sobota, 9 kwietnia 2016

[Smocze Królestwo] Rozdział 25


Z trudem utrzymując stałą pozycję na falującym statku, dziękował wszystkim bogom za to, że jego choroba nie daje się we znaki. Nawet nie próbował wyobrażać sobie siebie samego w takiej sytuacji.
Kiedy dostał się na pokład, zauważył, że deszcz nieustannie trzepocze o drewniane i metalowe części statki, dudniąc głośnym dźwiękiem. Gdzieś w oddali słychać było huczące grzmoty, które objawiały się w postaci złocistego światła, rozświetlającego w ciągu chwili ciemne niebo.
Patrząc na siłujących się załogantów, od razu ruszył im z pomocą. Cały w wodzie dotarł do kolegów i pociągnął za linę, trzymając za maszt, który z trudem utrzymywał się przy porywistym wietrze. Matka natura była okrutna i bezlitosna. Brała wszystko, co tylko znajdowało się na statku, włącznie z ludźmi, którzy z trudem walczyli o własne życia. Twardo trzymając się pokładu, błagali w duchu, aby ten koszmar się zakończył, lecz z upływem czasu tylko bardziej narastało uczucie niepewności, gdy wszystko wydawało się potęgować do nieznanych im rozmiarom.
Natsu patrzył na to zdarzenie z przerażeniem wyrysowanym na twarzy. Nie sądził, że sama natura może być tak potężna. Jeszcze kilka miesięcy temu o wszystko oskarżyłby jakiegoś maga, lecz teraz już wiedział, czego naprawdę ma się obawiać.
— LĄDUJEMY! — rozległ się donośny krzyk kapitana, który zrozumiał, że dalsze próby utrzymania właściwego kursu są daremne.
Pomagając kolejnym towarzyszom, sam walczył o statek, nieustannie narzekając pod nosem.
— Wydałem tyle kasy nie po to, by teraz użerać się z cholerną burzą — syczał, przygotowując się do lądowania.
Znajdowali się coraz niżej, lecz to wcale nie oznaczało, że udało im się uciec przed szalejącymi wiatrami. Znosiło ich na nieznane tereny, przez co mogło ich to kosztować później dużo więcej czasu niż mogli się spodziewać. Lecz ich życia były ważniejsze.
Pioruny trzaskały w oddali, powodując strach u rabusiów nie mniejszy niż na ogromnych wysokościach.
Prosząc, by to był już koniec, trzymali się z całych sił swoich pozycji, licząc, że w końcu uda im się szczęśliwie dotknąć ziemi.
Sam Dragon dziękował sobie, że nie pozwolił Lucy wejść do tego piekła. Nawet nie wyobrażał sobie, co mogłoby się jej stać, gdyby tutaj była.
Potrząsnął głową i powrócił do rzeczy, które były obecnie priorytetowe.
Ręce piekły go od nieustannego trzymania liny, a mięśnie dokładnie dawały znać o swoim istnieniu. Każdy, nawet ten najmniejszy pokazywał, że ma swoją rolę do odegrania, pulsując równomiernie przy nawet najmniejszym jego napięciu. Po czole spadał pot zmieszany z kropelkami wody, która już dawno oblepiła całe ciała marynarzy.
 Ląd zdawał się być coraz bliżej nich. Ich twarze, pełne nadziei, patrzyły na skrawek ziemi, która mogłaby być dla nich wybawieniem. Niczym na otwartym morzu, walczyli z potęgą żywiołów, nie chcąc zostać przez nią pokonani.
Niespodziewanie z gęstwiny drzew wyskoczyła dość pokaźnych rozmiarów rezydencja, na którą właśnie pędzili. Nie mogą już w tej chwili powstrzymać statku, pociągnęli jeszcze raz za cumy, próbując lekko zmienić kurs statku. Doświadczeni niebiańscy żeglarze znali bardzo dobrze układ trajektorii lądowania i możliwość manipulacji tak ogromną bestią.
— Cholera! — przeklął Natsu, zdając sobie sprawę, że krew wsiąka w splot, coraz bardziej mu się wyślizgując. Nie był on jednak jedynym. Cała załoga od dawna toczyła bitwę ze swoimi organizmami, wystawiając je na wysiłek poza ich możliwości.
Wnet zerwał się kolejny powiew, który całkowicie zmienił położenie statku, dając tym samym idealną szansę na uniknięcie stojącego pod nimi domu.
Zahaczając powoli o kolejne wyrwy trawy, modlitwą wspierali kochany statek, aby w końcu zatrzymał się. Ściskali wodze ostatkami energii, aż w końcu nastąpił ten moment, gdy rąbnęli o dość duże drzewo, całkowicie wżynając się w ziemię.
— W końcu! — krzyknął radośnie Natsu, mogąc nareszcie odetchnąć z ulgą.
Puścił liny, które wbijały mu się w skórę dłoni, i upadł na drewniane łącza z trudem łapiąc oddech. Nie tylko on, a także reszta załogi, postanowiła w ten sposób postąpić.
Była to ciężka noc. Stanowiła wyzwanie, którego do tej pory nie doświadczyli. Lecz było to dla nich niezwykłą nauką, której już woleli nie powtarzać.
— Żyjecie? — Po pokładzie rozniósł się wrzask zaniepokojonej Lucy.
Widząc padniętych towarzyszy, bezzwłocznie podążyła w ich stronę. Ktoś mógł potrzebować pomocy medycznej, a ona jako jedyna był w stanie cokolwiek działać. Nawet sam Musica, który zazwyczaj niechętnie brał się do tak brudnej roboty, teraz po odważnym boju leżał padnięty niedaleko Kurtisa, wyglądającego na wypoczętego w porównaniu do reszty mężczyzn.
Kiedy dotarła do Natsu, ujrzała jego zakrwawioną rękę, która wymagała natychmiastowego opatrunku. Tak sama sytuacja wyglądała u ludzi, którzy razem z nim walczyli dzielnie w żywiołem, ponosząc lekkie, lecz niebezpieczne uszczerbki na zdrowiu. Jeśli rana zostałaby zainfekowana, nikt nie mógł przewidzieć co się wydarzy w obcym kraju, gdzie panowało wiele nieznanych chorób.
— Biedacy — szepnęła, przemywając skórę i nakładając na nią świeże bandaże.
— Dzięki, Lucy — odparł Dragon, marząc o dobrym jadle i wypoczynku.
Nikt nie wiedział, ile dokładnie czasu minęło od rozpoczęcia burzy. Tak długo walczyli z niebiosami, że całkowicie stracili rachubę. Sądzili, że najprawdopodobniej jest noc, skoro na dworze panuje mrok, lecz mogłyby to być jedynie pozory, a nie prawda.
— Czy wszystko w porządku? — Rozległ się donośny krzyk, dobiegający z okolic pola, na którym znajdowała się rezydencja. W ciemnościach dało się ujrzeć sylwetkę jakiegoś człowieka, trzymającego w dłoniach świecę, choć była ona na tyle niewyraźna, że nikt nie mógł dokładnie przyjrzeć się osobnikowi.
— Nikt nie zginął, ale mamy tu głodnych i wymęczonych marynarzy — rzekł Kurtis, schodząc na miękki ląd. Jako zastępca kapitana miał obowiązek dowiedzieć się kim jest mężczyzna i czego od nich chce. Sam odczuwał nocne igraszki w kościach, lecz w porównani do innych załogantów nie mógł tak bardzo narzekać.
Kiedy Kurtis znikł w mrokach nieznanej pory dnia, wszystkich ogarnął strach i niepewność. Nie mogli być przy swoim przyjacielu, ani wspomóc go, gdyby sytuacja okazała się kryzysowa. Z ręką na piersi prosili cicho, aby wrócił cały z dobrymi wiadomościami.
Czas mijał, lecz on się nie zjawiał. Nikt nie potrafił przewidzieć, co za kilka minut się wydarzy. Choć znali swojego wice kapitana i jego ogromną moc, to wciąż wątpliwości targały ich sercami.
Kiedy jednak ujrzeli charakterystyczny blask ostrzy Kurtisa, wiedzieli, że nic mu nie grozi. Ten prosty sygnał był dla nich znakiem, dzięki któremu mogli w końcu odetchnąć z ulgą.
Jednak sam Kurtis pojawił się dopiero jakieś dziesięć minut po wykonaniu charakterystycznego gestu, mając dość dziwną i niepospolitą minę, jak na samego siebie, która mogła jedynie świadczyć o wątpliwościach. Rozmyślając, zapewne nad słowami tajemniczego człowieka, podszedł do szefa i wyszeptał mu coś na ucho.
Cała załoga w niecierpliwości czekała na wiadomości, nie mogąc znieść tego ciężkiego uczucia niewiedzy.
— Moi drodzy — zaczął niespodziewanie Musica — zostaliśmy zaproszeni do rezydencji w gościnę.
Była to dość zaskakująca informacja, która po raz kolejny wstrząsnęła ludźmi, otulającymi pokład.
Sama Lucy i Natsu nie wiedzieli, co mają myśleć o ludziach z willi. Z jednej strony marzyło im się dostać pod ciepłe i wygodne łóżka po obfitym posiłku, lecz z drugiej czuli w tym wszystkim jakiś haczyk, którego świadomość istnienia tkwiła także w pozostałych towarzyszach.
— Idziemy — oświadczył kapitan statku, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. Oczywiście sam miał pewne obawy, ale dla dobra członków załogi próbował je zignorować.
Mężczyźni niechętnie podnieśli się, zaczynając czołgać się w kierunku zadbanej, eleganckiej rezydencji, która z bliska wyglądała dużo mroczniej i poważniej niż podczas lotu z góry. Lucy przypominały się dawne czasy, w których takie miejsce mogła nazywać domem.
Przechodząc przez ogromne, hebanowe drzwi, rozglądali się wokoło, szukając ewentualnych pułapek, które mogły niespodziewanie ich zaskoczyć. Lecz żadna z osób nie dojrzała nawet najmniejszej zapowiedzi oszustwa, więc z większą ufnością weszli do korytarza, który w pełni był oświetlany przez świece, przymocowane do ściany do kolorze jaśminu. Na ziemi leżał bordowy, niezwykle ozdobny dywan, który oblepiał całą długość holu.
— Witam serdecznie! — powitał ich lokaj, ubrany w zwyczajny, czarny garnitur. Włosy miał zebrane do tyłu w mały, zgrabny kucyk, który podtrzymywał czarno—szare kosmyki. Nie był starszy od Hughesa, choć siwizna świadczyła zupełnie o czym innym. Patrzył na gości tym przenikliwym i surowym wzrokiem, lustrując ich od góry do dołu.
— Dzień dobry, a może dobry wieczór… noc… — zaplątał się Musica, wychodząc przed kompanię.
— Zapraszam do stołu — oświadczył lokaj, wskazując dłonią na salon, który znajdował się dokładnie po ich prawej ręce.
Spojrzeli na siebie, po czym puścili przodem swoich przedstawicieli, by poznać gospodynię, która raczyła ich ugościć w tak niesprzyjających okolicznościach.
Część załogi, w który w skład wchodzili Musica, Natsu, Lucy i Kurtis, poszła we wskazanym kierunku, dochodząc do bardziej urządzonego pokoju, który obfitował najróżniejsze obrazy, porozwieszane na wszystkich ścianach. Na środku pomieszczenia widniał rozstawiony stół, przy których siedziała młoda dziewczyna o srebrnych włosach i delikatnych rysach twarzy. Ubrana w złocistą suknię z bufiastymi rękawami przeszywała wzrokiem nowopoznanych ludzi tymi szarymi oczami. Nic w jej wyglądzie tak mocno nie zaskakiwało, jednak niespodziewaną dla gości rzeczą był fakt, że owa dama spoczywała na metalowym wózku.
— Jestem Melody de Lavish. Miło mi poznać — odezwała się jako pierwsza, wyjeżdżając przed gości.
— Nam również. — Kurtis ukłonił się lekko, po czym podszedł do panienki i ucałował jej dłoń, które oplatały białe, koronkowe rękawiczki. — Bardzo dziękujemy za przyjęcie do swego domu. Niewspółmierna to dla nas pomoc.
Zachichotała, przystawiając palce do ust.
— Dla mnie to ogromna przyjemność mieć zabawę z wami. — Założyła krótkie końcówki za ucho. — Proszę, siadajcie do stołu. — Wskazała ręką na potrawy, zachęcając jak najbardziej do spełnienia jej życzenia.

9 komentarzy:

  1. Jakie boskie zakończenie rozdziału, kochana! Bardzo to się mnie podobało. Wygląda na to, że na next będzie trzeba najwidoczniej poczekać. Nie szkodzi, ja na pewno poczekam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, ale wiecie... Powiem Ci, że w życiu bywa różnie. Wystarczy, że szybko skończę WoC i napiszę sporo rozdziałów PACa i już mam cas na Sk.

      Usuń
  2. Cóż mogę powiedzieć po tym rozdziale? Na pewno jedno: końcówka świetna i nurtująca ;)
    Nic nie szkodzi, że na następne rozdziały trzeba będzie czekać, bo mogę ci obiecać, że ja na pewno skomentuje jak dodasz nowy rozdział nawet po paru miesiącach :D Więc ucz się na spokojnie i na razie nie myśl o nowych rozdziałach :)
    Powodzenia w nauce! ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, ale szkoda mi zostawiać bloga... :( Dlatego zobaczę. Nie wolno planować, bo zazwyczaj nic nie wychodzi :)

      Usuń
  3. Boski rozdział czytałam na jednym tchu :D! Nie szkodzi, że będę musiała czekać na następny rozdział ;) Będę i tak co jakiś czas sprawdzać czy nie jest coś dodane bo życie często zaskakuje. Czasami dobrze, czasami źle, ale potrafi ^^

    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tu się zgadzam! Dziękuję bardzo i mam nadzieję, że jednak miło uda mi się Was zaskoczyć! ;)

      Usuń
  4. Cudowny *-*
    Czekam na następny.
    Zapraszam do mnie.
    http://storybycanary.blogspot.com

    Canary xoxoxox

    OdpowiedzUsuń
  5. końcówka rozdziału jest z teraźniejszośći przy przeszłosci?

    OdpowiedzUsuń