— Loki? Wszystko w porządku? — usłyszał
nad sobą zmartwiony głos Lucy.
Otworzył niechętnie oczy. Spróbował
poruszyć ramieniem, lecz ból przeszedł mu po całej ręce i zaraz zrezygnował z
jakiegokolwiek ruchu.
— Hej — udało mu się wydukać. — Długo?
Uśmiechnęła się ciepło.
— Dwa dni. Parę razy się budziłeś na
chwilkę, ale wiesz… — Wzruszyła ramionami. — Spałeś dalej.
— Przepraszam.
— Nie przepraszaj. Dobrze, że
odpocząłeś. Przecież nie siedziałam tu z tobą przez cały czas — wyjaśniła, a
potem pochyliła się i pocałowała Lokiego w mokre czoło. — Miło, że już się
obudziłeś.
Przełknął ślinę. Znowu ta suchość w
ustach. Przekręcił głową, rozglądając się za wodą. Szklanka stała na stole
obok. Lucy sięgnęła do niej i pomogła Lokiemu się napić.
— Lepiej?
Kiwnął.
— Dziękuję — szepnął i zakaszlał. — A
ty?
Poprawił się na łóżku. Lucy podłożyła
mu drugą poduszkę pod głowę. Było mu wygodniej, ale ścierpł tak mocno, że
skurcze złapały go szyi.
— Czyli nie jesteś kuloodporny? —
zażartowała.
— Nie, ale miło, że żyję.
Uciekła od niego wzrokiem. Rozejrzała
się po pomieszczeniu. Wstała i zbliżyła się do drzwi. Nawet nie wyjrzała przez
nie.
— Przepraszam, to wszystko moja wina —
wyzwała nagle. Zacisnęła mocno powieki, po czym złapała się za czoło. — To wina
dziadka. Nie powinien. Przepraszam.
— To ja przepraszam. — Wziął głęboki
wdech, ale jak na złość, znów ból wstąpił w ramię. Jęknął. Usta zacisnął mocno,
próbując zdusić w sobie krzyk. — Przepraszam — powiedział, choć nie powinien
się już więcej odzywać.
— Ja wiem…
Podeszła i zabrała Lokiemu poduszkę.
Kiedy już pomogła mu położyć się na płasko, poczuł ulgę.
— Nie obroniłeś mnie — kontynuowała. —
Głupota. To ja nie obroniłam ciebie. Tak wiele lat bałam się. Znowu mnie
porwali, ale… — odetchnęła ciężko i dokończyła: — dałam radę. Wygrałam. Może i
prawie zabiłam Mard Geera, ale to już ich wina. — Zaśmiała się słodko.
— Zadarł z niewłaściwą osobą — wydukał
niewyraźnie.
— Prawda? Ze słabą, pobitą nastolatką,
która bała się wracać do domu. Teraz dam radę, obiecuję.
— A Layla?
— Dam sobie z nią radę — powtórzyła
pewniejszym głosem.
— A Acnologia?
— Dziadek mnie kocha… — urwała i
zamyśliła się na moment. — Na swój dziwny sposób — dokończyła. — Kocha mnie i
chce mojego bezpieczeństwa, ale muszę trochę… — Westchnęła ciężko. Wyglądała
jakby zbierała w sobie siły, żeby wyznać coś Lokiemu. — Muszę sama poradzić
sobie z Natsu.
— Z Natsu? — Loki otworzył szeroko oczy
z przerażenia. — Nie możesz! — krzyknął i poderwał się do góry. Niestety, ból
znowu go złapał i przydusił do łóżka. Nawet jeśli chciał, wiedział, że nie
ruszy się stąd przez najbliższe dni.
— Loki, on mi nie zrobi krzywdy. Chciał
mnie uratować, więc…
— Nie — przerwał jej. — Oni już pewnie
wiedzą, że byłem w tej kawiarni tylko po to, by im przeszkodzić. Ty nawet nie wiesz,
co ten cały Natsu zrobi.
— Nie wiem. To prawda — przyznała
szczerze. Odeszła znów od Lokiego i poprawiła skórzaną kurtkę. — Idę.
Porozmawiam z dziadkiem. Powiem mu prawdę.
— Nie możesz — próbował ją zatrzymać,
ale wiedział, że nie da rady. Pierwszy raz w życiu widział taką determinację w
oczach Lucy. Wygrała. Naprawdę wygrała z lękami i był z niej dumny, ale
przekraczała granice, których nie powinna nawet tykać.
— A co da nam ukrywanie prawdy? Pewnie
dziadek i tak wie o wszystkim.
— On ich…
—… zabije? — dokończyła. Otworzyła
drzwi i stanęła w progu. — Tak, bardzo możliwe. Ale jeśli oni są gotowi
krzywdzić i zabijać dla zemsty, to czy jeden człowiek nie ma prawa chronić
tych, na których mu zależy?
— Ma, ale…
— Nie ma żadnych „ale”. — W jej oczach
zebrały się łzy. — Mam czekać, aż dopadną mnie znowu? Natsu chronił mnie. Oboje
dobrze wiemy, że nie z dobroci serca. Podjęłam już decyzję. Ochronię siebie,
ale i… — uśmiechnęła się ciepło — ciebie. Odpoczywaj. Ja wszystko załatwię. Uda
mi się.
— Lucy! — zawołał za dziewczyna, nim
wyszła. — Tylko nie daj się zabić.
— Dobrze. Obiecuję. Dalej jestem ci
winna randkę.
LUCY
Zamknęła za sobą ciężkie drzwi, a potem
oparła się o nie plecami i wypuściła przytrzymane w płucach powietrze. W moment
jej ciało oblał zimny pot. Przetarła całą twarz. Myśl pozytywne, dodawała sobie otuchy w myślach, ale to nie
wystarczało. Udawała z łatwością, że się nie martwi. Przerażenie jednak nie
zniknęło. Obawiała się spotkania z Natsu mocniej niż ktokolwiek podejrzewał.
Westchnęła ciężko i przeszła przez
korytarz, na którym dziadek rozpalił wszystkie światła. Wyglądał inaczej niż
wtedy, gdy uciekała nim wraz z Lokim przed Gajeelem i Zeref. Mocne żarówki
wręcz oślepiały. Podłogi zdążył ktoś umyć. Choćby jedna pajęczyna nie zdobiła
ścian. Tyle że wciąż było to wciąż to samo miejsce — dawne podziemie fabryki,
które Acnologia, jej własny dziadek, wykorzystywał do swojej pracy.
Zastanawiała się, ile krzyków usłyszały te korytarze? Jak wiele krwi zdążyli
wytrzeć pracownicy dziadka, nim rozświetlił cały budynek?
— Nie powinnaś tak długo zwiedzać —
odezwał się czyjś głos zza ściany.
Lucy stanęła w miejscu. Ręce założyła
na piersi i zaczekała, aż mężczyzna wyjdzie.
— Zerefie, proszę, nie śledź mnie —
powiedziała, gdy naładował pistolet i włożył go za pas.
— Nie śledzę. Pilnuję — wyjaśnił
krótko. — To różnica. Powinnaś się cieszyć, że po tym, jak urządziłaś mojego
przyjaciela, nadal chodzisz w jednym kawałku.
— Gdybyś mnie dotknął, sam byś musiał
się martwić o swoje kawałki.
— Zabawne — odparł, ale nie zaśmiał
się. Zbliżył się do Lucy. — Praca to praca. Nie mam ci za złe pomyłki.
Walczyłaś o życie. Mard Geer pracował. Żyje. Ty żyjesz. Jesteśmy kwita, prawda?
— Prawda — zgodziła się. — Masz mnie
pilnować? — zmieniła temat. Nie chciała dłużej wspominać Mard Geera i tego, że
posłała „biednego człowieka” na kilka tygodni pod opiekę doktor Porlyusici.
— Ja i Gajeel. Pewnie umierasz ze
szczęścia. — Uśmiechnął się złośliwie, a potem objął dziewczynę w pasie. —
Ochronimy cię nawet za cenę naszego życia — skłamał. Nie uwierzyłaby w
deklarację, nawet gdyby w tym momencie podpisał z nią pakt krwią. Zostawi ją na
pastwę losu, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.
— Dziękuję. — Skinęła głową w ramach
podzięki. — Powodzenia życzę, bo ostatnio sporo osób chce mnie porwać.
— Nie wątpię w to.
Zeref zaczął ją prowadzić. Nie opierała
się. Akurat z nim nie miała ochoty się kłócić czy tym bardziej walczyć.
Weszli do pokoju, w którym rozległ się
rumor. Gajeel wskoczył na stół, wcześniej odepchnął krzesło za siebie. Runęło
na podłogę. Mężczyzna chwycił za widelec i ryknął do niego przeraźliwie. Na
uszach miał założone grube, nauszne słuchawki z wymalowaną na powierzchni
czaszką. Telefon leżał jeszcze na stole, choć podskakiwał do góry wraz z każdym
ostrym kiwnięciem głowy Gajeela.
— Zabiję cię dziś, kochana! ACCHHH!
Martwa, martwa będziesz! — zaśpiewał, a przynajmniej on sądził, że śpiewał, bo
Lucy przypominał raczej skrzek.
Zatkała uszy i odsunęła się z Zeref aż
pod ścianę, unikając zamachów Gajeela.
— Z kim on walczy? — zapytała.
— Słucha metalu, dokładnie Metalicany.
Dobry zespół, sam lubię, ale nie aż tak… — Pokręcił zawodząco głową. — Kiedyś
muszę go nagrać i wstawić na jakąś stronę… Może stanę się bogaty i w końcu
kupię sobie jakiś porządny dom.
— Dom? — zainteresowała się Lucy.
— Oczywiście. A ty nie chciałabyś?
Podobno mieszkasz w jakiejś klitce.
Uśmiechnął się, lecz tym razem szczerze.
Ten uśmiech przypomniał jej o Natsu, a nawet więcej. Zeref był podobny do
Natsu, różnił ich tylko kolor włosów i to, że sługa jej dziadka był młodszy.
— Znasz Natsu? — zapytała wprost.
Zeref otworzył szeroko oczy ze
zdziwienia. Przez moment gapił się na Lucy, aż w końcu odwrócił wzrok. Z
kieszeni wyjął paczkę gum do żucia. Wziął trzy, a resztą schował.
— To mój brat — wyznał jej. Zjechał po
ścianie i usiadł w kącie. — To mój starszy brat — powtórzył, jak gdyby bał się,
że Lucy go nie usłyszała.
Przyciągnął kolana do piersi i wbił
osamotnione spojrzenie w pustą podłogę. Gajeel znów ryknął na całe
pomieszczenie, a później powtórzył tekst piosenki — jeszcze głośniej niż
wcześniej. Lucy pokręciła głową. Usiadła obok Zerefa i czekała. Nie chciała go
pospieszać. W pierwszym odruchu nawet nie wierzyła, że powie jej coś więcej, że
krótkie wyzwanie to tylko początek do dłuższej rozmowy. Jednak Zeref poruszył
nieznacznie ustami, a po chwili mówił dalej:
— Wychowałem się w sierocińcu. Rodzice
oddali mnie tam, gdy miałem roczek. Przynajmniej tak mówiły mi opiekunki. Mieli
problemy finansowe. — Przewrócił oczami. — Problemy… — Parsknął. — Natsu
zachowali, ale ja byłem im zbędny. Nigdy ich nie poznałem. Natsu widuje czasem
przypadkiem, ale wątpię, by wiedział o moim istnieniu.
— Dlaczego pracujesz dla dziadka?
— A co miałbym innego robić?! — oburzył
się. — Lucy. Czasy były ciężkie. Takie dzieciaki, jak ja, mogą jedynie liczyć
na podrzędną szkołę. Nie kończymy jej nawet w pełni. Wyrzucają nas na bruk. Na
studia mnie nie stać. Loki też pracuje jako żigolak.
— Chce założyć własną działalność —
stanęła w obronie przyjaciela, choć gdy tak się zastanowiła, Zeref miał rację.
Jeszcze kilka lat temu było ją stać na miejsce w najlepszej uczelni w Fiore, a
dziś? Kończyła liceum, ale gdyby nie znajomości dziadka, nawet tam ciężko
byłoby jej przetrwać. — A ty? Jakie masz marzenie?
Zeref uniósł prawą brew, wyraźnie
zaskoczony pytaniem dziewczyny.
Przez małe okno przedostały się
pierwsze promienie porannego słońca. Zeref wstał i wyjrzał przez nie.
Znajdowali się w podpiwniczeniu, więc zapewne mógł napawać się widokiem
żelastwa porozstawianego na opuszczonym placu. Z jakiegoś powodu, uśmiechnął
się jednak.
— Dom. Rodzina. Na pewno dwójka dzieci —
chłopiec i dziewczynka.
— Miłe marzenie — powiedziała.
Schyliła się, unikając kolejnego ciosu
śpiewającego Gajeela. Ostrożnie ominęła gwiazdora i dołączyła do Zerefa. Za
oknem faktycznie leżało tylko żelastwo, ale słońce przedostawało się przez małe
szpary i tworzyło piękne wzorki z cienia.
— Postaram się porozmawiać z dziadkiem —
obiecała Zerefowi.
— Na to liczę i… — urwał. Rozmasował
szyję i skrzywił twarz w niesmacznym grymasie. — Przepraszam za to porwanie.
Taka praca, ale musiało być ci ciężko znieść kolejne uprowadzenie.
— Tak — odpowiedziała szybko i
konkretnie. — To było straszne.
Przez dziesięć lat obawiała się dnia, w
którym po raz kolejny zaciągnął ją do zaciemnionego samochodu, zabiorą w
nieznane miejsce i wsadzą do piwnicy, skąd nie będzie wyjścia. Tak się stało,
ale przeżyła.
— Może kawa w ramach przeprosin? —
zaproponował, gdy Gajeel wykonał na stole półobrót.
— Druga randka? — zażartowała. — Już
jestem winna jedną Lokemu.
— Kawa. Kawiarnia. Rozumiesz? — Mrugnął
do niej. — Mogę nawet polecić dobrą.
Zrozumiała. Może troszkę później niż
Zeref oczekiwał, ale pojęła, gdzie chciał ją zaprosić.
— Możemy nawet pójść teraz.
— Jeszcze jest zamknięte — przypomniała
mu. — Poza tym musze porozmawiać z dziadkiem. Nie chcę działać bez jego zgody.
Hałasy ucichły. Równocześnie spojrzeli
w stronę stołu. Gajeel wpatrywał się w nich z otwartymi ustami. Wystawił jeden
palec, a potem wskazał nim — najpierw na Lucy, potem na Zerefa.
— W ty, do cholery, jak się tu
znaleźliście?! — wrzasnął, zdejmując słuchawki.
— Jesteśmy tu od początku twojego
występu — wytłumaczył Zeref. — Nie udawaj głupiego. Słuchasz tak głośno muzyki,
że nawet nie słyszałeś, że stoimy tu od dobrych kilku minut i cały czas
rozmawiamy. A teraz zbieraj się. Jedziemy do Acnologii.
Gajeel zmarszczył czoło.
— Nie podoba mi się to — fuknął. — Że
co niby chcesz zrobić? Ot tak sobie pojechać do szefa?
Zeref położył dłonie na ramionach Lucy.
— To jest nasza przepustka do marzeń. —
Poklepał dziewczynę. — Całkiem ciekawa. Nawet nam wybaczyła „pomyłkę”.
Gajeel zabrał telefon i włożył go do
kieszeni, kiedy schodził ostrożnie ze stołu. Patrzył z niedowierzaniem na
Zerefa, mając jedno oko przymrużone.
— Pięć minut śpiewu, a wy się
zdążyliście niby zaprzyjaźnić? — zapytał. Nie do końca ufał Lucy. Nadal miał
wątpliwości wobec niej.
— Damy radę — zapewnił przyjaciela.
Lucy odetchnęła z ulgą. Zdecydowanie
wolała tę dwójkę mieć po swojej stronie. Szczególnie teraz, gdy podjęła się
wyzwania, które już w tym momencie wydawało jej się niemożliwe do
zrealizowania. Jednak już się zaczęło. Za późno było, żeby się cofnąć. Mogła
brnąć na przód i modlić się w duchu, że nie doprowadzi to do kolejnego
nieszczęście. Nie zamierzała zostać porwana po raz trzeci.
Wystąpiła naprzeciw dwójki mężczyzn.
Rozejrzała się po pokoju. Nie widziała żadnych kamer, ale czuła, że są
zawieszone gdzieś w kątach pokoju.
— Czy są tutaj nagrania sprzed
dziesięciu lat? — spytała.
Twarz Gajeela i Zerefa pobladła.
— Lucy, ty chyba nie zamierzasz
obejrzeć… — zaczął Zeref.
—… torturowania moich porywaczy? —
dokończyła za niego. — Tak, tak zamierzam — przyznała odważnie, choć w
rzeczywistości ze strachu pragnęła uciec i znowu zaszyć się w parku.
— Dzieciaku… — jako pierwszy odezwał
się Gajeel — zgłupiałeś. Zgłupiałaś totalnie. Po pierwsze, to nie widok dla
ciebie. Po drugie, to nie widok dla kobiety. Jesteś słaba. Nie poradzisz sobie
z tym.
Dlaczego
wszyscy z „Fairy Tail” mają jakieś blizny, pytanie cisnęło się jej na usta, ale zamilkła. Nie chcieli
jej pomóc. Nie chodziło nawet o prawdę. Domyślała się już, że los, na który
napotkali tamci ludzi, był okrutny — gorszy niż sobie wyobrażała. Tylko że co
się stało z tamtymi dziećmi? Dlaczego oni również zostali ukarani? Dla
przykładu? Czy może rodzice wmieszali swoje pociechy w swoje brudne sprawy?
— Przepraszam, o nic więcej już nie
pytam. — Skłoniła się w ramach przeprosin. — Może lepiej nie będę tego ruszać.
— Nie, nie, nie, nie o to chodzi. — Zeref
pomachał przed sobą dłonią. — To już zostało ruszone. Nie ma co się oszukiwać.
— Chodzi o metody — dodał Gajeel. — Nie
chcesz ich znać. To co spotkało ciebie i Lokiego to tylko ułamek tego, co
mogło. To brudna robota, mała. Dobrze o tym wiemy.
— Tak, jak mówiłem wcześniej, nie mamy
zbytnio wyboru — wtrącił się Zeref. — To nie wybór, to… — zawiesił głos.
Pokręcił głową. — Po prostu zobacz.
Rozpiął marynarkę. Zdjął ją i położył
na stół, na którym chwilę wcześniej śpiewał Gajeel. Rękaw koszuli podwinął. Czerwona
blizna wyłoniła się spod materiału na wysokości przedramienia. Wyglądała na
wyrwany żywcem kawałek skóry, który później ktoś nieudolnie przyszył do skóry.
Zaszycia były krzywe, a nić wżarta w fragment ręki. Lucy wyciągnęła dłoń, lecz
zawahała się, gdy napotkała bezsilne spojrzenie Zerefa.
Gajeel odwrócił się i przykucnął.
Odgarnął długie włosy do przodu. Jasne przecięcie zarysowało się na karku. Ktoś
zadbał o nie lepiej niż o ranę Zerefa, jednak wciąż była widoczna.
— Czy wasi rodzice również byli w to
zamieszani?
— Oczywiście, przecież jestem synem
Igneela i Amelii — parsknął Zeref.
— Nie to…
— Tak — odpowiedział wprost Gajeel. —
Choć trochę to bardziej skomplikowane. Mój ojciec zadłużył się u twojego
dziadka. Spora kasa, ale bezpośrednio nie uczestniczył samym porwaniu. Tyle że…
— Zacharczał i splunął na podłogę. — Acnologia bał się, że znowu ktoś spróbuje
ciebie porwać. Dał więc innym przykład. Mnie okaleczył, ojca nastraszył.
— Mimo to pracujesz dla dziadka? —
„Przepraszam” cisnęło się na jej usta, ale przeprosiła mężczyzn. To nie była
jej wina. Nie ponosiła odpowiedzialności za czyny jej dziadka, choć nadal
czuła, że może to właśnie przez nią zemsta zaszła za daleko.
— Pracuje — odparł po chwili. — Innej
pracy nie znajdę. — Wzruszył ramionami, a potem wyszedł przed Lucy.
Gajeel odwrócił się i sięgnął do
policzka dziewczyny. Dotknął blizny przecinającą jej twarz. Przymknęła oczy i
wzięła głęboki wdech. Jego dłonie były szorstkie, ale wyjątkowo przyjemne w
dotyku. Nie bała się. Nie cofnęła, a nawet podeszła, by mógł dokładnie
przyjrzeć się pamiątce, którą zostawiła jej Amelia Dragneel.
— Chodź za mną — szepnął jej na ucho. —
I nic nie mów temu za tobą.
— Wszystko słyszę — odezwał się Zeref. —
Daj jej. Co mi tam. — Wzruszył ramionami. — Podobno mamy słuchać jej rozkazów.
— Cudownie! — Gajeel klasnął w dłonie. —
Idziemy.
Chwycił Lucy w nadgarstku i pociągnął za
sobą. Przeszli przez cały korytarz, którego nie kojarzyła. Tutaj jeszcze nie
była, szczególnie że ściany wydawały się bardziej zniszczone niż w części
budynku, w której przebywała przez ostatnie dni. Jedna żarówka paliła się co
dziesięć metrów. Z trudem widziała, gdzie idzie. Na szczęście, Gajeel wciąż ją
prowadził. Aż zatrzymali się przed drewnianymi, zniszczonymi drzwiami, z
których ktoś wyrwał klamkę. Materiał był zjedzony przez jakieś robactwo, które
wciąż pełzało po powierzchni. Lucy aż się skrzywiła z obrzydzenia. Gajeelowi
nic nie przeszkadzało. Otworzył drzwi — z trudem, bo opadły i musiał rysować
nimi podłogę. Dym kurzu uderzył w nich. Zakaszleli równocześnie.
Lucy nic nie widziała, więc odsunęła
się ostrożnie aż pod samą ścianę. Gajeel wszedł do środka, kiedy pył opadł.
— Kurna, nazbierali tego gówna, że
głowa mała — fuknął.
Lucy podążyła za nim. Małe
pomieszczenie przypominające wielkościowo raczej łazienkę z mieszkania jej
rodziców, aniżeli tajną skrytkę grupy przestępczej. Dopiero gdy się lepiej
przyjrzała, pojęła, jak bardzo się myliła. Z trzech stron pokój był wypełniony
ustawionymi w równych rzędach kasetami. Wszystkie były oznaczone białymi
nalepkami na pudełkach. Data, rodzaj kary i nazwisko.
— Masz. — Gajeel rzucił jedną z kaset. —
Tylko nie zgub.
Pochwyciła kasetę. Nie powstrzymała się
od przeczytania napisu. Data zgadzała się — kilka dni po porwaniu, to
podejrzewała, ale nie spodziewała się ani nazwiska, ani kary.
— Samobójstwo, Strauss — przeczytała na
głos, aby Zeref mógł ją usłyszeć. — Lisanna, Mirajane i Elfman, czy oni…
— Tak — odpowiedział wprost Zeref. —
Obejrzyj, jeśli będziesz gotowa, a teraz jedziemy do Acnologii. Pewnie już nas
wyczekuje.
— A gdzie dokładnie jest dziadek? —
zainteresowała się Lucy.
— W swoim biurze pewnie… Nie ważne.
Idziemy.
Tym razem Zeref pociągnął za sobą Lucy.
Gajeel został jeszcze przez moment w tyle, by zamknąć składzik na kasety, a
potem do nich dołączył. Na dworze zagrzmiało. Mocny wiatr zaczął świstać przez
otwory w podpiwniczeniu. Lucy aż drżała na myśl, że nadchodzi kolejna burza.
Nie zwiastowała niczego dobrego, a szczególnie teraz, gdy planowała spotkać się
z Natsu. Już w głowie kłębiły się pomysły, jakiej wymówki użyć. Przecież chciał
jej pomóc, a ona uznała, że ucieczka to najlepsze rozwiązanie. Zawiodła go i
obawiała się, gdzie ten zawód może go doprowadzić.
Lucy wcisnęła do torebki kasetę i
okryła ją szalem. Później ją przejrzy — w samotności, kiedy nikt nie będzie
patrzył ani jej oceniał, ale przede wszystkim wtedy, gdy nikt nie wpłynie na
jej ocenę. Sama zdecyduje, co dalej. Na razie musiała podążać za innymi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz