Śmierć dwóch smoczych króli wprowadziła chaos, który zapanował od wschodnich terenów Króla Smoków Lodu, aż po południe Ognia. Jedna z armii utraciła dowódcę, generała, druga musiała zmierzyć się z brakiem władcy, a trzecia radziła sobie zbyt dobrze z negocjacjami. Na czele obozowiska byli Eric i Ren Pa, który uczestniczyli rozmowach przez niemal tydzień, równocześnie nie dopuszczając, by Lucy mogła wziąć w nich udział.
Dziewczyna przez ten cały czas odpoczywała w namiocie Erica, czasem ciesząc się obecnością Rin Ko. Mężczyźni powtarzali jej, że w tej sytuacji najbezpieczniej będzie pozostać w środku i nie wychodzić. Między żołnierzami doszło do sporów i podziałów. Wielu nie uznawało zwycięstwa tak słabej kobiety nad wielkim królem smoków, a jednak nikt nie potrafił znaleźć dowodu na fałszywość jej słów. Większość doszukiwała się zwykłego przypadku w tym, co miało miejsce na polu bitwy. Nie byli świadomi tylko, że to nie był przypadek.
Ale również nie rzecz oczywista.
Przez cały tydzień rozmyślała nad tym samym, co żołnierze. Sama była przeświadczona o tym, że jej umiejętności w żaden sposób nie mogły się równać tym, które posiadał jeden ze smoczych królów. Jednak w tamtym momencie walczyła o życie. I tę walkę docenił również ogień, pomagając jej. Aczkolwiek czy to wystarczyło? Najprawdopodobniej nie.
Próbowała odnaleźć we wspomnieniach z tamtego dnia odpowiedzi, ale widziała jedynie pustkę. Działała wtedy instynktownie, aby przeżyć piekło, w którym się znalazła.
Wzdrygnęła się.
Przysunęła kolana do piersi i w tym samym czasie płachta, stanowiąca wejście do namiotu, rozsunęła się. Do środka wszedł zasapany Rin Ko, siadając przed Lucy.
— Co się stało? — zapytała zdezorientowała.
Wziął głęboki wdech, po czym wyjaśnił:
— Skończyły się obrady, podjęli w końcu decyzję, co mają z tobą zrobić. I najogólniej: nie jest dobrze.
— Mów w końcu, o co chodzi! — krzyknęła, nie umiejąc wytrzymać niepewności.
— Przepraszam, spokojnie, już… — mówił szybko, niemal nie mogąc złapać tchu. — Właśnie zostałaś Królem Smoków Ognia, Wasza Wysokość.
— Żartujesz…
Opadła bezwładnie na warstwy różnych materiałów, wbijając wzrok w szczyt namiotu. Czekała jeszcze w nadziei, że Rin Ko zaśmieje się z dobrze udanego żartu, ale nic takiego się nie stało.
Nagle dostała gorączki.
Przetarła ręką mokre czoło. Przykryła się kocem, czując narastające w jej wnętrzu gorąco. Nie chciała ponownie przechodzić przez chorobę i gorączkę, która trawiła jej zmysły przez ostatnie dni. Dłonią dotknęła poparzenia znajdującego się pod bandażami. Piekło, naprawdę piekło…
— Lucy, przepraszam — powiedział pełen skruchy Rin Ko, przysuwając się bliżej dziewczyny. — Rozumiem, ciężko ci pojąć, ale to wszystko… — Wzruszył ramionami, poszukując odpowiednich słów. — Może to wszystko po prostu było zaplanowane. Teraz oddasz się pod władzę króla wszystkich smoków i on już weźmie od ciebie wszystkie obowiązki.
— Obowiązki!? — wrzasnęła, uderzając pięścią o podłogę. — Ja nie wiem, co tu, do stu piorunów, się dzieje? Ja? Król Smoków Ognia? To jakieś wolne żarty. Ja nawet nie wiem, kim jestem, a co tu mówić o pełnieniu tak ważnego stanowiska. Ja walczyłam, bo nie chciałam umrzeć… — Jej głos załamał się.
Zasłoniła ręką oczy, z których zaczęły płynąć łzy. Było jej tak wstyd, że w momencie, gdy powinna okazywać swoją siłę, pozwalała słabości brać górę.
— Lucy, proszę, uspokój się. — Rin Ko pogłaskał ją po włosach, po czym przybliżył ją do siebie i przytulił. — Wszystko będzie dobrze, obiecuję ci.
— Nic nie będzie dobrze!
Odepchnęła Rin Ko od siebie, po czym pognała w stronę wyjścia z namiotu. Niemal wyskoczyła na środek obozowiska, skupiając na sobie uwagę zebranych wokół żołnierzy. Rozgoryczona i rozpłakana ruszyła przed siebie, gnając bez najmniejszego celu między kolejnymi punktami obozu. Zacisnęła powieki, a uszy szczelnie zamknęła dłońmi, nie chcąc widzieć i słyszeć ludzi i smoków, którzy jako ostatni marzyliby ją ujrzeć.
Ktoś zagrodził jej drogę.
Z całym impetem uderzyła jakby w litą skałę, chwiejąc się. Upadła na kamieniste podłoże, ocierając sobie ramiona i uda. Milczała, choć poczuła, jak ktoś cisnął w nią w twardym przedmiotem w głowę. Ze skroni spłynęła jej rzadka, ciepła krew, brocząc jasną koszulę.
Stanęła na równe nogi, uciekając w przeciwnym kierunku.
Tym razem nawet przez zasłonięte uszy usłyszała nienawistne wrzaski żołnierzy. Ktoś pochwycił ją za ramiona, ponownie rzucając a podłoże. Usłyszała charakterystyczny dźwięk ocierającej się stali o pochwę na miecze. Wyjęli broń, pomyślała. Zabiją mnie!
Zachowywała się jak ostatni tchórz, który nigdy wcześniej nie brał na siebie odpowiedzialności. Polegała na Rin Ko zbyt długo. Nawet jeśli był w obozie, nawet jeśli mógł ją uratować, ona sama najpierw musiała wykonać pierwszy krok.
Zdjęła dłonie z uszu, a oczy otworzyła szeroko, równocześnie powstając. Wypięła dumnie pierś, lustrując zebranych wokół wojaków, z którymi dzieliła pot i łzy podczas ostatnich bitew. Znała tych ludzi i te smoki, więc uświadomiła sobie, że nie powinna się dłużej bać.
Jeden z żołnierzy natarł na nią z mieczem.
Nie poruszyła się choćby o krok. Ostrze przecięło jej policzek, kawałek piersi i brzucha, rozcinając równocześnie koszulę. Nagie ciało odsłoniło się, a wśród zebranych zapanował zgiełk.
— Nie mam broni… — szepnęła i wnet zapanowała cisza.
— Ja… — Głos żołnierza zadrżał. Miecz wysunął mu się z dłoni i opadł bezwładnie na ziemię. Mężczyzna osunął się na kolana, jęcząc: — Wybacz mi.
Lucy zatrzęsła się nieznacznie, gdy przeniknęły przez nią impulsy pełne bólu. Nie dała po sobie tego poznać, ale natychmiast potrzebowała pomocy medyka.
— Co za niehonorowy cios — syknęła w końcu w odpowiedzi na błagania mężczyzny. — Honor, męstwo i siła — trzy najważniejsze hasła, według których żyje każdy smok. A jednak teraz rzuciliście się na mnie jak zgraja dzikich ludzi! — Jej głos zagrzmiał w obozie. — Czy tak powinniście mnie zaatakować? Czy honorowe było przecięcie mego ciała, gdy nie posiadałam nawet broni?
Rozejrzała się.
Z ich twarzy wyczytała strach i zwątpienie. Zrozumiała, że dopiero teraz dotarły do nich konsekwencje ich czynów.
— Nie jesteś godna, by być jednym ze smoczych królów! — rzucił ktoś z tyłu, kryjąc się między swoimi towarzyszami, by pozostać anonimowym buntownikiem.
— To prawda — powiedziała niemal szeptem. — Może nie jest godna, może nawet nie chce objąć tego stanowiska, ale miecz sam zdecydował, a ja pokonałam smoczego króla tymi rękoma. — Uniosła je. — Czy zaprzeczycie swoim prawom i tradycjom?
Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, z niebios przedostał się zatrważający ryk smoka. Wszyscy stanęli jak zmrożeni, wbijając pusty wzrok w podłoże. Nagły podmuch powietrza zdmuchnął część namiotów wraz z ludźmi i smokami, którzy nie spodziewali się takiego rozwoju sytuacji.
Ogromne łapy bestii stanęły między poszczególnymi częściami obozu, a cielsko smoka zabrało dostęp do słońca, tworząc ciągnący się na całą szerokość cień.
Jak jeden mąż, wszyscy na raz klęknęli.
Lucy podążyła za innymi. Jej serce łomotało w szaleństwie, a zimny pot spłynął po twarzy. Nie śmiała podnieść wzroku i spojrzeć na pana niebios, który zaszczycił swoją obecnością całą armię. Odniosła wrażenie, że faktycznie dostąpiła wielkiego zaszczytu. Otaczająca ją moc należała do smoka, którego spotkała po raz pierwszy w życiu. Czarno-biała energia wirowała wśród żołnierzy, delikatnie ich muskając. I mimo upływu czasu, nikt nie odważył się powstać.
— Starożytny — ktoś szepnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz