poniedziałek, 5 sierpnia 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 24 Jeśli masz gościa, nie przyjmuj go



Gray rozłożył się na krześle i wbił spojrzenie w brudny, zapaćkany sufit, na którym wciąż widniały ślady po jajkach, którymi w siebie kiedyś rzucali — starymi, zgniłymi, znalezionymi na śmietniku. Nie pamiętał, kto je wtedy przyniósł, pewnie Natsu, bo kto inny. Nie pamiętał również, jak zaczęła się bitwa jajeczna, ale dobrze kojarzył moment, w którym jedno z jaj trafiło Erzę. Nawet Lucyfer schowałby się na widok takiego szatana. Zaśmiał się. Tęsknił za tamtymi spokojnymi, radosnymi dniami, gdy martwił się o to, czy zdoła spłacić ostatnie raty pożyczki, którą zostawili im w spadku rodzice…
Chciał powrotu tamtych chwil, tyle że siedział i nic nie robił. Jakie lody? Jaki koperek? Marzył o odpoczynku, pięciu minutach dla siebie, ale pusta chałupa nic nie znaczyła. Nie było w niej przyjaciół — ciepłego uśmiechu, głupich, dziecinnych żartów i wspólnych marzeń. „Zbudujmy rodzinę” — powtarzali, lecz ta rodzina właśnie się rozsypywała.
Gray podniósł się. Złapał za kurtkę i pognał, w duchu licząc, że jeszcze zdąży dogonić Levy. Na szybko zamknął za sobą dom na klucz, a potem wybiegł z budynku, kierując się w stronę przystanku autobusowego. Nie sprawdził nawet godziny, ale pewnie zaraz miała autobus. Przyspieszył więc. Potrącił po drodze jakąś kobietę — przeprosił ją tylko cicho i pognał dalej. Z oddali zauważył siedzącą na przystanku Levy.
— Zaczekaj! — wrzasnął.
Dziewczyna, wraz z trzema innymi osobami czekającymi na przystanku obróciła w stronę Gray. Wstała i minęła obcych ludzi.
— Co znowu? — fuknęła, zakładając ręce na piersi.
Gray przystanął kawałek dalej. Nie mógł złapać wdechu. Przebiegł jedynie kawałek, a już nie miał na nic sił. Bał się także cokolwiek powiedzieć. Znowu coś palnie, znowu coś zrobi nie tak… Musiał się przemóc.
— Przepraszam za to, co powiedziałem — zaczął szybko. — Nie chciałem cię skrzywdzić. To był tylko taki odruch. Sądziłem, że cię zatrzymam. Gajeel… Boję się o ciebie. Umiesz o siebie zadbać, ale każdy potrafi do pewnego momentu. A co jeśli coś ci się stanie? Co jeśli jednak tego dnia będziesz słabsza? Jesteś moją rodziną, tak samo jak Erza, Natsu, Lisanna, Mirajane i inni. Straciłem już jedną rodzinę, nie mogę stracić i drugiej.
— I naprawdę musisz krzyczeć na środku ulicy? — zapytała ciszej, oglądając się przez ramię. Ludzie od razu odwrócili się, udając, że nic nie słyszą.
Gray machnął na nich ręką. Mogli sobie słyszeć, co tylko chcą. Nie przybiegł tu dla nich.
— To nic — odpowiedział w końcu. — Muszę coś zrobić. Nie mogę siedzieć bezczynnie, jakby w oczekiwaniu, że zdarzy się cud. Bo się nie zdarzy.
— Gray…
— Proszę, daj mi dokończyć. — Wziął na szybko głęboki wdech i kontynuował: — Boję się cholernie. I Natsu, i Lisanny. Oni za daleko z tym wszystkim zaszli, a Igneel wciąż nie wyszedł z więzienia. Boże, co oni planowali? — Złapał się za głowę.
— Gray…
— Czekaj. Czekaj. Czekaj. Jeszcze nie koniec. Wiem, nie jestem najlepszym przyjacielem, ale proszę nie odchodź. Jeśli masz się spotkać z Gajeelem, to zrób to. Bądź tylko ostrożna.
— Gray! — ryknęła. Przewróciła oczami, a potem złapała się za czoło. — Nie zachowuj się jak kobieta — szepnęła.
— Słucham? — zdziwił się.
— Weź wdech.
— Ale…
— Weź — rozkazała stanowczym głosem.
Gray zamknął usta. Z Levy nie mógł się już dłużej kłócić, więc wziął głęboki, porządny wdech, a potem kolejny i kolejny, aż przestał. Uśmiechnął się cierpko. Włożył ręce do kieszeni i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jakoś mu gorąco, a nałożył na siebie tylko jedna koszulę. Rozpiął ją szybko. Chłodny wiaterek przemknął po jego spoconym ciele, dając mu chwilowe ukojenie.
— Dlaczego się rozebrałeś? — spytała podejrzliwie Levy.
— Bo mi gorąco.
— Ok… Nie żebym miała cos przeciwko… — przyjrzała się dokładnie jego klacie — ale chyba ci ludzie zaraz wezwą policję. — Wskazała palcem za siebie.
Zacmokał ustami, a potem niechętnie się zapiął.
— Przepraszam — burknął pod nosem. — I za to, i za wcześniej.
— Nie ma problemu…
— Wyglądasz jak dziecko — przyznał, sądząc, że warto brnąc dalej w temat i wyjaśnić parę kwestii. — Jesteś niska, szczuplutka i nawet twarz masz młodziutką.
— Dzięki. — Przewróciła oczami. — Tylko od ciebie brakowało mi to usłyszeć.
— Ale cholerne dobrze śpiewasz — mówił dalej.
— Naprawdę?
— Masz parę w klacie. Na pewno Gajeelowi spodoba się twój wykon utworów Metalicany. Może nawet… — zawahał się na moment. — Może nawet znajdziesz szczęście. Oby. Nie wracaj tu. Przynajmniej na razie. Zbyt dużo problemów, ale postaram się to naprawić.
Levy przybliżyła się.
— I dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że wyznajesz mi wszystko po środku ulicy? — spytała szeptem.
— Tak — odpowiedział równie cicho, bez zastanowienia. Dopiero po chwili przyszło mu na myśl, że faktycznie nie wybrał najlepszego miejsca na rozmowę. — Przepraszam. Chyba się upiłem.
— Czym niby?
— Koperkiem?
Zmarszczyła czoło ze zdziwienia.
— Koperkiem — dopytała się na zaś.
— Nawąchałem. Zamiast lodów.
— Zamiast lodów? — pytała, dalej nie pojmując, o co mu chodzi.
Zaśmiał się cicho. Gray nie spodziewał się, że wymiana zdań okaże się taka zabawna.
— Chciałem zjeść w spokoju lody, a w środku znalazłem jedynie koperek.
— Kto niby je u was koperek? — Pokręciła głową. — Nie, to jakaś pomyłka. Przecież Erza nienawidzi zieleninki w czymkolwiek.
— Prawda! — Ucieszył się, że przyznała mu rację. — Ale skądś się wziął w zamrażarce. Przecież z zewnątrz nikt nie przyniósł pojemnika i nie podmienił go z lodami, prawda?
— Raczej nie — zgodziła się, choć w jej głosie wyczuł nutę niepewności. — Wiele rzeczy się działo, więc wątpię, by ktoś chciał ci zrobić na złość. Gray… — schyliła czoło, a potem musnęła policzek chłopaka kciukiem — uważaj. Też się martwię. To… To zaszło troszkę za daleko.
Autobus podjechał na przystanek.
— Idź już. — Odepchnął dłoń Levy i zaprowadził ją pod same drzwi autobusu. — Zadzwoń, kiedy wrócisz bezpiecznie z randki.
— Dobrze — obiecała, nim wsiadła do środka. Kupiła bilet i chwilę później odjechała.
Gray pomachał w stronę autobusu, choć Levy usiadła w pierwszym, wolnym miejscu i nawet nie obejrzała się za siebie. Jednak i tak był zadowolony. Rozmowa przebiegła pomyślniej niż się obawiał. Teraz tylko przyszło mu porozmawiać z Natsu — tylko inaczej niż do tej pory.
Wracając do mieszkania, zastanawiał się, jak zacząć i nie zniechęcić do siebie przyjaciela. Podstawowe, najbardziej logiczne argumenty nie działały. Był na nie całkowicie odporny, bądź wypierał z głowy oczywiste fakty. Lisanna go tym bardziej nie posłucha.
Czas się kończył. Za parę dni Igneel miał wyjść na wolność, a wszystko zanosiło się na to, że wielki plan, który opracował w więzieniu, się ziści. Acnologia nic z tym nie robił. Jego siła w mieście trochę zanikła, odkąd pojawiła się nowa władza. Poza tym sam mężczyzna zrobił się stary, a po porwaniu Lucy niepotrzebnie zwolnił większość zaufanych ludzi. Może nie miał już sił, by walczyć z Igneelem, a może czekał na odpowiedni moment.
Gray zatrzymał się na klatce schodowej. Nic się nie zgadzało. Dlaczego Igneel wciąż żył? Od kilku lat zadawał sobie jedno i to samo pytanie, jednak wraz z biegiem czasu, nie dostał na nie żadnej odpowiedzi. Raczej dochodziły kolejne wątpliwości. Teraz było najgorszej. Zostało już tylko parę dni od wypuszczenia Igneela na wolność. Nikt nie próbował go zatrzymać, nie zanosiło się, by miał dostać kulkę w łeb zaraz po przekroczeniu bramy więzienia…
Gray pobiegł za górę. Z pokoju zabrał telefon i zadzwonił do Natsu. Przez pierwsze sygnały nie odbierał, co doprowadziło Graya do szaleństwa. Musiał wiedzieć, co Natsu planuje ze swoim ojcem, a co gorsza, co właśnie robi z Liannną. Oby nie posunęli się zbyt daleko.
Dalej nie odbierał…
Rozłączył się. Telefon wcisnął do kieszeni, sycząc pod nosem i przeklinając cholernego Natsu, który wyłącza dźwięk w telefonie zawsze, kiedy jest potrzebny. No nic, sam musiał go znaleźć. Niekoniecznie słuchał przyjaciela, gdy opowiadał o swoich planach na dzień. Bądź co bądź, sam planował spędzić najbliższe godzin zajadając się lodami. Jednak musiał znaleźć w opakowaniu koperek i wszystko wzięło szlak. Jak znajdzie Natsu, to go obedrze ze skóry.
Pamiętał, że mówił cos o jakimś centrum handlowym i zakupach. Chcieli spędzić dzień z Lisanną, pójść do kina i zjeść w końcu coś niezdrowego i ciężkiego. Pewnie wybrali pizzę, zawsze ją kupowali na randkach. W mieście było tylko jedno centrum, ale czy faktycznie tam poszli? Nie miał pojęcia.
Złapał za klucze od mieszkania. Kurtkę zarzucił za siebie, gdy zobaczył, że za oknem się znowu chmurzy. Na stare, nieszczelne okna zaczęło kropić. Przez szpary aż czuł przemykający chłodny wiatr. Ile by oddał, żeby chociaż raz wyspać się w pokoju, w którym nie piździ za każdym razem, gdy tylko zawieje na zewnątrz.
Zaszeleściło, inaczej niż zawsze. Zbyt głośno. Zbyt mocno. Nie powinno, szczególnie że na dworze wiał leciutki wiaterek. Drzwi na pewno po sobie zamknął. Wrócił na zaś do przedpokoju i sprawdził, czy faktycznie tak uczynił. Zawiasy w drzwiach zaklekotały. Zatrzymał się pośrodku pomieszczenia, kiedy dreszcze przeszły przez całe jego ciało, podpowiadając, że co jest nie tak. Zatrząsł się. Chwycił za wazon i przysunął się bliżej ściany. Wziął głęboki wdech i ostrożnie wyjrzał zza futryny.
— Witam serdecznie, paniczu Grayu — odpowiedział mu ciepły głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz