Lucy rozpakowała swoje rzeczy w nowym namiocie, który postawili dla niej wojownicy ognia. Nie wyróżniał się niczym na tle innym, choć należał do ich obecnego króla, ale dziewczyna nie była zła. Mogła dostać o wiele gorszy.
Usiadła na gołej ziemi, zdejmując napierśnik, przez który oparzenia na ciele stawały się nie zniesienia. Rany piekły ją coraz mocniej z każdą chwilą, ale lekarz ostrzegł ją, że na chwilę obecną nic więcej nie da się zrobić. Obiecał przynieść jej coś na uśmierzenie bólu. Nie wiedziała tylko, czy odważy się przyjąć cokolwiek od osoby, która już na pierwszy rzut oka zdawała się nie darzyć jej zbyt dużym szacunkiem.
Nikomu nie mogła już ufać. Jeszcze jakiś czas temu Rin Ko był dla niej niczym brat, któremu powierzyłaby nawet własne życie. Aczkolwiek teraz powoli zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nadal nie zna motywacji tego smoka. Porwał ją z nieznanych powodów, opiekował się jak najlepiej potrafił, a nawet ryzykował dla niej życiem. Czy tylko chodziło w tym wszystkim o faktyczne odzyskanie honoru? I czy Wiedźma Wymiarów, o której wspominał, chciała od niej czegoś więcej czy tylko faktycznego jej uwolnienia?
Starożytny nauczył ją, by nie szukała tego, czego danej w chwili pragnie. Przerwała rozmyślanie.
— Królu — rozległ się za kotarą nieznany Lucy głos — czy mogę wejść?
— Tak — odparła szybko, przeczesując krótkie włosy.
Do środka wszedł mężczyzna, które z początku nie rozpoznała. Wysoki, jak większość smoków, dobrze zbudowany, choć chudszy od reszty wojowników, o bardzo jasnej karnacji i krótkich nogach. Zdjął z głowy ciężki hełm i wtedy rozpoznała w nim smoka, który rzucił jej wyzwanie, gdy nie dzierżyła miecza. To on przeciął jej ciało na oczach wszystkich wojowników i dał szansę na wygłoszenie przemówienie. Chcąc czy nie, uratował jej życie.
— Po co tu przyszedłeś? — wydusiła z siebie, nie dając po sobie poznać całego bólu i stresu, który teraz przeżywała.
Mężczyzna uklęknął przed nią. Czarne włosy wypadły z luźnego kucyka, zakrywając twarz wojownika. Wyglądał bardzo młodo, ale równie dobrze być starszy niż większość osób w obozie.
— Wybacz mi, o pani, za ten niehonorowy atak — rzekł głośno, uderzając pięścią w otwartą dłoń, by w ten sposób złożyć hołd Lucy.
— Nie chcę tego wspominać. Co się stało, to już się nie odstawie.
— Wiem, o pani, ale straciłem swój honor. Nie zasługuję, by dzierżyć tytuł smoka powietrza. Nasza dewiza: „służ innym tak, jakbyś sam sobie służył”. — Otworzył oczy i spojrzał gadzimi ślepiami na Lucy. — Nie podniósłbym na siebie miecza, gdybym nie mógł odeprzeć ataku.
— Nie obchodzi mnie, co smok powietrza robi w tej armii, ale to nieistotne. Zaatakowałeś mnie przy swoich towarzyszach. Wyjdź — rozkazała.
— Pani, błagam, daj mi sobie służyć!
— Służyć? — powtórzyła ze zdziwieniem.
— Popełniłem błąd. Choć zostałem przyjęty do wojska po ucieczce ze swojego domu, pozostawiłem plamę na moim honorze. By ją teraz zmyć, muszę, o pani, służyć tobie!
Lucy oniemiała z wrażenia. Nie wykrzesała z siebie choćby słowa po deklaracji, którą usłyszała od nieznanego wojownika. Szanowała jego decyzję i rozumiała, że pragnie odzyskać swój honor zgodnie z tradycją smoków, ale jej pierwszym sługą miał być smok, który jako pierwszy podniósł na nią miecz?
— Zgodzę się — odpowiedziała nieoczekiwanie — ale — zaznaczyła — tylko wtedy, gdy zaakceptuję twoje wyjaśnienia. Dlaczego mnie zaatakowałeś?
Mężczyzna ponownie opuścił głowę.
— Jestem słaby, nawet bardzo słaby. Urodziłem się jako niewolnik, choć w moich żyłach płynęła i płynie smocza krew. Uciekłem od swojego pana i ojca, znalazłem tutaj drużynę i, zdobywając kolejne głowy przeciwników, wspinałem się po szczeblach kariery, by pokazać ojcu, że jestem kimś. Wydawało mi się, że wszyscy mnie szanują. Tylko mi się wydawało — powiedział ciszej. — Kiedy usłyszeliśmy, że nowym królem ma zostać słaba, ludzka kobieta, poruszyliśmy się. Nie wiem, jak inaczej to określić, by cię nie obrazić, o pani. — Pokręcił głową z niewiadomych przyczyn. — Aczkolwiek musisz, pani, przyznać, że nie wyglądasz na wielkiego wojownika, który byłby w stanie pokonać króla. Czuliśmy się oszukani. Sądziliśmy, że to spisek. Sam czułem się oszukany i rozgoryczony. Podniosłem na ciebie swój miecz, ale inni mnie do tego popchnęli. Nie! — zaprzeczył nagle. — Sam to zrobiłem. Nawet jeśli mówili, zachęcali, to ja sam wyszedłem naprzeciw ciebie.
W sercu Lucy coś pękło.
Straciła dech w piersi. Dusiła się. Jej całe ciało przykryły krople potu. Upadła na kolana.
— Pani? — spytał zaniepokojony smok.
— To… — wzięła głęboki wdech — nic.
Przetarła załzawione oczy. Nie pamiętała, ale czuła… Słyszała czyjeś szepty, które wciąż raniły jej serce. Ktoś odrzucał ją, choć starała się ze wszystkich sił. Wiele razy nie miała własnego miejsca dla siebie.
— Natsu — wyszeptała imię, które przywoływało w niej przyjemne i, zarazem, obrzydliwe uczucia; miłość, żal, przyjaźń, tęsknota, podziw, osamotnienie…
— Przepraszam, może pomogę, umiem leczyć.
Mężczyzna podszedł do niej, podając pomocną dłoń.
— Odsuń się — rozkazała.
Natychmiast się usłuchał. Nie spodziewała się takiej reakcji. Wtedy też zrozumiała, że zaufanie zaufaniem, ale nie może pozostać sama.
— Przepraszam. — Podparła się dłonią o ziemię. — Czy możesz mi pomóc wstać.
Bez zająknięcia wykonał w pełni zadanie.
— Czy mogę, o pani, ci w czymś jeszcze pomóc? — spytał, obserwując jej zabandażowane ciało.
— Straciłam pamięć, ale podejrzewam, że tego nie możesz wyleczyć. — Znowu spowiło ją gorąco. — Ale chyba możesz coś zrobić z tymi poparzeniami?
— Tak. — Kiwnął. — Nie wyleczę ran w pełni, zapewne pozostaną blizny, ale widzę, o pani, że cierpisz.
— Trudno nie zauważyć — zażartowała. — I błagam, mów do mnie „Lucy”.
— Pani…
— LUCY! — wrzasnęła. Nie znosiła, gdy mężczyzna zwracał się do niej per pani. Przynajmniej on. — A ty jak masz na imię?
— Ja? — Wydawał się zaskoczony.
— A widzisz tu kogoś innego?
— Mam na imię Henry, o… — zawahał się — Lu… cy. — Głos mu zadrżał.
— A więc miło cię poznać, doktorze Henry. — Podała mu dłoń, ale on nie zareagował w żaden sposób. — Szkoda. — Poddała się. — A powiedz mi, Henry, jeszcze jedną rzecz. Dlaczego niektórzy mają na imię „Rin Ko”, a inni „Henry” czy „Eric”?
— Niektóre imiona mają przynosić chwałę, inne hańbę. Henry i Eric pochodzą z czasów, o których wolelibyśmy zapomnieć. Nawiązują do imion ludzkich, więc tym bardziej przynoszą wstyd.
— Więc dlaczego król smoków…
— Lepiej o tym nie rozmawiać głośno, Lu…cy — przerwał dziewczynie. — To temat drażliwy, jeśli chodzi tę osobę. Naraziłabyś się na dodatkowe niebezpieczeństwo.
Prychnęła.
— I tak nie będę miała spokojnego życia — odparła, podśmiewując się. — Dziękuję, Henry, i przepraszam, że narażam cię na niebezpieczeństwo.
— To nic, Lucy. — Pokłonił się. — Zrobię wszystko, by odzyskać honor.
— Honor — mruknęła. — Ciekawa rzecz. — Spojrzała nostalgicznym wzrokiem na miecz. Dotknęła jego ciepłego ostrza. — Nie sądzę, żebym znała to słowo. Ale to nic — dodała szybko, widząc, że Henry chce coś powiedzieć. — Proszę, wylecz mnie na tyle, ile będziesz mógł.
— Oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz