Postura mężczyzny była surowa, jednakże ciepły uśmiech i wyciągnięta ręka świadczyły, iż jest on człowiekiem o dobrym sercu. Wydawał się osobą niewiele starszą od Igneela, choć mogło to być mylące wrażenie. Włosy o charakterystycznym kolorze przykrywały część twarzy, na której spoczywały wyraźne zmarszczki. Zielone kosmyki opadały nisko, będąc po części związane z tyłu w luźny kucyk. Miał założony na sobie zgniłozielony garnitur, którego dopełniały czarne lakierki.
Gray spojrzał niepewnie na Aquarius, szukając w niej oparcia. Jednak kiedy wzrok spotkał się z miejscem, w którym niedawno stała, ujrzał pustkę. Choć na początku chciał jej uwierzyć, kobieta w tak kryzysowym momencie zachowała się jak tchórzliwa fretka i pobiegła do samochodu z zamiarem ucieczki z miejsca zbrodni. Czyżby rozmowa z policją była dla niej zbyt niebezpieczna? – pomyślał, przypominając sobie o dawnej profesji kobiety, z której nie była dumna.
Dzięki jej decyzji, sam mógł bez żadnych wyrzutów sumienia podjąć kolejne kroki.
Odwrócił się ku mężczyźnie i podał dłoń, licząc, że tym razem nie spotka się z żadną sztuczką. Mężczyzna chwycił jego rękę i na trzy oboje napięli mięśnie. Stanęli obok siebie.
Gray otrzepał niedbale szlafrok, na którym zdążył zalegnąć pył. Nie musiał widzieć własnego odbicia, by wiedzieć, w jak przerażającym stanie musi teraz się znajdować. Same uczucia, które mu towarzyszyły, były nie do zniesienia. Ból promieniował od samych stóp aż po czubek głowy, był głodny i zmęczony, a serce krwawiło od wyrzutów sumienia. Nie spoglądał na masakrę wypadku samochodowego. Wzrok trzymał odwrócony, zajmując się tajemniczą osobą, która zwróciła się do niego.
– Kim jesteś? – spytał Gray.
Wdzięczność była nie do opisania. Gdyby nie pojawił się przed oczyma Fullbustera, ten znowu popadłby w rozpacz i zatracenie.
– Mów mi La Pradley – odpowiedział ciepło. – Rozumiem, że przeżyłeś wiele, ale musisz teraz pójść ze mną.
– Nie – odparł stanowczo, odsuwając się od mężczyzny. Zaufał i zawiódł się zbyt wiele razy, by teraz jak naiwne kociątko podążyć za nieznajomym.
– Lector wie, że tu jestem. Kiedy tylko dowiedział się, co się wydarzyło w szpitalu, natychmiast zaczęliśmy cię szukać. Nie spodziewaliśmy się jedynie tego, że Aquarius spowoduje taki wypadek.
La Pradley rozejrzał się po ulicy, na której doszło do tragedii. Syreny policyjne zaraz rozbrzmiały po całej okolicy, a karetki zaczęły zbierać się w jednym kotle. Z wnętrz pojazdów wyskoczyli ratownicy i policjanci, którzy podbiegli do przechodniów. Po dosłownie kilku sekundach zjawiła się również straż pożarna.
– Błagam, idźmy stąd – załkał Gray. Złapał się rękoma za usta, odnosząc wrażenie, że jeszcze chwila i zwymiotuje na ulicę. Żołądek podchodził mu do gardła, kiedy wszystkie wspomnienia zlały się w jedno. I gdyby nie pomocna dłoń La Pradleya upadłby jak szaleniec na ulicę, tarzając się we własnych wymiocinach.
– Dobrze – powiedział jedynie nieznajomy.
Pociągnął Graya za ramię i ostrożnie poprowadził chłopaka do czarnego auta, które stało kilkanaście metrów od miejsca wypadku. Wpakował młodzieńca do środka i podał mu butelkę wody.
– Dziękuję.
Pochwycił napój i wlał całość zawartość plastiku do ust, odczuwając tymczasową ulgę. Jednak zakasłał i skrzywił się, doznając obrzydzenia. Wydarzenia z ostatnich dwudziestu czterech godziny zostawiły na nim namacalne i te niewidoczne ślady. Dusił się, ale i tak najgorsza była świadomość zbrodni, jakie powstały z jego własnej winy.
– Nie zadręczaj się – usłyszał lodowaty głos La Pradleya.
Gray zaśmiał się cicho. Nie potrafił dać wiary, że istnieje człowiek, który jest zdolny pocieszać takim tonem, jakby życzył komuś śmierci. Aczkolwiek ta krótka anegdota sprawiła, iż chwilowe nudności minęły i był gotowy wrócić do świata żywych.
– O czym chciałeś ze mną porozmawiać? – spytał zaintrygowany interesem, który ma do niego tak ważna osobistość.
– O sprawach ważniejszych i tych mniej ważnych – odpowiedział zagadkowo. – Możesz mi nie uwierzyć, ale wiem o rzeczach, które…
– Stop – przerwał Gray. – Może jestem głupi, naiwny i bezmyślny, ale już kilka osób zaczynało w ten sposób swoje przemowy i niemal zawsze kończyły się tym, czym się kończyły. Myślisz, że uwierzę w każde twoje słowo?
– A jeśli mam twarde dowody na poparcie moich słów. I nie tylko moich – oznajmił La Pradley.
– Co masz na myśli? – Gray wyglądał na wielce zmieszanego. – Mów.
– Jestem księciem Pengrande – kontynuował – więc Amelia była moją siostrą.
Fullbuster, choć chciał, nie mógł wydobyć z siebie choćby jednego dźwięku. Zastygł w bezruchu. Wielu rzeczy spodziewał się, lecz usłyszeć, iż rozmawia z wujkiem Natsu? Nie, nie był gotowy na tak istotną informacje.
Wbił wzrok w podłoże auta i pomyślał. Analizował fakty, które do tej pory zgromadził, ale niewiele potrafił z nich wywnioskować. Był zagubiony.
– Nienawidzę ludzi, którzy tamtego dnia doprowadzili do takiej tragedii – mówił dalej książę. – Winię siebie za to, że jej nie zapobiegłem, ale co mogłem wtedy zrobić? Byłem tylko gówniarzem, który ledwo co skończył szczać w gacie. Jednak teraz mam władzę i wpływy. Pragnę zniszczyć każdego, kto przeciwstawi się mnie. Taką osobą jest również Aquarius i była nią Layla. Obie nas zdradziły i przeszły na stronę wroga. Uciekały przed nami… Dobre sobie! – krzyknął. – Uciekały przed własnymi grzechami. Sam widziałeś, do czego jest zdolna ta adwokatka. Kupa śmiechu. I jeszcze próbowała wprowadzić ciebie w błąd.
La Pradley przesunął się bliżej drzwi. Oparł się do kremową poduszkę, która pokrywała część siedzenia i rozłożył się wygodnie, jakby przygotowywał się na dłuższą opowieść. Zaraz jednak zapukał do okienka i nakazał kierowcy przynieść sobie kieliszek wina. Gray całe życie sądził, że żył w luksusach, ale najwyraźniej nie znał do końca definicji tego pojęcia.
Po kilku sekundach przez okno samochodu został podany kieliszek z czerwonym winem. Książę kiwnął głową i powrócił wzrokiem do Graya, który czekał cierpliwie na dalszą wypowiedź.
– Z informacji, które udało mi się zebrać, wiem, że problemem są Dragneelowie i to niemal wszyscy – ciągnął dalej wątek. – Ciężko mi zacząć historię, kiedy nie znasz szczegółów. Może zapytam. Czy znasz E.N.D.?
Znam? – rzucił w myślach Gray. Oczywiście, że go znam. Przecież Deliora przedstawił mi go. Chłopak potrząsnął głową, nie będąc gotowym na konwersację.
– No i się mylisz – oświadczył La Pradley. – E.N.D. to nie jest jedna osoba a trzy. Zaczęło się jeszcze w dniu, w którym zamordowano rodzinę Pendragonów. Stworzono akt, który nakazywał ochronę ocalałych członków rodziny królewskiej i tak oto w każdym pokoleniu istniały trzy osoby, które przejmowały te obowiązki. Obecnie pod literą „E” kryje się znana ci osoba – Zeref.
– Zeref?! – wrzasnął wstrząśnięty Gray.
Nie rozumiał. Kolejny trop prowadził do Natsu i był przeciwko niemu. Posiadał jeszcze resztki zaufania wobec dawnego przyjaciela, ale zdobyta wiedza przeważyła o wszystkich. Natsu współpracował z bratem – to nie podlegało wątpliwościom.
Otarł spoconą twarz i odchrząknął. Zamartwianie się, gdy jeszcze opowieść nie dobiegła końca, była złym pomysłem. Dlatego Gray posłał księciu dyskretny znak, by kontynuował.
– Zeref pragnie zemsty za śmierć swojej ukochanej – powiedział La Pradley. – Nie cofnie się przed niczym. Jeśli moje podejrzenia są prawdziwe, to on zamordował Ur, twoich rodziców i wiele, wiele innych osób. Nie mam oczywiście dowodów, ale przy tym geniuszu to nic go.
– Geniuszu?
– Tak, Zeref Dragneel to jeden z najbardziej utalentowanych ludzi na świecie – potwierdził. – Szkoda, że tak cudowny talent się marnuje na czynienie zła. Zajmę się nim, potrzebuję tylko osoby, która raz na zawsze powstrzyma Natsu i Lucy… Gray! – niespodziewanie zwrócił się w stronę chłopaka. – Uważaj. Nie jesteś bezpieczny. Nie jestem twoim opiekunem, ale życzę ci jak najlepiej. Zadzwoń do zaufanej osoby i razem spędzajcie czas. Nigdy nie wiadomo, kto czai się w cieniu.
– Dziękuję za radę.
Raptownie wysiadł z auta. Nie wiedział czemu, ale duszności przybierały na sile. Czuł się stłamszony i zagrożony. Jego umysł podpowiadał mu, iż kolejna minuta spędzona u boku La Pradleya może być jego ostatnią.
Mężczyzna poprawił szpitalny szlafrok i wzrokiem odprowadził odjeżdżający samochód. Poczekał jeszcze kilka minut, aż maszyna znikła z jego oczu.
Odetchnął z ulgą i przysiadł na krawężniku. Pozostał sam. Juvia zaproponowała mu pomoc, lecz gdy na każdym kroku czyhało zagrożenie, nie umiał narazić dziewczyny na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Musiał rozwiązać problem w samotności, mimo że obecność drugiej osoby była niezbędnym elementem do ocalenia.
Gray przestał rozróżniać dobro od zła, bezpieczeństwa od zagrożenia. Wokół siebie widział jedynie wrogów gotowych na wbije mu sztyletu w plecy.
Splótł palce u rąk i rozejrzał się.
– La Pradley ma rację – szepnął. Choć nie ufał księciu, konieczne było przyznanie mu racji. W tym momencie Gray nie mógł pozostać sam.
Prędko sięgnął do kieszeni i wyjął z niej niewielką komórkę. Włączył sprzęt i zaczął przeglądać kolejne numery. Odczytywał kolejne nazwiska, w pamięci przywołując twarze znanych osób. Aczkolwiek nikt nie wydawał mu się wystarczająco godny zaufania. Tylko jedno imię sprawiło, iż zawahał się.
Trzymał palec nad kontaktem, opuszczając go i podnosząc, jakby wierzył, iż odpowiedź przyjdzie samoistnie.
– Ty tchórzu – skarcił siebie i przycisnął ekran telefonu.
Odczekał kilka sekund, czując, jak serce bije intensywnie w jego piersi. Bał się jak małe zwierzątko. Przecież był już dorosły, a patrząc na jego zachowanie można było uznać, iż jest zwykłym bachorem.
– Gray, gdzie jesteś?! – usłyszał krzyk w słuchawce.
– Niedaleko skrzyżowania w Immortal District – odpowiedział niezdecydowanie. – Proszę, pomóż mi, Lyon! Ja już nie wiem, co mam robić – wyrzucił z siebie cały ciężar, który dręczył go od dłuższego czasu. – Błagam, przyjedź. Jestem dokładnie przed sklepem ze sprzętem AGD.
– Daj mi pięć minut! – obiecał bez zastanowienia. – Nie ruszaj się i nie rób nic głupiego.
Schował telefon do kieszeni i objął wzrokiem przechodzących obok niego przechodniów. Ludzie wyjątkowo zwracali na niego uwagę. Jednak wygląd chłopaka niewątpliwie budził sensację, szczególnie że niedaleko miejsca, w którym właśnie przesiadywał, wydarzył tragiczny wypadek. I choć wielu z nich zatrzymywało się na moment, by popatrzeć na atrakcję dnia, nikt nie raczył zapytać, czy z mężczyzną jest wszystko dobrze. Ludzka natura coraz bardziej zaskakiwała młodzieńca.
Skulił się w pozycji płodowej i mocno zacisnął zęby. W myślach odliczał sekundy do przyjazdu Lyona. Przecież pozostanie w tak niebezpiecznej strefie było dla niego bezpośrednim zagrożeniem. Matka z dzieckiem czy przechadzający się obok pan z psem mogli zaatakować go w każdej chwili.
– Gdzie jesteś? – pomrukiwał.
Wnet usłyszał trzask drzwi od auta. Wzdrygnął się i podniósł, szukając wzrokiem źródła dźwięku. I wtedy dostrzegł kroczącego ku niemu Lyona. Na twarzy młodzieńca malował się smutek i przerażenie. Oczy błądziły po całym ciele Graya, jakby w poszukiwaniu wskazówki do poznania odpowiedzi. Nie odzywał się. Jedynie wzdychał co chwilę, nie potrafiąc uwierzyć w to, co się dzieje z przyjacielem.
– Jak ty wyglądasz? – zapytał w końcu.
– Jak strach na wróble – prychnął Gray. – Dzięki, że przybyłeś.
Fullbuster złapał się dłońmi za ramiona i wbił smutny wzrok w środek ulicy. Od początku myślał, by wyjawić Lyonowi wszystkie sekrety, lecz gdy przyszło do czynów, zawahał się. Przełknął głośno ślinę i wypuścił powietrze zalegające w płucach.
Planował podejść do przyjaciela, jednakże poczuł obok siebie czyjąś obecność. Wzdrygnął się i uniósł głowę, lecz ujrzał jedynie stojącego przez nim Lyona, który niebezpiecznie się rozciągał.
– Co robisz? – spytał zaintrygowany.
Vastia, milcząc, zacisnął dłoń w pięść, po czym podniósł rękę na wysokość dwóch metrów.
Kilkukrotnie mrugnął oczyma, by być pewnym, że nie jest to kolejna z mar. Mimo wątpliwości, Gray uznał, że jest to rzeczywistość. A najdotkliwiej ją poczuł, gdy silna pięść Lyona spadła prosto na jego głowę. Dzwony zabiły w umyśle Fullbustera. Ból zaczął nieznośnie promieniować przez cały kręgosłup. Niemal ukłonił się przed przyjacielem, mając wrażenie, że nie powróci do pozycji prostej. Co w niego strzeliło? – pomyślał, łapiąc się obiema dłońmi za uderzone miejsce.
– Za co to?! – wrzasnął.
– Na zaś! – odpowiedział krótko Vastia. – A w zasadzie za wszystko – dodał po kilku sekundach. – Dowiaduję się wszystkiego z telewizji, a chyba nie o to chodzi w przyjaźni. Rozumiem, wiele się wydarzyło, ale odrobiny zaufania.
– Wobec kogo? – zapytał zajadle.
Nie chciał wypowiadać tego oskarżenia, ale słowa same cisnęły mu się na usta. Poczucie bezsilności, zakłopotania i osamotnienia sprawiły, że nie umiał już się powstrzymać. Zdrady, same zdrady wokół niego. Miał już , lecz co znaczyły pragnienia Graya wobec życzeń, jakie posiadali jego przeciwnicy?
– Mi nie ufasz? – spytał niepokojąco opanowany Lyon. – Czy nie zadzwoniłeś po mnie, dlatego że jestem jedyną osobą, wobec której masz jakiekolwiek zaufanie?
Tak, tak – pragnął powiedzieć, ale nadal milczał.
Wstał i pobiegł przed siebie, zrzucając z pleców szlafrok. Gdyby nie pasek, którym był przywiązany, już dawno upadłby na ulicę.
Chłopak gnał przez miasto jak mały dzieciak. Wydało się, że wraz ze skończeniem dwudziestu lat w końcu wszedł w okres dorosłości, ale najwyraźniej mylił się. Nie umiał niczego zrobić. Nawet okazać przyjacielowi odrobiny zaufania.
Gnał jak szalony, choć jego mięśnie krzyczały z bólu. Jeszcze kilka godzin temu leżał w śpiączce, a teraz zachowywał się jak zawodowy maratończyk. Aczkolwiek zatrzymanie się było najgorszą z rzeczy, jaką mógł uczynić.
Przy jednej z latarni skręcił w niewielką alejkę i wypadł prosto na osiedlowy skwerek, w którym znajdowali się głowni emeryci ze swoimi pupilkami. Spojrzeli tylko krzywo na Graya i wrócili do swoich spraw, pomiędzy zdaniami szepcząc na temat nietypowego wyglądu młodzieńca.
– STÓJ! – zagrzmiał krzyk.
Nie trzeba było zgadywać, do kogo należy głos.
Napiął mięśnie i przyspieszył, zmuszając swoje ciało do wysiłku ponad możliwości.
Kiedy jego oczy dostrzegły z oddali przystanek autobusowy, podziękował w myślach i obrał sobie za cel owy punkt. Nie było innego rozwiązania. Prosił jedynie o przyjazd autobusu, który zabierze go z tego piekła. Żałował, że zadzwonił. Powinien sam uporać się z problemami, a nie skazywać innych na niebezpieczeństwo.
Wyszedł z osiedlowej części dzielnicy i wyskoczył na plac, który zazwyczaj był zastawiony samochodami pracowników okolicznych zakładów. Jednakże dzisiaj panowała tam całkowita pustka. Nawet szum drzew wydawał się stłumiony przez donośne sapanie mężczyzny.
Ludzie siedzieli pozamykani w swych domach, jakby w obawie przed najgorszym. Jedynie dwójka przyjaciół pędziła przez środek parkingu.
Na początku do Graya nie docierało, jakie zagrożenie na nich czeka. Dopiero gdy oczy spotkały się z niewielką tabliczką informacyjną „Proszę nie zastawiać. Prace budowlane” ktoś zapukał do jego umysłu. Jednak było za późno.
Padł strzał.
Gray i Lyon upadli na wybrukowaną powierzchnię, rozdzielając sobie skórę kolan i łokci. Skulili się i czekali na kolejny atak. Zdawało im się, iż ze wszystkich stron świata nadchodzą najemnicy, którzy przyszli pozbyć się ich raz na zawsze. Nie mieli nawet szansy, żeby się obronić.
Zaklął i uderzył pięścią o bruk. Nie pozbędą się mnie bez walki, pomyślał Fullbuster, rozumiejąc, że za wszelką cenę nie może tracić nadziei. Jego winą było, iż Lyon znalazł się w tym miejscu. Dlatego to na nim spoczywał obowiązek ochrony przyjaciela.
– Wpadli w zasadzkę numer cztery – usłyszał nad sobą głos. – Możecie likwidować kolejne bazy.
Wykorzystał chwilę nieuwagi i powstał, rzucając się na oprycha. Na początku pochwycił za trzymany przez niego karabin, który następnie wcisnął mężczyźnie w czoło. Zemdlony upadł, a Gray uzyskał dostęp do broni.
Kiedy jednak odwrócił się dumnie ku Lyonowi, zauważył, że ten już stoi… Stoi przetrzymywany przez dwóch mężczyzn, którzy celują w jego stronie.
Wzdrygnął się.
Opuścił karabin i upadł na kolana, łkając. To nie tak miało wyglądać, powtarzał w myślach. Uśmiechnął się żałośnie. Nawet nie docierało do niego, że obcy najemnicy podeszli z zamiarem wykonania misji.
– Uciekaj! – krzyczał Lyon, lecz nie starał się wydostać z ucisku opryszków.
– Przepraszam – szepnął Fullbuster żałośnie.
Twarz wykrzywiła mu się w obrzydliwym grymasie.
Mężczyzna stojący za Grayem uniósł karabin, trzymając go od drugiej strony. Po chwili zamachnął się i uderzył Fullbustera w tył głowy.
Były to może milisekundy, ale do uszu młodzieńca dobiegł odgłos przypominający strzał. Jego oczy leniwie powędrowały ku przyjacielowi, którego ciało bezwładnie opadało ku ziemi. Szkarłatna ciecz rozbryzgała się po części placu, nieustannie pokrywając się krwią, która była wysączana z ciała Lyona.
Potem nastała już tylko ciemność...
Tego się nie spodziewałam! Ten rozdział był na pewno jednym z tych w ktorych tak wielu rzeczy się nie spodziewałam. Miałam nadzieję, że nie będziesz kazała nam czekać na rozwiązanie tej sytuacji ale cóż, przecież nie byłoby zabawy. Czekam na kolejny rozdział jeszcze bardziej niż ostatnio! A co do pytania to myślę że to Lucy lub Natsu. Ślę dużo, DUŻO weny!
OdpowiedzUsuń/Gabi
Tak, przyznam szczerze, że miałam plan zakończyć wszystko w tym jednym rozdziale, ale ostatecznie okazało się to niemożliwe, gdyż totalnie za długi rozdział by wyszedł.
UsuńNie mniej, cieszę się, że zaskoczyłam i dziekuję za komentarz!
I morał z tego taki: Zawsze mów prawdę.
OdpowiedzUsuńNajbardziej mnie rozbawiło to
`I dał mi jabłecznik` Jest moc
Pozdrowienia Nike i Cień
Jejku... JA myślę, o jaki jabłecznik ci chodzi! Kurcze, sama zapomniałam, co napisałam! No tak, masz rację co do morału :)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam
Wydaje mi się że strzeliła Lucy do Lyona, ale to tylko moje przypuszczenia :)
OdpowiedzUsuńRozdział super, czytałam go dwa razy z niedowierzania :P
Szkoda że następnego rozdziału nie będzie w przyszłym tygodniu, ale czekam z niecierpliwością ^^
Dziękuję bardzo! Ogólnie to w przyszłym tygodniu rozdział już będzie, bo ten był w poprzednim :) Nie martw się, zakończy się wątek Graya, więc już nic nie będę przeciągać!
UsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam