Zgodnie z obietnicą dotarli do kawiarni
po niecałych dziesięciu minutach. Stara dzielnica Magnolii niosła za sobą
zapach wypieków z pobliskiej piekarni — najsłynniejszej w całym mieście. Na
imprezach organizowanych w dawnej rezydencji rodziny Heartfilia smocze bułeczki
gościły na talerzach w ilościach, które dzisiaj wydawały się Lucy tylko
marzeniem.
Znak wiszący nad chodnikiem zachybotał
i wydał z siebie drażniący uszy skrzek. Kawałek tynku odpadł akurat, gdy jakiś
mężczyzna wyszedł ze środka budynku. Odskoczył i machnął ręką, nie przejmując
się tym, że kolejna część zabytku z trudem trzymała się ściany. Natsu podbiegł
do mężczyzny, zostawiając Lucy z tyłu samą. Chwycili się za dłonie, a potem
mocno przytulili. Uśmiech gonił za uśmiechem, czasami nawet pozostawiając
śmiech.
Ale co ważniejsze, mężczyzna
przypominał Lucy dawnego przyjaciela — człowieka, który stał się dla niej
pierwszą, dziecięcą miłostką.
Nie słyszała, o czym rozmawiali, więc
podeszła. Jednak w tym samym momencie mężczyzna podrzucił kluczyki i palcem
pokazał na parking znajdujący się an końcu uliczki.
— To lecę, pa! — powiedział i ulotnił
się.
Natsu otworzył drzwi od kawiarni.
Dłonią kulturalnie zaprosił Lucy do środka. Weszła, a wraz z jej przybyciem
nastało milczenie. Grała tylko melodia w radiu, stary utwór autorstwa
Metalicany. I on po chwili ustał, gdy kobieta o czerwonych jak krew włosach
wyłączyła sprzęt.
— No co tam? — Do środka wskoczył
Natsu. — Umarł ktoś czy co? — spytał, posyłając gościom kawiarni krzywy
uśmiech.
Lucy aż zamrugała kilka razy z
niedowierzania. Widziała przepiękny, cudowny uśmiech, który zdołał ją przerazić
po tylu latach, ale nie tak zgryźliwy, sztuczny. Odruchowo cofnęła się, lecz
natrafiła plecami na coś twardego. Obejrzała się przez ramię — stał za nią
półnagi mężczyzna, ubrany jedynie w jeansy.
— Zboczeniec — pisnęła. — Pomocy.
Wszyscy goście kawiarni ryknęli
śmiechem.
— Widzisz, Gray, nadajesz się jedynie
do straszenia gości. Z. B. O. C. Z. Ń. C. U — Natsu przeliterował z błędem.
— A ty, palniku, gdzie zgubiłeś „e”?
— Ee tam! — Machnął od niechcenia. —
Nieistotny błąd, który nic nie zmienia.
— Zmienia, poza tym… — zamilknął i spojrzał
na Lucy. Obejrzał ją od góry do dołu. — Mogę na chwilę go porwać? — spytał
zaskakująco grzecznie, chyląc przed Lucy czoło.
— Tak — zgodziła się.
Wyprostował się i w podzięce skinął
głową. Dłoń położył na nagiej klatce piersiowej — dokładnie tam, gdzie widniała
ciemna blizna po poparzeniu.
Mężczyzna zwany Grayem pochwycił Natsu
za ucho i pociągnął w stronę drzwi z napisem „tylko dla personelu”. Natsu w
ostatniej chwili zostawił za sobą kotka, prosząc pozostałych gości, aby zajęli
się nim w trakcie jego nieobecności. Potem drzwi się zamknęły, pozostawiając
Lucy z jeszcze większymi wątpliwości niż do tej pory.
Przełknęła głośno ślinę. Tak głośno, że
mała wrażenie, iż w tej ciszy wszyscy ją usłyszeli. Przetarła wierzch dłoni,
pod nosem coś mrucząc. Głowę trzymała nisko pochyloną. Usiadła przy pierwszym
wolnym stole. Sztuczne kwiaty postawiła przed twarzą — tak, aby całkowicie ją
zasłoniły.
— Możesz… Możesz coś zamówić — jako
pierwsza odezwała się kobieta o czerwonych włosach, które przysłaniały jedno z
jej oczu. Ale co ważniejsze, robiła wrażenie. Jej wygląd zapierał dech w
piersiach. Była wysoką, dobrze zbudowaną kobietą o trochę groźnej twarzy. Jej spojrzenie
przepełniał władczy błysk, który ostrzegał każdego, kto na nią patrzył, że to
ona tu rządzi. Jednak tym samym sprawiała wrażenie nieosiągalnej.
— Kawę. Zwyczajną — dodała szybko, gdy
atmosfera w środku zaczęła przytłaczać.
— Erza. — Kobieta wyciągnęła dłoń. —
Miło mi poznać.
— Lucy — odpowiedziała. — Mi też miło.
Nie odpowiedziała jednak na uścisk.
Zatrzymała rękę przy sobie. Erza jedynie wzruszyła ramionami, po czym usiadła
na blacie przy kasie i obróciła się na pośladkach na drugą stronę. Pomachała do
Lucy i zaszła za kotarę.
— Nieładnie tak nie pamiętać znajomych
ze szkoły — odezwał się głos z ostatniego stołu przy oknach.
Biała jak śnieg czupryna wyłoniła się
znad ścianki, a zaraz za nią roześmiana twarz dziewczyny, którą powinna
kojarzyć.
— Lisanna Strauss — podpowiedziała,
palcami rozsuwając usta w za szerokim uśmiechu.
— Lisanna — powtórzyła imię, starając
się przypisać do niego twarz.
Dziewczyna chwyciła za włosy i zrobiła
z nich dwa kucyki. Nie miała prawego ucha, a jedynie czerwona bliznę po
miejscu, w którym winna znajdować się małżowina.
— Lisanna, z równoległej klasy, grupa
językowa — wymieniła wszystkie wskazówki, które przyszły jej na myśl.
— Bingo! — Lisanna zaklaskała. —
Myślałam, że od razu mnie skojarzysz. Przecież jestem tak charakterystyczną
postacią w szkole. Prawie ze mnie diva szkolna.
Wydęła usta w komiczny sposób. Lucy
parsknęła odruchowo śmiechem, co zaskoczyło nawet ją. Nie pamiętała, kiedy
ostatnio w ogóle się zaśmiała, więc była to miła odmiana.
— Przepraszam, nie za bardzo mam…
—… kontakt z innymi ludźmi? —
dokończyła za nią Lisanna. — Wiem, wiem, widać to. Trzymasz się trochę na
uboczu, ale spoko z ciebie dziewczyna. Nawet Szczęściarza znalazłaś. Jesteś jak
taki superbohater.
— Oj, nie, nie — od razu zaprzeczyła,
machając przed sobą rękami. — Przypadek. Zwyczajny…
— Jaki przypadek? — przerwała. — Nie
wszyscy by zadzwonili, a wiesz… Dla Natsu Szczęściarz to taka rodzina. Choć mam
nadzieję, że może kiedyś…
Na policzkach Lisanny wyłoniły się
rumieńce. Zasłoniła je dłońmi i schowała się za drewnianą ścianką.
— Natsu to twój chłopak? — spytała dla
pewności Lucy.
— Tak — odpowiedział jej cichy głos. —
Aż trudno uwierzyć, że taka brzydula jak ja znalazła takie ciacho. On jakby się
z jakiegoś romansidła urwał. Sportowiec! — wykrzyczała, dumnie uderzając się w
pierś. — Jestem nawet prawie cheerleaderką, chociaż może lepiej powiedzieć, że
chodzę w tej przeklętej maskotce.
— Widzisz coś w niej?
— A w życiu. Tak tam gorąco, że
najchętniej wyrzuciłabym to coś przez okno. Ale wiesz… — Oblizała wargi. —
Natsu. — Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę drzwi, za którymi znikli już jakiś
czas temu Gray i Natsu. — Jeszcze trochę minie zanim wrócą.
Miau!,
odezwał się Szczęściarz na
potwierdzenie słów Lisanny. Zachichotała pod nosem. Przeskoczyła przez ściankę,
butami stając na jedno z krzeseł. Niczym akrobatka wkroczyła na kolejne i
jeszcze jedno, aż zrobiła obrót w powietrzu, chwytając Szczęściarza w mocny
uścisk. Trzy razy ucałowała zwierzę w futerko.
— Kocham cię, kocham, może nawet
bardziej niż bardziej. Natsu może opowiedział ci o jajkach?
— Tak.
Oczy Lisanny zabłyszczały.
— Niesamowita historia, prawda? Można
powiedzieć, że Szczęściarz narodził się z jajka. Taki smok — odparła ciszej. —
Naprawdę niesamowite… — wyszeptała, a Lucy z trudem usłyszała jej słowa.
Ręka powędrowała ku twarzy, lecz gdy
już miała dotknąć policzka, nagle zmieniła tor i położyła się na bliźnie po
obciętym uchu.Lisanna przymknęła powieki. Łzy, które zebrały się pod nimi,
spłynęły kilkoma kroplami i opadły na drewniane panele. Głowa zaczęła się
zakołysać — raz na prawą stronę, raz w lewą, dwa razy odchyliła się do tyłu,
trzy do przodu. Na ustach wypisały się jakieś słowa, lecz głos nie wychodził
poza gardło. Utkwił tam, jak sama Lisanna, którą pochłonął trans.
— Kawa, kawa… — obwieściła kelnerka,
tak łudząco podobna do Lisanny. O tej samej twarzy w kształcie serca, trochę
dłuższych włosach, ale przede wszystkim starsza, dojrzalsza w swojej postawie i
wyglądzie. — Dziękujemy serdecznie za wizytę i zapraszamy na dalsze korzystanie
z naszych…
Filiżanka wypadła z rąk kobiety.
Porcelana roztrzaskała się na podłodze, rozchlapując wokoło kawę. Lucy pochwyciła
ręcznik i podbiegła do kelnerki. Przykucnęła. Wytarła panele, a większe kawałki
po naczyniu zebrała w dłoń i wrzuciła do kosza obok, tak jak zawsze uczyła ją
mama. Gdy wstała, rozejrzała się za zmiotką. Znalazła ją stojącą przy kotarze.
Bez wahania podebrała ją i, nucąc pod nosem, zaczęła zmiatać całą powierzchnię
kawiarni.
— Może się pani odsunąć troszeczkę? —
spytała grzecznie Lucy, popychając zamarłą kelnerkę. — Proszę pani. — Trąciła
za jej ramię.
— Lisanna! — ryknęła przerażonym,
bezsilnym głosem. — Lisannna, Lisanna, Lisanna! — Wtuliła się w dziewczynę. —
Wszystko dobrze. Wszystko dobrze. Wszystko dobrze.
Lucy przetarła policzek. Jakby widziała
siebie i Laylę w lustrze, jeszcze kilka lat temu. Tak samo gładziła ją, tak
samo tuliła i powtarzała, że wszystko będzie dobrze. Współczuła im i, może
więcej, bo w pełni rozumiała. Dlatego zebrała ostatnie kawałeczki porcelany z
fragmentu podłogi, który zajmowała kelnerka. Zmiotkę oczyściła nad śmietnikiem.
Dzyń,
dzyń, dzwoneczek widzący
nad drzwiami wejściowymi zagrał skoczną melodyjkę.
— I znowu to samo. — Erza usiadła przy
stole i załamała ręce. Jakaś szmatka wysunęła się spod palców i upadła na
podłogę. — Niech to… Eh! — Podniosła szmatkę i trzepnęła nią o powietrze. —
Mirajane, zabierz Lisannę na górę. Niech się nią Natsu zajmie. Może z Grayem
przestali się już kłócić.
— Już, już kochanie!
Mirajane pogładziła czule twarz
Lisanny. Pocałowała ją w policzek i wyprowadziła do pomieszczenia służbowego.
— Dziękuję, ze posprzątałaś. —
Podniosła się i poklepała Lucy po ramieniu. — To naprawdę znaczy wiele.
Założyła kosmyk za ucho, odsłaniając
całą twarz, a tym samym bliznę po cięciu, która przebiegła przez brew i
zamkniętą powiekę Erzy. Każdy z nich
dawniej ucierpiał, zauważyły jej myśli. Założyła ręce na piersi, w której
serce zabiło mocniej na samo wspomnienie o bliźnie, którą sama nosiła. Siniak
przykrył ją, lecz gdyby dotknęła skóry, wyczułaby zgrubienie. I może dlatego
Lucy rozumiała tak dobrze Lisannę i jej zachowanie.
— Tak… — powiedziała w końcu.
Potrząsnęła głową, nie mogąc odpędzić
od siebie myśli, że to ona spowodowała ten wypadek. A przynajmniej w jakiś
sposób do niego doprowadziła. Gdyby tylko
Layla się dowiedziała, pomyślała, lecz zaraz odgoniła od siebie bezlitosny
pomysł. Posprzątała. Uznała więc, że to wystarczy. Choć według Layli zawsze
sprzątało się po kłamstwie.
Dzwoneczek do drzwi znów zadzwonił.
Lucy obróciła się, lecz wejście zamknęło się samoistnie.
— Muszę iść — obwieściła nagle. —
Przykro mi.
Nim Erza zdążyła pożegnać się, Lucy
wyskoczyła z budynku. Nie zamierzała zostać w nim choćby minuty dłużej.
Wystarczył wypadek, niechciane spotkanie i jeszcze ten dzwoneczek. Ktoś wszedł
i wyszedł, gdy zobaczył całe zdarzenie.
— Lucy! — zawołał do niej z okna Natsu.
— Zaczekaj!
Otworzyła szeroko oczy. Okryła się
mocniej kurtką i przeszła na drugą stronę ulicy. Nie zamierzała spędzić choćby
minuty dłużej w kawiarni, w której dawnej blizny odżywały.
— Proszę, zaczekaj! — krzyknął błagalnie
jeszcze raz.
— Zostaw ją w spokoju. — Rozpoznała
głos Graya. — Przestań!
— Nie!
Odruchowo się odwróciła.
Gray wyszedł na zewnątrz w samych
spodniach. Nawet nie zatrząsł się, gdy chłodny wiatr przemknął przez ulicę.
Jego blizna zbrzydła w promieniach słonecznych. Lucy mogła powiedzieć, że w tym
było coś więcej. Stała się nie tyle brzydsza, co dopiero teraz odkryła jej
prawdziwe oblicze — pozostałość po poparzeniu. Nie zwyczajnym, spowodowanym po
wypadku, a raczej napiętnowaniu.
Każdy z nich miał jakąś bliznę. Ucha
nie traci się przez przypadek, oko nie ucieka samo, pożar nie przypala w ten
sposób — to wszystko sprawiło, że Lucy zechciała znaleźć się jak najdalej od
tego miejsca.
— Czekaj, Lucy, to nie tak! Nie
chciałem… — ostatnie słowa sprawiły, że oparła się o znak. Czego nie chciał,
skoro jeszcze niczego jej nie zrobił?
Natsu pociągnął nosem i przetarł twarz,
błądząc wzrokiem niemal we wszystkie strony. Z wyjątkiem Lucy, której unikał za
wszelką cenę.
— Chodziło mi o to, że… — urwał, gdy
Gray skoczył na niego od tyłu i szybko zasłonił usta dłonią.
— Zamknij się, durniu! — ryknął prosto
do ucha Natsu. — Tobie chyba mózg przegrzało.
Zatoczyli się i oboje polecieli na
chodnik. Jak dzieci zaczęli ze sobą walczyć na ziemi, turlając się raz w prawo,
raz w lewo. Natsu wyrwał się z uścisku i spróbował wstać, lecz zakręciło mu się
w głowie i znów wylądował na podłożu, tym razem na ulicy.
— Co to miało być? — żalił się. — Ty
całkowicie zgłupiałeś.
— Już doszliśmy do wniosku, że to ty
oszalałeś — odpowiedział mu Gray. — Czy ty naprawdę chciałeś… — Wskazał palcem
na stojącą Lucy i zamarł. Chyba dopiero teraz dotarło do niego, że dziewczyna
wciąż stoi w tym samym miejscu, czekając, aż zakończą bijatykę. — Nie ważne. —
Machnął od niechcenia ręką.
Gray jęknął. Skulił się i chwycił za
bliznę, na której pojawiło się kilka kropli krwi. Starł je i rozmazał w
palcach. Oczy otworzyły mu się szeroko ze zdziwienia, a chwilę później wstąpił
na nie strach. Natsu wyszeptał niewyraźne „przepraszam”. Podszedł do Graya i
podał mu chusteczkę. Ten odtrącił go i splunął przed butami Natsu. Lucy
usłyszała ciche:
— Jeszcze się policzymy.
— Oj, błagam, nie groź mi. Nie jesteś
dzieckiem! — zauważył Natsu.
— A ty… — wskazał groźnie na
przyjaciela — nie jesteś jakimś królem, żeby za wszystkich decydować.
— Tak, tak. — Rozłożył szeroko ręce w
geście zrezygnowania. — Brawo! Brawo, pieprzone brawo!
Nie było sensu tu dłużej zostawać. Lucy
żałowała, że spędziła tu tyle czasu, niepotrzebnie go marnując, kiedy Layla
czekała na nią z obiadem. Sprawdziła godzinę. Nadal miała kilkanaście minut,
żeby dostać się do domu. Może i Natsu obiecał odprowadzić ją, lecz w tym
stanie, gdy walka z Grayem zbliżała się nieubłaganie, wolała im nie przerywać.
— Witaj, piękności.
Przed Lucy stanął mężczyzna w
garniturze — ten sam, którego wcześniej widziała wychodzącego z kawiarni.
Pochylił się i pocałował Lucy w dłoń. Nie cofnęła się. Ani dotyk, ani uśmiech,
którzy przyszedł po pocałunku, nie przeraził jej. Mężczyzna zdjął okulary
przeciwsłoneczne, ukazując nienaturalnie złote tęczówki. Znała je dobrze, a
nawet lepiej.
— Natsu, Gray, uważajcie, bo Erza
wychodzi z kawiarni! — ostrzegł walczących chłopaków.
— Ej, Lwie, nie przerywaj! —
odkrzyknęli równocześnie w momencie, gdy Erza faktycznie wyszła z kawiarni.
— Odprowadzę cię, Lucy — szepnął i
pociągnął Lucy za rękę.
Przeprowadził przez główną część alei,
a potem wyszedł na ulicę, która prowadziła prosto do jej domu. Nie zawahała się
choćby na moment, co zaskoczyło ją mocniej niż mogła się spodziewać. W innych
okolicznościach już dawno wyszarpałaby się, zaczęła krzyczeć, lecz zaufała
mężczyźnie — jako pierwszemu po tylu latach.
— Przepraszam… — zaczęła drżącym głosem
— ale jesteś Loki, prawda?
— A więc pamiętasz? — zdziwił się. —
Myślałem, że mała Lucy już dawno zapomniała o swoim „księciu z bajki”.
Odwrócił się i ukłonił. Wyciągnął dłoń,
jakby zapraszając ją do tańca. Przykucnęła, aby odpowiedzieć na zabawę sprzed
lat. Złączyli się w mocnym uścisku i zaczęli kręcić się pośrodku ulicy, po której
nadal chodzili przechodnie. Jednak Lucy tańczyła dalej, pozwalając Loki’emu
kierować ją w bajkowym tańcu.
Jeszcze dziesięć lat temu sięgał jej
ledwo do podbródka, sprawiając, że to ona prowadziła taniec. Dziś był wyższy od
niej, choć nadal niski w stosunku do innych chłopaków. Jednak nadal pozostał
jedynym rudym mieszkańcem Magnolii. Ile razy nabijała się z niego, że nigdy nie
znajdzie dziewczyny z takim kolorem włosów? Gdy tak teraz patrzyła, nie
wierzyła we własną głupotę.
— Tańczymy pośrodku ulicy — wypomniała
Loki’emu, choć nie zatrzymała tańca.
— Tak, tańczymy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz