego … przyjaciela? Nie była pewna, czy w tej sytuacji może tak nazwać Natsu. Czuła się podle, czuła się tak, jakby na sercu nosiła ciężki kamień. Zanim się zorientowała, po policzku zaczęły spływać jej łzy. Podniosła dłoń i przejechała ręką po twarzy.
- Dlaczego spadacie? – sama nie wiedziała, do kogo mówi. Wydawało się, że do samych łez. – Jestem obrzydliwa. Jak ja mogłam to zrobić?! – wstała i podeszła do szafy z ubraniami, wyjęła ze środka pudełko, z którego wyjęła małego, pluszowego misia.  – Plue, tylko ty mnie rozumiesz… - wtuliła się w przytulankę. – Ja naprawdę zmarnuję sobie całe życie. I tylko gdyby sobie? Ja zniszczę wszystkich, ja … nie powinnam się urodzić! To wszystko nie powinno się kiedykolwiek wydarzyć! – uderzyła pięścią w stolik, na którym leżał pilot od telewizora.  Upadł on na ziemię, przez przypadek włączając się.
- Tutaj Magnolia News. Witajcie! Właśnie tutaj, w Magnolijskim banku są przetrzymywani zakładnicy. Jesteśmy z państwem na bieżąco! Przed chwilą została wypuszczona jedna z zakładniczek. Czy masz coś do powiedzenia? – powiedziała prezenterka, kierując mikrofon w stronę dziewczyny, której udało się wyjść.
- Tak. – Lucy była zszokowana faktem, że tą zakładniczką, której udało się wyjść była Lisanna. Lucy spostrzegła, że wyciąga ona jakąś małą kartkę papieru z kieszonki i zaczyna czytać. – Wiadomość do L. Żyję. Zapewne o tym wiesz. Jeśli teraz to słyszysz, przyjdź do miejsca, którego tak bardzo nienawidzisz. Mam nie tylko zakładników w banku, po całym miejscu szwendają się moi ludzie, który są w stanie gotowości. Przyjdź. Czekam do północy. J.
- Co za wiadomość?! Czy tajemnicza L. będzie wiedziała, że ta wiadomość jest do niej? Czy to jakiś spisek? Będziemy z państwem cały czas w kontakcie, będziemy na bieżąco mówić o sytuacji, a teraz dzwońcie. Jeśli znacie tajemniczą L., napiszcie! – Lucy wyłączyła telewizor. Nie potrafiła słuchać, ani patrzeć się na labzdrę z ekranu. Oddychała powoli i spokojnie. Co chwilę spoglądała za okno, jakby czegoś szukała?
- To na pewno do mnie. – Szepnęła cicho, dusząc w sobie łzy. – Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi. Ale ja … - Wstała. Podeszła do wieszaka na ubrania. Zdjęła płaszcz i założyła go na siebie. Zmieniła buty, a następnie wyszła za próg. Zanim jednak zamknęła drzwi, ostatni raz spojrzała na swoje mieszkanie. Delikatny uśmieszek zagościł na jej twarz. – Ciekawe, czy jeszcze tu kiedyś wrócę. – Zamknęła drzwi i zaczęła kierować się w stronę miejsca, któro tak bardzo nienawidzi … swojego domu. – Idę do ciebie … ojcze. – Teraz nie miała wątpliwości, teraz wiedziała, że wszystko było tylko kłamstwem. Kłamstwem, które zrodziło się z wielu niepohamowanych żądz, prowadzących tylko do … śmierci.



PROSZĘ PRZECZYTAJ!!! 
Drogi czytelniku


Nawet jeśli blog będzie zakończony proszę cię drogi czytelniku SKOMENTUJ, jak chcesz pójdź na inne moje BLOGI, POLUB moją stronę, albo naciśnij OBSERWACJĘ :)





piątek, 4 lipca 2014

- Coś się stało? – zapytał zaniepokojony jej zachowaniem.
- Chciałam o coś cię zapytać. Byłeś w narkotykowym, więc powinieneś wiedzieć o TYM…
- O czym? – nie rozumiał, o co może chodzić dziewczynie.
- O TYN projekcie. Mam na myśli projekt Mystogan. – Lyon o mało nie zemdlał, słysząc co dziewczyna do niego mówi. Zamilkł. Levy wydawało się, że próbuje znaleźć idealną wymówkę, by dłużej nie poruszać tego tematu. – I co ci po tym, jak mnie wygonisz? I tak wiem!
- Skąd? – spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem, tak jakby próbował odkryć, co się dzieje w zakamarkach jej umysłu.
- A czy to jest istotne w tej chwili? – nie mogła zdradzić, że sam Zeref jej o tym powiedział. – Więc co? Dowiem się więcej?
- Sam wiem niewiele o tym projekcie, ale powiem szczerze, że przez pewien czas nieźle nam pomagał w narkotykowym… - powoli kiwał głową. – Wiem, że nie powinienem, ale skoro i tak wiesz…
- Dlaczego on jest w Fairy Tail? – zapytała wprost. To było najbardziej nurtujące ją pytanie, od kiedy tylko dowiedziała się CZYM jest Mystogan, nie mogła znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
- Czy wiesz coś o smokach, Zerefie, Acnologii itd.? – Levy oczywiście znała dużą część prawdy, ale niestety zawsze musiała kłamać.
- Troszkę wiem. – Uśmiechnęła się delikatnie, by zachować pozory niewinności. – A co?
- Już w tamtym czasie, dwadzieścia jeden lat temu, był jakiś szczur w Fairy Tail, który przekazywał wszystkie informacje Acnologii. Nie znam szczegółów, ale wiem, że nigdy nie został złapany. – Zaczął jej tłumaczyć. – Niedawno ktoś zauważył, że znowu dzieje się to samo i informacje wypływają. Dlatego FBI podjęło decyzję o natychmiastowym przejęciu sprawy morderstwa Layli Heartfilii!
- CO!? – Levy opadła na ziemię.
- Ja nic nie zrobiłem. – Powiedział do samego siebie, by dowieść niewinności? – Coś się stało? – nie wiedział co ma powiedzieć.
- Nic. – Levy tylko tyle potrafiła powiedzieć. – Biedna Lucy… - nagle jej oczy rozszerzyły się, tak jakby coś zrozumiała.  – Ktoś sprzedaje informacje, ale kto? – wstała, podeszła do Lyona i chwyciła go za marynarkę.
- Zaraz, zaraz, zaraz… - próbował ją uspokoić. – Usiądź, a ja ci zrobię kawę. – Zrobiła, to o co ją poprosił, a sam w tym czasie zaczął przygotowywać napój. – Nie wiemy kto i to jest najgorsze. Skurczybyk nieźle się ukrywa.
- Ale… ja nie wierzę, kto by mógł coś takiego zrobić? – Levy nie wyobrażała sobie ani jednej osoby w roli szpiega mafii.
- Najpierw myśleliśmy, że Heartfilia, ale były wynoszone dane, których ona nie znała. Potem sprawdzaliśmy innych ludzi i póki co jedynymi podejrzanymi są Natsu Dragneel i Gajeel Redfox.
- ALE TO NIE MOŻLIWE! – krzyknęła na cały gabinet. Lyon podszedł do niej i z hukiem postawił filiżankę kasy na biurko.
- Co do Natsu się zgadzam, a co do Gajeela …? Nie wiemy … - Usiadł na fotelu i zaraz wstał, by samego sobie zrobić coś do picia. – Chcesz wiedzieć więcej o Mystoganie?
- Oczywiście, ale czemu mi tak ochoczo mówisz? – nagle Levy coś zrozumiała. – A jeśli to ja jestem tym szczurem? Przecież sprzedawałam informacje ojcu, ale… to chyba nie o to chodzi. To nie były wielkie dane… Chodziło głównie o Lucy…- przerażające myśli chodziły jej po tej maleńkiej główce.
- Mystery, z angielskiego zagadka, tajemnica i jak już się domyślać, jego pierwotnym zadaniem było odkrywanie prawdy. Z czasem stała się to największa baza danych, z najlepszym wyszukiwaniem danych. Jeszcze jakby tego mało, twórca tego systemu prowadził modyfikacje i obecnie łączy on samodzielnie fakty, dokonuje analiz itd. – Levy z uwagą słuchała opowieści Lyona, jednak nie była co do tego pewna, ze względu na to, że tak ważną rzecz mówi JEJ.
- Ale nawet komputery czasem zawodzą. – Starała się nadal podtrzymać rozmowę.
- Wiem, ale przy stu dwudziestu jeden sprawach nie pomylił się. – Powiedział to z dziwnie smutną miną, tak jakby sam nie był do końca pewien geniuszu Mystogana.
- Rozumiem. – Już miała zamiar kończyć rozmowę, jednak coś się jej przypomniało. – To kim była osoba, która przebywała z nami na komisariacie?
- Wiem, że jedynie Laxus zna prawdziwe oblicze twórcy Mystogana i właśnie on zawsze chodził za swoim dziełem. Nie wiem, jak dokładnie się nazywa, ale jego pseudonim brzmi „Uyrustem” [KONKURS: Kim jest twórca Mystogana. Podpowiadam, że ta osoba występowała już w moim blogu. Rozwiązanie banalne, ale… piszcie na rolaka20b@gmail.com. Nagrody? Pierwsze trzy osoby dostaną jeden tom mangi z listy z poprzedniego konkursu]
- No to dzięki… za rozmowę… - nie wiedziała co ma dokładnie powiedzieć, więc pożegnała się i wyszła, mając mieszane uczucia.

***

            Gdy wypisali ją do domu, nie wiedziała jak się ma zachować. Wiedziała, że jak wróci jego nie będzie. Będzie sama. JEST sama na tym świecie.  Kiedy przeszła przez próg mieszkania ogarnęło ją dziwnie przytłaczające uczucie. Złapała się za brzuch, a następnie zaczęła iść w stronę sypialni. Zanim zauważyła, łzy zaczęły spływać jej po blado-różowych policzkach. Sama się nie spodziewała, że może być jeszcze gorzej. Spojrzała na łóżko, w którym zostało poczęte ich dziecko. Usiadła szybko, mając na względzie dobro dziecka. Drżącymi rękoma sięgnęła do szuflady, otworzyła ją i wyjęła ze środka jedno pomięte zdjęcie. Jedyne jakie miała, gdzie jej ukochany był normalnym człowiekiem, a nie kryminalistą. Łzy skapywały jej na środek twarzy uśmiechniętego Jellala.
- Nie miej pretensji do Lucy, nie miej pretensji do Lucy, nie miej pretensji do Lucy… - cały czas powtarzała na głos. – Jak ja cię nienawidzę … Lucy. Dlaczego mi go zabrałaś?
Puk, puk.
            Usłyszała pukanie do drzwi. Otarła łzy i szybko się ogarnęła, kiedy jednak otworzyła je, zobaczyła, że po drugiej stronie nikogo nie ma. Zauważyła jedynie kopertę leżącą na ziemi. Podniosła ją i wniosła ze sobą do domu. Wyjęła z szuflady nożyczki i obcięła papier. Wyjęła ze środka mają kartkę, gdzie było napisane kilka zdań.

„Uprzejmie panią informujemy, a wręcz z wielką radością, że dziś stała się pani posiadaczką fortuny w sumie 10 000 000 kryształów. Osoba, która wpłaciła kwotę prosiła o anonimowość i prosiła przekaż, że nie chce zwrotu oraz, że pieniądze są przeznaczone na wychowanie dziecka.
Pozdrawiamy.”

- Cholera Lucy, mam nadzieję, że to nie ty! – wrzuciła skrawek papieru do śmietnika. Chciała już wyjść i pójść załatwić tę sprawę, jednak zatrzymała się tuż przed drzwiami i chwyciła się za brzuch. – Dla dziecka… potrzebuję pieniędzy dla naszego dziecka…

***

            Do wielkiej sali z komputerami wparowała dziewczyna i ku zaskoczeniu Laxusa, była to Cana.
- A co ty tu do cholery robisz? – zapytał od razu
- Ładne powitanie. – Zrobiła skwaszoną minę – Też za tobą tęskniłam.
- Nie powinnaś być na odwyku?
- Uciekłam. – Powiedziała szczerze. – Że CO?! – wstał, będąc wyraźnie wściekłym na zaistniałą sytuację. – Masz natychmiast wracać na odwyk!
- NIE! – krzyknęła z całą złością jaką tylko w sobie posiadała.
- A mogę wiedzieć dlaczego? – mężczyzna skrzyżował ręce na piersi.
- A może dlatego, że tam głodzą, męczą ludzi, a ja potrafię żyć bez alkoholu. – Dreyara przewrócił oczyma, dając do zrozumienia, że ani trochę jej nie wierzy. – My się WYCHOWALIŚMY RAZEM. Kurwa, można powiedzieć, że te same pieluchy nosiliśmy i co? Teraz te lata przyjaźni poszły w gówno?  Nawet mi nie powiedziałeś, że kochasz Mirajene.
- Kocham Mirajene. Pasuje? – był wściekły na dziewczynę, choć, nawet jak to na to nie wyglądało, martwił się o Canę.
- Dzięki. – Kiwnęła parę razy głową. – Fajnie się dowiedzieć.  Cudownie KURWA! Dla ciebie naprawdę nic nie znaczą te lata przyjaźni?
- Znaczą, ale ty się zmieniłaś. – Machnął jej palcem, tuż obok patrzy. Odepchnęła go.
- Ooo, widzę, że mokry Laxusic też się zmienił. Albo i nie … - opuściła głowę i chwile pomyślała. – Nie… ja się nie zmieniłam. Zawsze chodziłam swoimi drogami, nie lubiłam słuchać się innych…
- Czas dorosnąć. – Przerwał jej mężczyzna.
- Właśnie… - nie chciała na niego patrzeć. - … czas dorosnąć Laxus. Cieszę się, że odnalazłeś szczęście. Będziesz miał cudowną żonę, dzieci, a ja będę gnić w więzieniu dla alkoholików i liczyć na cud, że mój najlepszy kumpel z ławki, z którym razem grałam w piłkę, uczyłam się, ściągałam, jeździłam na wycieczki, bawiłam się, który mnie pierwszy pocałował w wieku dziesięciu lat, zaprosił na bal gimnazjalny, maturalny, że ON przyjdzie i mnie odwiedzi, pokazując mi swoją piękną i idealną rodzinę.
- Możesz…
- NIE PRZERYWAJ! – nie ukrywała łez. – To boli … Co? Nie chcesz się zadawać z alkoholiczną, z córką narkomanki, która przedawkowała i … umarła. Trzeba mnie tam trzymać, bo będę taka sama, skończę jak ona? Wiesz… przez całe moje życie byłeś dla mnie najważniejszą osobą w moim życiu, a teraz pozostały tylko wspomnienia i nic więcej. Nie jestem nic warta.
- To nie tak. – Próbował się jakoś wytłumaczyć. – Wszystko się zmieniło. Czas żebyśmy poukładali sobie życie. Za dwa tygodnie biorę ślub. Z Mirajene. I to nie zmieni tego, co razem przeszliśmy…
- Nie widzisz? – tym razem ona mu przerwała. – Już zmieniło. – Odwróciła się na pięcie i wyszła. Chwilę jeszcze stało pod drzwiami, ale nagle poczuła, jak ból coraz mocniej ogarnia jej serce. Zamknęła usta rękoma, po to by nie wydać nawet najmniejszego dźwięku. Szybko zaczęła biec. Udało jej się niepostrzeżenie uciec, gdyż cały komisariat był czymś zajęty. Gdy udało jej się wyjść, zaczerpnęła świeżego powietrza, a następnie ruszyła w stronę baru. Weszła do środka i zaczęła oglądać trunki.
- Poproszę … - nagle zamilkła. - … szklankę wody z cytryną.
- Dobrze i coś jeszcze? – zapytał się barman.
- Nic. – Usiadła na krześle i złapała się za głowę. Gdy tylko dostała napój, wypiła go na jednym wdechu, zapłaciła i wyskoczyła z budynku. Zaczęła się rozglądać dookoła i gdy zobaczyła przystanek, podeszła do niego i sprawdziła. Za dziesięć minut. Usiadła i czekała. Jak to zazwyczaj było, autobus się spóźnił, jednak nie miało to dla niej znaczenia.
- Gdzie jedziemy? – zapytał kierowca.
- Do więzienia. – Zażartowała Cana.
- Czyżby na odwyk? – był zainteresowany sytuacją dziewczyny.
- Tak. – Odpowiedziała szczerze. – Uciekłam stamtąd, ale … muszę wracać.
- Dziesiąty w tym roku. – Cana nie rozumiała jego słów. – Nikt nie wie, jak bardzo jest ciężko TAM iść na odwyk.
- Erigor Centre, uciekaj chętnie. – Zaśmiała się cicho.
- Miałem dziesięć przypadków, gdzie ktoś uciekał i niestety wracał, bo rodzina powiedziała, coś bardzo okrutnego. – Autobus ruszył z miejsca.  Cana usiadła z tyłu, zasłoniła się zasłonką i płakała.
- Nie zdziwiłabym się, gdyby ten psychiatryk był na zlecenie mafii …. – odjechała w smutku i rozpaczy, powracając do miejscu, którego nienawidziła.

***

            Cały dzień minął zadziwiająco spokojnie. Dlatego gdy Gray i Juvia wracali razem do domu, bali się, że coś ich po drodze spotka. Jednak ku ich zaskoczeniu było na tyle spokojnie, że mogli zacząć baraszkować już na klatce schodowej.
- Gray-sama. – Próbowała go uspokoić Juvia, jednak tamten nic sobie nie robić, tylko nadal namiętnie całował jej szyję, a potem coraz niższe partie ciała. Chwycił ją za biodra i podniósł do góry. Dziewczyna oplotła się nogami wokół niego, a następnie porwała jego usta w namiętnych pocałunkach. Kiedy doszli pod drzwi, wyjęli klucz z kieszeni, który był już tam przygotowany. Szybko otworzyli „wrota” i wskoczyli do środka, robiąc niesamowity rumor.
- Haha.. – zaśmieli się równocześnie, a potem powrócili do pocałunków. Gray podniósł się szybko, biorąc ze sobą dziewczynę. Z trudem, aczkolwiek się udało, trafili do sypialni, gdzie rzucili się na łóżko. Powoli zaczynali rozpinać każdy guziczek z płaszczy, bluzek i innych części ubioru. Chłopak delikatnie zjechał ustami niżej, całując ukochaną po szyi, dochodząc po same piersi.
- Nie wytrzymam! – krzyknęła niebieskowłosą, rzucając się na kochanka.
            Po kilku godzinnych igraszkach, zmęczeni padli na łóżko, ciężko oddychając i sapiąc. Chłopak objął dziewczynę ramieniem, a ta wtuliła się w jego ciało.
- Gray-sama … - zaczęła mówić.
- Mówiłem ci, żebyś mówiła do mnie normalnie. Gray. – Poprawił ją, a następnie dał buziaczka w czoło.
- Dobrze. – zgodziła się cicho, chociaż i tak wiedział, że za parę minut znowu będzie to „Gray-sama”. – Chciałam cię o coś zapytać… Czy Lucy jest córką Jude’a Heartfilii?
- A co tak nagle o to pytasz? – był zdziwiony tym co słyszy od dziewczyny.
- Bo wiesz … Juvia musi ci coś powiedzieć. – Po jej twarzy było widać, że jest to coś poważnego.
- Czy to ma związek z twoim ojcem? – zapytał po kilkunastu sekundach milczenia.  Nie odpowiedziała, ale kiwnęła głową. – Najlepiej będzie, jeśli to wreszcie z siebie wykrztusisz. Jesteś dla mnie ważna, nie odrzucę cię, tylko dlatego, że poznam twoją przeszłość.
- To nie do końca o to chodzi. – Stwierdziła nagle dziewczyna. – Mama mi powiedziała. Ja nie miałam się narodzić. Tak naprawdę mój ojciec ją raz wykorzystał, zawrócił jej w głowie pieniędzmi, władzą i tym, że wreszcie będzie miała dom. Już wtedy miał on narzeczoną, której nie kochał, ale która była mu przeznaczona. Matka chciała dokonać aborcji, ale nie miała pieniędzy, a gdy je dostała od niego, okazało się, że już jest za późno. Wykorzystała to … kazała płacić alimenty, albo weźmie sprawę do sądu. I płacił i nie tylko za to. Dokładnie pamiętam, jak przychodził do nas często by móc znowu się bawić mamą. Czy w jakiś sposób ją winiłam? Nie. Nawet była przyjaciółką jego żony. Pracowała dla nich. A potem? Jak mama mu się znudziła. Gdy zobaczył, że jestem już „wystarczająca dorosła” zabrał się za mnie. Uciekłam z domu. Znalazł mnie Jose Porla. Wykorzystywał Juvię, ale na pewno nie tak jak mój ojciec.
- Dlaczego mówisz do siebie w trzeciej osobie? – to była zagadka, której nie mógł rozwiązać.
- Staram się już poprawiać, ale… mój świat przez wiele lat był otoczony chmurą deszczową, nie wiedziałam, co to jest słońce, ciepło. Dopiero jak poznałam Gra… ciebie, Gray. – Poprawiła się szybko, co ucieszyło chłopaka. – Ja poczułam to wszystko.
- Kim jest twój ojciec? – już wiedział kim on jest, ale chciał od niej to usłyszeć.
- Jude Heartfilia, a matka Aquarius L… no teraz ma inne nazwisko bo siedem lat temu uciekła od Jude’a i poślubiła ukochanego mężczyznę Skorpio Marvell.
- Możesz powtórzyć?! – Gray wydawał się być niezwykle poruszony.
- Skorpion Marvell. – powtórzyła cicho.
- Miał on jakąś córkę, żonę? – nie był pewien, czy to zbieżność nazwisk, czy też ta sama osoba, o której myślał.
- Żona mu zmarła, a córka leczyła się zakładzie psychiatrycznym. Ostatnio podobno do nich wróciła. Mama pewnie nie posiada się z radości. – Jeszcze mocniej wtuliła się w ukochanego.
- A wiesz kim była Wendy? Córka tego Skorpio to cioteczna siostra Natsu.
- To znaczy … - nie była w stanie poukładać myśli.
- To znaczy … to jest tak… jak mi mówił. Igneel, ojciec Natsu był adoptowany przez rodzinę Dragneel, a potem urodziła się temu małżeństwu córeczka, Grandine. Oczywiście sam Natsu też jest adoptowany, czy jakoś tak. – Gray starał się jej jak najlepiej to wyjaśnić. – A dlaczego teraz mi o tym mówisz?
- Odnaleziono zwłoki mamy Lucy i … moja matka ma zamiar tu przyjechać, możliwe, że na stałe …Martwię się. – Po policzku spłynęła jej łza.
- Przecież nie musisz się z nią spotykać. – Starał się ją pocieszyć.
- Wiem i dziękuję ukochany…

***

            Kobieta o niebieskich włosach pędziła niczym wiatr przez kolejne ulice, trzymając za rękę dziewczynę.
- Szybko! – poganiała ją. Nagle zatrzymała się przez czyimś mieszkaniem. Popatrzyła na dziewczynę, którą prowadziła. – A teraz masz… - podała jej torbę z rzeczami - … i czekaj, aż tamta niebieskowłosą pani wyjdzie, albo przyjdzie i przekaż jej wtedy. „Jestem twoją siostrą, mama prosiła by się mną zaopiekować. ”Ok.? – dziewczyna kiwnęła głową.  Kobieta puściła jej rękę i w podskokach pognała w stronę samochodu zostawiając dziewczynę samą.

***

            Z samego rana Juvia otrzymała bardzo niepokojącego SMS’a. „Wyjdź przed dom, ktoś na ciebie czeka”, a autorem była jej sąsiadka. Spojrzała na Gray’a i delikatnie uśmiechnęła się. Ubrała się i zostawiła kartkę na stoliku. Wyszła z mieszkania ukochanego i pojechała do swojego domu, by pod nim zastać niebieskowłosą dziewczynę.  
- Kim jesteś? – zapytała się podchodząc do niej.
- Jestem twoją siostrą, mama prosiła by się mną zaopiekować. – Powiedziała nieśmiało dziewczynka. – Mam na imię Wendy.

- Wendy… - szepnęła cicho – WENDY! – krzyknęła głośno.

 PROSZĘ PRZECZYTAJ!!! 
Drogi czytelniku

Nawet jeśli blog będzie zakończony proszę cię drogi czytelniku SKOMENTUJ, jak chcesz pójdź na inne moje BLOGI, POLUB moją stronę, albo naciśnij OBSERWACJĘ :)