piątek, 13 lipca 2018

[Smocze Królestwo] Rozdział 89



Spokojny, niemalże wiosenni wiatr poruszył żaglami statków, które utrzymywały się ostatkiem sił w porcie na dyndających linach. Jedna z nich pękła. Gray chwycił za jej kraniec, ciągnąc ostatkiem sił, aby tylko uratować błagającą o pomoc załogę. Zaczepił się nogami o wystającą belkę, lecz jego starania szły na nic. Powietrzny pojazd obniżał się i obniżał wraz z każdym powiewem, który porywał go ze sobą.
— Uważaj! — wrzasnął Musica.
Rzucił się w stronę Graya, odpychając go na bok. Maszt uderzył o podłoże, roztrzaskując się. Drzazgi pomknęły ku załogantów. Erza stanęła naprzeciw nich, otwierając bramy, z których wypuściła wszystkie miecze. Sama osłoniła się tarczą.
Musica zerwał z siebie naszyjnik, formułując z niego tarczę. Skulił się, broniąc siebie i Graya.
— A lu… — zaczął mag lodu, ale przerwał w połowie zdania.
Statku już nie było. Podszedł pod samą krawędź, dostrzegając dryfującą na wierze flagę. Zerwał ją i rozwinął. Nieczytelny, porwany znak ukazał się przed jego oczyma, jako jedyna pozostałość po ludziach, których nie zdążył uratować.
Przymknął powieki.
— To ty — szepnął. — To ty za tym stoisz! — zwrócił się do lewitującej na niebiosach kobiety.
Uśmiechnęła się.
Poprawiła czerwoną suknię, podciągając ją do samych kolach. Zrobiła krok, schodząc jakby po schodkach, powoli i dostojnie. Ogień buchnął spod jej stóp. Żar rozniósł się po okolicy, paląc wieże złotego miasta na drobny pył. Krzyk rozniósł się echem między ulicami miasta. Z najwyższego punktu, którego nie strawiły płomienie, wyszedł mężczyzna, cały okalany płomieniami, które trawiły go stopniowo i boleśnie. Podszedł do samej krawędzi i rzucił się w odmęty wysokości, widząc jedynie w nich ratunek.
Kobieta zatrzymała się, przyglądając się scenie. Przechyliła na bok głowę. W jej czerwonych, pozbawionych uczuć oczach pojawił się blask — ciekawość, która pochwyciła ją w swoje kruche objęcia.
— Dlaczego tak szybko umarł? — spytała szczerze.
— Ona… — zaczęła Lisanna. — Kim ona jest?
Przysłoniła usta. Zatrzęsła się, robiąc krok w tył. Plecami uderzył o ścianę. Obróciła się, zdając sobie dopiero teraz sprawę z tego, że nie mają gdzie uciec. Spojrzała ku idącej na nich kobiecie i zamarła.
— Lu… — przełknęła ślinę —…cy? — dokończyła z trudem.
Jedno słowo, jedno imię, które pochwycili wszyscy w tym samym momencie.
Amelia złapała się za ramiona, podchodząc bliżej. Bała się. Nogi drżały jej w kolanach, pot spływał po całej twarzy, lecz dzielnie szła na przód, zmierzając do tego samego miejsca, co Lucy.
— Stój — nakazała Lucy.
Tak też uczyniła.
Erza wyciągnęła kolejny miecz ze zbroją, przygotowując się na najgorsze. Kiwnęła ku reszcie, aby zrobili tak samo. Gajeel pokrył się w całości metalem. Gray wykreował młot z lodu.
— Ja zajmę się cywilami — szepnął Musica, rozkazując swojej załodze, aby zajęła się służbą i tymi, który jeszcze znajdowali się w pałacu.
Kobieta, zwana Lucy, nie zareagowała na zamieszanie, które wykreowało się przed jej pojawienie się. Stanęła nad ich głowami i rozłożyła szeroko ręce, czekając, aż cała uwaga zostanie skupiona tylko na niej.
— Raz zaufaliśmy ludzkości, drugiego błędu nie zamierzam popełnić — oświadczyła. — Krew smocza już wystarczająco się przelała. Możecie być wdzięczni, gdyż zginiecie pierwsi — szybko i bezboleśnie. Nie daję wam nadziei na ratunek, nie daję czczych obietnic, nie gwarantuję nikomu życia, jeśli zdecyduje się przyjąć mnie. Dlaczego tutaj? — spytała nagle.
Jej oczy najpierw objęły Graya, potem przeszły na Erzę, a na końcu na Gajeela. Uśmiechnęła się blado. Uniosła prawą dłoń, muskając palcami jej powierzchni i znaku, który powinien się tam znajdować. Otworzyła nieznacznie usta i zaraz zazgrzytała zębami. Złapała się za włosy, szarpiąc za nie i wyrywając kilka końcówek wraz z krzykami, które wydobywały się z niej.
— Gdyby nie wy — zaczęła nagle — nie przeżyłabym i tego życia. — Opuściła ręce. — Przepraszam. Nie wszyscy ludzie są w pełni źli.
— Lucy, o czym ty mówisz? — spytała z niedowierzaniem Lisanna, wyciągając rękę ku niebu. — Dlaczego tak się zachowujesz? Przecież…
— Tydzień — przerwała Lucy. — Dam wam tydzień na pożegnanie się z bliskimi. A po tygodniu cała ludzkość zostanie pochłonięta przez ciemność.
— O czym ty pieprzysz?! — wrzasnął Gajeel, wychodząc naprzeciw całej grupy. — Czyś ty na głowę upadła? Opamiętaj się!
— Gajeel, przestań!
Erza chwyciła go za ramię i przyciągnęła do siebie. Potrząsnęła nim kilka razy. Pokręciła głową, wierząc, że już nic więcej nie będzie musiała dodawać. Schowała broń. Lucy kiwnęła nieznacznie głową. Odwróciła się i zaczęła iść stamtąd, skąd przybyła.
Ogniste skrzydła wyrosły z jej pleców, roznosząc gorejące języki po całym niebie. Ptak spłonął, dotykając jednego z nich.
— Nie marnujcie czasu — odezwała się jeszcze raz. — Nie próbujcie walczyć czy uciekać. Ciemność i tak was dogoni.
Wzbiła się w powietrze. Ciepły podmuch uderzył w twarze członków Fairy Tail, parząc ich skórę. Czerwone ślady wyszły na ich na policzkach i czole. Gray szybko podbiegł, przykładając lód do towarzyszy. Syknął, przymykając oczy. Łzy cisnęły mu się pod powieki, z trudem utrzymując w środku. Nie chciał płakać — nie teraz, gdy potrzebował pozostać silnym i pojąć, co tak naprawdę wydarzyło się przed ich oczami.
Lisanna upadła z hukiem na kolana.
Oczy pozostałych zwróciły się ku niej — płaczącej i jęczącej. Pochylonej ku ziemi dziewczynie, której emocje znalazły ujście. Złapała się za pierś, zduszając w dłoni, aby tylko pozbyć się tego kłucia w sercu.
— Coo… — Jej głos zadrżał. — Co się właśnie wydarzyło? Chwila… To Lucy, ale..
Wstała. Ruszyła na Amelię, chwytając ją za kołnierz. Przyciągnęła do siebie, uderzając z pełną siłą czołem o czoło. Czerwony ślad natychmiast wyszedł na skórze.
— To boli! — wrzasnęła Amelia. — Dlaczego, co ja zrobiłam? — zapytała od razu.
Lisanna szarpnęła jeszcze raz za kołnierz, potrząsając Amelią do przodu i w tył. Zacisnęła szczękę, wbijając wściekłe, niemal zwierzęce spojrzenie w zdezorientowaną księżniczkę. Nagle puściła ją, rzucając o ziemię.
— Rozumiem. To tylko żart, prawda? Lucy zmieniła się, nie chce nas, a wy znaleźliście idealny sposób, by nam to pokazać. — Splunęła na podłogę. — Idealnie się wam to udało.
— To nie tak! — zarzekła się. — Ja sama nie wiem, co tu się wydarzyło! Przecież moi ludzie zostali również zaatakowani. — Walnęła się ręką o pierś. — Dlaczego próbujesz zrobić z nas złoczyńców?
— Bo nimi jesteście! — Zacisnęła pieść. — To wszystko wasza wina!
Zamachnęła się, celując prosto w policzek Amelii. Erza szybko złapała ją za ramię, przygniatając do podłoża. Wykręciła rękę do tyłu — Lisanna zasyczała z bólu.
— Wystarczy! — rozkazała Erza. — Tak, to wygląda podejrzanie, ale Amelia wyglądała na równie zdziwioną, co my! Nie masz powodu, by ją atakować!
— Puść mnie! — Zaczęła szarpać się. — Błagam, puść mnie!
— Nie! Masz się najpierw uspokoić. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale musimy szybko zdecydować, co zrobić dalej!
— Jakie zrobić? Jakie dalej? — wtrącił się Gajeel. — Wy słyszeliście ją? „Dam wam tydzień na pożegnanie się z bliskimi”? Co to ma, do cholery, być?!
Kopnął w ścianę, rozdając ją w drobny mak. Zapłakał i odwrócił się — nie chciał, by ktokolwiek więcej ujrzał jego łzy. Erza zwolniła uścisk, następnie podniosła się i odeszła od Lisanny. Przystanęła dopiero tuz przy Amelii, zgarniając kurz z jej ramion.
— Przepraszam, księżniczko, ale to dla nas…
Amelia przybliżyła palec do ust Erzy, nakazując milczenie. Pokręciła głową i, ze sztucznym uśmiechem na twarzy, powiedziała:
— Dla wszystkich to trudne. Dlatego pójdę do brata i wyjaśnię cała sytuację. On zawsze wie więcej niż na początku mówi. Chociaż… — Opuściła głowę. — Może to może się wydawać nieprawdopodobne, ale Lucy faktycznie mogła zostać „opętana”. — Zagestykulowała palcami. — Wiele się wydarzyło w czasie ich nieobecności w Fairy Tail. Wiem, że kilka razy zdarzyło się, że Lucy użyła mocy, która nie należała do niej.
— To oczywiste! — odezwał się Gray. — Lucy musiała zostać opętana. Nie wierzę, by ot tak sobie zażyczyła, by zniszczyć cały świat.
— Nie cały świat — syknęła Lisanna, podnosząc się dopiero z ziemi. — Wyraźnie wspomniała o ludzkości, nie słyszeliście?
— Słyszeliśmy, ale przecież na tym świecie nie żyją smoki… — odparł wątpliwie Gray.
— Żyją — odpowiedziała krótko Amelia. — Żyją i najwyraźniej Lucy, czy ktokolwiek inny, próbuje pozostawić ten świat tylko dla smoków.
— To nie są żarty. — Gajeel usiadł przy ścianie, której jeszcze nie zdążył rozwalić. — I co my mamy teraz zrobić? Przecież…
— AMELIA! — rozległ się krzyk Musici dobiegający z korytarza.
Mężczyzna szybko wybiegł z prawej strony, spocony i zziajany, trzymając w dłoni kawałek papieru. Pomachał nim do zebranych, po czym skoczył przez fragmenty ściany, które pozostawił po sobie Gajeel.
— Komui zniknął — ogłosił, wpychając Amelii do reki list.
— Słucham? — Jej głos zadrżał. Powoli wyciągnęła dłoń, biorąc do niej zwinięty papier. Rozłożyła go i przeczytała na głos słowa, które z trudem przeszły przez gardło: — „Zdradziłem was”.
Zgniotła list w dłoni, po czym cisnęła nim o ziemię, nie chcąc dłużej mieć z nim cokolwiek wspólnego. Straciła wszystkie siły w jednej chwili. Opadła, uderzając kolanami o kostkę, zdzierając sobie skórę aż do krwi.
— Co tu się wyprawia? — spytał, odgarniając do tyłu włosy. — Błagam, niech ktoś mi powie — zwrócił się do pozostałych.
Wszyscy przemilczeli odpowiedź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz