piątek, 27 kwietnia 2018

[Paranormal Activity Club] Rozdział 102



Cisza zastała Zerefa w pałacu królewskim. Wychylił się nieznacznie przez drzwi prowadzące do głównego pomieszczenia, po czym wszedł do środka. Wewnątrz nie było nikogo. Tron stał pusty. Kilka myszy przebiegło przez środek podłogi, chowając się wśród stosów materiałów znajdujących się tuż za rzędem kolumn. Fetor uderzył w twarz Zerefa. Zakrył twarz, nie mogąc znieść obrzydliwego zapachu. Naciągnął kołnierz pod samą brodę.
Czyjeś kroki odbiły się echem między pustymi ścianami komnaty. Zeref zatrzymał się. Wymierzył broń w pustą przestrzeń. Odczekał moment. Kot skoczył w zbiorowisko myszy, łapiąc jedną z nich. Świecznik przewrócił się, rozbijając z hukiem o podłoże. Ponownie nastała całkowita cisza. Ruszył dalej, omijając ostrożnie kałuże nieznanych mu cieczy.
Nagle ktoś wyskoczył zza jego pleców, łapiąc w silnym uścisku. Uderzył go łokciem prosto w nos. Rozległ się dźwięk łamanej kości. Krew chlusnęła na jego włosy. napastnik nadal go nie puścił. Podskoczył w miejscu, opierając się plecami o ciało atakującego. Gwałtownie obniżył się i nadepnął na obie stopy tajemniczego człowieka. Oboje przewrócili się, upadając w stos materiałów.  Broń wypadła Zerefowi z rąk i poleciała gdzieś w okolice kolumny. Natychmiast rzucił się ku niej; za wolno.
Laxus złapał pistolet szybciej. Stanął naprzeciw Zerefa i wycelował prosto w jego głowę.
— Dlaczego ją zabiłeś? — spytał Laxus, przybliżając się o kilka kroków. — Dobrze wiedziałeś, że to nie ona stała za zamordowaniem mojego ojca!
— Nie chciałem jej zabić, a teraz uspokój się — odparł zaskakująco łagodnym głosem. Napiął mięśnie. Powtórzył sobie w myślach, żeby tylko nie ukazać strachu; nie przez Laxusem. — Wiesz, że moja śmierć tylko pogorszy sprawę.
— Gratulacje. — Zaśmiał się cicho. — Właśnie zdobyłeś nagrodę debila roku. Myślisz, że obchodzą mnie sprawy kraju czy czegokolwiek innego. Jeśli jeszcze nie domyśliłeś się, to powiem ci, że nie. Mam ochotę cię zabić. Wypruć ci te przeklęte flaki i rozrzucić po całym Fiore. O niczym innym nie marzę od ostatnich miesięcy.
— Nie rozumiesz. — Wystawił przed siebie ręce, próbując dać do zrozumienia Laxusowi, że nie ma złych zamiarów. — Chciałem ją uratować, ale jeden z moich ludzi zbuntować się, Jackal. To on zastrzelił Mirajane, a ja nie wiedziałem nic o jego akcjach.
Laxus podkręcił głową w zdumieniu. Uśmiechnął się smutno.
— Czy to ma znaczenie? — zapytał z wyrzutami. — To był twój człowiek. Jaki z ciebie król, skoro nie mogłeś przypilnować jednego ze swoich pupilków? Pozwoliłeś zginąć niewinnej kobiecie. Pozwoliłeś zginąć mojej ukochanej.
Opuścił dłoń z bronią. Gorzkie łzy spłynęły po policzkach Laxusa. Upadł na kolana i zasłonił twarz dłonią. Palec wciąż drżał mu na spuście. Marzył, aby strzelić; zabić Zerefa i uwolnić się od tej klątwy, od koszmarów i bezsennych nocy. Pragnął ujrzeć martwe ciało Dragneela, zrzucić je ze schodów pałacu królewskiego i wykrzyczeć wszystkim w twarz prawdę o tym zwyrodnialcu. A potem już tylko czekać na to, aż ktoś go zastrzeli. Jednak w tej sposób nie zwróciłby życia ukochanej. Zabiłby króla, doprowadził do kolejnej wojny, a tym samym skazał wszystkich ludzi na ten sam los, który go spotkał… Nie był na tyle odważny, by pociągnąć za spust. Ale nie posiadał tyle siły, by wybaczyć.
Zeref ostrożnie podszedł do niego. Nie chciał stracić jedynej okazji na wyciągnięcie broni.
Nagle Laxus wstał. Wrzeszcząc, płacząc i wzywając imię Mirajane, strzelił… Ktoś wybiegł zza kolumny.
Zeref uchylił się w ostatniej chwili. Pocisk trafił prosto w głowę zabłąkanego króla Pengrande. Krew rozpryskała się strumieniem na ścianie. Ciało łupnęło o twardą powierzchnię. Powoli zsunęło się, pozostawiając na malowidle krwawy ślad, po czym głucho uderzyło o podłogę. Laxus zamarł w bezruchu. Zeref rzucił się na niego, korzystając może z jedynej okazji na ratunek. Wyrwał mu broń i wycelował w jego łydkę; postrzelił mężczyznę.
Laxus upadł, jęcząc żałośnie.
Przepraszam, ale mogę ci pozwolić stąd uciec — uśmiechnął się — bohaterze — i dodał ciszej.
Westchnął ciężko. Odwrócił się, nie chcąc, by Laxus choćby na moment zobaczył jego pełną rozczarowania i rozpaczy twarzy. Podszedł do króla Pengrande. Przełożył go na plecy i obejrzał ranę w głowie. Sprawdził, czy mężczyzna żyje — na całe szczęście faktycznie był martwy.
Na zewnątrz rozległy się hałasy.  Zeref z powrotem podszedł do Laxusa, który próbował zabezpieczyć ranę. Uderzył go w tył głowy. Złapał, zanim ten zdążył upaść na podłogę. Chwycił za bezwładne ciało i tylko czekał.
Drzwi od sali tronowej otworzyły się. Ku jego największemu zdziwieniu, ujrzał nieznaną mu kobietę. Kojarzył tę twarz, charakterystyczny ubiór, ale umiał przypisać tego wizerunku do nikogo, kogo znał.
— Pomóż mi — powiedział szybko, postanawiając nawet przed nią odegrać rolę niewinnego. — Laxus został zraniony przez strażnika króla, sam zabił…
— Kłamiesz — przerwała mu. — Chcesz… — Zawahała się. — Chcesz go zabić? — spytała wątpliwie.
Pokręcił głową.
— Laxus naprawdę zabił króla — rzekł przekonująco, a przynajmniej tak mu się wydawało. — Przeżyje, ale musi zostać bohaterem — wyjaśnił jej.  — A kim ty…
— Cana, córka Gildartsa — przedstawiła się.
Przypomniał sobie w końcu o dziewczynie, która zawsze stanowiła nieodłączny element paczki z Laxusem i Mirajane w szkole i która zawsze podkochiwała się Laxusie…
— Będzie żył, ale musisz mi pomóc — rzekł stanowczo. — Inaczej nie przeżyje.
— Nie zabijaj go… — Niemalże płakała.
— Nie zabiję — jeszcze raz potwierdził.
Hymn królestwa Pengrande rozniósł się echem między pustymi korytarzami pałacu. Dym dotarł już do sali królewskiej. Cana weszła głębiej, zaczynając się dusić. Zakryła twarz chustą — nie pomogło. Zaczęła szukać odpowiedzi u Zerefa, lecz nawet ten nie wiedział, co się dzieje. Spróbował podnieść Laxusa — bezskutecznie.
— Sami się stąd nie wydostaniemy — oświadczył.
Czarne kłęby dymu zaczęły uciekać w drugą stroną. Zdziwili się oboje. Do pomieszczenia wszedł cały tłum rewolucjonistów, którzy trzymali strzępy wcześniej podpalonej flagi. Mavis wyszła naprzeciw ich. Rozejrzała się i spojrzała na Zerefa, szukając u niego jakichkolwiek odpowiedzi. Nie rozumiała powodu, dla którego Cana znajdowała się w tym pomieszczeniu, dlaczego Laxus zwisał nieprzytomny na ramieniu jej ukochanego i ledwo się na nim trzymał. W kącie, tuż przy kolumnie zauważyła martwe ciało. Układanka powoli zaczynała mieć sens.
— Laxus uratował mi życie. Wysłałem jego na misję, aby w razie mojej porażki, od dokończył misję. Król oszalał. — Wziął głęboki wdech. — Zranił go. — Głową wskazał na nogę Laxusa. — Zranił go przez to, że Laxus próbował mnie osłonić. I to on zabił szalonego króla. Zabierzcie go szybko do lekarza, to bohater.
Cana nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła słuszności jego słów. Jednak nic już nie miało znaczenia. Rewolucjoniści odepchnęli ją na bok. Chwycili Laxusa i dumnie zaczęli nieść ku pomieszczeniu, w którym lekarz i kilka pielęgniarek leczyło ofiary rewolucji. Cana chciała podążać za nimi, lecz nagle za ramię chwycił ją Zeref.
— Poddam go narkozie — szepnął. — Zostanie przewieziony jeszcze dziś do Fiore. Tam ukryjcie się i nie dopuście, by ktokolwiek go znalazł. I nie możesz dopuścić, by Laxus szukał zemsty.
— Ja nic nie… — zaczęła.
— Możesz — przerwał jej, agresywnie szarpiąc za rękę. — Wiem, że ci na nim zależy. Więc tylko w ten sposób go uratujesz, Cano… Tylko w ten sposób — powtórzył ciszej.
Puścił ją. Pobiegła za rewolucjonistami. Mavis i Zeref zostali w sali tronowej sami. Nastała niepokojąca cisza.
— To… — Wbiła wzrok w podłogę. — Co z nami?
— Wyjdź za mnie! — oświadczył bez najmniejszej chwili zawahania.
— Słuch… SŁUCHAM?! — wrzasnęła, nie mogąc uwierzył w słowa, które właśnie padły z ust Zerefa.
Złapał ją za dłoń. Jego twarz przykrył łagodny, ciepły uśmiech. Nie kłamał. Mówił szczerze i od serca — wszystko to, co dusił w sobie przez lata. Wierzył, że Mavis nie żyje, a jak za dotknięciem magicznej różdżki okazało się, że jednak to kłamstwo.
— Nie chcę dłużej czekać i znowu cię stracić. Kocham cię, a jeszcze bardziej cię zacząłem kochać, gdy cię straciłem — wyznał jej. — I nie chcę drugi raz żałować, że czegoś nie zrobiłem, że coś zaniedbałem. Bądź ze mną. Jestem królem, to trochę utrudnia sprawę, ale ty zostaniesz królową. Razem możemy znowu się połączyć i rów nośnie próbować odpokutować za nasze grzechy. Mavis, czy wyjdziesz za mnie.
— Nie — odparła stanowczo.
— Nie?
— Jeszcze zapomniałeś dokończyć jednej rzeczy — przypomniała mu. — Lucy… — Westchnęła ciężko. — Proszę, pomóż mojej kochanej kuzynce. A wtedy — pocałowała go w usta — wyjdę za ciebie.
Puścił jej rękę i bez chwili zawahania podążył w stronę miasta, gdzie czekała Grandeene i Fairy Tail…


Coś mi nie pasuje w tym rozdziale... Kurcze, mam go ochotę napisać jeszcze raz, ale może to tylko moje widzimisię... Jak sądzicie?
PS. Zapraszam do zajrzenia na post o Patronite :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz