poniedziałek, 31 grudnia 2018

[Pozory czasem mylą] Rozdział 2 Gdy gniew okala rozpacz



Przebiegła przez przejście dla pieszych, słysząc za sobą niosący się głos starszej kobiety, która mówiła coś o czerwonym świetle. Lucy zignorowała ją. Samochód zatrąbił, a opony zapiszczały, gdy zahamował w ostatniej chwili.
— Przepraszam. — Skinęła głową i ruszyła dalej.
Czuła, jak z każdym krokiem traci siły. Nogi stawały się giętkie, niepewne tego, czy zaniosą ją na miejsce zanim upadną. Lucy sapała, a ból w klatce piersiowej potęgował się z kolejnym oddechem. W końcu padła. Uderzyła kolanami o chodnik, po czym z trudem doczołgała się pod ścianę jakiegoś budynku. Oparła się plecami o chłodną ścianę i załkała.
Znowu przegrała z własnymi lękami.
Przez dwa lata uczyła się tolerować uśmiechy, przez trzy kolejne zaakceptować je, a ostatnie pięć lat przyniosło zapomnienie. Jednak wszystko się zmieniło. Jeden uśmiech — łudząco przypominający uśmiech tamtej kobiety — zniszczył wszystko.
Lucy przetarła rękawem bluzy, który zresztą ociekał wodą, mokre czoło — było gorące. Zdawała sobie sprawę, że im dłużej będzie siedzieć w tej ulewie, tym prędzej pochoruje się na kilka dni. Zegarek wskazywał właśnie czwartą trzydzieści pięć. Jednak nie znajdowała już w sobie żadnych sił, a tym bardziej chęci, by wrócić do domu.
Zacisnęła pięść i walnęła nią o ścianę, zbierając sobie z knykci skórę.
— Szlag! — syknęła, łapiąc się za obolałą rękę. Skuliła się i zacisnęła szczękę tak mocno, że aż zęby zazgrzytały. — Idiotko…
Zdjęcie opadło na zalany chodnik. Całkowicie o nim zapomniała, choć jakimś cudem zatrzymała przy sobie, kiedy gaz pieprzowy opuściła, uciekając przed nieznajomym. Dalej nie rozumiała, dlaczego je wzięła. Z litości? Chciała tylko znaleźć się jak najdalej od tamtego chłopaka. Tak, teraz pamiętała. Narzucał się jej i koniecznie chciał zapytać o jakiegoś „Szczęściarza”, którego zgubił dwa dni wcześniej.
Instynktownie sięgnęła po zdjęcie. Przetarła mokrą powierzchnię i ujrzała małego kotka o jasnoniebieskim futerku. Zaśmiała się. Zwierzątko wyglądało przesłodko. Miało może z pół roku, pyszczek wąski, a wąsy długie. Piękna kuleczka aż się prosiła, by ją podnieść i wycałować za wszystkie czasy.
Kiedyś marzyła o kotku. Jednak marzenia nigdy się nie ziściły. Na każdym kroku pojawiała się wymówka — z początku ze strony rodziców, a później sama zrozumiała, jak wielkie wydatki i odpowiedzialność wiążą się z opieką nad zwierzęciem. Choć nie ukrywała, z przyjemnością zajęłaby się zaginionym kotkiem nieznajomego.
— Szczęściarz — powtórzyła imię kota. Zgięła zdjęcie w pół i włożyła do torebki. Uśmiechnęła się, po czym wzięła kilka głębokich wdechów. Ręce przestały drżeć. Poruszyła palcami u stóp, rozumiejąc, że odrętwienie minęło.
Podskoczyła w miejscu, stając na równe nogi. Wyciągnęła ręce ku górze i wspięła się na palcach, przez chwilę rozciągając całe ciało. Bolały ją wszystkie mięśnie, ale ten ból sprawił, że strach odszedł w niepamięć. Widok uśmiechu chłopaka zbladł, a Lucy stopniowo odsuwała go w głąb umysłu. Nic się nie stało, to tylko złośliwy żart twojej głupiej głowy, pomyślała, ruszając w stronę domu.
Spóźniła się już piętnaście minut, więc przyspieszyła jak tylko mogła. Minęła trzy bloki i skinęła głową na widok starszej sąsiadki, która czekała na przystanku. Pobiegła dalej, nawet nie myśląc, by się zatrzymać. Aż wpadła na drzwi od budynku i zadzwoniła na domofon. Nie chciała marnować czasu, szukając kluczy w torebce.
— Lucu, to ty? — rozległ się głos w domofonie. — Lucy, odpowiedz!
— Tak, to ja mamo — rzekła cicho. Na tyle cicho, że mama mogła jej nie usłyszeć. Jednak gdy wyraźne westchnięcie przeszło przez głośnik, Lucy odetchnęła z ulgą.
Otworzyła drzwi, gdy rozległ się charakterystyczny pisk.
Miau, usłyszała zanim weszła. Spojrzała w prawo, potem w lewo, lecz ostatecznie wzruszyła ramionami, uznając, że jej się wydawało. Miau, rozległo się ponownie miauczenie. Tym razem obejrzała się przed ramię. Niebieski kotek wyskoczył zza ławki na środek chodnika. Łapki poślizgnęły się na mokrej powierzchni i zwierzątko upadło pyszczkiem prosto w kałużę. Lucy położyła torebkę w wejściu, aby drzwi nie zamknęły się za nią, i pobiegła, wyciągając kota z wody.
— Szczęściarz? — spytała, przymykając powieki z niedowierzaniem.
Miau, odezwał się kotek jakby na potwierdzenie. Lucy pogładziła jego chłodne, mokre futerko, które, jak się spodziewała, było gładkie i milusie w dotyku. Wystarczyła chwila, aby zakochała się w zwierzaku. Przesłodki pyszczek musnął o jej kciuka.
— No już, idziemy, idziemy.
Opatuliła malucha i weszła z nim do środka, nie mając serca, żeby zostawić go na deszczu. Nie wiedziała, jak zwierzę znalazło się w tej okolicy. Chłopaka nie kojarzyła z osiedla, choć znała już wszystkich mieszkańców, a zwierzak wydawał się za młody, by sam zabłądzić tak daleko. Tak, było w tym coś dziwnego, ale w tym momencie liczył się dla niej tylko kotek — wymarzony pupil, który łasił się do jej ręki z każdym schodkiem coraz bardziej. Zaprzestał dopiero, gdy znaleźli się pod drzwiami.
Lucy wzięła trzy głębokie wdechy. Spóźniła się, zbyt długo wchodziła po schodach, niosła niechciane zwierzę — wyliczyła, przygotowując się na jedną, słuszną odpowiedź mamy.
— Dziecko drogie, gdzie…
Drzwi rozwarły się, a w progu stanęła mama Lucy, Layla, ubrana jedynie w cienki szlafrok. Mokre włosy lepiły się do twarzy, szyi i pleców, a zwisający z jednego kosmyka wałek upadał coraz niżej i niżej, aż w końcu zleciał na chodniczek. Przerażanie rozszerzało oczy kobiety, która nieudolnie zasłoniła dekolt. Na całym ciele zdążyły się już pojawić dreszcze.
Kiwnęła, zaciskając szerokie usta. W milczeniu wróciła do mieszkania, zostawiając otwarte drzwi córce. Lucy posłusznie podążyła za matką, ściskając do piersi Szczęściarza.
— Jedenaście minut… — wyszeptała złowrogim, pełnym zawodu głosem. — Jedenaście minut — powtórzyła głośniej, zaciskając pięść ze złości. — Jedenaście minut. Mokra. Spóźniona. I… — spojrzała na kota — z jakąś przybłędą.
— Ja… — urwała, gdy dotarło do niej, że żadne wymówki nie pomogą. — Przepraszam — wydusiła z trudem.
— Przepraszasz? — stwierdziła pytająco, pokiwując głową. — Przepraszasz. Rozumiem, kochanie…
Layla podwinęła rękaw szlafroka i uniosła rękę. Lucy przymknęła powieki, pozostawiając je nieznacznie otwarte — tak, że widziała jedynie zamazany obraz. Zegar kuchenny zagrał ostrą melodyjkę, a Layla zamachnęła się i uderzyła Lucy w prawy policzek. Dziewczyna zatrzymała w sobie bolesny jęk. Zacisnęła zęby i stanęła wyprostowana, nastawiając lewy policzek. Layla jednak uśmiechnęła się blado. Objęła dłońmi twarz Lucy i przybliżyła ją do siebie. Pocałowała córkę w czoło. Przysunęła jeszcze bliżej i przytuliła, płacząc.
— Tak się cieszę, że nic ci nie jest — wyznała, gładząc córkę po włosach. — Nigdy więcej mi tego nie rób, a jeśli coś się stanie, zadzwoń, kochanie.
— Dobrze, mamo — obiecała, choć sama usłyszała, jak w jej głosie drżało kłamstwo. Z jakiegoś powodu wiedziała, że nie spełni tej obietnicy.
— No. — Odsunęła się i przetarła oczy. — Idę się ogarnąć. Ogarnę się i porozmawiamy. Nie odchodź. Nigdzie… Tym razem tylko prawy policzek. Lewy oby nie na kolejny raz.
— Rozumiem.
Pogładziła Szczęściarza po futerku, chowając w niebieskich włosach drżącą dłoń. Mama nie mogła jej zobaczyć, kiedy zaczęła kierować się w stronę łazienki.
— Nie. — Layla stanęła pośrodku przedpokoju. — Nie, nie, nie… Pomyliłam się, przepraszam.
Podeszła i, nim Lucy zdążyła się zorientować, Layla spoliczkowała ją, tym razem lewą stronę. Krzyknęła z bólu. Opuściła kotka i skuliła się przy ścianie, łapiąc za obolałą twarz. Jednak nadal nie pozwoliła łzom wypłynąć.
— Przepraszam — odezwała się Layla. — Pomyliłam się. Lewa strona też zasługiwała na moją pomoc. Pamiętaj, kochanie, tak bardzo cię kocham. Przepraszam, że zaniechałam uderzenia. A teraz przyłóż jakiś lód do twarzy i nastaw wodę na herbatkę.
Pożegnała Lucy ciepłym uśmiechem i tym razem zamknęła się w łazience.
Szczęściarz położył się tuż przy nodze dziewczyny. Zamiauczał, a Lucy uniosła go i przyłożyła do szyi. Obecność kotka koiła ją. Dzięki Szczęściarzowi mogła przeżyć ten wstyd. Zawiodła mamę i jej zaufanie. Nawet nie mamę, a Laylę.
— Chodź, dam ci trochę mleczka. Lubisz mleczko? — zwróciła się do kotka.
Nastawiła wodę w czajniku. Wyjęła mleko z lodówki i odkręciła. Potrząsnęła butelką — mleko okazało się zbyt gęste. Powąchała i faktycznie lekko śmierdziało, jednak uznała, że dla kota wystarczy. Nalała więc trochę do talerzyka i postawiła naczynie przy śmietniku. Szczęściarz zaczął chłeptać posiłek z przyjemnością.
— Dobry kotek.
Znów pogładziła kota po główce. Z wdzięczności zwierzę trąciło ją pyszczkiem.
Wyszła z kuchni i na moment zaszła do dużego pokoju. Już w progu buchnął w nią obrzydliwy smród, który nawet po kilkunastu miesiącach nie wywietrzał z pomieszczenia. Przyzwyczaiła się — a przynajmniej tak wydawało się do Lucy. Może to przez deszcz, a może stała się zbyt wrażliwa, ale obrzydliwy zapach przyniósł aż odruchy wymiotne. Przytkała usta i szybko wyjęła z szafki dwa ręczniki. Zdjęła z siebie większość ubioru, który rzuciła na podłogę, i okręciła się ręcznikiem. Z pokoju niemal wyskoczyła, choć smród wydawał się nieść za nią aż do kuchni.
— Błagam… — jęknęła, otwierając okno i wpuszczając świeże powietrze.
Odetchnęła ciężko. Wokół włosów okręciła drugi ręcznik. W tym czasie woda zagotowała się. Zalała dwa kubki — jeden z kawą, drugi z czerwoną herbatą. Nie czekając na to aż zaparzy się, napiła się wrzątku. Nieprzyjemne gorąco przeszło przez jej gardło, ale dzięki temu w moment jej żołądek uspokoił się.
Usiadła. Nawet pierwszego dnia, kiedy przyjechała wraz z rodzicami oglądać mieszkanie, ten zapach nie doprowadził jej do takiego stanu. Wynajmujący wyznał wtedy szczerze, że w dużym pokoju umarł starszy mężczyzna, którego znaleziono tydzień później. Dopiero wtedy gdy zapach zaniepokoił pozostałych mieszkańców bloku.
Jude i Layla zgodzili się bez wahania, Lucy niekoniecznie, ale w tamtym momencie nie miała prawa wyrazić sprzeciwu. Nie kiedy kilka tygodni wcześniej stracili wszystko — cały majątek, poplecznictwo, znajomych, a nawet i rodzinę. W milczeniu skinęła tylko głową i zamieszkała z rodzicami.
I to miejsce stało jej się domem…
Uśmiechnęła się blado, po czym wypiła resztę herbaty. Kubek odstawiła do zlewu. Właśnie zamierzała zabrać talerz od Szczęściarza, gdy drzwi łazienki otworzyły się. Layla poprawiła kremową sukienkę z wyszytymi u spodu liliami, którą nosiła jeszcze za czasów bogactwa Heartfiliów. Na pierwszym balu z okazji dziesiątych urodzin Lucy wyglądała przepięknie. Teraz już nie. Straciła dawny blask, seksowna figura odeszła w niepamięć, pozostawiając wiszący materiał na kościstym ciele kobiety. Lekki makijaż nie maskował głębokich zmarszczek i fioletowych worów pod oczami. Jedynie włosy pozostały te same — jasne, mocne i grube.
— Co to za okazja? — spytała Lucy i zaraz przypomniała sobie o talerzyku.
— Jude wcześniej wraca do domu — oświadczyła, poklaskując w dłonie. Uśmiechnęła się szeroko. Nagle zasłoniła twarz, jakby z zawstydzenia. — Pewnie myślisz, że to głupie, ale chcę w końcu… — wzruszyła ramionami — spędzić z nim czas. Przepraszam, jeśli będziemy ci przeszkadzać, ale…
— W takim razie życzę udanej nocy — przerwała Layli i puściła do niej jednoznaczne oczko. — Cieszę się twoim szczęściem… mamo — ostatnie słowo wydukała z trudem. Wolała wymówić imię matki. — Pięknie wyglądasz. Naprawdę prześlicznie.
— Trochę za luźna.
— Ale tylko troszkę.
Stanowczo za luźna, dodała w myślach, aby chociaż trochę wybaczyć sobie to kłamstwo.
— Dziękuję. — Layla nałożyła na suknię szlafrok. — Nie chcę poplamić się kawą.
— Tak.
— No, a teraz opowiadaj, skąd ten kot?
Na dźwięk tego głosu Lucy zadrżała. Dawno nie słyszała tego silnego, stanowczego tonu, który grzmiał niemal codziennie w ich dawnej rezydencji. Layla była niezadowolona, choć jeszcze wiele brakowało do kolejnego spoliczkowania. Jeszcze nie zasłużyła na litość własnej matki.
— W parku chłopak szukał kota. Zaginął. Dał mi zdjęcie i numer. Uciekłam, bo się go wystraszyłam. A potem spotkałam kota przed blokiem. — Spojrzała prosto na Laylę. — Zaginął — podkreśliła, jakby jedno słowo miało cokolwiek zmienić.
— Dlaczego cię wystraszył? — kontynuowała ciąg pytań. Lucy już wiedziała, do czego kobieta zmierza.
— Uśmiechnął się.
— Dlaczego ten uśmiech cię wystraszył?
— Był podobny do uśmiechu tamtej kobiety.
Layla złapała się za czoło.
— Lucy, my naprawdę nie mamy pieniędzy na leczenie — przypomniała córce.
— Nie potrzebuję leczenia.
— Tak, nie potrzebujesz — przyznała.
Wstała i wylała resztę kawy, prawie połowę kubka do zlewu. Wrzuciła naczynie do środka. Nie roztrzaskało się ani nie pękło, ale Lucy aż poskoczyła od hałasu, który rozległ się w kuchni. Layla przykucnęła i tym razem jedynie położyła dłonie na policzkach Lucy. Pogładziła je i odsunęła się, przenosząc wzrok na Szczęściarza.
— Oddasz temu nieznajomemu kotka i poprosisz, by jeszcze raz się uśmiechnął. Jeśli uciekniesz z krzykiem, będę bardzo zła. A teraz idź się pouczyć. — Wskazała ręką kierunek, w którym Lucy miała się udać. — Kota weź do pokoju i wsadź do pudełka z jakąś szmatą.
Lucy posłusznie podniosła się i wzięła Szczęściarza ze sobą, kiedy zaburczało jej w brzuchu. Nie zapytała o obiad. Layla wcale nie zapomniała o nakarmieniu własnego dziecka. Co więcej była w pełni świadoma, wymierzając karę, bo przecież nie pierwszy raz to się zdarzyło. Nie raz pytała o posiłek i za każdym razem słyszała ten sam werdykt. Idź do pokoju i się poucz, słowa matki zagrzmiały w myślach. I gdyby nie niesiony przez Lucy Szczęściarz, ręce już dawno opadłyby jej bezwładnie.

***

— I jak, Szczęściarz? Też troszkę głodny?
Lucy przeciągnęła się na fotelu, po czym zamknęła ostatnią książkę, z której powtórzyła sobie materiał na kolejne zajęcia. Wszystkie zeszyty spakowała do torby, a wcześniej czytaną powieść odłożyła na półkę, gdzie trzymała pozostałe pozycje z biblioteki. Zgasiła stojącą na biurku lampkę i usiadła na złożonej wersalce. Zatrzeszczała ostro, gdy tylko jej dotknęła. Lucy skrzywiła się, ale mimo to rozłożyła się na całej długości łóżka. Szczęściarza położyła obok siebie.
— Wiesz, że pierwszy raz przyprowadziłam przyjaciela do środka? — spytała zwierzę, jakby liczyła na odpowiedź. — Zazwyczaj to jestem tu… troszkę samotna — dokończyła przyciszonym głosem.
„Samotność” była zbyt prostym określeniem uczucia, które towarzyszyło Lucy wśród tych czterech ścian. Otaczała ją zewsząd pustka. Zabrakło pieniędzy na dywan do jej pokoju, firanki zabrano, gdy te z dużego pokoju zżółkły, na półkach stało kilka pozycji książek i jedna figurka złotego smoka — pamiątka ze szkolnej wycieczki po mieście. Nic więcej. Regały gromadziły jedynie kurz, a odkąd się wprowadzili nie wniosła do pokoju choćby jednej, nowej rzeczy. A tym bardziej nie sprowadziła nigdy żadnej koleżanki.
Jednak Szczęściarz wypełnił tę pustkę. Wierzyła, że jego pojawienie się to początek czegoś nowego — może nadchodzących zmian, może tego, że los się w końcu do niej uśmiechnie.
— Lucy! — zawołała Layla. — Chodź do kuchni na moment, musimy porozmawiać.
Rzuciła krótkie spojrzenie na Szczęściarza i pokręciła głową. Już dwa razy zasłużyła na gniew Layli. Wystarczyło. Włożyła kota do pudełka, prosząc go, by zachowywał się grzecznie i nigdzie nie wychodził. Jakby rozumiejąc, położył się w kącie i zasnął.
Lucy pobiegła do matki. Kątem oka spojrzała na zegar — dochodziła dwudziesta pierwsza, a Jude wciąż nie wracał.
— Słucham, mamo?
Layla podsunęła córce talerz z trzema kanapkami — chleb z masłem i cienkimi plasterkami sera. Zalała dwa kubki. Znów z kawą i czerwoną herbatą.
— Usiądź, kochanie — nakazała, wskazując na krzesło.
Posłuchała matki i usiadła.
— Mamo, czy coś się stało? — spytała zaniepokojona. Nigdy wcześnie nie zdarzyło się, by dostała posiłek przed śniadaniem. Jeszcze raz sprawdziła godzinę, by się upewnić. Wskazówka właśnie stanęła na godzinie dziewiątej, a Jude nadal nie wracał.
— A nic, nic, tak myślałam, że porozmawiamy. — Zacisnęła usta i przetarła oczy. Makijaż się rozmazał. — Trochę tu cicho, a wiesz…. Tak czas mija, wcześniej kazałam ci iść do pokoju, ale… — Ręka zadrżała jej. — Nic. Nic. Porozmawiajmy.
Wyłożyła na stół zdjęcie ze Szczęściarzem i numerem telefonu.
— Mam zadzwonić? — upewniła się Lucy.
— Tak, tak, oczywiście. Kotek zaginął temu chłopakowi, więc pewnie go szuka. Nawet teraz — dodała przyciszonym głosem. — Tak, zadzwoń zanim coś zjesz.
Wcisnęła Lucy telefon. Poklepała ją po wierzchu dłoni, jakby chcąc dodać odwagi, po czym się odsunęła. Nie chciała przeszkadzać ani ingerować. Lucy zaczęła zastanawiać się, czy właściwa kara właśnie się nie zaczęła? Bo przecież Layla nakazała jej zadzwonić. Samej rozwiązać problem, choć dobrze wiedziała, że nigdy wcześniej do nikogo nie dzwoniła.
W oczach matki nie znalazł się choćby cień zrozumienia. Nie zezwalała na sprzeciw. Lucy rozłożyła więc zdjęcie i wygładziła je, tak by żadne zagięcie nie zniekształciło wypisanych cyfr. Wystukała numer na klawiaturze. Nie zdołała jednak nacisnąć słuchawki i zadzwonić. Dwa razy spojrzała na Laylę, błagając, by załatwiła sprawę za nią. Kobieta założyła jedynie nogę na nogę.
Lucy kliknęła. Nie odbierz, nie odbierz, zaczęła prosić, zaciskając z całych sił powieki.
Słucham! — nie minął czwarty sygnał, gdy rozległ się głos z telefonu.
— Wwitam — zaczęła jąkliwie. — Ja z parku. Kot. Znalazłam. Szczęściarz.
To ty? Ta blondynka z parku? Znalazłaś Szczęściarza? To super! — wykrzyczał. — Możemy się jutro spotkać?
— Ni…
Layla walnęła pięścią w stół, nim Lucy zdążyła dokończyć. Wyprostowała jeden palec i groźne wskazała nim na własny policzek.
— Tak — odpowiedziała pospiesznie, a Layla uśmiechała się dumnie. — Szkoła. Idę do szkoły, ale po…
W sobotę? — przerwał.
Zapomniała.
Wzięła głęboki wdech, powoli szykując kolejną wymówkę, aby nie spotykać się z samego rana — kiedy w parku panowały pustki.
— Bądź szczera — szepnęła Layla.
— Możemy w południe. Spotkać się? — zaproponowała, aby jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. — Lubię, gdy dużo ludzi jest. Nie znam cię.
Oczywiście. Przepraszam, zapomniałem na śmierć, że się nie znamy. Natsu — przedstawił się, czego Lucy się nie spodziewała. Nie w takim momencie.
— Llucy — odpowiedziała tym samym. — Przy ławce. Tej ławce. Dowidzenia.
Rozłączyła się i oddała telefon Layli.
— Możesz teraz zjeść — pozwoliła, gdy znów poprawiła rozsuwający się szlafrok. — Potem idź do pokoju. Ojciec niedługo wróci.
— Nie będę przeszkadzać.
W kącikach oczu Layli pojawiły się łzy. Zasłoniła rękoma usta i wydała z siebie cichy jęk. Nagle złapała Lucy za ramiona i przyciągnęła do siebie. Objęła ją rękoma i pozwoliła przytulić — mocniej niż kiedykolwiek wcześniej.
— Jestem z ciebie taka dumna — powiedziała, gładząc Lucy włosach.
Odsunęła córkę i pochyliła się, nad szafką. Wyjęła ze środka paczkę z wafelkami czekoladowymi. Podała je Lucy, a kanapki spakowała do pojemnika.
— No już, idź do pokoju. — Machnęła ręką. — Zaraz przyjedzie. Zaraz przyjedzie — powtórzyła jak mantrę.
Zrzuciła szlafrok. Poprawiła sukienkę w dekolcie, choć Lucy nie widziała tam piersi, którymi mogłaby się pochwalić przed mężem. Jednak i to przemilczała. Wzięła podarki od Layli i udała się do pokoju, zastanawiając się, czy Szczęściarz nie uciekł z pudełka.
Gdy tylko weszła, kotek powitał ją radosnym miauknięciem, stojąc na środku przejścia. Położyła jedzenie na stole i jeszcze chwilę pobawiła się ze zwierzęciem. Jednak wbiła godzina dziesiąta. A więc jutro sobota, pomyślała, wbijając wzrok w ścianę.
Zamknęła oczy i obraz uśmiechu tego chłopaka znów pojawił się w jej myślach. Odgoniła od siebie ten widok, lecz on powracał za każdym razem, gdy przypominała sobie o jutrzejszym spotkaniu. Przekręciła się na drugi bok. Dalej nie mogła przestać się martwić. W końcu wyłączyła światło. Obiecała przecież Layli, że nie będzie przeszkadzać.
Odgłos cykającego zegara z kuchni zdawał się narastać wraz z kolejnymi minutami, które mijały w ciszy. Nadal nikt nie powrócił. Drzwi nie otworzyły się choćby raz, telefon nie zadzwonił. Latarnia stojąca naprzeciw okna Lucy zgasła — minęła więc północ. Przykryła się kocem pod szyję i wtedy klucze zabrzęczały.
— Kochanie! — krzyknęła Layla, najpewniej rzucając się mężowi na szyję. — Jak minął ci dzień? Szef coś już wspomniał o podwyżce?
— Cześć — powiedział jakby od niechcenia. — Lucy śpi?
— Tak.
— Szkoda.
Ktoś za oknem zatrąbił. Lucy aż podskoczyła w miejscu. Jej wersalka zatrzeszczała, a Szczęściarz zamiauczał w kącie ze strachu. Bała się wstać i wziąć kota do siebie, kiedy za drzwiami zaczęły poruszać się cienie. Przez szybę widziała wiele — może więcej niż powinna.
Jude zdjął kurkę. Zawiesił ją i od razu poszedł do łazienki. Nie pocałował żony, nie przytulił jej. Po kilkuset uderzeniach serca Lucy, które przyspieszały wraz z przechodzącą obok Laylą, światła zgasły. Rodzice położyli się do łóżka, a Lucy wzięła do siebie Szczęściarza. Wtuliła się w miękkie futerko, które wydawało się prześmierdnąć tym obrzydliwym smrodem z dużego pokoju.
Żółć podpłynęła jej do gardła. Skuliła się w pozycję płodową i załkała w ciszy, którą już dawno powinny wypełniać jęki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz