Spokojny,
niemalże wiosenni wiatr poruszył żaglami statków, które utrzymywały się
ostatkiem sił w porcie na dyndających linach. Jedna z nich pękła. Gray chwycił
za jej kraniec, ciągnąc ostatkiem sił, aby tylko uratować błagającą o pomoc
załogę. Zaczepił się nogami o wystającą belkę, lecz jego starania szły na nic.
Powietrzny pojazd obniżał się i obniżał wraz z każdym powiewem, który porywał
go ze sobą.
—
Uważaj! — wrzasnął Musica.
Rzucił
się w stronę Graya, odpychając go na bok. Maszt uderzył o podłoże, roztrzaskując
się. Drzazgi pomknęły ku załogantów. Erza stanęła naprzeciw nich, otwierając
bramy, z których wypuściła wszystkie miecze. Sama osłoniła się tarczą.
Musica
zerwał z siebie naszyjnik, formułując z niego tarczę. Skulił się, broniąc
siebie i Graya.
—
A lu… — zaczął mag lodu, ale przerwał w połowie zdania.
Statku
już nie było. Podszedł pod samą krawędź, dostrzegając dryfującą na wierze
flagę. Zerwał ją i rozwinął. Nieczytelny, porwany znak ukazał się przed jego
oczyma, jako jedyna pozostałość po ludziach, których nie zdążył uratować.
Przymknął
powieki.
—
To ty — szepnął. — To ty za tym stoisz! — zwrócił się do lewitującej na
niebiosach kobiety.
Uśmiechnęła
się.
Poprawiła
czerwoną suknię, podciągając ją do samych kolach. Zrobiła krok, schodząc jakby
po schodkach, powoli i dostojnie. Ogień buchnął spod jej stóp. Żar rozniósł się
po okolicy, paląc wieże złotego miasta na drobny pył. Krzyk rozniósł się echem
między ulicami miasta. Z najwyższego punktu, którego nie strawiły płomienie,
wyszedł mężczyzna, cały okalany płomieniami, które trawiły go stopniowo i
boleśnie. Podszedł do samej krawędzi i rzucił się w odmęty wysokości, widząc
jedynie w nich ratunek.
Kobieta
zatrzymała się, przyglądając się scenie. Przechyliła na bok głowę. W jej
czerwonych, pozbawionych uczuć oczach pojawił się blask — ciekawość, która
pochwyciła ją w swoje kruche objęcia.
—
Dlaczego tak szybko umarł? — spytała szczerze.
—
Ona… — zaczęła Lisanna. — Kim ona jest?
Przysłoniła
usta. Zatrzęsła się, robiąc krok w tył. Plecami uderzył o ścianę. Obróciła się,
zdając sobie dopiero teraz sprawę z tego, że nie mają gdzie uciec. Spojrzała ku
idącej na nich kobiecie i zamarła.
—
Lu… — przełknęła ślinę —…cy? — dokończyła z trudem.
Jedno
słowo, jedno imię, które pochwycili wszyscy w tym samym momencie.
Amelia
złapała się za ramiona, podchodząc bliżej. Bała się. Nogi drżały jej w
kolanach, pot spływał po całej twarzy, lecz dzielnie szła na przód, zmierzając
do tego samego miejsca, co Lucy.
—
Stój — nakazała Lucy.
Tak
też uczyniła.
Erza
wyciągnęła kolejny miecz ze zbroją, przygotowując się na najgorsze. Kiwnęła ku
reszcie, aby zrobili tak samo. Gajeel pokrył się w całości metalem. Gray
wykreował młot z lodu.
—
Ja zajmę się cywilami — szepnął Musica, rozkazując swojej załodze, aby zajęła
się służbą i tymi, który jeszcze znajdowali się w pałacu.
Kobieta,
zwana Lucy, nie zareagowała na zamieszanie, które wykreowało się przed jej
pojawienie się. Stanęła nad ich głowami i rozłożyła szeroko ręce, czekając, aż
cała uwaga zostanie skupiona tylko na niej.
—
Raz zaufaliśmy ludzkości, drugiego błędu nie zamierzam popełnić — oświadczyła. —
Krew smocza już wystarczająco się przelała. Możecie być wdzięczni, gdyż
zginiecie pierwsi — szybko i bezboleśnie. Nie daję wam nadziei na ratunek, nie
daję czczych obietnic, nie gwarantuję nikomu życia, jeśli zdecyduje się przyjąć
mnie. Dlaczego tutaj? — spytała nagle.
Jej
oczy najpierw objęły Graya, potem przeszły na Erzę, a na końcu na Gajeela.
Uśmiechnęła się blado. Uniosła prawą dłoń, muskając palcami jej powierzchni i
znaku, który powinien się tam znajdować. Otworzyła nieznacznie usta i zaraz
zazgrzytała zębami. Złapała się za włosy, szarpiąc za nie i wyrywając kilka
końcówek wraz z krzykami, które wydobywały się z niej.
—
Gdyby nie wy — zaczęła nagle — nie przeżyłabym i tego życia. — Opuściła ręce. —
Przepraszam. Nie wszyscy ludzie są w pełni źli.
—
Lucy, o czym ty mówisz? — spytała z niedowierzaniem Lisanna, wyciągając rękę ku
niebu. — Dlaczego tak się zachowujesz? Przecież…
—
Tydzień — przerwała Lucy. — Dam wam tydzień na pożegnanie się z bliskimi. A po
tygodniu cała ludzkość zostanie pochłonięta przez ciemność.
—
O czym ty pieprzysz?! — wrzasnął Gajeel, wychodząc naprzeciw całej grupy. —
Czyś ty na głowę upadła? Opamiętaj się!
—
Gajeel, przestań!
Erza
chwyciła go za ramię i przyciągnęła do siebie. Potrząsnęła nim kilka razy.
Pokręciła głową, wierząc, że już nic więcej nie będzie musiała dodawać.
Schowała broń. Lucy kiwnęła nieznacznie głową. Odwróciła się i zaczęła iść
stamtąd, skąd przybyła.
Ogniste
skrzydła wyrosły z jej pleców, roznosząc gorejące języki po całym niebie. Ptak
spłonął, dotykając jednego z nich.
—
Nie marnujcie czasu — odezwała się jeszcze raz. — Nie próbujcie walczyć czy
uciekać. Ciemność i tak was dogoni.
Wzbiła
się w powietrze. Ciepły podmuch uderzył w twarze członków Fairy Tail, parząc
ich skórę. Czerwone ślady wyszły na ich na policzkach i czole. Gray szybko
podbiegł, przykładając lód do towarzyszy. Syknął, przymykając oczy. Łzy cisnęły
mu się pod powieki, z trudem utrzymując w środku. Nie chciał płakać — nie
teraz, gdy potrzebował pozostać silnym i pojąć, co tak naprawdę wydarzyło się
przed ich oczami.
Lisanna
upadła z hukiem na kolana.
Oczy
pozostałych zwróciły się ku niej — płaczącej i jęczącej. Pochylonej ku ziemi
dziewczynie, której emocje znalazły ujście. Złapała się za pierś, zduszając w
dłoni, aby tylko pozbyć się tego kłucia w sercu.
—
Coo… — Jej głos zadrżał. — Co się właśnie wydarzyło? Chwila… To Lucy, ale..
Wstała.
Ruszyła na Amelię, chwytając ją za kołnierz. Przyciągnęła do siebie, uderzając
z pełną siłą czołem o czoło. Czerwony ślad natychmiast wyszedł na skórze.
—
To boli! — wrzasnęła Amelia. — Dlaczego, co ja zrobiłam? — zapytała od razu.
Lisanna
szarpnęła jeszcze raz za kołnierz, potrząsając Amelią do przodu i w tył.
Zacisnęła szczękę, wbijając wściekłe, niemal zwierzęce spojrzenie w
zdezorientowaną księżniczkę. Nagle puściła ją, rzucając o ziemię.
—
Rozumiem. To tylko żart, prawda? Lucy zmieniła się, nie chce nas, a wy
znaleźliście idealny sposób, by nam to pokazać. — Splunęła na podłogę. —
Idealnie się wam to udało.
—
To nie tak! — zarzekła się. — Ja sama nie wiem, co tu się wydarzyło! Przecież
moi ludzie zostali również zaatakowani. — Walnęła się ręką o pierś. — Dlaczego
próbujesz zrobić z nas złoczyńców?
—
Bo nimi jesteście! — Zacisnęła pieść. — To wszystko wasza wina!
Zamachnęła
się, celując prosto w policzek Amelii. Erza szybko złapała ją za ramię,
przygniatając do podłoża. Wykręciła rękę do tyłu — Lisanna zasyczała z bólu.
—
Wystarczy! — rozkazała Erza. — Tak, to wygląda podejrzanie, ale Amelia
wyglądała na równie zdziwioną, co my! Nie masz powodu, by ją atakować!
—
Puść mnie! — Zaczęła szarpać się. — Błagam, puść mnie!
—
Nie! Masz się najpierw uspokoić. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale musimy
szybko zdecydować, co zrobić dalej!
—
Jakie zrobić? Jakie dalej? — wtrącił się Gajeel. — Wy słyszeliście ją? „Dam wam
tydzień na pożegnanie się z bliskimi”? Co to ma, do cholery, być?!
Kopnął
w ścianę, rozdając ją w drobny mak. Zapłakał i odwrócił się — nie chciał, by
ktokolwiek więcej ujrzał jego łzy. Erza zwolniła uścisk, następnie podniosła
się i odeszła od Lisanny. Przystanęła dopiero tuz przy Amelii, zgarniając kurz
z jej ramion.
—
Przepraszam, księżniczko, ale to dla nas…
Amelia
przybliżyła palec do ust Erzy, nakazując milczenie. Pokręciła głową i, ze
sztucznym uśmiechem na twarzy, powiedziała:
—
Dla wszystkich to trudne. Dlatego pójdę do brata i wyjaśnię cała sytuację. On
zawsze wie więcej niż na początku mówi. Chociaż… — Opuściła głowę. — Może to
może się wydawać nieprawdopodobne, ale Lucy faktycznie mogła zostać „opętana”. —
Zagestykulowała palcami. — Wiele się wydarzyło w czasie ich nieobecności w
Fairy Tail. Wiem, że kilka razy zdarzyło się, że Lucy użyła mocy, która nie
należała do niej.
—
To oczywiste! — odezwał się Gray. — Lucy musiała zostać opętana. Nie wierzę, by
ot tak sobie zażyczyła, by zniszczyć cały świat.
—
Nie cały świat — syknęła Lisanna, podnosząc się dopiero z ziemi. — Wyraźnie
wspomniała o ludzkości, nie słyszeliście?
—
Słyszeliśmy, ale przecież na tym świecie nie żyją smoki… — odparł wątpliwie
Gray.
—
Żyją — odpowiedziała krótko Amelia. — Żyją i najwyraźniej Lucy, czy ktokolwiek
inny, próbuje pozostawić ten świat tylko dla smoków.
—
To nie są żarty. — Gajeel usiadł przy ścianie, której jeszcze nie zdążył
rozwalić. — I co my mamy teraz zrobić? Przecież…
—
AMELIA! — rozległ się krzyk Musici dobiegający z korytarza.
Mężczyzna
szybko wybiegł z prawej strony, spocony i zziajany, trzymając w dłoni kawałek
papieru. Pomachał nim do zebranych, po czym skoczył przez fragmenty ściany,
które pozostawił po sobie Gajeel.
—
Komui zniknął — ogłosił, wpychając Amelii do reki list.
—
Słucham? — Jej głos zadrżał. Powoli wyciągnęła dłoń, biorąc do niej zwinięty
papier. Rozłożyła go i przeczytała na głos słowa, które z trudem przeszły przez
gardło: — „Zdradziłem was”.
Zgniotła
list w dłoni, po czym cisnęła nim o ziemię, nie chcąc dłużej mieć z nim
cokolwiek wspólnego. Straciła wszystkie siły w jednej chwili. Opadła, uderzając
kolanami o kostkę, zdzierając sobie skórę aż do krwi.
—
Co tu się wyprawia? — spytał, odgarniając do tyłu włosy. — Błagam, niech ktoś
mi powie — zwrócił się do pozostałych.
Wszyscy
przemilczeli odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz