poniedziałek, 10 czerwca 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 17 Jeżeli pamiętasz, to powiedz


LOKI
— A se umieraj — usłyszał ostry, kobiecy głos, a chwilę później poczuł delikatnie ukłucie w przedramię. Kobieta poklepała go po piersi. — Budzisz się czy jeszcze zamierzasz spać dalej „książę z bajki”? — zapytała sarkastycznym tonem.
Nie poznawał jej głosu. Chciał otworzyć oczy, przekonać się, że nie rozmawia z aniołem, ale powieki były zbyt ciężkie. Ciało jakby zamieniło się w ołów, więc nie zdołał poruszyć choćby palcem. Przełknął ślinę. Ile by oddał za szklankę letniej wody? Nawet nie potrzebował herbaty, kawy czy innego napoju. Wystarczyła zwykła kranówa, żeby nawilżyć suche gardło.
— Wody? — zaproponowała kobieta.
Miał ochotę się zaśmiać. Uwielbiał osoby, które umiały czytać w myślach — a przynajmniej w takich okolicznościach.
Żył. Wątpił, żeby w niebie proponowali wodę. Raczej udało mu się uniknąć śmierci i teraz gnił w szpitalu. Uchylił ostrożnie usta. Kobieta włożyła mu słomkę do ust. Wypił dosłownie łyk i zachłysnął się. Usłyszał stukot — odstawiła szklankę na blat.
— Żyjesz — powiedziała, jakby zrozumiała jego wątpliwości. — Nie martw się. Teraz raczej jesteś w dobrych rękach.
— L… — zaczął, lecz nim zdążył dokończyć, przerwała mu:
— Lucy jest cała i zdrowa. Lepiej martw się o siebie, bo nieźle oberwałeś. Miałeś szczęście. Tylko ramię, ale będzie bolało, jak cholera. Mam nadzieję, że to świetna nagroda za bezmyślność i głupotę. I nie bój się. Tylko jeden dzień wegetowałeś — kontynuowała, odpowiadając na wszystkie pytania, które przemknęły Lokiemu przez myśl. — Nawet nie straciłeś jakoś dużo krwi, dzieciaku. Głupota…
Pamiętał. Głos należał do doktor Porlyusici. Miał ochotę wyśmiać złośliwość losu. Natrafił na możliwie najgorszą i najlepszą lekarkę w całym Fiore.
— Jeśli właśnie pomyślałeś, że jestem „najgorszą i najlepszą” lekarką w Fiore, to lepiej zacznij się modlić do boga, w którego wierzysz… — odparła spokojnie. — I otwieraj te cholerne oczy, bo zaraz ci je wydłubię i nic już nie zobaczysz. Nie spodoba ci się ślepota, uwierz mi na słowo.
Posłusznie rozchylił powieki. Światło zalało go ze wszystkich stron. Było łagodne, więc przyzwyczaił się szybko. Otworzył oczy szerzej, ku uciesze pani doktor. Wyjęła z kieszeni ubrudzonego w jakiś smarach fartucha jednego papierosa i zapalniczkę. Odeszła kawałek. Stanęła na metalowe krzesło. Loki nie mógł nadziwić, w jaki sposób ta kobieta utrzymywała się w szpilkach po całym dniu pracy i jeszcze na krześle, które kiwało się nieustannie prawo i w lewo. Jednak dała radę. Zeszła na podłogę i przesunęła nogą krzesło, rysując jego nogę po całej podłodze. Pisk rozległ się po całym pomieszczeniu. Loki aż zadrżał z przerażenia.
 — Przepraszam — powiedziała cienkim głosem, a potem zaciągnęła się głęboko. Odetchnęła z ulgą. Dym uniósł się w górę i przemknął między kratami, które wcześniej otworzyła. — Nie przeszkadza ci? — zapytała, unosząc papierosa.
— Nie — szepnął niewyraźnie, choć gdy tak się zastanowił, to naprawdę w tym momencie nie miał ochoty wdychać tego obrzydliwego dymu.
— Wyglądasz jak zdechłe prosie — syknęła. Zgasiła papierosa o ścianę, a niewypaloną część schowała do kieszeni fartucha. — Niezła robota. Gratuluję. Przynajmniej Lucy ma się świetnie. Kurna, gdyby nie Zeref, to pewnie sama leżałaby w tym zawszonym pokoju.
— Co? — Słaby głos wydobył się z jego gardła. — Lu...
— Nie martw się o nią, jak już mówiłam. Pewnie niedługo tu wpadnie. Jest wściekła. — Parsknęła śmiechem. — Jak ma nie być? Staruszek nieźle nabroił, a ona o niczym nie wiedziała. Ty też jej nic nie powiedziałeś, prawda?
Nie umiał odpowiedzieć.
— Nie powiedziałeś. — Westchnęła. — Głupota…
Porlyusica nie musiała usłyszeć, by wiedzieć. Loki podejrzewał, że patrzy tymi swoimi naiwnymi oczkami z nadzieją, że nikt nie dostrzeże w nich kłamstwa. Po to właśnie nosił okulary przeciwsłonecznie — wyglądał modnie, a przy okazji nikt nie truł mu tyłka podejrzeniami. Teraz jednak kobieta widziała wszystko. Nic nie potrafił już ukryć.
— Trochę przekombinowałeś, wiesz?
Kiwnął delikatnie.
— Działałeś z resztą zabijaków, prawda?
Znów odpowiedział kiwnięciem.
— Nie zostawicie tego… — Pokręciła głową. — Dziwię się i się nie dziwię. Tak chyba miało być. Wchodzenie w gówno, które już dawno wyschło. Tylko nikt nie pomyślał, że w środku jest nadal mokre i śmierdzące.
W myślach zgodził się. Natsu i cała reszta „Fairy Tail” rozpoczęła na nowo coś, co dawno powinni zostawić za sobą. Milczenie trwało, ale oni narobili niepotrzebnego hałasu. Acnologia im nie wybaczy — tego jednego był pewien. Martwił się tylko, gdzie doprowadzą te kłopoty Lucy.
Puk, puk, rozległo się ciche pukanie.
Porlyusica otworzyła ciężkie, metalowe drzwi. Do środka weszła niepewnie Lucy. Uśmiechnęła się blado, a potem skłoniła nisko i krzyknęła:
— Przepraszam.
Zamrugał. Powoli przypominał sobie ostatnie chwile — nim zemdlał po postrzale. Raczej Lucy nie zrobiła niczego, za co powinna teraz przepraszać. Zapomniał? Pomylił się? A może, gdy umierał, coś się wydarzyło? Jednak zanim zdążył pomyśleć nad tym dłużej, Lucy dodała:
— Dziadek chce też przeprosić.
Ciałem Lokiego wstrząsnęło. Dziadek? Przeprosić?
Podniósł się ostrożnie — tyle, by mógł widzieć wejście. Mężczyzna o nienaturalnie zielonych, krótko przystrzyżonych włosach wkroczył pewnym krokiem do pokoju. Uniósł wysoko podbródek i rozejrzał się po pomieszczeniu. Unikał wzroku Lokiego za wszelką cenę.
— Miło… widzieć — odparł ciężkim, zmęczonym głosem.
Podwinął rękaw gładkiej, jasnoniebieskiej koszuli. Mięśnie ręki napięły się, a guziki ledwo utrzymały. Rozpiął je i westchnął z ulgą. Acnologia skończył w tym roku sześćdziesiąt lat, lecz jego twarz sprzeciwiała się starzeniu. Wyglądał może na czterdziestolatka, może mniej. Żadnej zmarszczki, siwe włosy zakrywała zielona farba. Spojrzenie wciąż było silne i władcze. Nie zmienił się.
— Dziadku, proszę. — Lucy szturchnęła Acnologię w bok. — Zachowuj się. To twoja wina.
— Moja? — zdziwił się.
— Tak, twoja. Najpierw kazałeś mnie porwać.
— Nie „porwać”, ale pokazać, że ten pieprzony Jude to diabeł wcielony.
— I przez ciebie postrzelili Lokiego.
— A on niemal zabił jednego z moich ludzi — rzucił ostrzejszym tonem.
— To byłam JA, nie on! — wrzasnęła Lucy, tracąc cierpliwość.
Fuknęła pod nosem i odsunęła się od Acnologii. Stanęła nad łóżkiem Lokiego. Chwyciła za jego dłoń.
— Loki został w to wciągnięty. Przeze mnie — dodała ciszej i opuściła głowę. Loki zauważył spływające po jej policzkach łzy. — To moja wina. I teraz jeszcze chcesz, dziadku, by cierpiał bardziej?
— Nie o to mi chodzi… On już…
— No dokończ! — przerwała mu. — Dokończ śmiało, ale jeśli to zrobisz, nigdy więcej się do ciebie nie odezwę.
— Lucy… — zaczął Acnologia, ale nie dokończył.
— Znowu porwanie. Dziesięć lat minęło. To nie była wina Lokiego. Dzisiaj chciał mnie uratować.
— I znowu nie dał rady! — Acnologia z wściekłości uderzył pięścią w ścianę. — Znowu naraził cię na niebezpieczeństwo. Nie obronił cię.
— Przynajmniej nie naraził mnie na niebezpieczeństwo. W przeciwieństwie do ciebie.
Acnologia miał rację, choć Loki cieszył się z obrony Lucy. Miło było widzieć, jak stawia czoła własnemu dziadkowi. Pewnie tylko ono miała taką władzę. Jednak jej słowa nie skreślały porażki. Dostał szansę, by udowodnić, że jest coś wart. Znowu zawalił sprawę.
— Lucy… — zaczął, ale zabrakło mu sił, by dokończyć. Głowa opadła mu bezwładnie na poduszkę. Porlyusica podeszła i poklepała go parę razy w policzek. Zamrugał na znak, że wciąż żyje. Oddychał słabo. Z trudem łapał kolejne wdechy, a ból w okolicach piersi zaczął promieniować w górę.
Acnologia prychnął. Usiadł na stołku, który wcześniej przesunęła Porlyusica.
— Mała rana, a piszczy jak baba — fuknął.
— Dziadku! — skarciła go Lucy. — Powiedz jeszcze jedno słowo, a obiecuję, że nigdy więcej się do ciebie nie odezwę.
— Lucy, chcę cię ochronić. Daj mi, proszę, szansę. Wiem, że skiepściłem sprawę…
— Skiepściłeś? — oburzyła się. — To twoja wina, że zostałam porwana. Nie? No to wyjaśnij mi dlaczego? Masz szansę!
Loki uśmiechnął się. Niewiele spał, ale Lucy zdążyła w tym czasie nabrać odwagi. Był z niej dumny, nawet bardziej niż sądziła. Tak łatwo przeciwstawiła się lękom i to bez jego udziału.
Poprawił się na łóżku. Ból trochę zelżał. Porlyusica zwiększyła dawkę środków przeciwbólowych, ale posłała mu ostre spojrzenie, które mówiło, że to ostatnia porcja. Oby wystarczyła na rozmowę, więcej nie potrzebował.
— Lucy, kochanie moje, ja naprawdę się staram — szepnął Acnologia. — Przecież jestem twoim ukochanym dziadziem. Kocham cię.
Lucy zacisnęła usta w wąską linijkę. Nim odpowiedziała na wyznanie dziadka, wzięła głęboki wdech.
— Wiem. Rozumiem. Kocham cię — odparła lakonicznie.
— Nie mogę ot tak ci wszystkiego teraz zdradzić — bronił się mężczyzna.
— Nie możesz? — Zaśmiała się. — Dziękuję, dziadku, ale ja w to już nie uwierzę. Powiesz, że to dla mojego „dobra”?
— Tak, zgadza się!
Lucy uniosła dłoń i dotknęła policzka.
— Mama też mnie biła dla mojego dobra — szepnęła niewyraźnie.
Stołek pękł, a Acnologia runął na podłogę. Nie przejął się tym jednak.
— Ja cię nie uderzę — zadeklarował.
— Mama to samo mówiła. Tata obiecywał, że zaczniemy nowe życie. Dziesięć lat temu kłamałeś w sprawie porwania. Loki też mi nie wyznał całej prawdy. Wystarczy. Po prostu wystarczy — mówiła spokojnym głosem, tak niepodobnym do niej.
— Acnologio — wtrąciła się nagle Porlyusica. Wyszła przed Lucy. Położyła dłoń na jej ramieniu i kazała usiąść. — Pracuję dla ciebie od wieków.
Aż taka stara jesteś?, cisnęło się Lokiemu na usta, ale nawet gdyby był w stanie mówić, nadal przemilczałby złośliwą uwagę.
— Każdego rannego ci zaszywałam — kontynuowała. — Nawet tym bachorem się zajęłam po tym porwaniu. Rozumiem, to ty tu rządzisz, ale nic mi już nie zostało. Możesz mnie zabić. Nic i nikt na tym nie straci, ale przestań w końcu być tchórzem i wyznaj temu dziecku prawdę. CAŁĄ. A mówiąc całą, mam na myśli całą.
— Ona… — zaczął, lecz Porlyusica mu przerwała:
— Przez całą, mam na myśli „CAŁĄ”. Wytrzyma. Dowie się tylko jak wielkim potworem się stajesz, gdy chronisz bliskich.
— O czym pani mówi? — odezwała się Lucy. Wstała i podeszła do dziadka. — O… O co chodzi? Z czym to ma związek? Ten cały Igneel… Wychodzi, prawda? Coś się ze mną teraz stanie? Pożary? Czy one…?
Odsunęła się. Zachwiała się na nogach, lecz w ostatniej chwili zdołała usiąść na łóżku. Loki przysunął bliżej swoją dłoń. Dotknął nadgarstka Lucy. Szybko pochwyciła go w mocnym uścisku. Głowę opuściła nisko, jakby chciała, by włosy zasłoniły jej twarz.
— Powiedz mi, dziadku… — mówiła dalej — co zrobiłeś? Igneel porwał mnie, ale tam była kobieta. Czy tylko ona? Czy tylko ona mnie porwała? Kto jeszcze tam był? Gdzie ci ludzie się podziali? Dziadku! Odpowiedz! — wrzasnęła przez łzy.
Loki ścisnął dłoń Lucy jeszcze mocniej. Brakowało mu sił, ale potrzebował ich, by oddać je Lucy. Chciał przeprosić, bo przecież wiedział o grzechach Acnologii. W tym momencie był jednak za słaby.
— Torturowałem ich, a potem zabiłem. Ich dzieci okaleczyłem — wyznał mężczyzna. — Czy to chciałaś wiedzieć?
— Ta kawiarnia… To te dzieci? — upewniła się.
— Tak. Czy coś jeszcze chciałaś wiedzieć? Czy teraz odwrócisz się ode mnie, jak twoja matka? Zrobiłem to wszystko dla was! — Wyciągnął z kieszeni plik banknotów. Rzucił je na ziemię i wysyczał przez zęby: — Gdy dawałem pieniądze, wszystko było w porządku. Gdy nie, to już źle. Zabrała mi cię. Jude mi cię zabrał, a ja naprawdę cię kocham, Lucy. Jesteś moją drogą wnuczką. Przecież Lucy to była moja żona. Lucy… — jego głos załamał się. Otarł mokrą twarz i wstał. Otworzył drzwi, po czym stanął w progu. — To przeze mnie zostałaś porwana. To przeze mnie znowu cierpiałaś. Pomyliłem się. Źle… Nie ważne. — Pokręcił głową. — Jeśli jest za późno, to chyba zrozumiem. Powiedz, jeśli coś ci trzeba. Ubrania. Szkoła. Znajomi. Co zechcesz. Jeśli Layla powie „nie”, to i tak ci pomogę. Obiecuję.
Wyszedł. Drzwi za sobą zatrzasnął.
— Loki, przepraszam — szepnęła. Pociągnęła rękę. Chciała wyrwać się z uścisku, ale Loki wykorzystał ostatnie resztki sił, by ją zatrzymać.
Uśmiechnął się, a przynajmniej wierzył, że ten uśmiech jeszcze mu wyszedł. Lucy zaśmiała się smutno.
— Idiota. — Porlyusica kopnęła w rozwalony stołek. — Piękne mi wyznanie. Jakby chciał cię od siebie odrzucić.
— Możliwe — przyznała jej rację. — Możliwe też, że już nie wytrzymał kłamstwa. Ale czy… — zawahała się. — Już nic.
— Nic, nic, nic… — Machnęła ręką. — Oj, weź, Lucy. Powinnaś wiedzieć. Nawet po to, żeby podjąć decyzję. Sama. Nikt i nic nie powinno cię do niej zmusić.
— Tylko że…
— Tak, tak — przerwała jej. — Rozumiem, że teraz ci się wszystko wydaje takie czarno—białe, ale jak sama widzisz, świat jest kolorowy. Nie warto zamykać się tylko w dwóch barwach.
— Ma pani rację — nie zabrzmiała szczerze. Loki słyszał w jej głosie tak silne kłamstwo, że aż zadrżał.
Ile chciał jej w tej chwili powiedzieć? Ile słów cisnęło się na usta, które za cholerę nie chciały się poruszyć?
— Może pójdziesz spać? — zaproponowała nagle Lucy.
— Zgadzam się — powiedziała Porlyusica, nim Loki zdążył choćby pomyśleć. — Zostałeś postrzelony. Potem jeszcze porozmawiamy. Postaram się przekonać Acnologię, żeby siadł i opowiedział wszystko. Choć on też pewnie domyśla się wielu spraw… — Wzrok skierowała na drzwi. — Wiele wtedy się wydarzyło i nadal nie jest jasne, jak w ogóle do tego doszło. Czyja to tak naprawdę wina… Ale czy ma to znaczenie? Ucierpiała na tym niewłaściwa osoba.
Porlyusica dotknęła policzka Lucy. Pogłaskała po głowie, a potem wyszła.
Lucy ścisnęła dłoń Lokiego. Nie puszczę cię — jakby powiedziała tym gestem. Mógł więc pójść spać. Oczy zamknęły się same. Był zmęczony, cholernie zmęczony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz