środa, 4 kwietnia 2018

[Paranormal Activity Club] Rozdział 100



Lucy zeszła z pociągu, stając na pierwszym peronie dworca. Słońce oślepiło ją. Z dłoni zrobiła daszek, chroniąc się przez promieniami. Ktoś szturchnął ją od tyłu. Zachwiała się, wypuszczając torbę. Poleciała prosto na kamienne płytki, uderzając kolanami o twarde podłoże. Zasyczała. Natychmiast poczuła nieznośne pieczenie.
— Może się przesuniesz, a nie stoisz ludziom na drodze?! — fuknął obcy mężczyzna, zarzucając kurtkę przez ramię.
Lucy przeprosiła go. Odszedł, nie pomagając jej nawet wstać. Prychnęła, choć po chwili doszła do wniosku, ze faktycznie nie wybrała najlepszego miejsca na rozprostowanie kości po długiej podróży. Kilka godzin spędzonych w pociągu w jednej pozycji, dodatkowo stojącej, okazało się dla niej trudniejsze niż oczekiwała. Jeszcze tak niedawno jechała tym samym pociągiem, spotykając w środku może kilka osób. Dziś wszystkie miejsca, wszystkie przedziały były zajęte. Kolejki ludzi ustawiły się na korytarzach już po pierwszych stacjach. O ostatnich Lucy nawet nie próbowała wspominać.
Nogi uginały się pod nią. Najchętniej pozostałaby, klęcząc na podłodze, lecz podniosła się, otrzepując z kolan brud. Już wystarczająco zwróciła na siebie uwagę. Wzięła swoje rzeczy i rozejrzała się wokoło. Dreszcze przeszły po jej plecach. Otuliła się mocniej bluzą. Z nieba lał się żar. Mimo wczesnej pory roku na zewnątrz panowała temperatura jak w czerwcu. Nie powinno być jej zimno…
— Gazeta, gazeta! — rozwrzeszczał się młody chłopak, machając przez ludźmi zwiniętymi w rolkę gazetami. — Najnowsze wiadomości ze stolicy!
Lucy odruchowo podeszła do gazeciarza. Zatrzymała się. Odwróciła i odeszła, z trudem powstrzymując się od płaczu. Oddałaby wszystko, aby tylko dowiedzieć się, czy Natsu jest bezpieczny. Ale jeśli nie? Czy byłaby w stanie dalej kontynuować misję, wiedząc, że jej ukochany znajduje się w niebezpieczeństwie? Najpewniej nie.
Wyszła na ulicę. Niespodziewany tłum uciekinierów uderzył w nią. Krzyknęła, lecz tłum nie przestał na nią napierać. Została porwana przez obcych ludzi, uwalniając się z ich uścisku dopiero przy kawiarni. Wyskoczyła ze środka zbiorowiska, korzystając z okazji, gdy zatrzymali się, by przepuścić przejeżdżający samochód. Zmęczona i pozbawiona jakiekolwiek energii oparła się o szybę lokalu. Wzięła głęboki wdech i zaśmiała się. Teraz dopiero zrobiło jej się gorąco.
Wokół starego posągu upamiętniającego bitwę sprzed czterystu lat zrobił się zgiełk. Kolejni turyści zaczęli dochodzić do całego zgromadzenia. Tłum naparł na Lucy już drugi raz tego samego dnia. Zanim jeszcze zdążyli ją pochwycić, szybko weszła do kawiarni i zajęła wolne miejsce przy samej szybie. Zamówiła podwójne latte i szarlotkę. Kelner bez żadnych problemów przyjął zamówienie. Cena również okazała się niezbyt wygórowana. Lucy nie podobała się cała sytuacja. Jeszcze tydzień wcześniej zapłaciłaby przynajmniej trzykrotnie więcej, a już nie wspominając o tym, że wątpliwe było, aby w ogóle kupić coś takiego.
Rozejrzała się po wnętrzu kawiarni w poszukiwaniu podobnej gazety do tej, którą rozdawał wcześniejszy gazeciarz. Nie odnalazła choćby jednego egzemplarza. Nie chciała pytać obcych o szczegóły. Obywatele Pengrande nie reagowali zbyt przyjaźnie na osoby, które nie były zorientowane w obecnej sytuacji.
Kelner postawił przed nią zamówienie i życzył smacznego. W tym samym czasie do środka weszła kolejna klienta. Lucy gwałtownie podniosła się. Stolik zatrząsł się, a kawa niemal rozlazła.
— Lisanna — powiedziała, gdy w jej oczach stanęły łzy.
— Lucy, nie wierzę, jak dobrze cię widzieć całą i zdrową!
Rzuciły się sobie w objęcia. Ucałowały w policzki, po czym usiadły naprzeciw przy tym samym stole.
— Wiesz może, co tu się dzieje? — zapytała szeptem Lucy, wskazując dyskretnie na tłum już obejmujący niemal ćwierć miasteczka.
— Mavis Vermilion wygrała — oświadczyła dumnie Lisanna, kładąc na blacie telefon z wyświetlanym artykułem prasowym. — Bębnią o tym na całym świecie. Podobno walki zakończyły się dzięki Zerefowi. To on wysłał wojska Fiore do Pengrande, zorganizował akcję Laxusowi Dreyarowi i…
— Zaczekaj — przerwała jej Lucy. — Laxus? — Pokręciła głową. — Przypadkiem Laxus nie…
— Wiem, co chcesz powiedzieć, ale tutaj lepiej nie wspominać o tak — zawahała się na moment, kręcąc oczami — „delikatnych” sprawach. Możesz źle skończyć.
Lisanna podrapała się po ciemnych włosach z białymi pasemkami. Lucy zauważyła, że dziewczyna zmieniła się. Wyglądała poważniej, dojrzalej, ale z drugiej strony zbyt dojrzale na osobę w tym wieku. Ciemnie wory pod oczami zbytnio kontrastowały z jasną jak śnieg skórą. Schudła, choć próbowała to ukryć za warstwą grubych ubrań.
— Jak się czujesz? Może zamówić ci coś do jedzenia? — zaproponowała, wskazując na widzące nad ladą menu. — Spokojnie mogę zapłacić.
— Nie mamy czasu.
— Mamy — odparła stanowczo. Znała Lisannę na tyle, by wiedzieć, że ta w tej chwili głodzi się, a ostatni posiłek spożywała dzień wcześniej. — Pół godziny nas nie zbawi, a musisz mieć siły. Ja tak samo.
— Rozumiem. — Kiwnęła. — Ale zjedzmy szybko, mamy się spotkać z jakimś przedstawicielem Fairy Tail.
Lucy opluła się kawą.
— Od Fairy Tail? — Zachłysnęła się. — Ale kto?
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Dostałam tylko wiadomość od jakiejś Virgo, która ma nam przekazać dokładnie, co się stało w stolicy i jak mamy dalej postępować.
— Virgo? — powtórzyła Lucy. — Znam ją, tak, to członek tej gromadki… Niemożliwe. — Prawie popłakała się. — Może wszystko się już ułoży. Zniszczymy tylko to pomieszczenie, w którym zostały ukryte plany skonstruowania bomby etherioniowej i… koniec.
Zasłoniła rekami usta. Jej oddech stał się nierówny. Serce zaczęło bić coraz mocniej i mocniej, a w jej myślach pojawił się szczęśliwy obraz momentu, w którym wraca do domu razem z Natsu. Może i za wcześnie się cieszyła, może i przewidywała, że już nic złego się nie wydarzy, ale słowa Lisanny dały jej nową nadzieję; sprawiły, że zapomniała o wszystkich problemach, które nadal mogą stanąć na jej drodze do szczęścia.
— Zróbmy to, Lisanno — oświadczyła stanowczo. — I wróćmy do domu — dokończyła, wkładając do buzi spory kawałek ciasta. Kilkaset niepotrzebnych kalorii wtłoczyło się do jej żołądka, ale już od dawna nie była tak bardzo zadowolona z posiłku.
Lisanna zaśmiała się ciepło. Sama zaczęła jeść obfity posiłek, do którego zmusiła ją Lucy. Z każdym kęsem płakała coraz bardziej. Łzy starała się ukryć za włosami, lecz te były za krótkie. Lucy dostrzegała jej smutek i rozpacz. Znała ich przyczynę — Mirajane. Nawet jeśli wygrają, nikt nie zwróci życia jej siostrze.
— Zadzwoniłam ostatnio do braciszka Elfmana — powiedziała, jednocześnie popijając herbatę. — Jest na lekach, ale radzi sobie dzięki Evergreen. Nie są parą. Wyraźnie określił swoje stanowisko, mówiąc, że „prędzej przejdzie na weganizm niż zwiąże się z tą wariatką”. — Prychnęła. — Teraz przynajmniej będę wiedziała, skąd u niego zmiana nawyków żywieniowych.
— Aż tak ich ciągnie ich do siebie? — spytała pełna ciekawości Lucy.
— Ciągle się kłócą — odparła lakonicznie.
Obie prychnęły śmiechem.
Za oknem rozległa się salwa honorowa. Szyby w lokalu aż się zatrzęsły. Potem nastąpił cały ciąg śpiewów pieśni narodowych, z czasem mieszający się nieustającymi hałasami. Gęsty dym uniósł się nad miastem. Lucy podniosła się i wyjrzała na moment z kawiarni. Fragment palącej się flagi przemknął przed jej oczyma, porwany przez wiatr. Natychmiast schowała się wewnątrz i wróciła do Lisanny.
— Wciąż świętują. — Postukała palcem w blat. — Ciężko będzie się dostać na miejsce spotkania z Virgo.
— Nie martw się — powiedziała Lisanna z pełną buzią jedzenia.
Choć wcześniej wzbraniała się przed jedzeniem, teraz zrozumiała, jak głodna była. Każdy kęs zajadała z przyjemnością. Obawiała się tylko, że po tej całej przygodzie, skończy jedynie w toalecie, słuchając szumu muszli.
— Odwiedzisz ich i sprawdzisz, gdy już skończymy tutaj — szepnęła Lucy.
Nastało nieprzyjemne milczenie.
Lisanna w przeciwieństwie do Lucy nie chciała jeszcze zbyt bardzo wybiegać w przyszłość. Za dużo planowała, jakby nie nauczyła się, że zawsze coś idzie nie po myśli.
— A ty wracasz do Natsu? — zaczepiła złośliwie. Oparła się łokciem o blat i wymownie spojrzała na Lucy. — No i jak?
— W zasadzie… — Zarumieniła się. — Mam taką nadzieję, że mnie przyjmie. Natsu chciał bym wróciła, chciał mi pomóc, a ja przespałam się z nim, uśpiłam go i ostatecznie zostawiłam nagiego w pokoju hotelowym.
Lisanna zachłysnęła się jedzeniem. Zakasłała, po czym napiła się porządnie herbaty. Nic nie pomogło.
— Że co zrobiłaś?
— Nie chcę o tym mówić. A może już czegoś dowiedziałaś się od Virgo? — zapytała, szybko zmieniając temat.
— Biedny Natsu. — Zmarszczyła czoło. — Nie, cofam. — Machnęła od niechcenia ręką. — Zasłużył na to. Zabawił się ze mną i moją siostrą, więc cieszę się, że zemście stało się zadość.
Lucy poczuła się zmieszana. Mogła spodziewać się reakcji Lisanny. Aczkolwiek nie określenia „ze mną i moją siostrą”. Nie wypowiedziała własnego imienia ani imienia siostry. Podejrzewała już od jakiegoś czasu, że nikt tak naprawdę nie wie, która z dziewczyn zginęła tamtego pamiętnego dnia. Nikt, czyli nawet sama Lisanna.
Obie wstały, zanosząc do okienka na naczynia talerze i kubki. Podziękowały i zapłaciły, po czym skierowały się na umówione miejsce. Ominęły zwinnie tłum, wchodząc w boczną uliczkę. Spojrzały na mapę. Musiały jeszcze minąć kilka przecznic, potem skręcić przy starym młynie, a na końcu dopiero znaleźć się na skraju lasu — między ogrodzonym terenem a dawną fabryką zabawek.
Doszły tam po kilkunastu minutach, gubiąc się po drodze przy sklepie z odzieżą. Przysiadły na zardzewiałej ławce. Na dworze zrobiło się chłodniej. Słońce przykryły gęste, burzowe chmury. Wiatr nabrał na sile.
— Przepraszam za spóźnienie! — rozległo się wołanie z okolic drogi.
Zza drzew wyskoczyła zziajana Virgo, trzymając w dłoniach włączony telefon.
— Witam, panienko — przywitała na początku Lucy, po czym skłoniła się ku Lisannie.
— Przestań już z tym „panienkowaniem” — poprosiła. — A teraz najważniejsze, co się stało z Natsu i całym Fairy Tail?!
— Proszę o wybaczenie, ale myślałam, że do momentu spotkania zdołam uzyskać więcej informacji — powiedziała tajemniczo spokojnym głosem. Uniosła telefon i wskazała na ekran. — Jednak pragnę zawiadomić, że wszyscy są bezpieczni. Nikt nie ucierpiał, a zagrożenie zostało zniwelowane do minimum. Pengrande wygrało.
— Ale masz jakieś konkretne informacje?! — ponagliła ją Lisanną.
— Zgadza się — potwierdziła niepewnie. — Pan Laxus zabił króla Pengrande, pan Zeref uratował panienkę Mavis, panicz Natsu kieruje się razem z panienką Levy na ratunek pani Erzie.
Lisanna cofnęła się wyraźnie. Sięgnęła po broń, jednak wciąż jej nie wyjęła. Spowił ją niepokój. Lucy poszła za jej przykładem, ufając, że ma powód do takiego zachowania. Objęła wzrokiem okolicę, lecz nic podejrzanego nie zauważyła. Zadrżała. Tylko Virgo była podejrzana.
Rozległ się huk.
Spojrzała ku niebu, na którym zawisły czerwono-zielone barwy. Pokaz fajerwerk rozpoczął się, a za nim cała seria radosnych wystrzałów.
— Skąd posiadasz tak dokładne informacje, skoro od jakiegoś czasu nie ma zasięgu — zauważyła Lisanna. — I pierwszy raz słyszę o tym, żeby Laxus zabił króla Pengrande… Nie podano jeszcze tego do oficjalnych ogłoszeń.
Kolejne fajerwerki wybuchły.
Dziewczynami wstrząsnął przerażający ból. Obie upadły w jednej chwili na ziemię, chwytając się za krwawiące miejsca. Lucy chwyciła za chustę, przewiązując nią udo. Na całe szczęście tętnica nie została uszkodzona.
— Lisanno! — zwróciła się do towarzyszki.
Strauss z trudem oddychała. Krew spływała głębokim strumieniem z prawego boku. Przyduszanie rany nic nie dawało. Wykrwawiała się i potrzebowała natychmiastowej pomocy.
— Zrób coś szybko! — wrzasnęła do Virgo.
— Przepraszam, panienko. — Skłoniła się. — Rajska Wieża nie pozwala mi tego zrobić. A dwanaście znaków zodiaku zależy do Rajskiej Wieży.
Lucy zamarła. To był koszmar. Jeden, wielki koszmar, który nie powinien mieć miejsca. Virgo nie powinna zachowywać się jak pusta lalka. Ona nie powinna była przyjść wraz z Lisanną. I przez te ciągłe wybuchy fajerwerków nie powinna słyszeć kroków. A jednak te nasilały się. Bała się odwrócić. Jej serce kołatało przez ciągły strach, który całkowicie ją opanował. Załakała.
— Cóż za niespodziewane spotkanie, Lu-cy — powiedział, delikatnie wydłużając wypowiadanie imienia.
Mężczyzna stanął nad dziewczyną. Gwałtownie złapał ją za włosy i szarpnął, zmuszając, by spojrzała za siebie. Twarz pełna obrzydliwych blizn po poparzeniach zwróciła się ku niej. Krzyknęła najgłośniej jak tylko potrafiła, lecz nikt jej nie usłyszał.
Lisanna przymknęła oczy, starając się ograniczyć mroczki. Chłód objął jej ciało. Sen kusił żarliwie, lecz dziewczyna walczyła, aby zachować przytomność.
— Przepraszam, ale nie zamierzasz powiedzieć nawet „dzień dobry”? — Mężczyzna udał zaskoczonego. — Virgo, w ogóle nie nauczyłaś ją żadnych manier.
— Ac… — Lucy złapały duszności. — Acnologia.
— O! — Zaśmiał się. — A więc jednak mnie pamiętasz? Jestem doprawdy urzeczony twoim sprytem. Przez te blizny naprawdę mogłabyś mnie nie rozpoznać.
Opuszkami palców musnął o głębokie poparzenia na twarzy. Malujący się wcześniej uśmiech zanikł. Rozgoryczenie stąpiło na Acnologię. Pełen złości podniósł się i rzucił Lucy o najbliższe drzewo. Kilka kosmyków zostało w jego dłoni. Otrzepał ją z włosów, po czym zbliżył się do dziewczyny i jeszcze raz, raz za razem, potargał ją, przenosząc w kolejne miejsca jak szmacianą lalkę.
Krew spłynęła po całej głowie Lucy. Zachłysnęła się trawą, którą zagryzła, gdy już znalazła się na ziemi. Rana na jej udzie pogłębiła się. Całe ciało piekło ją i bolało, lecz Acnologia nie zamierzał zatrzymać się tylko na tych drobnych zabawach. Złapał Lucy za rękę i przyciągnął do siebie. Zaczął tańczyć.
— Virgo, zanuć coś nam, proszę — odezwał się w momencie, w którym zrobił wraz z Lucy obrót.
Virgo usłuchała się, zaczynając nucić jakąś melodię. Acnologia dostosował swoje ruchy do piosenki. Kolejny ruch odbił się bolesnym impulsem po krzyżu Lucy. Krzyknęłaby, powiedziała, żeby przestać, lecz żadne słowa nie potrafiły przez jej usta. Rozgryzła własną wargę, kiedy mężczyzna pochylił jej ciało ku podłożu. Żółć podpłynęła do gardła. Wiedziała, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej.
— Przestań! — wrzasnęła Lisanna, zwracając na siebie uwagę pozostałych osób.
Acnologia odwrócił się. Zmarszczył czoło, spoglądając z boku na krwawiącą Lisannę.
— Virgo, pozbądź się później tej natrętnej muchy — nakazał. — Latają wszędzie i tylko przeszkadzają. A przecież mam do pogadania z ukochaną Lucy. — Pocałował dziewczynę w zakrwawione czoło. — Kopnij muchę.
Obie wstrzymały na moment powietrze. Virgo bez najmniejszego zawahania podeszła do Lisanny. Podwinęła długą spódnicę i uderzyła obcasem w twarz, rozcinając ją wzdłuż policzka. Wrzasnęła.
— No, teraz jeszcze bzyczy za głośno. — Westchnął teatralnie. — A co u ciebie, Lucy? Chyba krwawisz. Ale nie musisz się martwić. Jeszcze kilka godzin i już będzie po wszystkim. Obiecuję ci to z ręką na sercu.
Gwałtownie puścił dziewczynę za ziemię. Skronią uderzyła w leżący kamień. Zakręciło jej się w głowie. Ciemność spowiła świat, a głosy stały się niemal niesłyszalne. Przymknęła powieki, a sen porwał ją w swoje szpony.
— Lucy? — Acnologia kopnął ją delikatnie w ramię. Nie poruszyła się. Cały zadrżał. — Chyba jej nie zabiłem? — zapytał wyraźnie przejęty.
— Wydaje mi się, że tylko straciła przytomność — oświadczyła Virgo.
— To dobrze. — Odetchnął z ulgą. — Wolałbym, żeby zginęła tak, jak sama chciała mnie zabić. Oj, pięknie Lucy będą cię pochłaniać czerwone płomienie. Nawet przyniosłem na tę okazję aparat. Idziemy! — zwrócił się nagle do Virgo.
Niedbale podniósł Lucy i zaniósł do stojącego za fabryką samochodu. Ułożył na tylnym siedzeniu, po czym wyprostował się, rozmasowując obolały krzyż. Potrząsnął głową. Uznał, że jednak to miejsce jest przeklęte. Stara fabryka zabawek — pierwsze siedlisko zła, z którego rozniosły się smocze figurki po całym świecie. Początek całego nieszczęścia i poszukiwań, które zabrały wiele żyć, wiele lat, aby teraz w końcu zakończyć swoje wielkie dzieło. Tam gdzie wszystko się zaczęło, tam nastanie również koniec…
— Lisanna — przypomniał sobie. — Pozbądź się jej.
Virgo zawróciła.
Lisanna wykorzystała chwilę, którą jej dano. Chwyciła za telefon komórkowy, modląc się, by złapała zasięg. Była świadoma, że czeka ją tylko śmierć. Pragnęła więc wykonać przynajmniej ten ostatni telefon.
Uśmiechnęła się zauważając dwie kreski na ekranie. Maznęła krwawym kciukiem po ekranie i wybrała numer.
Lucy, to ty?! — rozległ się wrzask w słuchawce.
Zamilkła na moment, nie rozumiejąc, dlaczego padło imię Lucy. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że musiały zamienić się telefonami podczas rozmowy w kawiarni.
— Przepraszam, Natsu… — Wzięła głęboki wdech. — Lucy została porwana przez Acnologię. On żyje — oświadczyła w momencie, gdy silny ból pochwycił ją w boku. Zgięła się w pół, mając ochotę krzyczeć i błagać o pomoc. Ostatecznie zdusiła w sobie wszystko, nie mogąc pozwolić, by Acnologia przypomniał sobie o niej.
Lisanna?— zapytał z niedowierzaniem. — Lisanna, co się dzieje?! Jest z tobą Lucy? Dlaczego dzwonisz z jej telefonu? — Natsu zarzucił dziewczynę gradem pytań.
Zakaszlała, nie miała już sił.
— Kocham cię — wyznała szczerze. — Kocham cię, zawsze cię kochałam. Może nie tylko ja. Moja siostra też, więc proszę, wysłuchaj nas. Nienawidzimy cię. To ty nas rozdzieliłeś. To ty sprawiłeś, że nasze życie rozpadło. Ale nadal, mimo całej nienawiści, wciąż cię kochamy. Ocal Lucy. Zabiera ją do klasztoru, choć zapewne już wiecie o tym miejscu.
Usłyszała kroki.
W jednej chwili jej ręka została złapana w silnym uścisku. Telefon wypadł jej z rąk. Virgo spojrzała kątem oka na Lisannę. Wyjęła zza sukienki pistolet i przyłożyła go do skroni dziewczyny.
Strzeliła.
Schowała broń. Obcasem kopnęła telefon, rozbijając jego ekran na kilkadziesiąt części. Odczekała chwilę, lecz Lisanna nie poruszyła się. Przyklęknęła. Zamknęła jej oczy. Pomodliła się. I odeszła, pozostawiając martwe ciało Strauss na pożarcie wilków…

100 rozdział i mogę tylko powiedzieć: Dziękuję. Uwierzcie mi, że gdyby nie wy, to raczej nie prowadziłabym dalej tego bloga. Jestem zmęczona, więc już lecę. Ciężki dzień jutro mam :( Więc miłego czytania i dajcie znać, czy się podobało!

4 komentarze:

  1. Do końca życia zapamiętam te uśmieszki! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lisanna T.T
    Acnologia wrócił! Zachowuje się jak szaleniec i wyprał mózg Virgo :(
    Najlepsza była rozmowa Lucy z Lisanną w kawiarni o Natsu :D
    Wydaje mi się, że na samym początku powinno być Lucy wysiadła z pociągu, a nie zeszła. Słowo zeszła kojarzy mi się z zejściem z dachu pociągu :)
    Tajemnica Laxusa niewyjawiona :( Czekam na to, czekam.
    Lucy chce zniszczyć jakąś bombę O.o albo o tym nie wspominałaś do tej pory albo to przeoczyłam.
    Mam nadzieje, że twój ciężki dzień miło się zakończył i już możesz się zrelaksować ;)
    Pozdraeiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie w tym rozdziale wyjasniałam, że chodzi o etherion, a w innych kilka razy gdzieś między wierszami dawałam pojęcie bomby etherionowej ;)
      http://paranormalactivityclub.blogspot.com/2017/04/rozdzia-75.html
      I wiesz... Z tym zeszła, to chyba miałam na myśli, że zeszła ze schodów pociągu, ale chyba poprawię.
      Oj, uwierz mi, że zmęczona jestem, jak nie powiem co. W zasadzie dzisiaj w sumie spędziłam poza stancją prawie 8h... Tylko, że sporo łażenia było, zmęczony człowiek, a jeszcze byłam na zajęciach dodatkowych z angielskiego i już tracę zapał :( Ale dziękuję że pytałaś, już jest dobrze! Mogę przynajmniej się wyspać!

      Usuń
    2. Sen jest najlepszy na wszystko :P

      Usuń