niedziela, 1 kwietnia 2018

[Smocze Królestwo] Rozdział 80



Lucy wyszła z cienia Erica, stając na samym szczycie góry, pod którą znajdowała się kryjówka Starożytnego. Wzięła głęboki wdech zimnego powietrza, dławiąc się nim. Zakaszlała. Dźwięk odbił się echem po dolinie. Po chwili zatrważający ryk przebił niebiosa. Zadrżała, ale nie cofnęła się.
Usłyszała za sobą czyjeś kroki. Odwróciła się i ujrzała stojącego za nią Erica. Smok wyszedł naprzeciw. Spojrzał w szczelinę, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Zwrócił się nagle ku Lucy.
— Na pewno nie zamierzasz zostać w tej starej chatce? — zapytał, choć znał już odpowiedź.
— Nie. — Stanowczo i bez żadnych wątpliwości ruszyła przed mężczyznę.
Czekała ją kilkugodzinna wędrówka w dół, ale była na nią gotowa. Poprawiła wór z jedzeniem, wygonie układając go na plecach. Poklepała się po policzkach, tym samym dodając sobie odwagi. Ruszyła. Nagle Eric pochwycił ją w nadgarstku. Przyciągnął do siebie.
— Zapomniałaś o czymś — szepnął.
Pocałował ją. Namiętny, pełen uczuć i czułości pocałunek spowił całe usta Lucy. Bez najmniejszych wątpliwości odwzajemniła zbliżenie, otwierając dla niego swoje wargi. Podgryzła jego skórę, on zaplątał palce w jej włosy, pogłębiając bardziej już ponętny pocałunek. Zatrzymali się. Oddychali ciężko, trudem chwytając pojedyncze hausty powietrza.
— Mam zostać jeszcze przez chwilkę? — zapytała, kładąc dłonie na torsie mężczyzny. Zarumieniła się.
— Nie chciałabyś tego w tym momencie. — Zaśmiał się. Musnął opuszkami jej policzek. — Poza tym nie mieliśmy okazji się jeszcze dobrze poznać.
— Oj, przestań. — Uderzyła go pięścią w pierś. Nawet tego nie poczuł. — Zawsze na wszystko czekam, może czas w końcu działać…
— A wspomnienia? — zapytał chytrze.
— Przecież je mam — szepnęła mu do ucha. — Poza tym za bardzo mnie intrygujesz.
— Wiesz, że nie uprawiałaś seksu.
Odsunęła się gwałtownie od Erica. Zachwiała się, lecz w ostatniej chwili mężczyzna pochwycił ją w swoje ramiona.
— Jesteś strasznie bezpośredni… — podsumowała, przyglądając mu się w zdziwieniu. — To znaczy, że ja nigdy ten tego.
Parsknął śmiechem.
— Ty to potrafisz opisywać stan rzeczy…
— Jesteś najgorszy.
Złapała go w kolejnym pocałunku, podchwycając w swoje ciepłe objęła. Ogień buchnął z jej ust, delikatnie parząc Erica w skórę. Nawet nie zadrgał. Odsunęli się od siebie. Głęboko spojrzeli w oczy. Zgodnie kiwnęli, po czym każde z nich poszło we własną stronę. Eric zniknął za kotarą cienia, a Lucy zeszła na niższą półkę skalną, powstrzymując pragnące spłynąć łzy. Pociągnęła nosem. Spojrzała za siebie, wahając się, czy nie lepiej będzie wrócić — odsunęła od siebie złe myśli. Zdecydowała wcześniej, że więcej się nie cofnie.
Postawiła krok na niższej płycie. Noga ześlizgnęła się jej ze skały. Przewróciła się, uderzając głową o podłoże. Ból sparaliżował ją. Nie miała sił łapać się ani tym bardziej walczyć o zachowanie równowagi. Jej ciało zaczęło opadać w dół doliny, mierząc się z oporem powietrza. Żal i rozczarowanie własną osobą pochłonęły jej serce. Nie umiała nawet dobrze zejść ze szczytu, więc jak mogła marzyć o zemście na królu smoków?
— Jestem słaba — szepnęła. Pomyślała, że to nie pierwszy raz, kiedy powiedziała coś takiego. Zaśmiała się.
Zamknęła powieki. Skierowała dłonie ku ziemi, czując, że zbliża się ku końcu. Uśmiechnęła się. Ogień zatańczył wokół jej dłoni, powoli hamując ją. Zwalniała, a nadzieja powróciła do niej. Ostatecznie upadła, jedynie delikatnie obijając sobie plecy.
— Podobało się? — zażartował Starożytny. Z jego gardła wydobył się warkot.
— Nie, ani trochę. — Zaśmiała się. Zaraz rozbolał ją brzuch i przestała. — Spodziewałeś się mnie.
— Zawsze wracasz. — Uniósł skrzydła i trzepnął nimi. Kurz poleciał prosto na Lucy.
Zakaszlała, ręką próbując odsunął od siebie pył.
— Byłoby miło, gdybyś wyjaśnił mi, co znaczy „zawsze” i „wracam”. — Potrząsnęła włosami, które zrobiły się szare od brudu.
— Oj, droga dziewczynko, jeszcze musisz się wiele o sobie nauczyć. Wrócisz jeszcze do mnie w przeszłości, teraźniejszości i… — Zawahał się. — Nie, przyszłości już nie będzie. A teraz zapewne chciałabyś trochę potrenować.
— Zgadza się.
— W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie byś poszła do miejsca, które opuściłaś wcześniej.
Łapą wskazał na jaskinię.
Lucy uśmiechnęła się ciepło. Spojrzała ku smokowi, tym razem wiedząc, że nie może dać się podejść. Kraina mlekiem i miodem płynąca czekała nie tylko na nią.
— Nie, pójdziemy tam razem — odparła, podchodząc do Starożytnego.
— Troszkę się nauczyłaś. Gratulacje, dorosłaś. — Pazurem delikatnie pogłaskał ją po głowie. — Jednak musisz jeszcze wiele się nauczyć, kochanie. Poza tym nie jest ci przeznaczone byś skończyła ten trening.
Zasmuciła się. Przykucnęła i przysiadła przy ogonie smoka, gładząc go po szorstkim od łusek ogonie.
— Proszę, już nie mów, co mnie czeka — szepnęła błagalnym głosem. — Chciałabym najzwyczajniej w świecie zacząć trening. Czy wymagam zbyt wiele?! — Zsunęła się po ogonie, niemal kładąc na gołej skale.
— A więc lecimy? — spytał.
— Lecimy.
Wskoczyła na grzbiet smoka, chwytając się mocno za wystające ze skóry łuski. Wzięła głęboki wdech, będąc tym razem przygotowana na najcudowniejszy lot życia. Starożytny wzbił się w przestworza, okręcając ciałem w powietrzu. Chmury wyrosły przed oczami dziewczyny. Zaniepokojona zamknęła instynktownie powieki. Po chwili jednak otworzyła je, nie chcąc już ani razu przegapić tego piękna. Smok zrobił korkociąg, schodząc do swej krainy z nieludzką prędkością. Lucy straciła czucie w nogach. Oderwała się od grzbietu Starożytnego, z trudem trzymając się za łuski.
Wrzasnęła, a jej krzyk rozniósł się echem między wniesieniami.
Wylądowali.
Lucy upadła na zielone elfy trawy, rozdmuchując je wokół siebie. Fioletowe kwiaty żywiołów załaskotały ją po nosie. Rozległ się ryk. Ogniste żywiołaki odgoniły wszelką magię od Lucy, zbierając się wokół niej jak robactwo. Podniosła się, delikatnie muskając je po gorejącym futrze.
— Pomożecie mi stać się silniejszą?
Towarzysze kiwnęli płomiennymi karkami. Ogniki wypadły z ich oczodołów, paląc ziemię na popielaty popiół. Lucy musnęła dłonią zniszczoną glebę. Magia przepłynęła przez nią. Oczy zapłonęły. Jej skóra zawrzała, a para wydostała się z włosków.
— Czeka nas rok pełen ciężkiej pracy — odezwał się głos zza skał.
W niedowierzaniu odwróciła się. Ujrzała stojącego Erica, którego zostawiła chwilę wcześniej na szczycie góry. Podeszła do niego niepewnie.
— Dlaczego tu jesteś? — zapytała wątpliwym głosem.
— Gdyż chcę cię poznać.
— Jesteś królem — zauważyła.
— A do obowiązków króla należy dbać o swoją przyszłą królową — odpowiedział.
Lucy zamarła na moment w niedowierzaniu. Wiele spodziewała się usłyszeć, ale nie to, że jest dla niego „przyszłą królową”.
— Masz własne królestwo — mówiła dalej.
— Jak cień, jestem wszędzie. I to wszędzie to cień, który podąża za mną, a ja za nim — odparł, składając delikatny pocałunek na czole Lucy. — A tak poza tym to lubię cię śledzić — zażartował.
Parsknęła śmiechem.                                                                     
— Chyba się od ciebie nie uwolnię. — Pocałowała go delikatnie w szorstki policzek. — Ale trening — zwróciła się do smoka.
— A tak, tak. — Leniwie przeciągnął się. — Weź jeden z liści i go spal.
Zdziwiła ją prośba Starożytnego, ale usłuchała się. Wzięła pierwszy lepszy liść i spaliła go bez najmniejszych problemów.
— Gratulacje. — Zaklaskał łapami. — A teraz zrób tak samo, ale spróbuj palić go przez jakąś godzinę. Idź sobie nad jakiś wodospad — odpowiednia atmosfera musi być — i tam spróbuj utrzymać płomień — nakazał.
Już otworzyła by coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Sama zdecydowała się na trening. Mimo wrednego humoru Starożytnego, to on żył na tym świecie przez tysiące lat — nie ona. Był mądrzejszy i bardziej doświadczony, więc wierzyła, że jej starania nie okażą się żmudne.
Westchnęła i chwyciła za kolejny liść, kierując się w stronę wodospadu.
— No, i dlatego uważam, że będziesz lepszym smokiem ognia od tego chłopaka, którego uchował Igneel. Jak on miał na imię… — Podrapał się po brodzie. — Natsu Dragneel, prawda, Eric?
— Zgadza się.
Lucy zatrzymała się. Jej serce zabiło mocniej na dźwięk imienia, które już kilka razy rozbrzmiało w jej głowie.
— Kim on jest? — spytała, bojąc się znać odpowiedź.
— A skąd mam wiedzieć?! — Oburzył się Starożytny. — Stwierdzam tylko fakt, a teraz już leć trzymać ten liść. Zaraz pewnie nie wytrzymam i cię tam kopnę. Albo trening, albo drama, wybieraj!
Pognała w te pędy, niemal całkowicie zapominając o całej sprawie z Natsu. Wiedziała, że nie tym teraz powinna się teraz zamartwiać. Nawet jeśli Natsu był kimś, kogo znała, teraz nie było go przy niej.
— Poszła — stwierdził Eric, wychylając się zza krzaków.
Przysiadł przy drzewie. Leśne elfy usiadły na jego ramieniu, oplątując swe korzenie wokół jego szyi. Wypuściły swe liście, kwitnąc w fioletowych barwach. Słońce musnęło mężczyznę po skórze.
— Nie powiesz jej? — odezwał się nagle.
— O czym niby? — parsknął Starożytny, ogrzewając się wraz Eric’iem na słońcu. — W zasadzie wspomniałem jej kilka faktów. A jak z tobą? Jak długo zamierzasz ukrywać przed nią fakt, że tak naprawdę stoisz za śmiercią jej matki?
Cień zatrząsł się. Oczy Erica pochłonęła całkowita ciemność. Złość przerodziła się w nienawiść. Języki mroku oplotły drzewne elfy, strącając je w odmęty nieskończoności.
— O wielu rzeczach jej jeszcze nie mówiłem — stwierdził zaskakująco spokojnym głosem. — Ukrywam przed nią nawet to, że wiem, kim tak naprawdę jest. I Lucy Hearfilią, a w zasadzie Dragneel, a jeszcze konkretniej Dragon, ale osobiście nic nie znaczy dla mnie fakt, że po prawdzie jest mężatką. A jeśli chodzi o drugą ją… — Pokręcił głową. — Ja nawet nie chcę myśleć o tym wszystkim. Nie chcę, żeby…
— Eric — przerwał mu, po czym westchnął głęboko. — Ona nie jest naszą królową. Nasza królowa umarła tysiąc lat temu.
— Nie przypominaj mi nawet. — Machnął od niechcenia ręką. — I w żadnym wypadku nie widzę Lucy przez pryzmat królowej. Może są podobne, ale… Ja obserwowałem Lucy od kiedy — zawahał się — zabiłem jej matkę. Patrzyłem, jak dojrzewa, jak przeżywa przygody, jak musi cierpieć przez to, że urodziła się w nieodpowiednim momencie, aż musiałem…
— Zakochałeś się w niej — podsumował Starożytny. — Nie widzę powodu, dla którego niby miałbyś się w niej zakochać, ale serce nie sługa. A ty zawsze miałeś zły gust do kobiet. Poza tym… może jest słodka? Dlaczego ją kochasz?
Eric zamyślił się na moment. Uspokoił się. Cień odszedł, powracając do swego królestwa. Elfy drzew zostały wypuszczone ze szponów ciemności, po czym uciekły jak najdalej tylko mogły od Erica.
— Ponieważ nigdy nawet nie próbowałem poznać żadnej innej kobiety, tak samo jak Lucy — odpowiedział. — I te oczy. Nie patrzy na mnie jak na króla czy jak na potwora. Po prostu widzi we mnie jakąś osobę. Bo nie poddaje się, zawsze walczy. Nawet gdy już nikt w nią nie wierzy.
Wodny ptak okrążył drzewo, po czym przysiadł naprzeciw Erica, przyglądając mu się w osłupieniu. Mężczyzna machnął ręką, próbując go odgonić, lecz ten tylko przybliżył się. Ryknął — nawet to nie przestraszyło zwierzęcia. Ostatecznie zrezygnował z droczenia się ze zwykłym ptakiem.
— Myślisz, że da radę się nauczyć kontrolować moc? — Spojrzał w kierunku wodospadu, nad którym trenowała Lucy. Uśmiechnął się delikatnie.
— W przeciwieństwie do tego całego Dragneela, ona przynajmniej zna znaczenie słowa „cierpliwość” — odpowiedział Starożytny. — Obawiam się tylko o moc, a może o coś więcej… Siła smoków to żywioły. Odpowiednie opanowanie żywiołu i wykreowanie z niego mocy to dar, który rzadko kto potrafi wykorzystać.
— Sądzisz, że Lucy wykaże ostateczny talent, by…
— Ty mi powiedz — przerwał. — To ty wiesz o niej wszystko.
— Wróżką nie jestem. — Prychnął. — Ale wydaje mi się, że będzie w stanie…
— Ma męża — przypomniał mu niespodziewanie smok. — Naprawdę ma męża.
Eric przewrócił oczami.
— Obchodzi mnie to tyle, co koniec twojego ogona, o wielki Starożytny — odparł złośliwie.
Nastała cisza. Eric pragnął już tylko skupić się na Lucy. Opiekować się nią aż do momentu, w którym osiągnie szczyt swojej mocy. Marzył, by pewnego dnia móc ją ujrzeć w pełni jej możliwości i powiedzieć, że sama dokonała cudu, a on tylko ją wspierał. Zawsze ją wspierał. Kiedy jako cień uratował przed mocą Melody, gdy wyruszył razem z nią do złotej komnaty przepowiedni, a wreszcie wraz z chwilą, kiedy straciła po raz ostatni oczy, by potem przenieść do świata smoków, na Czwarty Kontynent. Znał ją bardziej od niej samej. Dlatego wiedział, że nie wybaczyłaby mu, gdyby poznała prawdę o śmierci swojej matki. O tym, że by ją ratować, nakazał cieniowi rozszarpać serce Layli. Pozbawił ją matki, ale nie żałował tej decyzji. I był gotowy zabić wszystkich, którzy mieli stanąć na ich drodze, nawet samą Lucy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz