LOKI
Czasem wszystko idzie tak dobrze, że
niektóre koszmary muszą się w końcu ziścić. A mara Loki’ego wyrosła wraz z
chwilą, gdy przy pożegnaniu z Natsu, ujrzał stojącą po przeciwnej stronie Lucy.
Nosiła na sobie tę obrzydliwą kurtkę, którą kupiła wraz z panią Laylą w zeszłym
roku. Kapturem zakryła twarz, najpewniej ślady po uderzeniach, siniaki. Jednak
nadal rozpoznał ją, bo przecież to była Lucy. Inna, ale nadal ta sama.
Poczuł, że pod powiekami zbierają się
łzy. Przetarł kciukami oczy, rozcierając kropelki, aby nie wypłynęły przy
Natsu. Okulary słoneczne zsunęły się z nosa i wtedy Lucy podniosła głowę.
Zaczęła się mu przyglądać.
— To lecę, pa!— pożegnał się szybko.
Lucy nie mogła go rozpoznać, nie w tej chwili.
Podrzucił kluczyki doi auta i
pospiesznie oddalił się, słysząc za sobą jeszcze niezrozumiałą rozmowę Natsu i
Lucy. Oboje weszli do kawiarni. Wiedział to, choć dzwoneczek nie rozbrzmiał.
Kluczyki wysunęły się spod jego palców, głucho opadając na chodnik. Odwrócił
się i zamarł w strachu. Serce jakby zatrzymało się w miejscu.
— Ty poszłaś z nim? — zapytał Lucy.
Wrócił pod kawiarnię i przykucnął przy
oknie. Wychylił się trochę, lecz niczego nie zobaczył przez grube zasłony.
Oparł się o zimną ścianę i wyjął z kieszeni telefon. Wybrał pierwszy z numerów
i zadzwonił, choć po części przeczuwał, że nikt nie odbierze. I nie mylił się.
Po kilkunastu sygnałach odłożył komórkę z powrotem do kieszeni.
Kluczyki,
przypomniał sobie nagle. Obejrzał się
przez ramię. W kawiarni zapanowała cisza. Wykorzystał ten moment i skoczył po kluczyki.
Zabrał je, wrzucił do drugiej kieszeni i znów przylgnął do ściany, nasłuchując.
Mroźne powietrze zaszczypało go w policzki. Ubrał się tylko w cienki garnitur,
którego jeszcze nie zmienił po pracy. Śmierdział alkoholem i papierosami, choć
zapach wydawał się powoli ulatniać wraz z każdym dmuchnięciem wiatru — a działo
się tak coraz częściej. Pogoda jakby na życzenie się psuła.
— To taki smok — usłyszał głos
dobiegający zza drzwi.
Lisanna,
pomyślał, odrzucając wszystkie pomysły
o zamarznięciu pośrodku ulicy. Przybliżył się do okna i ponownie wychylił.
Jakieś sylwetki zaczęły poruszać się w środku, aż nagle rozległ się krzyk.
Należał do Lisanny. A więc nastąpił kolejny atak. Ostatni raz był świadkiem
czegoś podobnego ponad miesiąc temu.Mirajane wspomniała kiedyś, że coraz
rzadziej poddaje się traumie, ale czego innego mógł oczekiwać, kiedy Lucy
pojawiła się w tej przeklętej kawiarni.
Nie, musiał ją stamtąd wyprowadzić.
Wszedł do środka. Dzwoneczek zadzwonił,
Loki otworzył usta i nic nie zdołał z nich wydusić. Słowa po prostu ugrzęzły w
gardle, a ciało przestało ruszać. Przez lata zbierał w głowie pytania, którymi
zasypie Lucy. Przez lata obiecał sobie, że pewnego dnia zabierze ją z dala od
cierpień, do których sam się przyczynił. Jednak zabrakło mu odwagi.
Wyskoczył z kawiarni jak poparzony.
Zakaszlał. Żółć podeszła do gardła, zebrało mu się na wymioty, od których
powstrzymał się w ostatniej chwili. Mróz przybył, w samą porę ochładzając jego
gorące ciało. Osunął się po ścianie i nic więcej nie zdołał zrobić.
Lucy wyszła zaraz po nim. Loki wcisnął
się w szparę między dwoma budynkami jak jeden, wielki tchórz, który nie umiał
nawet spojrzeć tej dziewczynce prosto w twarz.
— Lucy, zaczekaj!
— „Zaczekaj”? — powtórzył szeptem słowa
Natsu, przetrawiając je długo i drobiazgowo. Najstraszniejsze scenariusze
przemknęły przez myśli Loki’ego. Czy Natsu coś jej zrobił? Czy Natsu coś
powiedział? Czy Lucy coś zrobiła? Czy Lucy coś powiedziała? Jedne nie były
lepsze od drugich, kiedy mogły prowadzić do najgorszego — do kolejnych śladów
na policzkach Lucy.
W jednej chwili podjął decyzję —
ochronić Lucy za wszelką cenę. Wyszedł, a Natsu z Grayem upadli naprzeciwko
niego, tarzając się do chodniku raz w jedną, raz w drugą stronę. Zmarszczył
brwi z niedowierzania, tak samo jak Lucy, która oparła się o znak ostrzegawczy.
Nadal go nie widziała. Natsu i Gray znów wylądowali przy nim. Odskoczył i
przywalił tyłem głowy w ścianę. Syknął zajadle, ocierając obolałe miejsce.
Przyłożył je do chłodnej ściany i jeszcze raz stęknął.
— Brawo! Brawo, pieprzone brawo!
Tego byłą za wiele. Loki przemknął
między walczącymi chłopakami i stanął przed Lucy. Tym razem bez żadnych
wątpliwości. Niech się dzieje, co ma się
dziać, pomyślał, dumnie wypinając pierś.
— Witaj, piękności — powiedział,
pochylając się przed Lucy. Ucałował jej dłoń — nie wyrwała jej, nie cofnęła
się, choć w głębi serca właśnie tego oczekiwał. Spiął mięśnie u twarzy i
zatrzymał się w pochylonej pozycji przez chwilę, aby uspokoić drżące ciało. Czy mnie rozpozna?, zapytał, ale nie
chciał poznać odpowiedzi.
Zmusił się do uśmiechu i stanął twarz z
Lucy. Jej spojrzenie się zmieniło — stało się twardsze, odważniejsze. Słaba
dziewczynka z dawnych lat zanikła wraz z upływem czasu, ustępując miejsca
silnej kobiecie. Jednak nadal za kapturem kryło się coś, czego Loki nie chciał
zobaczyć.
— Natsu, Gray, uważajcie, bo Erza
wychodzi z kawiarni! — ostrzegł walczących chłopaków.
— Ej, Lwie, nie przerywaj! —
odkrzyknęli równocześnie w momencie, gdy Erza faktycznie wyszła z kawiarni.
— Odprowadzę cię, Lucy — szepnął i
pociągnął Lucy za rękę.
Sprawnym, szybkim krokiem przeszedł
przez główna ulicę i skręcił w boczną, gdy tylko nadarzyła się okazja. Luknął
za mur — Natsu na szczęście ich nie śledził. Mimo tego dla pewności przeszedł
kawałek i znów skręcił, potem znowu, aż znalazł się na osiedlu, z którego łatwo
mógł trafić do mieszkania państwa Heartfiliów.
— Przepraszam… — zaczęła drżącym głosem
— ale jesteś Loki, prawda?
— A więc pamiętasz? — zdziwił się. —
Myślałem, że mała Lucy już dawno zapomniała o swoim „księciu z bajki”.
Odwrócił się i ukłonił przed Lucy.
Zsunęła kaptur, wydawało się, że nieświadomie Fioletowe ślady podkreśliły promienie
słoneczne opadające prosto na twarz dziewczyny — bladą i wychudzoną. Pod oczami
wyłaniały się szerokie i długie cienie, które kontrastowały z nienaturalnie
wyeksponowanymi kościami policzkowymi. Krzywo ścięte włosy opadły na jej bliznę
— na jej brzegach zbierały się drobne kropelki krwi.
Mylił się.
Lucy wyglądała gorzej niż sądził. Jej
spojrzenie nadal biło odwagą — czymś innym niż znał sprzed laty. Jednak jej
twarz przeczyła sile, którą widział w jej oczach. Słaba, wymęczona, głodna,
zaniedbana… Setki słów cisnęły się gdzieś między uczuciami, na które Loki nie
zamierzał zezwolić. Łzy znów zebrały się pod okularami. Na szczęście Lucy nie
mogła ich zobaczyć.
Wyciągnął dłoń, zapraszając ją do tańca
i układu, który wspólne stworzyli. Pragnął wciąż ją trzymać w ramiona i
przytulić, a taniec był tylko pretekstem ku temu. Przykucnęła, aby odpowiedzieć
na zabawę sprzed lat. Złączyli się w mocnym uścisku i zaczęli kręcić się
pośrodku ulicy, po której nadal chodzili przechodnie.
Była taka niska. Gdy tańczyli po raz ostatni,
sięgał jej jedynie do podbródka. Nie szczędziła mu złośliwych komentarzy, ale
jednocześnie nie ukrywała łez rozstania. A potem się już nie spotkali, aż do
teraz.
— Tańczymy pośrodku ulicy — wypomniała
Loki’emu, choć nie zatrzymała tańca.
— Tak, tańczymy…— potwierdził, wtulając
się w Lucy jeszcze mocniej. — Zaraz odprowadzę cię.
— A może… — mówiła ciężko, jakby coś
blokowało jej gardło. — Może wstąpisz do nas? — zaproponowała.
Zamrugał ze zdziwienia. Odsunął Lucy i
złapał ją za barki. Pod sińcami ukazały się delikatne rumieńce, takie niewinne
i przerażające zarazem.
— Tak, z przyjemnością — odpowiedział,
choć w głębi serca uciekał z powrotem do Zodiaków.
Uśmiechnęła się blado. Chwyciła
Loki’ego za nadgarstek i pociągnęła za sobą, prowadząc. Musiała zdawać sobie
sprawę, że wie, gdzie mieszka, a mimo to wciąż chciała sama go przyprowadzić do
Layli. Tylko po to, aby była z niej dumna… A więc w tej kwestii nic się nie
zmieniło w ciągu tych ostatnich lat.
Lucy szła przed nim, więc dłużej nie
powstrzymywał łez. Poczuł, jak chłodne kropelki spływają po jego policzkach i
skapują na ten obrzydliwy garnitur. Wargi zacisnął, aby nie pisnąć choćby
słowa. By nie zdradzić się przed Lucy. Jednak oddech stał się ciężki,
nierównomierny. Przysłonił wolną dłonią usta i stęknął, lecz na całe szczęście
Lucy nie sprawdziła tego.
Nic się nie zmieniło.
Doszli pod blok. Lucy najpierw
zadzwoniła do domofonu i odczekała kilka sygnałów, zanim rozległ się głos Layli
w głośniku:
— Godzina, sześć minut i… — urwała —
dwanaście sekund, wchodź na górę.
Dreszcze wstrząsnęły ciałem Loki’ego. W
moment zapomniał, jak płakać, jak krzyczeć. Jedno, potem drugie i trzecie,
czwarte wspomnienie uderzyło w niego jak kula żelazna. Głowa rozbolała go, a
ból przemknął aż przez zęby nieprzyjemnym impulsem. Krzyk nie wydostał się z
niego, choć brakowało tak niewiele. Głos Layli podział się w hałasie
przejeżdżających samochodów i pracujących koparek, które remontowały budynek
dawnej przychodni.
— Wchodzisz? — spytała Lucy, już ze
środka.
— Tak, tak, tak — odparł nerwowo. Przez
wejściem wziął kilka głębokich wdechów powietrza, orzeźwiając umysł. Wystarczył
głos Layli, nawet nie wyobrażał sobie, jak zareaguje na jej widok.
Wszedł do klatki schodowej.
Niewyobrażalny smród uderzył w jego nozdrza. Żołądek przewrócił się do góry
nogami, lecz gdy stanął na pierwszy stopień nudności minęły jakby za odjęciem
ręki. Nie czuł tego zapachu. Obrócił się i jeszcze raz rozejrzał przy wejściu.
W kącie pleśniała jakaś plama — czerwona i jakby oddychająca.
— Wchodzisz? — powtórzyła znów to samo
pytanie Lucy.
— Tak, tak, tak…
Pobiegł za nią. Drzwi od mieszkania
otworzyły się z hukiem. W progu stanęła kobieta ubrana jedynie w szlafrok i
parę kapci. Ręka zacisnęła się w pięść, a policzek Lucy nadstawił. Uśmiech
skierowała ku Loki’mu, który zaraz ponownie obejrzał kobietę od góry do dołu.
— Pani Layla? — zaryzykował.
Rozluźniła rękę. Zmarszczyła czoło i
oblizała wargi, jakby przygotowując się na konfrontację z Loki’m.
— Kim jesteś i co robisz z moją córką?
Czyżby Natsu Dragneel? — Prychnęła. — Zadeklarowałeś, że powrócisz z moją córką
za GODZINĘ.
— Przepraszam, ale zaszło
nieporozumienie — zaczął pospiesznie, gdy tylko zdał sobie sprawę z pomyłki. —
Loki. — Wskazał na siebie. — To ja, Loki.
Layla straciła równowagę i poleciała na
podłogę. Rzucił się, aby ją złapać, lecz było za późno. Pomógł więc wstać
kobiecie.
— Loki! — krzyknęła radośnie. — Loki,
Loki… — obrzuciła go niedowierzającym spojrzeniem — jak ty wyrosłeś. Wchodź,
wchodź na herbatę. — Pociągnęła go za sobą. — Brawo, Lucy — pochwaliła córkę,
którą kiwnięciem zaprosiła do kuchni.
Nastawiła wodę w czajniku i usiadła. Z
szafki wyjęła kilka opakowań herbat, które wystawiła przed Loki’m. Wybrał, po
czym podał pierwszą, lepszą szklankę.
Ręka Layli zamarła w powietrzu. Zaczęła
dygotać w równych odstępach czasowych, niemal zgodnie z poruszającymi się
wskazówkami zegara. Zimny pot oblał jej czoło. Szklanka wysunęła spod palców.
Loki złapał ją w ostatniej chwili, tuż nad ziemią.
— Dziękuję — szepnęła, ocierając czoło.
Lucy przyklęknęła przed matką. Podała
jej kubek z wodą i dwie tabletki, powtarzając pod nosem, by wzięła od razu i
popiła. Layla prychnęła pogardliwie, lecz ostatecznie przyjęła od córki lekarstwo.
— Drogie, niepotrzebne, a może i
jeszcze szkodzi — fuknęła. — Przepraszam cię serdecznie, chłopcze, za tę scenę.
Taki mały… problem.
— Nic się nie stało…
Stało się. Wychudzona, słaba,
chorowita: na ciele, a może i na umyśle. I on wystraszył się tej kobiety, gdy
jej głos rozbrzmiał w głośniku. Miał ochotę zaśmiać się jej prosto w twarz i
wytknąć wszystko, co leżało mu na sercu przez te lata. Jednak Lucy wciąż była
obok. Powstrzymał się, gryząc w język. Poczuł, jak słodka, metaliczna krew
miesza się wraz ze śliną.
— Może coś pomóc? — zaproponował,
zabierając czajnik z ognia. — Herbatę umiem zrobić.
Nie czekał na odpowiedź. Zalał trzy
szklanki i przykrył je spodkami, aby dać im trochę czasu na zaparzenie się.
Cukierniczka stała przy ścianie, o cytrynę wolał się nie pytać.
— Zawsze byłeś takim dobrym chłopcem —
komplementowała go Layla. — Wyrosłeś na jeszcze lepszego. Taki garnitur, pewnie
pracujesz w jakiejś firmie?
Nie wytrzymał. Parsknął donośnym
śmiechem. Jednak gdy ujrzał poważne miny kobiet, odchrząknął i uspokoił się.
— Przepraszam. — Zaśmiał się jeszcze
raz. — Po prostu to takie… — westchnął — smutne — dodał, zdając sobie sprawę,
że słowa Layli były bolesne, nie zabawne. — Pracuję jako żigolak. Tak! Zabawiam
kobiety wieczorami. Ciekawa sprawa. Nieźle płacą, to nie takie trudne, a i przy
okazji można poznać parę osób. Ciekawe, prawda?
— Żigolak? — powtórzyła z
niedowierzaniem w głosie Layla. — Żigolak? Przecież miałeś przed sobą karierę.
— Proszę panią, każdy ma, ale nie
każdemu się udaje. — Starał się ująć słowa w jak najłagodniejszy sposób, aby
tylko nie uradzić kobiety. — Jak pani widzi… — rozejrzał się po pomieszczeniu —
mam przed sobą najlepszy przykład.
— Loki, wystarczy! — zwróciła mu uwagę
Lucy.
— Nie, nie, ma rację. — Layla machnęła
ręką przed córką. — Idź do siebie, a ja porozmawiam z Loki’m.
— Mamo, chcę zostać! — zaznaczyła
stanowczo. — Przecież to mój przyjaciel.
— Zgadza się i dlatego, proszę cię,
wyjdź stąd…
Ręka Layli zadrżała. Loki wiedział już,
co to oznacza. Szybko złapał Lucy w barkach i przyciągnął do siebie. Uśmiechnął
się niewinnie, po czym wyprowadził dziewczynę zza drzwi.
Odwrócił się na moment. Dłoń kobiety
rozluźniła się. Odetchnął z ulgą.
— Postaram się zrobić wszystko, żebyś
tu wróciła — szepnął Lucy na ucho.
Kiwnęła na znak, że się zgadza.
Założyła kosmyk włosów za ucho i zacisnęła usta w wąską linijkę — jej dołeczki
pogłębiły się, a wraz z nimi sińce. Loki wziął głęboki wdech, kolejny raz
powstrzymując się od jakiejkolwiek reakcji. Nie
teraz, nie teraz, powtórzył w myślach w momencie, gdy Lucy zatrzasnęła za
sobą drzwi.
— A więc o czym pani chciała ze mną
porozmawiać? — spytał, nie bawiąc się z Laylą w udawanie. — Wydaje mi się, że
Lucy musi być głodna.
— Zgadza się i zasłużyła na obiad,
choć…
Wstała. Z lodówki wyjęła tacę z
gołąbkami i policzyła, ile ich jest — Loki naliczył siedem. W chwili zrozumiał,
co Layla miała na myśli.
— Choć dostanie mniej, bo nie chciała
się posłuchać — dokończył za kobietę. — Proszę pani, ja naprawdę nie muszę
jeść.
Layla uderzyła pięścią o blat.
— Mój kochany Loki — powiedziała
ciepłym głosem. Tak gorącym, że przywiał do pokoju niepokojący chłód. — Mój
kochany Loki, ja naprawdę kocham Lucy nad życie. To moja ukochana córeczka. Nie
patrz na mnie jak na potwora. Ja wszystko robię dla niej…
— A te si… — urwał, gdy dotarło do
niego, że podniósł za ostro ton. Odwrócił się — na szczęście Lucy nie wyszła z
pokoju. — A te siniaki? — spytał ciszej.
— Dobrze… — Uśmiechnęła się gorzko,
zupełnie inaczej niż do tej pory. Zmarszczki wyłoniły się nawet z najmniejszych
zakamarków, dodając kobiecie wielu dodatkowych lat. Nie stała przed nim
piękność, której obraz nadal nosił we wspomnieniach, a zmęczona życiem, stara i
słaba kobieta. — Pokażę ci zdjęcia mojej ukochanej córeczki.
— Nie, naprawdę nie trzeba. — Na samą
myśl o wejściu do pokoju, w którym przez kilka dni leżały czyjeś zwłoki robiło
mu się niedobrze. — Naprawdę…
— Wygląda prześlicznie. Robiłam jej
zdjęcia przynajmniej raz, dwa razy w tygodniu. — Loki oczekiwał dumy w jej
słowach, lecz usłyszał jedynie żal i pogłębiający się smutek. — Na początku
nawet codziennie, ale potem tylko raz, dwa razy w tygodniu — powtórzyła,
wskazując palcem na szafkę w dużym pokoju.
Loki wszedł za kobietą. Jak się
spodziewał, smród uderzył w niego, już chyba po raz trzeci przewracając jego
żołądek do góry nogami. A jeszcze w nocy wypił parę kieliszków, czego szczerze
teraz żałował.
Layla, ku jego zaskoczeniu, otworzyła
okno, wpuszczając do środka mroźne powietrze. Podziękował cicho. Naprawdę
orzeźwiło go w moment.
Usiadł przy stole, kobieta w tym czasie
wyjęła album. Sięgnął, aby otworzyć pierwszą stronę, lecz Layla położyła rękę
na okładce. Nie pozwoliła mu zobaczyć środka. Przynajmniej na razie.
— Potem zdarzało się, że raz w miesiącu
robiłam zdjęcie, a teraz… — Posłała Loki’emu cierpki uśmiech, za którym
poniekąd kryła się ulga. — A teraz raz na rok. Wczoraj powstrzymałam moją
ukochaną córeczkę. Kocham ją. Nigdy nie mogłabym ją skrzywdzić. Nigdy.
Zabrała rękę. Loki przerzucił pierwszą
stronę. Dwa zdjęcia wysunęły się przed jego oczami. Czerwone, zropiałe kreski
wyrosły na prostokątnych papierach. Świadomość początkowo opuściła go. Potem
wziął jedno ze zdjęć i przysunął pod twarz.
— Lucy, ona… — nie umiał dokończyć.
Na fotografii widniała jedynie jedna
dłoń Lucy, pokryta w czterech cięciach, które zaczynały się od nadgarstka, a
szły aż pod łokieć. Wciąż krwawiły. Drugie zdjęcie zrobiono już wtedy, gdy
zabandażowano rany.
Od początku podejrzewał, że za tymi
długimi rękawami, które nagle zaczęła nosić, kryło się coś więcej niż troska o
zdrowie. „Zimno jest” — tłumaczyli się. „Panienka boi się dotyku” — szukali
innej wymówki. Teraz potwierdził swoje obawy. Co to ma znaczyć?, pomyślał, otwierając kolejną stronę. Tym razem
fotografie były dokładnie opisane — kiedy zadano cięcie, z jakiego powodu, ile
się leczyło i jak głębokie pozostało? Dalej pojawiał się ten sam schemat, ale
Loki zauważył jedną rzecz, o której już wcześniej wspomniała Layla — Lucy cięła
się coraz rzadziej, a ostatni raz miał miejsce niemal rok temu.
— Dlaczego nic o tym nie wiedziałem? —
zapytał otwarcie ostrym tonem. Nie hamował złości, która wciąż nim narastała.
— Loki, byłeś dzieckiem, tak samo jak
Lucy.
— Mogłem ją powstrzymywać.
— Powstrzymywać? — zdziwiła się. —
Kochanie, gdybyś teraz ją zapytał o to… — Pokręciła głową i ścisnęła powieki. —
Ona nie zdaje sobie z tego sprawy. Ma atak i nawet nie jest tego świadoma.
Nauczyłam się to kontrolować i Lucy nauczyła się panować nad emocjami. Nie stać
nas teraz na lekarza, ale Lucy naprawdę sobie radzi. Może gdzieś podświadomie
czuje, że coś jest nie tak, że sprawia kłopoty. Porlyusica zawsze leczyła Lucy
i nie było problemów. Dzisiaj się trochę zezłościła, bo uderzyłam Lucy, ale to
dla jej dobra. Uczę ją. Powstrzymuję ataki. Patrz na te zdjęcia!
Przerzuciła szybko kolejne strony
albumu, wskazując na niezabandażowane ręce.
— Proszę panią — szepnął ze
zrezygnowaniem.
— Lucy nigdy nie cięła się głęboko. Nie
umie — podkreśliła. — Rozumiesz mnie? Nigdy nie chciała umrzeć, ale nigdy nie
wiadomo, kiedy przypadkiem nóż nie wbije się jej za głęboko. I wtedy… —
zamknęła album i przycisnęła go do piersi — umrze — dokończyła, a głos się jej
załamał.
Loki zamknął okno i wyszedł z pokoju,
pozostawiając Laylę w samotności. Nie, nie rozumiał jej. Współczuł, na pewno,
ale nigdy nie pojmie, jak może nadal podnosić rękę na Lucy. Bo nadal pamiętał,
bo nadal chował we wspomnieniach te uderzenia, te poniżenia i okrutne słowa
skierowane do Lucy. Ale co ważniejsze, one wcale nie miały miejsca po porwaniu.
— Ty od zawsze ją tak traktowałaś —
szepnął i spojrzał w kierunku pokoju Lucy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz