Lucy rozciągnęła się po długiej jeździe samochodem.
Gdy była małą dziewczynką, droga do biura dziadka wydawała jej się krótka.
Często nie zdążyła dobrze doczytać z Lokim książeczki, gdy Koziorożec prosił
ją, by wysiadła. Wiele się zmieniło. Dawne puste peryferia miasta, dziś obrosły
biurowcami. Las wycięli. Garstka drzew została w okolicznym parku, który
nazwano na cześć dziadka „smoczą przystanią”. Jednak sam budynek, który
zajmował Acnologia, pozostał taki sam. Piął się na dziesięć pięter, z których
połowę zajmowały pokoje pracowników, drugą część stanowiły miejsca spotkań z
klientami. Sam dziadek miał swój własny kącik na trzecim piętrze, na samym
końcu korytarza.
Weszli do przestronnego budynku. Recepcjonistka
ukłoniła się nisko na widok Lucy.
— Witam, pani — odparła.
— Dzień dobry — powiedziała nieśmiało Lucy. — Czy
można przeszkodzić dziadkowi?
— Pan Acnologia jest w tej chwili zajęty, ale
poinformuję go o pani przybyciu.
— Dziękuję, ee… — Rozejrzała się za plakietką, by
poznać imię kobiety. — Pani jest?
— To Kyoka — przestawił ją Zeref. — Poproś szefa, by
się pospieszył, bo Lucy chce działać na własną rękę — ostrzegł ją.
Kyoka wyraźnie się spięła. Szybko podbiegła do
telefonu i zadzwoniła do Acnologii. Chwilę później obwieściła, że szef ich
wyczekuje. Lucy podziękowała skinieniem, lecz Kyoka odwróciła wzrok. Wróciła za
blat i przewróciła stos dokumentów, nim kolejna osoba weszła do budynku.
— Nienawidzi mnie? — spytała Zerefa.
— Pobiłaś Mard Geera — przypomniał jej. — I nie
martw się — dodał, nim zdążyła otworzyć usta. — Jest zła, przejdzie jej.
— Chciał mnie skrzywdzić.
— Wiem o tym i naprawdę nie mam ci za złe, że go
skrzywdziłaś — próbował ją przekonać, tyle że nadal wątpliwa w szczerość jego
słów. W tych ciemnych oczach kryło się coś, czego Lucy nie umiała odgadnąć. Z
jednej strony ufała Zerefowi, nawet widziała cień szansy na to, że się kiedyś
zaprzyjaźnią, ale dobrze zdawała sobie sprawę, że wykorzystuje ją. W ten czy
inny sposób.
Gajeel zatrzymał dla nich windę. Wsiedli. Łagodna
muzyczka zagrała w środku. Zeref zaczął postukiwać palcami o wyjęty telefon, a
Gajeel zatkał uszy, jakby piosenka zaczęła go ranić.
— Pop, grzech ludzkości. Kto to wymyślił? — oburzył
się.
— Wiesz, że właśnie kwestionujesz część sztuki w
dziejach ludzkości — zwrócił mu uwagę Zeref.
— Oczywiście, że wiem. W innych okolicznościach bym
tak nie narzekał.
Winda stanęła. Wyszli na korytarz, a trójka mężczyzn
powitała ich otwarcie. Jeden z nich wskazał dłonią, by podążyli wraz z nim.
Lucy opuściła wstydliwie głowę. Za ciemno, za ciasno, zbyt ponuro. Do mrocznych
przestrzeni fabryki zdążyła się przyzwyczaić, ale korytarz przytłoczył ją. Był
pusty i panowała w nim cisza.
Doszli do końca korytarza. Mężczyźni otworzyli
drzwi. Lucy, Gajeel i Zeref weszli do pokoju, a wejście chwilę później
zatrzasnęło się za nimi.
— Lucy, chciałaś się ze mną widzieć — odezwał się
Acnologia spod stosu papierów.
Chwycił kolejną kupkę i Lucy usłyszała tylko, jak
przybija na dokumentach pieczątkę. Nawet nie wychylił się, by na nią spojrzeć.
— Witaj, dziadku — przywitała się i podeszła. Gajeel
i Zeref zostali z tyłu. — Chciałam z tobą porozmawiać.
— Tak, tak… A o czym konkretnie, bo niekoniecznie rozumiem
powód twojej wizyty. Szczególnie tak wcześnie — dodał ciszej.
— Chodzi o Natsu.
— O Natsu… — powtórzył z zaciekawianiem w głosie.
Odłożył dokumenty na bok i wstał. Stanął przed rzędem okiem zajmujących całą
ścianę i westchnął ciężko. — Miasto jest takie spokojne, ale coraz więcej
pożarów ma miejsce. Moje sklepy są niszczone.
— To… — zaczęła, lecz dziadek gwałtownie jej
przerwał:
— Nigdy nie sądziłem, że ktoś będzie próbował mnie
zniszczyć, a przy okazji mi pomoże. Dzieciak sobie nie zdaje sprawy, ile ja z
ubezpieczenia kasy dostanę. — Zaśmiał się ciężko. — Głupi smarkacz. Myśli, że
podskoczy mi, ale myli się. Nie życzę gówniarzowi źle. Na złych rodziców trafił
i tyle. Dałem mu szansę, by wyrósł na porządnego człowieka.
Coś stuknęło. Lucy obejrzała się przez ramię. Zeref
przytrzymywał rękę Gajeela, która drżała. W zasadzie sam Gajeel drżał z
wściekłości. Trzymał spięte mięśnie twarzy, powstrzymywał się, lecz był na
granicy wytrzymałości.
— Co mu zrobisz, dziadku? — zapytała, aby zagłuszyć
syki Gajeela.
— Nic. Na razie nic — odpowiedział. — Obawiam się
jedynie Igneela. Wychodzi wkrótce. Chciałbym go dopaść, ale będzie zamieszanie
wokół jego wyjścia. Wyślę pewnie ostrzeżenie Natsu. Jak mówiłem, dzieciak
niekoniecznie zasłużył na los, który… — urwał i już nie dokończył.
Lucy domyśliła się, co chciał powiedzieć. …spotka jego ojca, pomyślała. Wzięła
głęboki wdech, ale nadal czuła przytłaczający ucisk w piersi. Ciężko jej było
oddychać, gdy w pokoju panował zaduch. Żadne z okien nie było otwarte, ktoś wyłączył
klimatyzację. Marzyła, by znaleźć się już poza budynkiem, ale przecież przyszła
do dziadka, by porozmawiać o Natsu.
— Chcę sama załatwić sprawę z Natsu — wyznała z
trudem. Serce łomotało jej w piersi jak szalone. Czuła się gorzej niż wtedy,
gdy czekała przed pokojem na wieści od Porlyusici. Niepewność zżerała ją od
środka.
— Słucham? — zdziwił się Acnologia. Zmarszczył
krzaczaste brwi i chwycił za złote pióro. — To że raz, Lucy, udało ci się
pokonać kogoś, nie znaczy jeszcze, że poradzisz sobie z całym światem.
— Natsu nie chciał mnie skrzywdzić. Chciał mnie uratować
— podkreśliła. — Dla niego liczy się moje zaufanie. Potrzebuje mnie. Teraz,
kiedy go… zraniłam, może zacząć działaś nieuważnie. Dziadku… — Z zawstydzenia
ukryła twarz w dłoniach. — Ja muszę coś zrobić. Kolejne sklepy są niszczone.
Jeszcze nikt nie zginął, ale co jeśli przeze mnie..
— Nie przez ciebie! — ryknął mężczyzna. — Ty. Ty.
Ty. Jesteś niewinna. Nie próbuj usprawiedliwiać tego gówniarza, tylko dlatego
że odrzuciłaś jego „pomoc”. Pewnie sam chciał cię gdzieś zawieść. Daję mu
szansę, ale nie będę ryzykował twojego zdrowia, a może i życia. Raz wystarczy.
Gajeel zacisnął szczękę tak mocno, że aż żeby mu
zazgrzytały.
— Naprawdę?! — wrzasnęła Lucy, nim Gajeel wybuchnął
gniewem. — Bo jedyną osobą, która ryzykowała moim zdrowiem i życiem, jesteś ty,
dziadku. Zleciłeś moje porwanie. Nic… — Załkała. — Nic cię nie usprawiedliwia… —
jej głos się załamał. — Wybaczyłam ci, dziadku, ale w zamian musisz mi dać
swobodę. Nie chcę dłużej żyć, jak dawniej. Mam dosyć uderzeń. Mam domyć tego,
że boję się z kimkolwiek zaprzyjaźnić. Porozmawiać. Natsu to szansa, bym się
nauczyła życia. Nie porwie mnie, a na pewno nie od razu. Igneel musi najpierw
wyjść z więzienia. Do tego czasu…
Acnologia przerwał jej głębokim westchnięciem.
— Dobrze — zgodził się.
Lucy otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
— Słucham? — dopytała się. Nie była pewna, czy
dobrze usłyszała.
— Zgadzam się — utwierdził ją w przekonaniu dziadek.
— Rób, co chcesz, ale tylko do dnia, w którym Igneel zostanie wypuszczony na
wolność. Nie. — Machnął ręką. — Masz trzy dni, nie więcej.
Podszedł do Lucy i położył jej masywne dłonie na
ramionach.
— Kocham cię i nie pozwolę, by znów stała ci się
krzywda. Gajeel, Zeref… — zwrócił się do ochroniarzy — macie ją chronić.
— Tylko że Natsu pewnie zna ich twarze — przypomniała
Acnologii.
— Pewnie tak — zgodził się zaskakująco łatwo. —
Dlatego będą cię obserwować z daleka. Ale miejcie czujność. Broń naładowaną.
Zabijajcie, jeśli trzeba. Ty Lucy… — Spojrzał na nią troskliwie. — Uważaj,
proszę. Nie narażaj się na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
— Obiecuję — i tych słów zamierzała się trzymać. Zrobi,
ile będzie mogła, a resztą już zajmie się dziadek. — Może w końcu nauczę się
uciekać.
— Oby. — Pocałował ją w czoło. — Nie mogę ciebie
stracić. Wystarczy, że przez dziesięć lat nie miałem z tobą kontaktu. Bałem
się, że znowu ktoś cię przeze mnie skrzywdzi.
— Nie musisz się tłumaczyć — powiedziała ciszej. —
Rozumiem.
Odsunęła się od Acnologii. Ten wrócił do pracy, nie
żegnając się z wnuczką. Odeszła w ciszy, która podążyła wraz z nią nawet na
korytarz. Za oknem słońce zaszło za chmurami. Zapowiadał się kolejny, burzowy
dzień. Jesień nadeszła. Nie powinna spodziewać się pięknej pogody, lecz w głębi
serca już tęskniła za słońcem. Deszcz oznaczał chłód i niepokój, a przecież
zbliżały się trudne chwile. Żałowała, że nie ma obok niej Lokiego.
Wystarczyłoby, że podałby jej dłoń i podtrzymał na duchu. Jednak była sama.
Zerefowi i Gajeelowi nie mogła w pełni ufać, tak samo dziadkowi. Bo za nimi
wciąż krył się cień, a za tym cieniem kłamstwo, w które udawała, że wierzy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz