poniedziałek, 28 stycznia 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 4 Gdy blizna nie odchodzi w niepamięć



Zgodnie z obietnicą dotarli do kawiarni po niecałych dziesięciu minutach. Stara dzielnica Magnolii niosła za sobą zapach wypieków z pobliskiej piekarni — najsłynniejszej w całym mieście. Na imprezach organizowanych w dawnej rezydencji rodziny Heartfilia smocze bułeczki gościły na talerzach w ilościach, które dzisiaj wydawały się Lucy tylko marzeniem.
Znak wiszący nad chodnikiem zachybotał i wydał z siebie drażniący uszy skrzek. Kawałek tynku odpadł akurat, gdy jakiś mężczyzna wyszedł ze środka budynku. Odskoczył i machnął ręką, nie przejmując się tym, że kolejna część zabytku z trudem trzymała się ściany. Natsu podbiegł do mężczyzny, zostawiając Lucy z tyłu samą. Chwycili się za dłonie, a potem mocno przytulili. Uśmiech gonił za uśmiechem, czasami nawet pozostawiając śmiech.
Ale co ważniejsze, mężczyzna przypominał Lucy dawnego przyjaciela — człowieka, który stał się dla niej pierwszą, dziecięcą miłostką.
Nie słyszała, o czym rozmawiali, więc podeszła. Jednak w tym samym momencie mężczyzna podrzucił kluczyki i palcem pokazał na parking znajdujący się an końcu uliczki.
— To lecę, pa! — powiedział i ulotnił się.
Natsu otworzył drzwi od kawiarni. Dłonią kulturalnie zaprosił Lucy do środka. Weszła, a wraz z jej przybyciem nastało milczenie. Grała tylko melodia w radiu, stary utwór autorstwa Metalicany. I on po chwili ustał, gdy kobieta o czerwonych jak krew włosach wyłączyła sprzęt.
— No co tam? — Do środka wskoczył Natsu. — Umarł ktoś czy co? — spytał, posyłając gościom kawiarni krzywy uśmiech.
Lucy aż zamrugała kilka razy z niedowierzania. Widziała przepiękny, cudowny uśmiech, który zdołał ją przerazić po tylu latach, ale nie tak zgryźliwy, sztuczny. Odruchowo cofnęła się, lecz natrafiła plecami na coś twardego. Obejrzała się przez ramię — stał za nią półnagi mężczyzna, ubrany jedynie w jeansy.
— Zboczeniec — pisnęła. — Pomocy.
Wszyscy goście kawiarni ryknęli śmiechem.
— Widzisz, Gray, nadajesz się jedynie do straszenia gości. Z. B. O. C. Z. Ń. C. U — Natsu przeliterował z błędem.
— A ty, palniku, gdzie zgubiłeś „e”?
— Ee tam! — Machnął od niechcenia. — Nieistotny błąd, który nic nie zmienia.
— Zmienia, poza tym… — zamilknął i spojrzał na Lucy. Obejrzał ją od góry do dołu. — Mogę na chwilę go porwać? — spytał zaskakująco grzecznie, chyląc przed Lucy czoło.
— Tak — zgodziła się.
Wyprostował się i w podzięce skinął głową. Dłoń położył na nagiej klatce piersiowej — dokładnie tam, gdzie widniała ciemna blizna po poparzeniu.
Mężczyzna zwany Grayem pochwycił Natsu za ucho i pociągnął w stronę drzwi z napisem „tylko dla personelu”. Natsu w ostatniej chwili zostawił za sobą kotka, prosząc pozostałych gości, aby zajęli się nim w trakcie jego nieobecności. Potem drzwi się zamknęły, pozostawiając Lucy z jeszcze większymi wątpliwości niż do tej pory.
Przełknęła głośno ślinę. Tak głośno, że mała wrażenie, iż w tej ciszy wszyscy ją usłyszeli. Przetarła wierzch dłoni, pod nosem coś mrucząc. Głowę trzymała nisko pochyloną. Usiadła przy pierwszym wolnym stole. Sztuczne kwiaty postawiła przed twarzą — tak, aby całkowicie ją zasłoniły.
— Możesz… Możesz coś zamówić — jako pierwsza odezwała się kobieta o czerwonych włosach, które przysłaniały jedno z jej oczu. Ale co ważniejsze, robiła wrażenie. Jej wygląd zapierał dech w piersiach. Była wysoką, dobrze zbudowaną kobietą o trochę groźnej twarzy. Jej spojrzenie przepełniał władczy błysk, który ostrzegał każdego, kto na nią patrzył, że to ona tu rządzi. Jednak tym samym sprawiała wrażenie nieosiągalnej.
— Kawę. Zwyczajną — dodała szybko, gdy atmosfera w środku zaczęła przytłaczać.
— Erza. — Kobieta wyciągnęła dłoń. — Miło mi poznać.
— Lucy — odpowiedziała. — Mi też miło.
Nie odpowiedziała jednak na uścisk. Zatrzymała rękę przy sobie. Erza jedynie wzruszyła ramionami, po czym usiadła na blacie przy kasie i obróciła się na pośladkach na drugą stronę. Pomachała do Lucy i zaszła za kotarę.
— Nieładnie tak nie pamiętać znajomych ze szkoły — odezwał się głos z ostatniego stołu przy oknach.
Biała jak śnieg czupryna wyłoniła się znad ścianki, a zaraz za nią roześmiana twarz dziewczyny, którą powinna kojarzyć.
— Lisanna Strauss — podpowiedziała, palcami rozsuwając usta w za szerokim uśmiechu.
— Lisanna — powtórzyła imię, starając się przypisać do niego twarz.
Dziewczyna chwyciła za włosy i zrobiła z nich dwa kucyki. Nie miała prawego ucha, a jedynie czerwona bliznę po miejscu, w którym winna znajdować się małżowina.
— Lisanna, z równoległej klasy, grupa językowa — wymieniła wszystkie wskazówki, które przyszły jej na myśl.
— Bingo! — Lisanna zaklaskała. — Myślałam, że od razu mnie skojarzysz. Przecież jestem tak charakterystyczną postacią w szkole. Prawie ze mnie diva szkolna.
Wydęła usta w komiczny sposób. Lucy parsknęła odruchowo śmiechem, co zaskoczyło nawet ją. Nie pamiętała, kiedy ostatnio w ogóle się zaśmiała, więc była to miła odmiana.
— Przepraszam, nie za bardzo mam…
—… kontakt z innymi ludźmi? — dokończyła za nią Lisanna. — Wiem, wiem, widać to. Trzymasz się trochę na uboczu, ale spoko z ciebie dziewczyna. Nawet Szczęściarza znalazłaś. Jesteś jak taki superbohater.
— Oj, nie, nie — od razu zaprzeczyła, machając przed sobą rękami. — Przypadek. Zwyczajny…
— Jaki przypadek? — przerwała. — Nie wszyscy by zadzwonili, a wiesz… Dla Natsu Szczęściarz to taka rodzina. Choć mam nadzieję, że może kiedyś…
Na policzkach Lisanny wyłoniły się rumieńce. Zasłoniła je dłońmi i schowała się za drewnianą ścianką.
— Natsu to twój chłopak? — spytała dla pewności Lucy.
— Tak — odpowiedział jej cichy głos. — Aż trudno uwierzyć, że taka brzydula jak ja znalazła takie ciacho. On jakby się z jakiegoś romansidła urwał. Sportowiec! — wykrzyczała, dumnie uderzając się w pierś. — Jestem nawet prawie cheerleaderką, chociaż może lepiej powiedzieć, że chodzę w tej przeklętej maskotce.
— Widzisz coś w niej?
— A w życiu. Tak tam gorąco, że najchętniej wyrzuciłabym to coś przez okno. Ale wiesz… — Oblizała wargi. — Natsu. — Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę drzwi, za którymi znikli już jakiś czas temu Gray i Natsu. — Jeszcze trochę minie zanim wrócą.
Miau!, odezwał się Szczęściarz na potwierdzenie słów Lisanny. Zachichotała pod nosem. Przeskoczyła przez ściankę, butami stając na jedno z krzeseł. Niczym akrobatka wkroczyła na kolejne i jeszcze jedno, aż zrobiła obrót w powietrzu, chwytając Szczęściarza w mocny uścisk. Trzy razy ucałowała zwierzę w futerko.
— Kocham cię, kocham, może nawet bardziej niż bardziej. Natsu może opowiedział ci o jajkach?
— Tak.
Oczy Lisanny zabłyszczały.
— Niesamowita historia, prawda? Można powiedzieć, że Szczęściarz narodził się z jajka. Taki smok — odparła ciszej. — Naprawdę niesamowite… — wyszeptała, a Lucy z trudem usłyszała jej słowa.
Ręka powędrowała ku twarzy, lecz gdy już miała dotknąć policzka, nagle zmieniła tor i położyła się na bliźnie po obciętym uchu.Lisanna przymknęła powieki. Łzy, które zebrały się pod nimi, spłynęły kilkoma kroplami i opadły na drewniane panele. Głowa zaczęła się zakołysać — raz na prawą stronę, raz w lewą, dwa razy odchyliła się do tyłu, trzy do przodu. Na ustach wypisały się jakieś słowa, lecz głos nie wychodził poza gardło. Utkwił tam, jak sama Lisanna, którą pochłonął trans.
— Kawa, kawa… — obwieściła kelnerka, tak łudząco podobna do Lisanny. O tej samej twarzy w kształcie serca, trochę dłuższych włosach, ale przede wszystkim starsza, dojrzalsza w swojej postawie i wyglądzie. — Dziękujemy serdecznie za wizytę i zapraszamy na dalsze korzystanie z naszych…
Filiżanka wypadła z rąk kobiety. Porcelana roztrzaskała się na podłodze, rozchlapując wokoło kawę. Lucy pochwyciła ręcznik i podbiegła do kelnerki. Przykucnęła. Wytarła panele, a większe kawałki po naczyniu zebrała w dłoń i wrzuciła do kosza obok, tak jak zawsze uczyła ją mama. Gdy wstała, rozejrzała się za zmiotką. Znalazła ją stojącą przy kotarze. Bez wahania podebrała ją i, nucąc pod nosem, zaczęła zmiatać całą powierzchnię kawiarni.
— Może się pani odsunąć troszeczkę? — spytała grzecznie Lucy, popychając zamarłą kelnerkę. — Proszę pani. — Trąciła za jej ramię.
— Lisanna! — ryknęła przerażonym, bezsilnym głosem. — Lisannna, Lisanna, Lisanna! — Wtuliła się w dziewczynę. — Wszystko dobrze. Wszystko dobrze. Wszystko dobrze.
Lucy przetarła policzek. Jakby widziała siebie i Laylę w lustrze, jeszcze kilka lat temu. Tak samo gładziła ją, tak samo tuliła i powtarzała, że wszystko będzie dobrze. Współczuła im i, może więcej, bo w pełni rozumiała. Dlatego zebrała ostatnie kawałeczki porcelany z fragmentu podłogi, który zajmowała kelnerka. Zmiotkę oczyściła nad śmietnikiem.
Dzyń, dzyń, dzwoneczek widzący nad drzwiami wejściowymi zagrał skoczną melodyjkę.
— I znowu to samo. — Erza usiadła przy stole i załamała ręce. Jakaś szmatka wysunęła się spod palców i upadła na podłogę. — Niech to… Eh! — Podniosła szmatkę i trzepnęła nią o powietrze. — Mirajane, zabierz Lisannę na górę. Niech się nią Natsu zajmie. Może z Grayem przestali się już kłócić.
— Już, już kochanie!
Mirajane pogładziła czule twarz Lisanny. Pocałowała ją w policzek i wyprowadziła do pomieszczenia służbowego.
— Dziękuję, ze posprzątałaś. — Podniosła się i poklepała Lucy po ramieniu. — To naprawdę znaczy wiele.
Założyła kosmyk za ucho, odsłaniając całą twarz, a tym samym bliznę po cięciu, która przebiegła przez brew i zamkniętą powiekę Erzy. Każdy z nich dawniej ucierpiał, zauważyły jej myśli. Założyła ręce na piersi, w której serce zabiło mocniej na samo wspomnienie o bliźnie, którą sama nosiła. Siniak przykrył ją, lecz gdyby dotknęła skóry, wyczułaby zgrubienie. I może dlatego Lucy rozumiała tak dobrze Lisannę i jej zachowanie.
— Tak… — powiedziała w końcu.
Potrząsnęła głową, nie mogąc odpędzić od siebie myśli, że to ona spowodowała ten wypadek. A przynajmniej w jakiś sposób do niego doprowadziła. Gdyby tylko Layla się dowiedziała, pomyślała, lecz zaraz odgoniła od siebie bezlitosny pomysł. Posprzątała. Uznała więc, że to wystarczy. Choć według Layli zawsze sprzątało się po kłamstwie.
Dzwoneczek do drzwi znów zadzwonił. Lucy obróciła się, lecz wejście zamknęło się samoistnie.
— Muszę iść — obwieściła nagle. — Przykro mi.
Nim Erza zdążyła pożegnać się, Lucy wyskoczyła z budynku. Nie zamierzała zostać w nim choćby minuty dłużej. Wystarczył wypadek, niechciane spotkanie i jeszcze ten dzwoneczek. Ktoś wszedł i wyszedł, gdy zobaczył całe zdarzenie.
— Lucy! — zawołał do niej z okna Natsu. — Zaczekaj!
Otworzyła szeroko oczy. Okryła się mocniej kurtką i przeszła na drugą stronę ulicy. Nie zamierzała spędzić choćby minuty dłużej w kawiarni, w której dawnej blizny odżywały.
— Proszę, zaczekaj! — krzyknął błagalnie jeszcze raz.
— Zostaw ją w spokoju. — Rozpoznała głos Graya. — Przestań!
— Nie!
Odruchowo się odwróciła.
Gray wyszedł na zewnątrz w samych spodniach. Nawet nie zatrząsł się, gdy chłodny wiatr przemknął przez ulicę. Jego blizna zbrzydła w promieniach słonecznych. Lucy mogła powiedzieć, że w tym było coś więcej. Stała się nie tyle brzydsza, co dopiero teraz odkryła jej prawdziwe oblicze — pozostałość po poparzeniu. Nie zwyczajnym, spowodowanym po wypadku, a raczej napiętnowaniu.
Każdy z nich miał jakąś bliznę. Ucha nie traci się przez przypadek, oko nie ucieka samo, pożar nie przypala w ten sposób — to wszystko sprawiło, że Lucy zechciała znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
— Czekaj, Lucy, to nie tak! Nie chciałem… — ostatnie słowa sprawiły, że oparła się o znak. Czego nie chciał, skoro jeszcze niczego jej nie zrobił?
Natsu pociągnął nosem i przetarł twarz, błądząc wzrokiem niemal we wszystkie strony. Z wyjątkiem Lucy, której unikał za wszelką cenę.
— Chodziło mi o to, że… — urwał, gdy Gray skoczył na niego od tyłu i szybko zasłonił usta dłonią.
— Zamknij się, durniu! — ryknął prosto do ucha Natsu. — Tobie chyba mózg przegrzało.
Zatoczyli się i oboje polecieli na chodnik. Jak dzieci zaczęli ze sobą walczyć na ziemi, turlając się raz w prawo, raz w lewo. Natsu wyrwał się z uścisku i spróbował wstać, lecz zakręciło mu się w głowie i znów wylądował na podłożu, tym razem na ulicy.
— Co to miało być? — żalił się. — Ty całkowicie zgłupiałeś.
— Już doszliśmy do wniosku, że to ty oszalałeś — odpowiedział mu Gray. — Czy ty naprawdę chciałeś… — Wskazał palcem na stojącą Lucy i zamarł. Chyba dopiero teraz dotarło do niego, że dziewczyna wciąż stoi w tym samym miejscu, czekając, aż zakończą bijatykę. — Nie ważne. — Machnął od niechcenia ręką.
Gray jęknął. Skulił się i chwycił za bliznę, na której pojawiło się kilka kropli krwi. Starł je i rozmazał w palcach. Oczy otworzyły mu się szeroko ze zdziwienia, a chwilę później wstąpił na nie strach. Natsu wyszeptał niewyraźne „przepraszam”. Podszedł do Graya i podał mu chusteczkę. Ten odtrącił go i splunął przed butami Natsu. Lucy usłyszała ciche:
— Jeszcze się policzymy.
— Oj, błagam, nie groź mi. Nie jesteś dzieckiem! — zauważył Natsu.
— A ty… — wskazał groźnie na przyjaciela — nie jesteś jakimś królem, żeby za wszystkich decydować.
— Tak, tak. — Rozłożył szeroko ręce w geście zrezygnowania. — Brawo! Brawo, pieprzone brawo!
Nie było sensu tu dłużej zostawać. Lucy żałowała, że spędziła tu tyle czasu, niepotrzebnie go marnując, kiedy Layla czekała na nią z obiadem. Sprawdziła godzinę. Nadal miała kilkanaście minut, żeby dostać się do domu. Może i Natsu obiecał odprowadzić ją, lecz w tym stanie, gdy walka z Grayem zbliżała się nieubłaganie, wolała im nie przerywać.
— Witaj, piękności.
Przed Lucy stanął mężczyzna w garniturze — ten sam, którego wcześniej widziała wychodzącego z kawiarni. Pochylił się i pocałował Lucy w dłoń. Nie cofnęła się. Ani dotyk, ani uśmiech, którzy przyszedł po pocałunku, nie przeraził jej. Mężczyzna zdjął okulary przeciwsłoneczne, ukazując nienaturalnie złote tęczówki. Znała je dobrze, a nawet lepiej.
— Natsu, Gray, uważajcie, bo Erza wychodzi z kawiarni! — ostrzegł walczących chłopaków.
— Ej, Lwie, nie przerywaj! — odkrzyknęli równocześnie w momencie, gdy Erza faktycznie wyszła z kawiarni.
— Odprowadzę cię, Lucy — szepnął i pociągnął Lucy za rękę.
Przeprowadził przez główną część alei, a potem wyszedł na ulicę, która prowadziła prosto do jej domu. Nie zawahała się choćby na moment, co zaskoczyło ją mocniej niż mogła się spodziewać. W innych okolicznościach już dawno wyszarpałaby się, zaczęła krzyczeć, lecz zaufała mężczyźnie — jako pierwszemu po tylu latach.
— Przepraszam… — zaczęła drżącym głosem — ale jesteś Loki, prawda?
— A więc pamiętasz? — zdziwił się. — Myślałem, że mała Lucy już dawno zapomniała o swoim „księciu z bajki”.
Odwrócił się i ukłonił. Wyciągnął dłoń, jakby zapraszając ją do tańca. Przykucnęła, aby odpowiedzieć na zabawę sprzed lat. Złączyli się w mocnym uścisku i zaczęli kręcić się pośrodku ulicy, po której nadal chodzili przechodnie. Jednak Lucy tańczyła dalej, pozwalając Loki’emu kierować ją w bajkowym tańcu.
Jeszcze dziesięć lat temu sięgał jej ledwo do podbródka, sprawiając, że to ona prowadziła taniec. Dziś był wyższy od niej, choć nadal niski w stosunku do innych chłopaków. Jednak nadal pozostał jedynym rudym mieszkańcem Magnolii. Ile razy nabijała się z niego, że nigdy nie znajdzie dziewczyny z takim kolorem włosów? Gdy tak teraz patrzyła, nie wierzyła we własną głupotę.
— Tańczymy pośrodku ulicy — wypomniała Loki’emu, choć nie zatrzymała tańca.
— Tak, tańczymy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz