Wyciągnął jeden, ostatni papieros,
który złośliwie wrzuciła mu do środka klientka z ostatniego wieczoru. Podszedł
do siedzących na ławeczce żuli i za piątaka grzecznie ich poprosił o użyczenie
zapalniczki. Nie mieli, ale ochoczo podzielili się z nim paczką zapałek. Loki
usiadł na chłodną i nadal mokrą ławkę, zapalił i zanurzył się w popołudniowym
hałasie, który roznosił się po całym mieście.
Zaciągnął się i wypuścił dym z ust,
dławiąc się nim już przy pierwszym wydechu.
— Cholera! — syknął. — A miałem nie
palić. Drogie to… Niszczy zdrowie… — narzekał, nadal przykładając papierosa do
usta.
Poprawił za sobie garnitur. Było mu
jeszcze zimniej niż wcześniej. Do tego pojedyncze kropelki zaczęły spadać z
nieba, choć słońce niemal raziło go w oczy.
— Na deszcz się zapowiada, panowie —
obwieścił jeden z pijaków.
Loki zmarszczył brwi. Nie spodziewał
się spotkać w takiej melinie proroka, a jednak życie chyba lubi go zaskakiwać,
bo po kilku chwilach ciemne chmury przykryły całe miasto. Rzucił od niechcenia
peta na ziemię i przygniótł go butem.
— Uciekasz? — spytał głos z okolic
klatki. Lucy zeszła na dół.
— Może lepiej tak…
— Taka poggoda? — zająknęła się. —
Obiad. Może zostaniesz?
Prychnął ze śmiechu.
— Ona ci kazała? — Wskazał palcem na
okno wyżej.
— Tak, ale ja też chcę… Na obiad.
Zaprosić… O Boże. — Lucy załamała ręce. Przysiadła się do Loki’ego i położyła
mu dłoń na ramieniu. — Chciałabym. Zaprosić. Cię. Na. Obiad. Chciałabym
zaprosić się na obiad — powtórzyła na jednym wydechu. — To trudniejsze niż
sądziłam.
Wzięła trzy głębokie wdechy, a potem
odpadła na ławkę.
— To nie jest takie trudne, naprawdę —
zapewnił ją. — Wystarczy się… — urwał, powoli zdając sobie sprawę, jakiego
słowa chce użyć — nauczyć. — Niechętnie przyznał Layli rację. — Naprawdę miło
cię zobaczyć po tylu latach, Lucy.
— Ciebie też — powiedziała wyjątkowo
odważnie.
— Nadal chodzisz do szkoły, prawda?
— Tak.
— Liceum?
— Tak.
— A co dalej?
Wzruszyła ramionami. Palcami zaczęła
ocierać o dłoń — bała się, a w tej sytuacji strach mogła wywołać tylko Layla.
— Oj, powiedz mi. Przecież nikt się
więcej nie dowie. A tamci panowie za nami pewnie nie pamiętają już swoich
imion. — Wskazał kciukiem na pijaków. — Gdy byliśmy mali, dzieliliśmy ze sobą
tyle tajemnic.
— Wiem — odparła szybko. — Pedagog albo
praca z dziećmi, by im pomagać.
Pisarka — wciąż pamiętał największe
marzenie Lucy i te stosy małych książeczek, które trzymała pod łóżkiem. Jednak
nie mógł ją o nic posądzać, bo przecież sam zrezygnował z dawnych marzeń.
Rzeczywistość po prostu była inna niż sobie wyobrażał za dziecka.
— Nie cieszysz się? — zagadała go Lucy,
gdy zbyt długo milczał. — To zła praca?
— Nie, nie. — Machnął ręką. — Dobra
praca. Czyli studia?
Lucy odwróciła wzrok i spojrzała w
kierunku ulicy.
— Nie wolno mi wyjechać — szepnęła, gdy
kolejne krople opadły na je policzek. — Chciałabym zamieszkać w Crocus. Pójść
na studia. Wyjechać z Magnolii. Zacząć nowe życie. Z dziećmi, aby te zawsze
miały kogoś, w kim zawsze znajdą przyjaciela. — Złapała Loki’ego za dłoń. — Tak
jak ja.
Przyjaciel?, pomyślał, za okularami chowając
kolejne łzy. Napłakał się już chyba za wszystkie czasy, a coś mu mówiło, że na
tym się nie skończy. A przynajmniej w najbliższym czasie.
— Płaczesz — zauważyła Lucy, palcem
przecierając policzek chłopaka.
— Tu tylko deszcz. — Odsunął jej dłoń.
— Pada, więc może uciekniemy już do środka? — zaproponował. — Te gołąbki, które
proponowała mi twoja mama wyglądały smakowicie. Chętnie spróbuję i oczywiście
następnym razem zapraszam cię na obiad… — Za późno ugryzł się w język. Chcąc
czy nie, zaproponował Lucy wspólne wyjście.
Zaśmiała się pod nosem.
— Żigolak. Po pracy też pracujesz? —
spytała.
Chwilę zajęło Loki’emu, by zrozumieć jej
słowa.
— Nie, nie! — krzyknął, a zaraz za nim
poszedł w ślad żul z ławeczki. — Praca to praca, po pracy to ja. Nie podrywam,
to znaczy to ważne będzie spotkanie. Randka. Nie, nie randka… To znaczy jeśli
chcesz… O Boże… — jęknął i palnął się w ten głupi łeb. Nic się nie zmieniło,
nadal tracił przy Lucy głowę. W ten czy inny sposób. — Proszę, zapomnij.
— O randce?
— Nie, o… — Westchnął. — A ja myślałem,
że jesteś wstydliwa.
— O… — Zarumieniła się. — Może. Na
górę.
Wbiegła do środka, a zaraz za nią
podążył Loki.
— Obiad — po klatce schodowej głos
Layli uniósł się echem. — A ciastko wstawiłam do piekarnika.
Tak… Coś czuł, że zostanie dłużej niż
tylko na sam obiad, a szalejące za oknem błyskawice potwierdziły jego
przypuszczenia.
***
Przełknął ostatni kawałek gołąbka i
rozłożył się na krześle. Tak słonego jedzenie jeszcze w życiu nie jadł. Trzy
szklanki wody nie wystarczyły, a obrzydliwą herbatę nie dał rady nawet
przełknąć. Gdyby nie Lucy, niegrzecznie musiałby odejść od stołu.
— Dokładkę? — zaproponowała mu Layla.
— Nie dziękuję, było przepyszne, ale… —
Poklepał się po brzuchu. — Jadłem sporo w nocy.
— Czyli było dobre? — spytała,
wykrzywiając twarz w niesmacznym grymasie. — Wiesz, że dopiero od niedawna się
uczę gotować.
— Troszkę za słone — przyznał szczerze.
Layla przeniosła wzrok na Lucy.
— Troszkę, ale lubię słone rzeczy —
wyjaśniła, kończąc jeść drugiego gołąbka. — Farsz jest mięciutki. Dobry.
— Tak, zgadza się, przepyszny —
przyznał i to całkiem szczerze. Naprawdę Layla nauczyła się gotować. — Przepis
z książki kucharskiej czy sąsiadka dała?
— Z książki oczywiście. Dostałam ją od
Jude’a, kiedy się wprowadziliśmy. Uznał, że przyda mi się taka umiejętność. Gdy
straciliśmy cały majątek, niekoniecznie się na tym znałam, ale z czasem… —
Podniosła i pokazała kolejno na paluszki, na których wciąż było widać ślady po
dawnych rankach. Nie było tam jednak nawet najmniejszego plastra. — Może
zostaniesz na noc. Przygotujemy ci materac. Pokój Lucy jest pusty, więc
spokojnie się zmieścisz. A i porządne śniadanie zjesz.
— Nie chcę się narzucać.
— Oj, daj spokój. — Machnęła ręką. —
Zawdzięczamy tobie tyle, że nigdy nie będziemy w stanie spłacić tego długu.
Poza tym, gdyby nie twój ojciec… — zamilkła.
Włożyła talerze do zlewu. Straciła
równowagę i w ostatniej chwili złapała się za blat. Przepraszam — Loki chciał
usłyszeć od niej tylko jedno słowo, ale wskazówki zegara poruszały się, a
milczenie trwało. A tego nie mógł już znieść.
— Pracuję jako żigolak, bo chcę zdobyć
pieniądze, dużo pieniędzy — fuknął ostro. — Mój ojciec prowadził najlepszą
firmę ochroniarską w całym Fiore. Przecież inaczej nie miałby szans chronić tak
wielkiej rodziny jak wasza, ale oczywiście… — Niepohamowanie uderzył ręką w
blat. — Mój ojciec znalazł Lucy, wyniósł ją na własnych rękach z tej przeklętej
piwnicy i co? Wdzięczni jak cholera. Pewnie gdyby nie to, że Lucy potrzebowała
i mnie wyrzucilibyście na zbyty pysk? He?
Layla odwróciła wzrok. Dłoń położyła na
własnym ramieniu. Lucy zaczęła myć nauczenia, jak gdyby nic się nie stało, jak
gdyby w ogóle nie słyszała zarzutów Loki’ego. Przetarł oczy. Piekły go od
zmęczenia i złości, a na dodatek żałował, że wszystko musiała słyszeć Lucy. W
tym całym towarzystwie tylko ona nie wyrządziła mu żadnej krzywdy.
— A jak twój ojciec? — spytała nagle
Layla.
— Rak wątroby, trzydzieści jeden
miesięcy temu. Żadnego leczenia nie było. Wziął, zniknął i znaleźli go pod
mostem. — Kącik prawej wargi uniósł się instynktownie. — Nawet się nie pożegnał
tchórz, a naprawdę… Naprawdę nie byłbym zły, gdyby pojawił się w tym zasranym progu
i powiedział zwyczajne do widzenia. Przepraszam, idę się umyć.
Wyskoczył z kuchni jak porażony.
Zamknął się w łazience i odkręcił kran, choć wody nie dotknął. Oparł się o
zlew, po czym utkwił we własnym odbiciu — nadzwyczajnie żywym i nie dającym po sobie
poznać, że właściciel tej twarzy nie spał od ponad dwudziestu godzin. Zdjął
okulary i położył na pralce. Przemył twarz kilkukrotnie, cicho powtarzając, że
nie czas na depresję. Chwila słabości wystarczyła, aby powrócić do przeszłości.
Obiecał sobie, że już dawno zostawił ją za sobą, że czas na nowe życie. Po to
zbierał pieniądze — aby na nowo narodzić marzenie ojca i odbudować ukochaną
firmę ochroniarską. Już tak niewiele brakowało. Wystarczyło tylko wyjechać z
tego miasta, wziąć kurs, parę lat doświadczenia i mógł założyć własny biznes.
Ale spotkał Lucy i poznał jej
pragnienia. Weź ją ze sobą, podpowiedziało
serce, ale myśli przypominały o ciężarze odpowiedzialności.
— Nie poradzę sobie z nią — jęknął
żałośnie. — Ty cholerny tchórzu, nie pozwól, by ktokolwiek ją uderzył, nie
pozwól — dodawał sobie odwagi tymi słowami.
Położył dłoń na drzwiach i przymknął
powieki. To gdzieś za nimi stał największy potwór. Wystarczyło go tylko pokonać
jeden raz, by potem spróbować drugi, trzeci i kolejny, i kolejny. Aby potwór
zniknął już na zawsze.
Wydmuchał nos, po czym założył okulary.
Tak, z nimi czuł się bezpieczniej
— Przepraszam za kłopot — przeprosił,
wychodząc z łazienki.
— Nie, to ja przepraszam. — Layla
starła ze stołu. — Za bardzo myślę. I nie myślę. Może powinnam sobie załatwić
jakąś opiekunkę? Choć ta szalona pani doktor chyba wystarczająco mnie trzepie w
głowię. Wiesz, ma całkiem silną pięść.
— Nie widać — odparł złośliwie.
— Bo ja nie zasługuję na karę tak jak
Lucy.
— Proszę się nie usprawiedliwiać.
Zostanę na noc.
— Słucham? — Upuściła szmatkę. W
ostatniej chwili złapała ją w locie. — Allle co ma to do rzeczy? — zapytała
niepewnie. — To dwie różne sprawy.
Ani trochę nie przekonała Loki’ego.
— Mówię, że dziś Lucy będzie spokojnie
spać. I nie tylko dziś.
— To rozumiem, ale dlaczego „nie
usprawiedliwiać” i „noc” pojawiły się razem.
Zbliżył się.
— Lucy nie zasługuje na pani karę —
wyszeptał. — Nie zasługuje, bo…
Ktoś zapukał do drzwi wejściowych.
— Proszę! — Layla przeszła obok
Loki’ego i otworzyła drzwi. Stanęła na małym dywaniku. Mięśnie na jej twarz
spięty się, oczy gdzieś powędrowały, ale ważniejsze, z klatki dobiegała cisza.
Loki stanął naprzeciw wejścia — nikogo
tam nie było. Na wycieraczce leżała jedynie czarna koperta.
— Co to jest? Nie… — nie dokończył.
Przesunął Laylę i zbiegł ze schodów
najszybciej jak tylko umiał. Wyskoczył z bloku i… nic. Z ławki znikli pijacy,
najbliżej spacerowała kobieta z jakimś psem, ale ledwo chodziła. To nie ona, zdał sobie szybko sprawę.
Podszedł bliżej ulicy, ale nadal nie znalazł osoby, która podłożyła ten list.
Wrócił na górę i zastał siedzącą na
podłodze Laylę. Plecami opierała się o lodówkę. Ściskała czarną kopertę, a obok
leżał list. Coś trzymała w drugiej dłoni, ale gdy tylko ujrzała Loki’ego
schowała rękę za siebie.
— To nie pierwszy raz, prawda? —
spytał, siadając obok Layli.
— Oczywiście, że nie. — Uśmiechnęła się
gorzko. — Zapaliłabym, ale nie mam na to pieniędzy.
— Ja niedawno wypaliłem jedynego i
ostatniego — przyznał. — Chociaż i tam bym nie dał.
— Dobry z ciebie chłopak. Naprawdę
dobry. Mimo że byłeś tak blisko nas, naszej rodziny — skrzywiła się — to
wyrosłeś na porządnego człowieka.
— To komplement? — zdziwił się. Nigdy
wcześniej czegoś podobnego nie usłyszał z ust Layli. — I do czego pani zmierza?
Podała mu list. Rozwinął go i zobaczył
jedynie pustą, białą, czystą kartkę. Podszedł do ognia i nagrzał stronę, lecz
nadal nic się nie pojawiło. Ołówkiem zamazał górę — zniszczył jedyni dobry
papier. Osunął się znów na podłogę, a Layla otworzyła drugą dłoń. Po środku leżał
palec.
Loki odruchowo przetarł całą twarz.
Potem sięgnął po fragment kończyny. Zgięła się pod uściskiem. Z wrażenia aż
zmarszczył czoło. Kilka razy ścisnął palec w dłoni, ale za każdym razem
skurczał się i rozszerzał, jak jakaś guma.
— To zabawka — odparła obojętnym tonem
Layla. — I to nie żart.
— Następnym razem może to być prawdziwy
palec.
— Może, ale nie musi. Ktoś może nas
najzwyczajniej w świecie próbować przestraszyć. Może z mieszkania? —
zaproponowała. — Tanie, w dobrym miejscu, tylko ten zapach…
Nie
sądzę, pomyślał Loki,
oglądając list, a raczej kartkę papieru, i palec. Zgadzał się tylko z jednym.
Ktoś zostawił ostrzeżenie, ale po co? Dlaczego? Przecież nie chodziło o
porwanie sprzed dziesięciu lat.
— Przepraszam, ale… — zaczął, ale nim
zdążył dokończyć, Layla mu przerwała:
— Porywacz wychodzi na wolność, jeśli o
to ci chodzi. Tak, wychodzi, ale to nie to. Nie palec i pusta kartka. Nie, tu
chodzi o coś więcej.
Wyciągnęła rękę. Loki podał jej
otrzymane przedmioty. Layla, jak gdyby nigdy nic, zdusiła je i wrzuciła do
kosza.
— Lucy nie musi wiedzieć — wyszeptała,
czarną kopertę rwąc na kawałki. — „Mówię, że dziś Lucy będzie spokojnie spać. I
nie tylko dziś” — powtórzyła jego własne słowa. — Tak więc przypilnuję, że
dopełnisz tej obietnicy. Sprawisz, że Lucy będzie bezpieczna. Bo ja NIGDY nie
pozwolę, by moje dziecko znów przeżyło ten sam koszmar. — Położyła dłoń na
policzku Loki’ego i słodko uśmiechnęła się. Oczy przymknęła. — Nie zasługuje na
to… — Pogładziła szorstki zarost chłopaka. — A teraz idź do jej pokoju. Pewnie
z przyjemnością ze sobą porozmawiacie, kiedy ja przyszykuję kolację.
Loki ominął Laylę, która wyjęła warzywa
spod zlewu. Pod nosem zaczęła podśpiewywać, a jej ciało weszło w równy rytm,
tańcząc po całej, wąskiej przestrzeni kuchni. Pomyliłem się, pomyślał, zasłaniając drżące wargi. Ona nic się nie zmieniła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz