poniedziałek, 17 czerwca 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 18 Jeśli widzisz, nie odwracaj wzroku



— Loki? Wszystko w porządku? — usłyszał nad sobą zmartwiony głos Lucy.
Otworzył niechętnie oczy. Spróbował poruszyć ramieniem, lecz ból przeszedł mu po całej ręce i zaraz zrezygnował z jakiegokolwiek ruchu.
— Hej — udało mu się wydukać. — Długo?
Uśmiechnęła się ciepło.
— Dwa dni. Parę razy się budziłeś na chwilkę, ale wiesz… — Wzruszyła ramionami. — Spałeś dalej.
— Przepraszam.
— Nie przepraszaj. Dobrze, że odpocząłeś. Przecież nie siedziałam tu z tobą przez cały czas — wyjaśniła, a potem pochyliła się i pocałowała Lokiego w mokre czoło. — Miło, że już się obudziłeś.
Przełknął ślinę. Znowu ta suchość w ustach. Przekręcił głową, rozglądając się za wodą. Szklanka stała na stole obok. Lucy sięgnęła do niej i pomogła Lokiemu się napić.
— Lepiej?
Kiwnął.
— Dziękuję — szepnął i zakaszlał. — A ty?
Poprawił się na łóżku. Lucy podłożyła mu drugą poduszkę pod głowę. Było mu wygodniej, ale ścierpł tak mocno, że skurcze złapały go szyi.
— Czyli nie jesteś kuloodporny? — zażartowała.
— Nie, ale miło, że żyję.
Uciekła od niego wzrokiem. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wstała i zbliżyła się do drzwi. Nawet nie wyjrzała przez nie.
— Przepraszam, to wszystko moja wina — wyzwała nagle. Zacisnęła mocno powieki, po czym złapała się za czoło. — To wina dziadka. Nie powinien. Przepraszam.
— To ja przepraszam. — Wziął głęboki wdech, ale jak na złość, znów ból wstąpił w ramię. Jęknął. Usta zacisnął mocno, próbując zdusić w sobie krzyk. — Przepraszam — powiedział, choć nie powinien się już więcej odzywać.
— Ja wiem…
Podeszła i zabrała Lokiemu poduszkę. Kiedy już pomogła mu położyć się na płasko, poczuł ulgę.
— Nie obroniłeś mnie — kontynuowała. — Głupota. To ja nie obroniłam ciebie. Tak wiele lat bałam się. Znowu mnie porwali, ale… — odetchnęła ciężko i dokończyła: — dałam radę. Wygrałam. Może i prawie zabiłam Mard Geera, ale to już ich wina. — Zaśmiała się słodko.
— Zadarł z niewłaściwą osobą — wydukał niewyraźnie.
— Prawda? Ze słabą, pobitą nastolatką, która bała się wracać do domu. Teraz dam radę, obiecuję.
— A Layla?
— Dam sobie z nią radę — powtórzyła pewniejszym głosem.
— A Acnologia?
— Dziadek mnie kocha… — urwała i zamyśliła się na moment. — Na swój dziwny sposób — dokończyła. — Kocha mnie i chce mojego bezpieczeństwa, ale muszę trochę… — Westchnęła ciężko. Wyglądała jakby zbierała w sobie siły, żeby wyznać coś Lokiemu. — Muszę sama poradzić sobie z Natsu.
— Z Natsu? — Loki otworzył szeroko oczy z przerażenia. — Nie możesz! — krzyknął i poderwał się do góry. Niestety, ból znowu go złapał i przydusił do łóżka. Nawet jeśli chciał, wiedział, że nie ruszy się stąd przez najbliższe dni.
— Loki, on mi nie zrobi krzywdy. Chciał mnie uratować, więc…
— Nie — przerwał jej. — Oni już pewnie wiedzą, że byłem w tej kawiarni tylko po to, by im przeszkodzić. Ty nawet nie wiesz, co ten cały Natsu zrobi.
— Nie wiem. To prawda — przyznała szczerze. Odeszła znów od Lokiego i poprawiła skórzaną kurtkę. — Idę. Porozmawiam z dziadkiem. Powiem mu prawdę.
— Nie możesz — próbował ją zatrzymać, ale wiedział, że nie da rady. Pierwszy raz w życiu widział taką determinację w oczach Lucy. Wygrała. Naprawdę wygrała z lękami i był z niej dumny, ale przekraczała granice, których nie powinna nawet tykać.
— A co da nam ukrywanie prawdy? Pewnie dziadek i tak wie o wszystkim.
— On ich…
—… zabije? — dokończyła. Otworzyła drzwi i stanęła w progu. — Tak, bardzo możliwe. Ale jeśli oni są gotowi krzywdzić i zabijać dla zemsty, to czy jeden człowiek nie ma prawa chronić tych, na których mu zależy?
— Ma, ale…
— Nie ma żadnych „ale”. — W jej oczach zebrały się łzy. — Mam czekać, aż dopadną mnie znowu? Natsu chronił mnie. Oboje dobrze wiemy, że nie z dobroci serca. Podjęłam już decyzję. Ochronię siebie, ale i… — uśmiechnęła się ciepło — ciebie. Odpoczywaj. Ja wszystko załatwię. Uda mi się.
— Lucy! — zawołał za dziewczyna, nim wyszła. — Tylko nie daj się zabić.
— Dobrze. Obiecuję. Dalej jestem ci winna randkę.

LUCY
Zamknęła za sobą ciężkie drzwi, a potem oparła się o nie plecami i wypuściła przytrzymane w płucach powietrze. W moment jej ciało oblał zimny pot. Przetarła całą twarz. Myśl pozytywne, dodawała sobie otuchy w myślach, ale to nie wystarczało. Udawała z łatwością, że się nie martwi. Przerażenie jednak nie zniknęło. Obawiała się spotkania z Natsu mocniej niż ktokolwiek podejrzewał.
Westchnęła ciężko i przeszła przez korytarz, na którym dziadek rozpalił wszystkie światła. Wyglądał inaczej niż wtedy, gdy uciekała nim wraz z Lokim przed Gajeelem i Zeref. Mocne żarówki wręcz oślepiały. Podłogi zdążył ktoś umyć. Choćby jedna pajęczyna nie zdobiła ścian. Tyle że wciąż było to wciąż to samo miejsce — dawne podziemie fabryki, które Acnologia, jej własny dziadek, wykorzystywał do swojej pracy. Zastanawiała się, ile krzyków usłyszały te korytarze? Jak wiele krwi zdążyli wytrzeć pracownicy dziadka, nim rozświetlił cały budynek?
— Nie powinnaś tak długo zwiedzać — odezwał się czyjś głos zza ściany.
Lucy stanęła w miejscu. Ręce założyła na piersi i zaczekała, aż mężczyzna wyjdzie.
— Zerefie, proszę, nie śledź mnie — powiedziała, gdy naładował pistolet i włożył go za pas.
— Nie śledzę. Pilnuję — wyjaśnił krótko. — To różnica. Powinnaś się cieszyć, że po tym, jak urządziłaś mojego przyjaciela, nadal chodzisz w jednym kawałku.
— Gdybyś mnie dotknął, sam byś musiał się martwić o swoje kawałki.
— Zabawne — odparł, ale nie zaśmiał się. Zbliżył się do Lucy. — Praca to praca. Nie mam ci za złe pomyłki. Walczyłaś o życie. Mard Geer pracował. Żyje. Ty żyjesz. Jesteśmy kwita, prawda?
— Prawda — zgodziła się. — Masz mnie pilnować? — zmieniła temat. Nie chciała dłużej wspominać Mard Geera i tego, że posłała „biednego człowieka” na kilka tygodni pod opiekę doktor Porlyusici.
— Ja i Gajeel. Pewnie umierasz ze szczęścia. — Uśmiechnął się złośliwie, a potem objął dziewczynę w pasie. — Ochronimy cię nawet za cenę naszego życia — skłamał. Nie uwierzyłaby w deklarację, nawet gdyby w tym momencie podpisał z nią pakt krwią. Zostawi ją na pastwę losu, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.
— Dziękuję. — Skinęła głową w ramach podzięki. — Powodzenia życzę, bo ostatnio sporo osób chce mnie porwać.
— Nie wątpię w to.
Zeref zaczął ją prowadzić. Nie opierała się. Akurat z nim nie miała ochoty się kłócić czy tym bardziej walczyć.
Weszli do pokoju, w którym rozległ się rumor. Gajeel wskoczył na stół, wcześniej odepchnął krzesło za siebie. Runęło na podłogę. Mężczyzna chwycił za widelec i ryknął do niego przeraźliwie. Na uszach miał założone grube, nauszne słuchawki z wymalowaną na powierzchni czaszką. Telefon leżał jeszcze na stole, choć podskakiwał do góry wraz z każdym ostrym kiwnięciem głowy Gajeela.
— Zabiję cię dziś, kochana! ACCHHH! Martwa, martwa będziesz! — zaśpiewał, a przynajmniej on sądził, że śpiewał, bo Lucy przypominał raczej skrzek.
Zatkała uszy i odsunęła się z Zeref aż pod ścianę, unikając zamachów Gajeela.
— Z kim on walczy? — zapytała.
— Słucha metalu, dokładnie Metalicany. Dobry zespół, sam lubię, ale nie aż tak… — Pokręcił zawodząco głową. — Kiedyś muszę go nagrać i wstawić na jakąś stronę… Może stanę się bogaty i w końcu kupię sobie jakiś porządny dom.
— Dom? — zainteresowała się Lucy.
— Oczywiście. A ty nie chciałabyś? Podobno mieszkasz w jakiejś klitce.
Uśmiechnął się, lecz tym razem szczerze. Ten uśmiech przypomniał jej o Natsu, a nawet więcej. Zeref był podobny do Natsu, różnił ich tylko kolor włosów i to, że sługa jej dziadka był młodszy.
— Znasz Natsu? — zapytała wprost.
Zeref otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Przez moment gapił się na Lucy, aż w końcu odwrócił wzrok. Z kieszeni wyjął paczkę gum do żucia. Wziął trzy, a resztą schował.
— To mój brat — wyznał jej. Zjechał po ścianie i usiadł w kącie. — To mój starszy brat — powtórzył, jak gdyby bał się, że Lucy go nie usłyszała.
Przyciągnął kolana do piersi i wbił osamotnione spojrzenie w pustą podłogę. Gajeel znów ryknął na całe pomieszczenie, a później powtórzył tekst piosenki — jeszcze głośniej niż wcześniej. Lucy pokręciła głową. Usiadła obok Zerefa i czekała. Nie chciała go pospieszać. W pierwszym odruchu nawet nie wierzyła, że powie jej coś więcej, że krótkie wyzwanie to tylko początek do dłuższej rozmowy. Jednak Zeref poruszył nieznacznie ustami, a po chwili mówił dalej:
— Wychowałem się w sierocińcu. Rodzice oddali mnie tam, gdy miałem roczek. Przynajmniej tak mówiły mi opiekunki. Mieli problemy finansowe. — Przewrócił oczami. — Problemy… — Parsknął. — Natsu zachowali, ale ja byłem im zbędny. Nigdy ich nie poznałem. Natsu widuje czasem przypadkiem, ale wątpię, by wiedział o moim istnieniu.
— Dlaczego pracujesz dla dziadka?
— A co miałbym innego robić?! — oburzył się. — Lucy. Czasy były ciężkie. Takie dzieciaki, jak ja, mogą jedynie liczyć na podrzędną szkołę. Nie kończymy jej nawet w pełni. Wyrzucają nas na bruk. Na studia mnie nie stać. Loki też pracuje jako żigolak.
— Chce założyć własną działalność — stanęła w obronie przyjaciela, choć gdy tak się zastanowiła, Zeref miał rację. Jeszcze kilka lat temu było ją stać na miejsce w najlepszej uczelni w Fiore, a dziś? Kończyła liceum, ale gdyby nie znajomości dziadka, nawet tam ciężko byłoby jej przetrwać. — A ty? Jakie masz marzenie?
Zeref uniósł prawą brew, wyraźnie zaskoczony pytaniem dziewczyny.
Przez małe okno przedostały się pierwsze promienie porannego słońca. Zeref wstał i wyjrzał przez nie. Znajdowali się w podpiwniczeniu, więc zapewne mógł napawać się widokiem żelastwa porozstawianego na opuszczonym placu. Z jakiegoś powodu, uśmiechnął się jednak.
— Dom. Rodzina. Na pewno dwójka dzieci — chłopiec i dziewczynka.
— Miłe marzenie — powiedziała.
Schyliła się, unikając kolejnego ciosu śpiewającego Gajeela. Ostrożnie ominęła gwiazdora i dołączyła do Zerefa. Za oknem faktycznie leżało tylko żelastwo, ale słońce przedostawało się przez małe szpary i tworzyło piękne wzorki z cienia.
— Postaram się porozmawiać z dziadkiem — obiecała Zerefowi.
— Na to liczę i… — urwał. Rozmasował szyję i skrzywił twarz w niesmacznym grymasie. — Przepraszam za to porwanie. Taka praca, ale musiało być ci ciężko znieść kolejne uprowadzenie.
— Tak — odpowiedziała szybko i konkretnie. — To było straszne.
Przez dziesięć lat obawiała się dnia, w którym po raz kolejny zaciągnął ją do zaciemnionego samochodu, zabiorą w nieznane miejsce i wsadzą do piwnicy, skąd nie będzie wyjścia. Tak się stało, ale przeżyła.
— Może kawa w ramach przeprosin? — zaproponował, gdy Gajeel wykonał na stole półobrót.
— Druga randka? — zażartowała. — Już jestem winna jedną Lokemu.
— Kawa. Kawiarnia. Rozumiesz? — Mrugnął do niej. — Mogę nawet polecić dobrą.
Zrozumiała. Może troszkę później niż Zeref oczekiwał, ale pojęła, gdzie chciał ją zaprosić.
— Możemy nawet pójść teraz.
— Jeszcze jest zamknięte — przypomniała mu. — Poza tym musze porozmawiać z dziadkiem. Nie chcę działać bez jego zgody.
Hałasy ucichły. Równocześnie spojrzeli w stronę stołu. Gajeel wpatrywał się w nich z otwartymi ustami. Wystawił jeden palec, a potem wskazał nim — najpierw na Lucy, potem na Zerefa.
— W ty, do cholery, jak się tu znaleźliście?! — wrzasnął, zdejmując słuchawki.
— Jesteśmy tu od początku twojego występu — wytłumaczył Zeref. — Nie udawaj głupiego. Słuchasz tak głośno muzyki, że nawet nie słyszałeś, że stoimy tu od dobrych kilku minut i cały czas rozmawiamy. A teraz zbieraj się. Jedziemy do Acnologii.
Gajeel zmarszczył czoło.
— Nie podoba mi się to — fuknął. — Że co niby chcesz zrobić? Ot tak sobie pojechać do szefa?
Zeref położył dłonie na ramionach Lucy.
— To jest nasza przepustka do marzeń. — Poklepał dziewczynę. — Całkiem ciekawa. Nawet nam wybaczyła „pomyłkę”.
Gajeel zabrał telefon i włożył go do kieszeni, kiedy schodził ostrożnie ze stołu. Patrzył z niedowierzaniem na Zerefa, mając jedno oko przymrużone.
— Pięć minut śpiewu, a wy się zdążyliście niby zaprzyjaźnić? — zapytał. Nie do końca ufał Lucy. Nadal miał wątpliwości wobec niej.
— Damy radę — zapewnił przyjaciela.
Lucy odetchnęła z ulgą. Zdecydowanie wolała tę dwójkę mieć po swojej stronie. Szczególnie teraz, gdy podjęła się wyzwania, które już w tym momencie wydawało jej się niemożliwe do zrealizowania. Jednak już się zaczęło. Za późno było, żeby się cofnąć. Mogła brnąć na przód i modlić się w duchu, że nie doprowadzi to do kolejnego nieszczęście. Nie zamierzała zostać porwana po raz trzeci.
Wystąpiła naprzeciw dwójki mężczyzn. Rozejrzała się po pokoju. Nie widziała żadnych kamer, ale czuła, że są zawieszone gdzieś w kątach pokoju.
— Czy są tutaj nagrania sprzed dziesięciu lat? — spytała.
Twarz Gajeela i Zerefa pobladła.
— Lucy, ty chyba nie zamierzasz obejrzeć… — zaczął Zeref.
—… torturowania moich porywaczy? — dokończyła za niego. — Tak, tak zamierzam — przyznała odważnie, choć w rzeczywistości ze strachu pragnęła uciec i znowu zaszyć się w parku.
— Dzieciaku… — jako pierwszy odezwał się Gajeel — zgłupiałeś. Zgłupiałaś totalnie. Po pierwsze, to nie widok dla ciebie. Po drugie, to nie widok dla kobiety. Jesteś słaba. Nie poradzisz sobie z tym.
Dlaczego wszyscy z „Fairy Tail” mają jakieś blizny, pytanie cisnęło się jej na usta, ale zamilkła. Nie chcieli jej pomóc. Nie chodziło nawet o prawdę. Domyślała się już, że los, na który napotkali tamci ludzi, był okrutny — gorszy niż sobie wyobrażała. Tylko że co się stało z tamtymi dziećmi? Dlaczego oni również zostali ukarani? Dla przykładu? Czy może rodzice wmieszali swoje pociechy w swoje brudne sprawy?
— Przepraszam, o nic więcej już nie pytam. — Skłoniła się w ramach przeprosin. — Może lepiej nie będę tego ruszać.
— Nie, nie, nie, nie o to chodzi. — Zeref pomachał przed sobą dłonią. — To już zostało ruszone. Nie ma co się oszukiwać.
— Chodzi o metody — dodał Gajeel. — Nie chcesz ich znać. To co spotkało ciebie i Lokiego to tylko ułamek tego, co mogło. To brudna robota, mała. Dobrze o tym wiemy.
— Tak, jak mówiłem wcześniej, nie mamy zbytnio wyboru — wtrącił się Zeref. — To nie wybór, to… — zawiesił głos. Pokręcił głową. — Po prostu zobacz.
Rozpiął marynarkę. Zdjął ją i położył na stół, na którym chwilę wcześniej śpiewał Gajeel. Rękaw koszuli podwinął. Czerwona blizna wyłoniła się spod materiału na wysokości przedramienia. Wyglądała na wyrwany żywcem kawałek skóry, który później ktoś nieudolnie przyszył do skóry. Zaszycia były krzywe, a nić wżarta w fragment ręki. Lucy wyciągnęła dłoń, lecz zawahała się, gdy napotkała bezsilne spojrzenie Zerefa.
Gajeel odwrócił się i przykucnął. Odgarnął długie włosy do przodu. Jasne przecięcie zarysowało się na karku. Ktoś zadbał o nie lepiej niż o ranę Zerefa, jednak wciąż była widoczna.
— Czy wasi rodzice również byli w to zamieszani?
— Oczywiście, przecież jestem synem Igneela i Amelii — parsknął Zeref.
— Nie to…
— Tak — odpowiedział wprost Gajeel. — Choć trochę to bardziej skomplikowane. Mój ojciec zadłużył się u twojego dziadka. Spora kasa, ale bezpośrednio nie uczestniczył samym porwaniu. Tyle że… — Zacharczał i splunął na podłogę. — Acnologia bał się, że znowu ktoś spróbuje ciebie porwać. Dał więc innym przykład. Mnie okaleczył, ojca nastraszył.
— Mimo to pracujesz dla dziadka? — „Przepraszam” cisnęło się na jej usta, ale przeprosiła mężczyzn. To nie była jej wina. Nie ponosiła odpowiedzialności za czyny jej dziadka, choć nadal czuła, że może to właśnie przez nią zemsta zaszła za daleko.
— Pracuje — odparł po chwili. — Innej pracy nie znajdę. — Wzruszył ramionami, a potem wyszedł przed Lucy.
Gajeel odwrócił się i sięgnął do policzka dziewczyny. Dotknął blizny przecinającą jej twarz. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Jego dłonie były szorstkie, ale wyjątkowo przyjemne w dotyku. Nie bała się. Nie cofnęła, a nawet podeszła, by mógł dokładnie przyjrzeć się pamiątce, którą zostawiła jej Amelia Dragneel.
— Chodź za mną — szepnął jej na ucho. — I nic nie mów temu za tobą.
— Wszystko słyszę — odezwał się Zeref. — Daj jej. Co mi tam. — Wzruszył ramionami. — Podobno mamy słuchać jej rozkazów.
— Cudownie! — Gajeel klasnął w dłonie. — Idziemy.
Chwycił Lucy w nadgarstku i pociągnął za sobą. Przeszli przez cały korytarz, którego nie kojarzyła. Tutaj jeszcze nie była, szczególnie że ściany wydawały się bardziej zniszczone niż w części budynku, w której przebywała przez ostatnie dni. Jedna żarówka paliła się co dziesięć metrów. Z trudem widziała, gdzie idzie. Na szczęście, Gajeel wciąż ją prowadził. Aż zatrzymali się przed drewnianymi, zniszczonymi drzwiami, z których ktoś wyrwał klamkę. Materiał był zjedzony przez jakieś robactwo, które wciąż pełzało po powierzchni. Lucy aż się skrzywiła z obrzydzenia. Gajeelowi nic nie przeszkadzało. Otworzył drzwi — z trudem, bo opadły i musiał rysować nimi podłogę. Dym kurzu uderzył w nich. Zakaszleli równocześnie.
Lucy nic nie widziała, więc odsunęła się ostrożnie aż pod samą ścianę. Gajeel wszedł do środka, kiedy pył opadł.
— Kurna, nazbierali tego gówna, że głowa mała — fuknął.
Lucy podążyła za nim. Małe pomieszczenie przypominające wielkościowo raczej łazienkę z mieszkania jej rodziców, aniżeli tajną skrytkę grupy przestępczej. Dopiero gdy się lepiej przyjrzała, pojęła, jak bardzo się myliła. Z trzech stron pokój był wypełniony ustawionymi w równych rzędach kasetami. Wszystkie były oznaczone białymi nalepkami na pudełkach. Data, rodzaj kary i nazwisko.
— Masz. — Gajeel rzucił jedną z kaset. — Tylko nie zgub.
Pochwyciła kasetę. Nie powstrzymała się od przeczytania napisu. Data zgadzała się — kilka dni po porwaniu, to podejrzewała, ale nie spodziewała się ani nazwiska, ani kary.
— Samobójstwo, Strauss — przeczytała na głos, aby Zeref mógł ją usłyszeć. — Lisanna, Mirajane i Elfman, czy oni…
— Tak — odpowiedział wprost Zeref. — Obejrzyj, jeśli będziesz gotowa, a teraz jedziemy do Acnologii. Pewnie już nas wyczekuje.
— A gdzie dokładnie jest dziadek? — zainteresowała się Lucy.
— W swoim biurze pewnie… Nie ważne. Idziemy.
Tym razem Zeref pociągnął za sobą Lucy. Gajeel został jeszcze przez moment w tyle, by zamknąć składzik na kasety, a potem do nich dołączył. Na dworze zagrzmiało. Mocny wiatr zaczął świstać przez otwory w podpiwniczeniu. Lucy aż drżała na myśl, że nadchodzi kolejna burza. Nie zwiastowała niczego dobrego, a szczególnie teraz, gdy planowała spotkać się z Natsu. Już w głowie kłębiły się pomysły, jakiej wymówki użyć. Przecież chciał jej pomóc, a ona uznała, że ucieczka to najlepsze rozwiązanie. Zawiodła go i obawiała się, gdzie ten zawód może go doprowadzić.
Lucy wcisnęła do torebki kasetę i okryła ją szalem. Później ją przejrzy — w samotności, kiedy nikt nie będzie patrzył ani jej oceniał, ale przede wszystkim wtedy, gdy nikt nie wpłynie na jej ocenę. Sama zdecyduje, co dalej. Na razie musiała podążać za innymi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz