Gray rozłożył się na krześle i wbił
spojrzenie w brudny, zapaćkany sufit, na którym wciąż widniały ślady po
jajkach, którymi w siebie kiedyś rzucali — starymi, zgniłymi, znalezionymi na
śmietniku. Nie pamiętał, kto je wtedy przyniósł, pewnie Natsu, bo kto inny. Nie
pamiętał również, jak zaczęła się bitwa jajeczna, ale dobrze kojarzył moment, w
którym jedno z jaj trafiło Erzę. Nawet Lucyfer schowałby się na widok takiego
szatana. Zaśmiał się. Tęsknił za tamtymi spokojnymi, radosnymi dniami, gdy
martwił się o to, czy zdoła spłacić ostatnie raty pożyczki, którą zostawili im
w spadku rodzice…
Chciał powrotu tamtych chwil, tyle że
siedział i nic nie robił. Jakie lody? Jaki koperek? Marzył o odpoczynku, pięciu
minutach dla siebie, ale pusta chałupa nic nie znaczyła. Nie było w niej
przyjaciół — ciepłego uśmiechu, głupich, dziecinnych żartów i wspólnych marzeń.
„Zbudujmy rodzinę” — powtarzali, lecz ta rodzina właśnie się rozsypywała.
Gray podniósł się. Złapał za kurtkę i
pognał, w duchu licząc, że jeszcze zdąży dogonić Levy. Na szybko zamknął za
sobą dom na klucz, a potem wybiegł z budynku, kierując się w stronę przystanku
autobusowego. Nie sprawdził nawet godziny, ale pewnie zaraz miała autobus.
Przyspieszył więc. Potrącił po drodze jakąś kobietę — przeprosił ją tylko cicho
i pognał dalej. Z oddali zauważył siedzącą na przystanku Levy.
— Zaczekaj! — wrzasnął.
Dziewczyna, wraz z trzema innymi
osobami czekającymi na przystanku obróciła w stronę Gray. Wstała i minęła
obcych ludzi.
— Co znowu? — fuknęła, zakładając ręce
na piersi.
Gray przystanął kawałek dalej. Nie mógł
złapać wdechu. Przebiegł jedynie kawałek, a już nie miał na nic sił. Bał się
także cokolwiek powiedzieć. Znowu coś palnie, znowu coś zrobi nie tak… Musiał
się przemóc.
— Przepraszam za to, co powiedziałem —
zaczął szybko. — Nie chciałem cię skrzywdzić. To był tylko taki odruch.
Sądziłem, że cię zatrzymam. Gajeel… Boję się o ciebie. Umiesz o siebie zadbać,
ale każdy potrafi do pewnego momentu. A co jeśli coś ci się stanie? Co jeśli
jednak tego dnia będziesz słabsza? Jesteś moją rodziną, tak samo jak Erza,
Natsu, Lisanna, Mirajane i inni. Straciłem już jedną rodzinę, nie mogę stracić
i drugiej.
— I naprawdę musisz krzyczeć na środku
ulicy? — zapytała ciszej, oglądając się przez ramię. Ludzie od razu odwrócili
się, udając, że nic nie słyszą.
Gray machnął na nich ręką. Mogli sobie
słyszeć, co tylko chcą. Nie przybiegł tu dla nich.
— To nic — odpowiedział w końcu. — Muszę
coś zrobić. Nie mogę siedzieć bezczynnie, jakby w oczekiwaniu, że zdarzy się
cud. Bo się nie zdarzy.
— Gray…
— Proszę, daj mi dokończyć. — Wziął na
szybko głęboki wdech i kontynuował: — Boję się cholernie. I Natsu, i Lisanny.
Oni za daleko z tym wszystkim zaszli, a Igneel wciąż nie wyszedł z więzienia.
Boże, co oni planowali? — Złapał się za głowę.
— Gray…
— Czekaj. Czekaj. Czekaj. Jeszcze nie
koniec. Wiem, nie jestem najlepszym przyjacielem, ale proszę nie odchodź. Jeśli
masz się spotkać z Gajeelem, to zrób to. Bądź tylko ostrożna.
— Gray! — ryknęła. Przewróciła oczami,
a potem złapała się za czoło. — Nie zachowuj się jak kobieta — szepnęła.
— Słucham? — zdziwił się.
— Weź wdech.
— Ale…
— Weź — rozkazała stanowczym głosem.
Gray zamknął usta. Z Levy nie mógł się
już dłużej kłócić, więc wziął głęboki, porządny wdech, a potem kolejny i
kolejny, aż przestał. Uśmiechnął się cierpko. Włożył ręce do kieszeni i dopiero
wtedy zdał sobie sprawę, że jakoś mu gorąco, a nałożył na siebie tylko jedna
koszulę. Rozpiął ją szybko. Chłodny wiaterek przemknął po jego spoconym ciele,
dając mu chwilowe ukojenie.
— Dlaczego się rozebrałeś? — spytała
podejrzliwie Levy.
— Bo mi gorąco.
— Ok… Nie żebym miała cos przeciwko… —
przyjrzała się dokładnie jego klacie — ale chyba ci ludzie zaraz wezwą policję.
— Wskazała palcem za siebie.
Zacmokał ustami, a potem niechętnie się
zapiął.
— Przepraszam — burknął pod nosem. — I
za to, i za wcześniej.
— Nie ma problemu…
— Wyglądasz jak dziecko — przyznał,
sądząc, że warto brnąc dalej w temat i wyjaśnić parę kwestii. — Jesteś niska,
szczuplutka i nawet twarz masz młodziutką.
— Dzięki. — Przewróciła oczami. — Tylko
od ciebie brakowało mi to usłyszeć.
— Ale cholerne dobrze śpiewasz — mówił
dalej.
— Naprawdę?
— Masz parę w klacie. Na pewno Gajeelowi
spodoba się twój wykon utworów Metalicany. Może nawet… — zawahał się na moment.
— Może nawet znajdziesz szczęście. Oby. Nie wracaj tu. Przynajmniej na razie.
Zbyt dużo problemów, ale postaram się to naprawić.
Levy przybliżyła się.
— I dobrze zdajesz sobie sprawę z tego,
że wyznajesz mi wszystko po środku ulicy? — spytała szeptem.
— Tak — odpowiedział równie cicho, bez
zastanowienia. Dopiero po chwili przyszło mu na myśl, że faktycznie nie wybrał
najlepszego miejsca na rozmowę. — Przepraszam. Chyba się upiłem.
— Czym niby?
— Koperkiem?
Zmarszczyła czoło ze zdziwienia.
— Koperkiem — dopytała się na zaś.
— Nawąchałem. Zamiast lodów.
— Zamiast lodów? — pytała, dalej nie
pojmując, o co mu chodzi.
Zaśmiał się cicho. Gray nie spodziewał
się, że wymiana zdań okaże się taka zabawna.
— Chciałem zjeść w spokoju lody, a w
środku znalazłem jedynie koperek.
— Kto niby je u was koperek? —
Pokręciła głową. — Nie, to jakaś pomyłka. Przecież Erza nienawidzi zieleninki w
czymkolwiek.
— Prawda! — Ucieszył się, że przyznała
mu rację. — Ale skądś się wziął w zamrażarce. Przecież z zewnątrz nikt nie
przyniósł pojemnika i nie podmienił go z lodami, prawda?
— Raczej nie — zgodziła się, choć w jej
głosie wyczuł nutę niepewności. — Wiele rzeczy się działo, więc wątpię, by ktoś
chciał ci zrobić na złość. Gray… — schyliła czoło, a potem musnęła policzek
chłopaka kciukiem — uważaj. Też się martwię. To… To zaszło troszkę za daleko.
Autobus podjechał na przystanek.
— Idź już. — Odepchnął dłoń Levy i
zaprowadził ją pod same drzwi autobusu. — Zadzwoń, kiedy wrócisz bezpiecznie z
randki.
— Dobrze — obiecała, nim wsiadła do
środka. Kupiła bilet i chwilę później odjechała.
Gray pomachał w stronę autobusu, choć
Levy usiadła w pierwszym, wolnym miejscu i nawet nie obejrzała się za siebie.
Jednak i tak był zadowolony. Rozmowa przebiegła pomyślniej niż się obawiał.
Teraz tylko przyszło mu porozmawiać z Natsu — tylko inaczej niż do tej pory.
Wracając do mieszkania, zastanawiał
się, jak zacząć i nie zniechęcić do siebie przyjaciela. Podstawowe, najbardziej
logiczne argumenty nie działały. Był na nie całkowicie odporny, bądź wypierał z
głowy oczywiste fakty. Lisanna go tym bardziej nie posłucha.
Czas się kończył. Za parę dni Igneel
miał wyjść na wolność, a wszystko zanosiło się na to, że wielki plan, który
opracował w więzieniu, się ziści. Acnologia nic z tym nie robił. Jego siła w
mieście trochę zanikła, odkąd pojawiła się nowa władza. Poza tym sam mężczyzna
zrobił się stary, a po porwaniu Lucy niepotrzebnie zwolnił większość zaufanych
ludzi. Może nie miał już sił, by walczyć z Igneelem, a może czekał na
odpowiedni moment.
Gray zatrzymał się na klatce schodowej.
Nic się nie zgadzało. Dlaczego Igneel wciąż żył? Od kilku lat zadawał sobie
jedno i to samo pytanie, jednak wraz z biegiem czasu, nie dostał na nie żadnej
odpowiedzi. Raczej dochodziły kolejne wątpliwości. Teraz było najgorszej.
Zostało już tylko parę dni od wypuszczenia Igneela na wolność. Nikt nie
próbował go zatrzymać, nie zanosiło się, by miał dostać kulkę w łeb zaraz po
przekroczeniu bramy więzienia…
Gray pobiegł za górę. Z pokoju zabrał
telefon i zadzwonił do Natsu. Przez pierwsze sygnały nie odbierał, co
doprowadziło Graya do szaleństwa. Musiał wiedzieć, co Natsu planuje ze swoim
ojcem, a co gorsza, co właśnie robi z Liannną. Oby nie posunęli się zbyt
daleko.
Dalej nie odbierał…
Rozłączył się. Telefon wcisnął do
kieszeni, sycząc pod nosem i przeklinając cholernego Natsu, który wyłącza
dźwięk w telefonie zawsze, kiedy jest potrzebny. No nic, sam musiał go znaleźć.
Niekoniecznie słuchał przyjaciela, gdy opowiadał o swoich planach na dzień.
Bądź co bądź, sam planował spędzić najbliższe godzin zajadając się lodami.
Jednak musiał znaleźć w opakowaniu koperek i wszystko wzięło szlak. Jak
znajdzie Natsu, to go obedrze ze skóry.
Pamiętał, że mówił cos o jakimś centrum
handlowym i zakupach. Chcieli spędzić dzień z Lisanną, pójść do kina i zjeść w
końcu coś niezdrowego i ciężkiego. Pewnie wybrali pizzę, zawsze ją kupowali na
randkach. W mieście było tylko jedno centrum, ale czy faktycznie tam poszli? Nie
miał pojęcia.
Złapał za klucze od mieszkania. Kurtkę
zarzucił za siebie, gdy zobaczył, że za oknem się znowu chmurzy. Na stare,
nieszczelne okna zaczęło kropić. Przez szpary aż czuł przemykający chłodny
wiatr. Ile by oddał, żeby chociaż raz wyspać się w pokoju, w którym nie piździ
za każdym razem, gdy tylko zawieje na zewnątrz.
Zaszeleściło, inaczej niż zawsze. Zbyt
głośno. Zbyt mocno. Nie powinno, szczególnie że na dworze wiał leciutki
wiaterek. Drzwi na pewno po sobie zamknął. Wrócił na zaś do przedpokoju i sprawdził,
czy faktycznie tak uczynił. Zawiasy w drzwiach zaklekotały. Zatrzymał się
pośrodku pomieszczenia, kiedy dreszcze przeszły przez całe jego ciało,
podpowiadając, że co jest nie tak. Zatrząsł się. Chwycił za wazon i przysunął
się bliżej ściany. Wziął głęboki wdech i ostrożnie wyjrzał zza futryny.
— Witam serdecznie, paniczu Grayu —
odpowiedział mu ciepły głos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz