środa, 22 maja 2019

poniedziałek, 20 maja 2019


Mard Geer w milczeniu zamknął za sobą drzwi. W tym czasie Lucy zdążyła odnaleźć właściwy klucz. Uwolniła się i stanęła na równe nogi, rozprostowując kości. Jęknęła z zadowolenia, po czym przykucnęła przed Lokim.
— Dla niego nie ma klucza — ostrzegł sucho Mard Geer, kiedy włożyła pierwszy z kluczy do zamka. — On zostaje tu na pewno.
— Nie możesz go wypuścić? — zapytała, łapiąc za łańcuch. — Przecież nikomu nic nie powiemy.
— Przykro mi, ale pan Zeref kazał mi was pilnować. A słowa przyrzeczenia nigdy nie łamię.
Ślepy naśladowca — ich Loki najbardziej nie znosił, nie istniała siła, która zmusiłaby Mard Geera, by przeciwstawił się Zerefowi. Jednak nie czuł się źle ze swoim losem. Wystarczyła mu pewność, że Lucy się nic nie stanie i wypuszczą ją, nim policzą się z nim samym. Wolał, żeby nie patrzyła na jego śmierć. Pewnie zasłużył na taki los. Acnologia pamiętał dobrze, jak dziesięć lat temu Loki pozwolił na uprowadzenie Lucy. Nigdy mu tego nie zapomniał i nadszedł czas, aby całkowicie rozliczyć się z tej pomyłki. I nawet nie miał mu tego za złe.
— Lucy, wystarczy. — Ujął policzek dziewczyny. — Uspokój się i wyjdź stąd. Zapomnij. Ja jakoś…
Uniosła dłoń i trzepnęła go prosto w twarz. Zabolało. Cholernie zabolało, lecz nim dobrze zdążył poczuć ból, ta zdzieliła go w drugi policzek.
— Przestań gadać, że mam cię zostawić, debilu — wycedziła przez zęby. — Jak… Jak bym mogła cos takiego zrobić, pomyśl.
— Zaraz rzygnę — wtrącił się Mard Geer.
— To się odwróć! — krzyknęli równocześnie.
Ku zaskoczeniu Lokiego, Mard Geer naprawdę odwrócił się. Otworzył ogromne tomisko i zaczął je czytać.
— Ale wracając do naszej rozmowy… — Lucy kontynuowała — wiesz dobrze, że nie pozwolę ci tu zostać samemu. Uciec? — Zaśmiała się. — Chyba raz mogę zostać, nie uciec.
— Musiałaś akurat teraz nawrócić się?
— Tak, musiałam — odpowiedziała szczerze, a potem uśmiechnęła się. — Jesteś dla mnie zbyt ważny. Poza tym obiecałeś mnie gdzieś zabrać. — Zarumieniła się lekko. — Może do kina? — zaproponowała.
— Dalej chce mi się rzygać — rozmowę przerwał po raz kolejny Mard Geer.
— Nie możesz wczuć się w sytuację — oburzyła się Lucy. — On chce, żebym sobie poszła i pozwoliła mu tu zginąć.
— Jak romantycznie. — Ziewnął. — Zaraz się popłaczę.
Mard Geer udał, że wyciera z twarzy łzy rękawem gotyckiego płaszcza. Nawet nie zmienił się u niego ten mroczny, smutny wyraz.
— Wiem, że dla ciebie to normalny dzień pracy… — zaczął Loki — ale niektórzy naprawdę się martwią o jutro.
— Czy zginiecie czy nie, to nie moja sprawa. Śmierć przydarza się każdemu — prędzej czy później.
— Ale…
— To nie tak, że wam nie współczuję — przerwał Lucy mężczyzna. — Żal mi tak strasznego losu, ale tak to bywa w życiu. Ciesz się dziewczyno, że będziesz żyła. Jeśli jego też wypuszczą, to świetnie. Mniej sprzątania — dodał ciszej. — A potem jeszcze trzeba użyć wtyki w policji, żeby uciszyć sprawę. Wy wiecie, jakie to jest męczące? Bardziej niż praca na pełen etat. Tutaj macie naprawdę na pełną dobę.
— To zrezygnuj — zaproponował Loki.
— Zrezygnować? — Parsknął śmiechem. — Idioci! Absolutni idioci! Sądzicie, że jest coś takiego jak „wybór”? Tka samo jak Gajeel, Juvia czy nawet sam wielki Zeref, my tutaj MUSIMY być. Nic więcej. Tu nie ma zagadki czy tajemnicy. Tak samo jeśli chodzi o ciebie, Loki. Zginiesz. Prosta. Niewymagająca myślenia. Szybka. Sprawa… Czego chcesz więcej tu szukać? Sprawiedliwości? A może oboje jesteście tak głupi?
Loki zmarszczył czoło. Mard Geer chyba nie wiedział do końca, kim jest Lucy. Nie zamierzał go poprawiać.
— A może to ty jesteś głupi, bo ślepo wierzysz Zerefowi? — odparła nieśmiało Lucy. Odwróciła wzrok — tylko po to, aby patrzeć Mard Geerowi prosto we wściekłe oczy.
Mężczyzna zamknął z hukiem księgę. Zbliżył się ku Lucy i złapał ją za włosy.
— Nigdy nie waż się więcej obrażać Zerefa. Nigdy. — Szarpnął dziewczyną. — Nigdy.
— Właśnie się… — wzięła głęboki wdech — sprzeciwiłeś.
Kopnęła Mard Geera w piszczel. Krzyknął z bólu. Puścił Lucy, a ta złapała szybko za księgę. Podniosła ją i walnęła nią w głowę mężczyzny. Całe ciało podskoczyło. Krew chlusnęła Lokiemu w twarz, lecz Lucy na tym nie poprzestała. Zadała jeszcze dwa ciosy, a potem padła ze zmęczenia. Sapała i patrzyła się na drzwi błagalnym wzrokiem.
Loki przeklął pod nosem. Ostatni raz szarpnął za łańcuch. Jedno z ogniw wydostał ze szpary, po czym stanął na równe nogi. Chwycił ją za dłoń.
— Uciekajmy.
Pociągnął za sobą Lucy, nim zdołała cokolwiek odpowiedzieć. Otworzył ciężkie drzwi wydostał się na korytarz. Z rur buchnęła para wodna. Lucy odruchowo pisnęła. Zatkał jej usta ręką i szepnął „cii”. Kiwnęła energicznie, dając znać, że rozumie. Rozejrzała się w wokoło i zadrżała. Nie dziwił się jej. Na sam widok oblepionych w pleśni ścian, starych rur, z których wydostawało się… wszystko, dostawał dreszczy.
Mysz zapiszczała nad nimi, wystawiając pyszczek z dziury w rurze. Odsunęli się i ruszyli przez pierwszy z korytarzy. Loki nie pamiętał już tych dróg. Kojarzył, że kiedyś szedł tędy, a nie dokładną trasę. Próbował ją odtworzyć w myślach, lecz widział tylko zamazaną plamę. Minęło zbyt wiele lat.
— Tu jest jakaś mapa — dała znać Lucy, wskazując na ścianę.
Dotknął starego materiału, który złuszczył się przez lata wiszenia w jednym miejscu. Na szczęście zachowała się część z wyraźnie zaznaczonym punktem — tam gdzie się znajdowali. A według mapy niewiele brakowało do wyjścia. Wystarczyło jedynie, że znajdą schody, by uciec z podpiwniczenia klapą przeciwpożarową.
— Myślisz, że jej nie zabarykadowali? — spytała zaniepokojona Lucy. Drugie wyjście znajdowało się w zupełnie innym kierunku, ale wyglądało na pewniejsze — gdzieś w okolicach głównej hali produkcyjnej.
— Wątpię — odparł. — Musimy spróbować. Inaczej się nie dowiemy. Poza tym po drodze możemy spotkać tego całego Zerefa i Gajeela, kiedy będą wracać. Nie możemy tak ryzykować.
— Rozumiem. Loki, mi nic się nie stanie, to o ciebie…
— Tak, tak, chodzi — przerwał jej. — Chodzi mi też o ciebie. Wypuszczą cię, ale do kogo? Do Layli? Nie wpuszczę cię do tego przeklętego mieszkania.
— Loki.
— Nie. — Pociągnął dziewczynę za sobą. — Wystarczy. Sama to powiedziałaś. Layla przegięła. Już dawno zresztą. Musisz się uwolnić. Ten koszmar musi się skończyć.
— Wiem… — zgodziła się, choć jej głos nie brzmiał zbyt przekonująco. — Na pewno dam radę.
— Dobrze, chętnie to zobaczę, ale najpierw się stąd wydostańmy. Ok?
— Miło by było.
Loki zamrugał. Jakiś kształt, bardzo niewyraźny, pokazał się przed nimi. Zwolnił. Kiwnął na Lucy, by trzymała się kawałek od niego. Na szczęście zrozumiała, bo od razu się cofnęła o krok. Loki zbliżył się. Kształtem przypominało człowieka, ale nie poruszało się. Zdawało się stać w miejscu, jakby to była rzeźba albo manekin. Mimo przypuszczeń, nie przestał być ostrożny.
Dostrzegł schody. Machnął ku Lucy, by podeszła do niego. Kształt okazał się tylko pozostałością po jakiejś tablicy. Ktoś położył na jej wierzchu kask, a całość w ciągu lat pokryła się roślinnością. Zaśmiał się, a potem zdarł pajęczyny strzegące wejścia na schody.
— Obrzydliwe. — Lucy skrzywiła się. — Musimy…
— Tak piękne pajęczyny nie powstały w dzień. Nikt tu nie zaglądał od lat — podkreślił.
Podał Lucy rękę, a potem oboje weszli na górę. W przejściu śmierdziało sadzą, grzybami i odchodami jakichś zwierząt. Wokół panowała ciemność. Uważał na każdy krok, przy okazji prowadził także Lucy. Ani razu nawet nie jęknęła. Szła wprost przed siebie, oddychając płytko, ale miarowo. Słyszał każdy jej krok. Była ostrożna, tak samo jak Loki. Uśmiechnął się na samą myśl, że są bliżej wyjścia. Żadne krzyki jeszcze się nie uniosły między korytarzami, więc może nie zauważyli ich ucieczki. Miał tylko nadzieję, że zdążą wydostać się, nim to nastąpi.
Wyciągnął dłoń. Poczuł na niej delikatny ruch powietrza. Po chwili natrafił na chłodną, mokrą powierzchnię. Zapukał. Echo rozniosło się przez schody. Loki obmacał całe drzwi, puścił wcześniej Lucy. Stanęła obok i również zaczęła szukać klamki albo jakiegoś drążka do otworzenia przejścia.
— Mam coś — szepnęła.
Zazgrzytało. Ostry, nieprzyjemny dla ucha skrzek rozległ się, kiedy Zeref krzyknął w oddali. Loki pomógł Lucy. Pociągnął za drzwi i otworzył je na szerz. Na zewnątrz było ciemno, a zarazem tak przyjemnie. Rześkie, świeże powietrze wypełniło nozdrza Lokiego. Zaczerpnął głębokiego wdechu, wychodząc na płaską powierzchnię placu przed magazynem.
— Lepiej chodźmy — odezwała się Lucy.
— Tak, lepiej tak.
Potrząsnął głową. Lucy miała rację. Nie czas na świętowanie, jeszcze się nie wydostali.
Spojrzał w prawo, potem w lewo. Na placu stał tylko jeden samochód — ten, do którego ich porwali. Loki luknął przez szybę. Nie zostawili w środku kluczyków. Na zaś sprawdził, czy auto było zamknięte. Otworzyło się bez najmniejszych przeszkód. Loki siadł na miejsce kierowcy i sięgnął do skrytki.
— Nie powinniśmy uciekać? — spytała Lucy, czekając na zewnątrz.
Loki wyciągnął ze skrytki plik kartek. Podał je Lucy.
— Proszę, schowaj je — poprosił.
— Po co ci one?
— Jeszcze nie wiem, ale możliwe, że czegoś się dowiem. Lucy jeszcze wiele rzeczy nie wiesz o porwaniu, tym porwaniu — podkreślił, żeby nie miała wątpliwości.
— Wiem, że…
— Ale ja nie wiem — przerwał jej. — I nie tylko ja. Opowiem ci wszystko, obiecuję, ale na razie ucieknijmy. Jak znajdziemy się już w bezpiecznym miejscu, to wyśpiewam ci pięknie całą opowieść. Łącznie z tym, dlaczego Natsu Dragneel zgubił Szczęściarza.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Jednak w tych oczach oprócz zdziwienia, pojawiło się również zaciekawienie. Kiwnęła głową, a potem odeszła od samochodu, by Loki wysiadł z niego. Drzwi zatrzasnął za sobą. Pobiegli w kierunku ulicy, skąd dobiegały nocne hałasy. Na rynku trwał właśnie koncert. Zaczęli zmierzać w tamtą stronę.
Potknął się o wystającą z chodnika kostkę. Lucy pochwyciła Lokiego.
— Uważaj — ostrzegła go.
— Uważam, ale tu jest cholernie ciemno.
Szli już kilka minut, ale wciąż nie napotkali choćby jednej latarni. Księżyc schował się za chmurami. Szli więc w całkowitych ciemnościach. Nie podobało się to Lokiemu. Przecież jeszcze kilkadziesiąt lat temu kwitła życiem dzielnica fabryczna — najjaśniejsza część miasta. W tych egipskich ciemnościach było coś niepokojącego.
Usłyszeli warkot silnika.
Lucy pociągnęła Lokiego i oboje schowali się za starym kontenerem na śmieci. Nadal z niego cuchnęło. Loki nawet na coś nadepnął, jakby na mysz, ale milczał. Przesunął się bliżej Lucy i nawet nie śnił, by wyjrzeć z kryjówki.
— Dzieciaki, wychodźcie! — krzyknął jakiś mężczyzna. Głos na pewno nie należał do żadnego z porywaczy. — Dzieciaki, bo mandat wam wlepię. Tu nie wolno się bawić. Niebezpiecznie jest — mówił dalej.
Policjant?, zdziwił się Loki. Nie słyszał żadnej syreny policyjnej. W ogóle policjanci zapuszczali się w te rejony? Sądził, że już dawno zostały zapomniane przez rząd, a szczególnie odkąd Acnologia lubił odwiedzać to miejsce.
— Tu jest naprawdę niebezpiecznie, jestem policjantem, wiem, co mówię — kontynuował. — Miało tu miejsce kilka niebezpiecznych wypadków. Dobrze wam radzę, wyjdźcie, zanim wpakujecie się w gorsze tarapaty.
— Nie — szepnął Loki do Lucy. Teraz już mógł mieć tylko nadzieję, że nie wyjdzie z ukrycia.
Nastała cisza. Nawet kroki umilkły. Nie ruszał się? A może policjant chodził tak powoli, że go nie słyszał. Wychylił się ostrożnie zza kontenera. Nikogo już nie było na placu.
— Oj, oj, nieładnie — rozbrzmiał głos zza Lokiego.
Odwrócił się gwałtownie. Policjant trzymał wymierzoną w niego broń, ale co gorsza, światło księżyca okryło twarz mężczyzny. Jego włosy były białe. Ciało mocno umięśnione. Machnął masywną ręką, aby Loki wyszedł przed kontener. Tak uczynił. Lucy podążyła za nimi.
— O boże… — jęknęła Lucy.
— Nie bój się — zwrócił się do niej, próbując uspokoić. — Będzie dobrze.
— To nie to.
Wskazała palcem na twarz policjanta. Nie miał nosa.
Lokim wstrząsnęło. Białe włosy. Blizna na ciele.
— Strauss? — spytał z niedowierzaniem w głosie.
— Elfman Strauss — przedstawił się. Palec położył na spuście. — Nie powinno was tu być.
— NIE! — ktoś krzyknął w oddali.
Padł strzał. Znów rozniósł się wrzask. Odbił się echem w głowie Lokiego. Sięgnął ku piersi — spływało po niej coś lepkiego i ciepłego. Zmazał z siebie krew i wtarł ją między palce.
— Nie umrę — wyszeptał, nim jego ciałem zawładnął ostry ból.

czwartek, 16 maja 2019


Lucy starła znak gildii z dłoni. Nie płakała, choć w sercu czuła silne kłucie, które rosło wraz z zanikającym znakiem przynależności do Fairy Tail.
Jednak „Fairy Tail” już nie było. Gildia zniknęła wraz z ostatnim członkiem, który opuścił drzwi wejściowe w poszukiwaniu swoich własnych przygód. Niektórzy założyli rodziny, inni wyjechali z dala od zagrożeń i wojny.
Lucy została sama.
Puste ściany w niczym nie przypominały dawnego budynku, w którym przyjacielskie bójki stanowiły codzienność. Dziś nosiły jedynie rysy, nic nie znaczące ślady przeszłości.
Dopiła do końca piwo z kufla. Na plecy założyła torbę i ostatni raz obejrzała się przez ramię. Uśmiechem pożegnała gildię, pusty budynek, który pochłonęła niekończąca się cisza.

poniedziałek, 13 maja 2019


LOKI
Spieprzył sprawę — określenie było zbyt łagodne i grzeczne, ale wśród obolałej do granic możliwości głowy, tylko to przyszło mu na myśl.
Loki jęknął. Przechylił głowę na prawą stronę, potem na lewą, rozciągając mięśnie ścierpniętej szyi. Nic nie pomogło. Całe ciało bolało Loki’ego, jakby ktoś przejechał po nim kilka razy, a potem jeszcze kopnął dla pewności, że każdy skrawek mięśni będzie krzyczał z bólu. Najgorszy jednak był ten szum w uszach. Irytował z każdą sekundą coraz mocniej. Loki tracił cierpliwość, ale równocześnie nie mógł z nim nic zrobić.
— Loki? — usłyszał cienki głos Lucy.
Próbował się zerwać, lecz powstrzymały go łańcuchy, przytwierdzone do przeciwległej ściany, przy której siedziała Lucy. Uśmiechnął się ciepło — tylko po to, żeby ją pocieszyć. Lucy w odpowiedzi zatrzęsła się jeszcze mocniej. Zacisnęła powieki i wzięła kilka głębokich oddechów. Łzy zebrały się w jej oczach. Jeszcze się nie rozpłakała.
— Jakoś nas stąd wydostanę — obiecał, choć jego słowa brzmiały jak zwyczajne kłamstwo. Nawet nie zdołał spojrzeć Lucy w twarz, gdy do niej mówił. Odwrócił wzrok i udawał, że rozgląda się po pomieszczeniu.
Czego miał tutaj szukać? Pustych, pokrytych w kątach pleśnią ścian i wielkich, żelaznych drzwi? Rozpoznał ten pokój, gdy tylko po raz pierwszy otworzył oczy. Znajdowali się w starym magazynie na przedmieściach, niedaleko dawnej dzielnicy fabrycznej, w której przetrzymywano dziesięć lat temu Lucy. Ta sama firma zajmowała się projektowaniem budynku, a później druga realizowała zlecenie. W latach wielkiego kryzysu tylko nieliczne prywatne firmy zdołały się utrzymać na rynku, większość była państwowa. W Magnolii tylko za wstawiennictwem rodziny Heartfilia udało się zlecić budowę całej dzielnicy miejscowemu przedsiębiorstwu. Obecnie już nie istniało. Obszar należący do dawnych fabryk zamknięto i przeniesiono się na tereny wiejskie, choć część padła w naturalnej selekcji.
Loki nie dziwił się więc, że zawieźli ich do najbardziej odludnionego i opustoszałego miejsca, gdzie ich krzyki nie wyszłyby poza grube, betonowe ściany budynku.
Wziął głęboki wdech. Charakterystyczny, zatęchły zapach wypełnił jego nozdrza, budząc dawne wspomnienia. Lucy nie znała prawdy, przynajmniej tej części prawdy. Nie zawsze wyjeżdżał z ojcem w teren, aby doglądać miasto. Doglądał, ale roboty ojca, która zazwyczaj kończyła się wśród tych czterech ścian. Wciąż w uszach bębnił mu ten sam dźwięk, gdy kość uderzała o kość, a krew kapała na posadzę. Nie zapomniał i nie zamierzał zapomnieć. Wspomnienia zakorzeniły się zbyt głęboko.
— Loki… — głos Lucy zadrżał. — Loki, czy to… — Skrzywiła się, niezdolna, aby dokończyć pytanie.
— Pytaj śmiało — zachęcił ją. — Odpowiem.
— Czy to tutaj kończyli „inni”? — spytała, tym razem pewniej, jakby cały strach odszedł w jednej chwili. Pociągnęła nosem i zdusiła w sobie łzy, nim Loki zadrżał z niepokoju. Jej wzrok przeszywał, inaczej niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedziała. Znała prawdę.
— Ty… — urwał, zaciskając mocno usta, aby niepotrzebne słowa nie przeszły, aby ich nie żałował. — Tak — podał krótką, konkretną odpowiedź.
— Rozumiem. — Kiwnęła trzy razy głową. — Ojciec czy dziadek?
— Raczej ojciec. Twój dziadek miał swoich.
— A ojciec wykorzystywał was?
— Nie! — odparł szybko, aby wyjaśnić nieporozumienie. — Lucy, to porwanie… Ono nie powinno się wydarzyć. To było niesprawiedliwe. Ochroniliśmy cię tyle razy. Mój ojciec…
— Zabijaliście ludzi, którzy chcieli mnie porwać — przerwała ostrym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. — Prawda?
— Nigdy nie pociągnąłem za spust.
— Czyli twój ojciec…
— Tak! — krzyknął, nie chcąc, by Lucy dokończyła zdanie za niego. — Mój ojciec zabijał ludzi, którzy chcieli ciebie porwać. Pasuje?
— Pasuje? — zdziwiła się. — Loki, nie pasuje. Miałeś mnie chronić, a nie…
— Lucy, to nie takie proste. Ojciec był porządnym człowiekiem, ale sam nienawidził tych… — zabrakło mu odpowiedniego słowa. „Potwory” — często ich nazywał, ale już nie wystarczało.
— Rozumiem, ale…
— Ale co? Proszę, Lucy, też nie udawaj, że nie wiedziałaś, czym zajmował się twój ojciec i czym obecnie zajmuje się twój dziadek. Błagam, nie oszukuj mnie. Sama miałaś siedzieć w tym biznesie.
— Nie… — Westchnęła ciężko. — Nie oszukuję cię. Loki, ja się boję. To miejsce… — rozejrzała się — jest straszne. Dlaczego znowu? Dlaczego ktoś mnie porwał? Czy to jakaś gra?
— Raczej nie.
— Przez dziesięć lat nic się nie wydarzyło, a teraz nagle…
Nie nagle, chciał jej powiedzieć, ale nie umiał. Spotkała Natsu i to wystarczyło, że koło nieszczęść znów wprawiono w ruch. Jaki przypadek sprawił, że dwa dni po tym, jak znalazła tego kota, ktoś ją porwał? Jednak Loki obawiał się czegoś innego — że to nie Lucy pierwotnie miała się tu znaleźć. Ucieczka Jude’a za bardzo wpasowała się w nagłe odwiedziny dwóch mężczyzn. A obolała głowa Layli? Oboje wiedzieli i skazali Lucy na porwanie. Jeśli chodziło o okup albo jakąś spłatę długów, to nikt nie przyjdzie im z pomocą.
— Czy to wina taty? — spytała, gdy drzwi zaskrzypiały.
Oboje zwrócili się ku wejściu. Nikt nie wszedł do środka, ponownie nastała cisza.
— Czy to wina taty? — powtórzyła pytanie, utwierdzając Lokiego w przekonaniu, że nie odpuści.
— Raczej tak.
— A mama? Czy ona wiedziała? Loki, czy oni oboje mnie…
— Tak! — krzyknął ze złości. Skierował ją na Lucy, niepotrzebnie, ale był wściekły na Juda i Laylę. Jeśli tylko stąd się wydostanie, oboje go popamiętają na zawsze, a samą Lucy zabierze do siebie. Nie pozostawi jej choćby minuty dłużej w tym piekle. — Nie wrócisz tam. Jude sobie zwiał z kochanką, a długi zostawił tobie i Layli. A Layla? Ból głowy sobie wymyśliła? — prychnął.
— Mama zawsze mówiła, że robi to wszystko dla mnie.
Dla niej?, zapytał siebie w myślach. Nie umiał odpowiedź. Jemu również się wydawało, że Layla zawsze miała na uwadze dobro Lucy. Mylił się? Wszyscy się mylili? A może wydarzyło się coś, co doprowadziło do takiego a nie innego zakończenia?
Loki pokręcił głową. Nie miał czasu, aby zastanawiać się nad Laylą czy Judem. Powinien szukać sposobu na wydostanie się, potem poszuka odpowiedzi na wszystkie pytania.
Szarpnął za łańcuchy, lecz te nie ruszyły się choćby o centymetr. Przyjrzał się bezpośrednio ogniwom, szukając w nich jakiegoś uszczerbku. Znalazł niewielką szczelinę między czwartym a piątym ogniwem, bardzo charakterystyczną, bo znał tylko jedną fabrykę, w której tak felernie prowadzono robotę, a maszyna produkcyjna zacinała się w jednym, tym samym etapie produkcji łańcucha. Należała do Heartfiliów.
Loki posłał Lucy pełne nadziei spojrzenie. Uśmiechnął się delikatnie, po czym podniósł łańcuch do góry i odparł:
— Między czwartym a piątym ogniwem jest szpara.
Lucy odsunęła się od ściany i przyjrzała dokładnie łańcuchowi. Gdy na jej twarzy pojawił się uśmiech, Loki już wiedział, że znaleźli drogę ucieczki. Równocześnie szarpnęli, aby rozciągnąć niewielki otwór. Raz za razem powtarzali czynność, ale nikomu nie udało się wydostać. Padli zmęczeni. Wzięli kilka głębokich wdechów. Powietrze w pomieszczeniu stało się ociężałe.
— Cokolwiek się udało?
— Nie. — Lucy pokręciła głową. — A tobie?
— Też nie, ale jeszcze kilka razy szarpnę i się wydostaniemy.
— Tak, a drzwi jak otworzysz? Głową? — zażartowała, pociągając delikatnie łańcuch. Nawet nie chciała go wyrwać, jedynie coś robić w trakcie chwili odpoczynku. — Nikt nie przyjdzie?
Loki wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Na razie nikogo nie zainteresowaliśmy.
— Może zapomnieli o nas?
— Wątpię.
— A jeśli pozostawili na śmierć?
Przemyślał przez moment pomysł Lucy, ale nie wydawało mu się, by w taki sposób zajmowali się ściąganiem długów.
— Nie. Spaliśmy, więc może wrócą do nas wieczorem albo z rana. Nawet nie jestem pewny, która jest teraz godzina.
— Wieczór tego samego dnia — wyjaśniła krótko Lucy.
— A skąd…?
—… o tym wiem? — dokończyła za niego pytanie. — Bo ja nie spałam. Zabrali mnie tutaj razem z tobą i zostawili. Zemdlałeś i obudziłeś się po… chyba godzinie — nie była pewna. — Na pewno niezbyt długo — zapewniła.
— Ok, już rozumiem. Wierzę ci.
— Loki, w porządku. Nie musisz. Trudno mi ufać. Czasami sama sobie nie ufam…
Otarła wierzch dłoni. Skóra zaczerwieniła się. Loki odruchowo podniósł się, aby powstrzymać Lucy. W miejscu zatrzymały go łańcuchy.
— Przestań, proszę. Zaraz zetrzesz do krwi. — Wskazał palcem na jej rękę. — Wierzę ci, nie czuję, żebym tu leżał więcej niż godzinę — przekonywał ją.
— Dobrze. — Odsunęła dłoń. — I tak mi nie wierzysz.
— Lucy, proszę…
— Nie, to ja cię proszę — wycedziła przez zęby ostrym tonem. — Przestań. Naprawdę cieszyłam się z ponownego spotkania. Sądziłam, że w końcu ktoś mnie obroni. Mama zawsze powtarzała, że źle robię i muszę naprawiać swoje błędy, ale… Czy naprawdę zasłużyłam na karę?
Złapała się za głowę. Przerażony wzrok wbiła w podłogę. Loki nie mógł pozwolić, by jej monolog poszedł za daleko.
— Lucy, rozumiem, wystarczy!
— Nie — szepnęła. — Wcześniej nie kwestionowałam mamy, nie, Layli. Miała rację. Tylko ona miała rację, a ja robiłam wszystko źle. Nie zasłużyłam na obiad. Idź do pokoju. Pozmiataj. Uderzenie to nagroda… Ja…
— Lucy… — wypowiedział cicho jej imię. Pewnie nawet go nie usłyszała, ale to dobrze. Ten jeden raz, wyjątkowy raz zechciał jej wysłuchać do końca.
— Loki, bałam się dawniej, ale nie teraz. Nawet jeśli znowu mnie porwali, to miejsce… — wzrokiem objęła całe pomieszczenie — nie wydaje się już takie straszne. Dlaczego? Powinnam się bardziej bać, prawda? Ale tego nie pamiętam. Tylko ten uśmiech, gdy drzwi się otworzyły. Później było ciemno, a tu jest jasno. Tam byłam sama, a teraz… — Spojrzała Lokiemu prosto w oczy.
— Tak, jak zginiemy, to razem.
Zaśmiali się równocześnie.
— Wolałabym żyć — zauważyła. — Wolałabym stąd uciec i gdzieś… wyjść. Zbyt długo siedziałam w domu.
— Albo w parku — dodał za nią.
— Albo w parku. I Layla pozwalała mi tam w ogóle chodzić…
Uniosła dłoń i dotknęła nią głębokiej blizny na policzku — pamiątki po porwaniu sprzed dziesięciu lat. Palcem musnęła po całej jej długości w jedną stronę, potem w drugą, aż zabrała rękę i jeszcze raz szarpnęła za łańcuch.
— Poluzowało się — powiedziała pełna nadziei. — Jeszcze troszkę…
Drzwi zaskrzypiały. Ktoś pociągnął za klamkę, lecz wejście nie rozchyliło się. Loki i Lucy usłyszeli jedynie po drugiej stronie głośne „kurwa”. Następnie rozległ się huk, jakby ktoś walnął w metalowe drzwi pięścią. Niewiele się pomylili, bo zaraz ktoś jęknął z bólu. Klucze zabrzęczały, a kolejne „kurwa” poleciało wraz z potokiem innych przekleństw.
Wejście otworzyło się, a w progu stanął pierwszy z mężczyzn — młodszy, wręcz za młody na zbieracza długów. Wyglądał jeszcze jak dziecko, które ledwo skończyło podstawówkę. Rysy jego twarzy były łagodne, a uśmiech, który przykrywał twarz sprawiał, że chciało mu się ufać. Lokiego dziwiło, że poruszał się w towarzystwie drugiego mężczyzny — absolutnego osiłka, obklejonego w kolczyki na każdej części ciała. Spojrzenie miał ostre, zabójcze. Takiego człowieka na ulicy się unikało w obawie przed niepotrzebnymi kłopotami.
— Witam serdecznie — odezwał się młodszy mężczyzna. — Zeref, a ten oto pan to Gajeel — przedstawił siebie i kolegę grzecznym tonem. — Zaszła tu chyba „mała” pomyłka, jeśli sam teraz nie zostałem wprowadzony w błąd. Tak więc… — Skłonił się i dokończył: — Przepraszam za kłopot, ale polecono mi zabrać Jude’a. Jeśli bym go nie znalazł, mieliśmy przywieść samą Lucy i Laylę. Niekoniecznie akcja poszła zgodnie z planem.
Zeref wskazał palcem na Lokiego.
— A więc wypuścicie nas? — odezwała Lucy, przysuwając bliżej drzwi, aż łańcuchy zatrzymały ją. — Jeśli to pomyłka, to wypuścicie nas?
— To niemożliwe. Obawiam się, że Loki niekoniecznie będzie mógł stąd wyjść. Wyniknęła z tego zdarzenia całkiem niefortunna sytuacja, ale postaramy się ją jakoś naprawić. Już rozmawialiśmy z naszym szefem i wszystko się wyjaśniło. Dlatego też…
— Jeśli zamierzacie mnie wypuścić, to Lokiego też! — syknęła Lucy. Zmierzyła Zerefa ostrym wzrokiem. — Nie będziecie mnie tu trzymać na siłę. Lokiego też nie.
— Przepraszam, ale… — nie dokończył. Westchnął ciężko i rozczochrał włosy. Łokciem walnął Gajeela w bok. — Powiedz coś — szepnął, choć mało dyskretnie, bo Loki wszystko usłyszał.
— Teraz mam się niby odzywać?! — ryknął. — Tak, twoja wina, a ja mam teraz naprawiać TWÓJ błąd! — Trącił Zerefa w pierś. — Ja tam uważam, że należy zabrać ich do szefa i tam wyjaśnić sprawę.
— Nie. Loki musi tu zostać.
— Dlaczego niby? — zdziwił się. — Akurat wątpię, że poleci na policję po wypuszczeniu.
— Szef…
— Nie usłyszałem decyzji szefa, to akurat twoja interpretacja.
Kłócili się dalej, ale Loki przestał ich słuchać. Złapał za łańcuch i powoli wyszarpywał wyrwę, aby wydostać się. Lucy na pewno puszczą, a kiedy tak się stanie, sam ucieknie. Takie rozwiązanie uważał za najlepsze, skoro planowali się go pozbyć.
— Na pewno wypuścicie Lucy? — wtrącił się w rozmowę.
Przerwali. Popatrzyli się na siebie, a potem Zeref zbliżył się do Lokiego. Przykucnął przed nim.
— Tak. Domyśl się, od kogo mógł ten głupi Heartfilia mógł pożyczyć pieniądze i komu się skończyła cierpliwość.
— Od kogo? — powtórzył. W myślach pojawiło się tylko jedno imię. — Acnologia — szepnął cicho, aby tylko Lucy go nie usłyszała. — To dlaczego chcecie się mnie pozbyć?
— Bo jesteś nic nie wart — warknął Gajeel. — Nawet nie potrafiłeś jej obronić — Wskazał kciukiem na Lucy. — Poza tym za dużo wiesz. Też dobry argument.
— Gajeel — upomniał go Zeref.
— No co?
— Trochę kultury. — Kiwnął na Lucy. — Ktoś słucha.
— To trudno. — Wzruszył ramionami. — Niech ten króliczek uczy się, jak funkcjonuje świat. Nie urodził się taki, któremu by całkowicie dogodzono. Zawsze jakieś „ale”. Ciesz się, że ciebie wypuszczają.
Zeref przewrócił oczami.
— Gajeel — zwrócił się do wspólnika.
— Tak?
— Zamknij gębę, bo z niej jedzie — fuknął ostro. Złapał Gajeela za skórzaną kurtkę i przyciągnął go do siebie. Powiedział mu prosto w twarz: — To. Była. Pomyłka. Ona nie powinna się tu znaleźć, a uwierz mi, że szef za żadne skarby nie chce, by stała jej się krzywda.
— Dobra, dobra, rozumiem, panie sztywny. Wypuśćmy ją. Niech ptaszek sobie leci. Tylko potem nie wrzucaj mnie w jakiś gówno, bo znowu „popełniłeś błąd”. Mnie w to nie mieszaj.
Wyszedł z pomieszczenia. Na pożegnanie pomachał Zerefowi środkowym palcem.
— Dziecko. — Westchnął. — Dobrze, pójdę porozmawiam z szefem, ale najpierw…
Wyciągnął kluczyki z kieszeni i zabrzęczał nimi. Rzucił je w kierunku Lucy. Chwyciła je szybko i zaczęła sprawdzać, który pasuje do zamka.
— Mard Geer! — wrzasnął Zeref. — Chodź i pilnuj ich. Później się spotkamy — dodał ciszej, zwracając się ku Lucy i Lokiemu.
Wyszedł, a na jego miejsce przyszedł o kilka lat starszy, zdecydowanie dużo wyższy od chłopaka mężczyzna o spojrzeniu cwaniaka. Pod pachą trzymał księgę, oprawioną w czarno—złotą okładkę. Na samym jej środku wygrawerowane były inicjały — E.N.D.