poniedziałek, 4 marca 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 7 Gdy piach zakrywa usta



NATSU
— Jestem totalnym idiotą — szepnął do siebie. — Największym idiotą na tym zasranym świecie — dodał, łapiąc się za głowę. — Nie, skończonym idiotą.
Westchnął ciężko. Usiadł na chłodnej masce samochodu, który pożyczył od Graya, i zamyślił się na moment. Wciąż mógł się cofnąć. Przecież nie dopracował planu do końca. Na każdym etapie jego realizacji pojawiały się jakieś dziury, które mogły go zdradzić, a co gorsza, sprowadzić gniew Erzy.
Może mi najwyżej podskoczyć, pomyślał odważnie i rozejrzał się wokoło, jakby wierząc, że gdzieś w krzakach czai się kobieta i na dodatek czyta mu w myślach. Uśmiechnął się szyderczo, a po chwili zbladł. Nie, jednak Erzy nie chciał zdenerwować.
Ostatni raz spojrzał na telefon. Zbliżała się czwarta. Pamiętał, że Lucy wychodziła równo o czwartej trzydzieści z parku, wcześniej rozmawiała z Porlyusicą. Zawsze jednak kończyły pogaduszki kilka, a nawet kilkanaście minut przed czasem. Miał więc tylko chwilę, aby zwrócić uwagę — kolejny problem cholernego planu.
— No, do roboty! Gorzej być nie może — zmotywował siebie. Zacisnął pięści i wziął głęboki wdech chłodnego, ale orzeźwiającego powietrza.
Samochód zamknął. Pociągnął za klamkę kilka razy, sprawdził, czy okna są zamknięte, a Szczęściarza pozdrowił przez szybę. Kotek zamiauczał smutnie. Oparł się łapkami o klatkę i wbił te piękne, niewinne ślepia w Natsu.
— Dostaniesz później rybkę — obiecał zwierzakowi.
Szczęściarz odmiauknął jakby w odpowiedzi. Zwinął się grzecznie w kuleczkę i usnął słodko.
— Kochany zwierzaczek — odparł dumnie, choć w myślach już kalkulował, jak zmieścić w miesięcznym budżecie jeszcze rybkę dla Szczęściarza, szczególnie po ostatnich podwyżkach żywności. — Oj, jakoś dam radę — odburknął.
Machnął od niechcenia ręką i ruszył w kierunku wejścia do parku. Kolejni stali bywalcy zaczęli wychodzić, ale nie Porlyusica i Lucy. Wyjął z prawej kieszeni notatnik i przyjrzał się ostatnim zapiskom. Zawsze widniała w nich godzina czwarta trzydzieści. W pogodę czy nie, chłód czy gorąco, dokładnie ta sama pora wyznaczała dziewczynie moment, by wyjść. Miał jeszcze dwadzieścia minut. Schował dzienniczek, a z drugiej kieszeni wyciągnął zmiętolone zdjęcie Szczęściarz — wraz z numerem telefonu zapisanym na odwrocie.
— No dobra, do roboty — pogonił się do pracy. — Czy ktoś widział Szczęściarza? — krzyknął, rozpoczynając przedstawienie.
Wszedł na główną alejkę parku i wrzasnął jeszcze raz w momencie, gdy Porlyusica wstała. Z trudem powstrzymał uśmiech. Na razie wszystko szło tak, jak sobie zażyczył. Zbliżył się do kobiety. Pani doktor objęła go ostrym, władczym spojrzeniem, na którego widok dostał dreszczy.
— Czy widziała pani Szczęściarza? — powtórzył pytanie, zbliżając zdjęcie kota.
— Nie widziałam żadnego Szczęściarza! — ryknęła Porlyusica, pokazując środkowy palec.
Odgarnęła różowe włosy do tyłu i fuknęła z oburzeniem, które dało Natsu jasno do zrozumienia, że na tym świecie nie należy się bać jedynie Erzy. Kiwnął potulnie. Przełknął głośno ślinę i odruchowo wycofał się. Zdjęcie wysunęło się spod jego palców, lecz w ostatniej chwili zdążył je pochwycić. Widniejący na drugiej stronie numer telefonu przypominał mu, dlaczego się tu znalazł. Chciał się poddać i uciec z podkulonym ogonem? Nie dziś. Nie teraz.
Zbliżył się do Porlyusici i złapał ją za dłoń. Przyciągnął do siebie kobietę, tracąc resztki wątpliwości, które do tej pory nie pozwalały mu odgrywać swojej roli. Pamiętaj dla kogo to robisz, pomyślał, wyobrażając sobie dumnego ojca, który patrzy z boku i pokiwuje głową, mówiąc: „to mój syn”.
— Czy widziała pani Szczęściarza?! — spytał po raz trzeci i najgłośniej, tak by Lucy mogła go usłyszeć.
— Cholero jedna, wynocha mi stąd! — Wyszarpała dłoń z uścisku. — Napad w biały dzień. Szczeniaku idź na policję, a nie męczysz biednych ludzi.
Prychnęła pod nosem. Natsu z trudem powstrzymał uśmiech. Teatralnie podszedł jeszcze bliżej, udając, że nadal będzie męczył kobietę. Ta popchnęła go. Zachwiał się. Nogi zaplątały mu się na skraju chodnika, a potem poleciał jak długi na trawę, uderzając skronią o jakąś twardą powierzchnię. Jęknął z bólu. Tego jednego nie przewidział.
Oparł się o ziemię, próbując chociaż trochę podnieść, lecz bolesny impuls przeszedł przez całą głowę. Zwolnił uścisk dłoni, na moment zapominając o fotografii. Nim ogarnął się, wiatr porwał za sobą zdjęcie, które pomknęło w stronę Lucy
— Cholera! — warknął chłopak, choć w duchu nadal wierzył, że ten mały wypadek przyniesie mu szczęście.
Przyklęknął, niezdarnie podnosząc się z ziemi. Złapał za cienką gałąź, a drugą rękę oparł o kolano. Wstrzymał oddech i zebrał w sobie siły, starając się zignorować obolałą skroń. Gałąź trzasnęła, a Natsu poleciał twarzą prosto w błoto. Nagle stracił siły, by się podnieść. W błocie było przynajmniej chłodno i nie musiał patrzeć na siebie — upaćkanego w jakimś gównie i pokonanego przez chodnik. Ten dzień naprawdę nie mógł skończyć się gorzej.
Wyciągnął się z błota i przetarł rękawem brudną twarz. Otworzył oczy.
— Kurwa! — przeklął, uderzając pięścią o ziemię. — Cholera!
Zdjął czapkę i cisnął nią o ławkę, wyładowują gniew. Inaczej zacząłby okładać pięściami niewinnie przechodzącego przechodnia albo co gorsza — Lucy. Uspokój się, uspokój się, powtarzał sobie w myślach, przecierając skronie i chodząc po jednym okręgu wokół kałuży, do której wcześniej upadł. Policzki aż paliły się z gorąca, ale przyjemny, chłodny wiatr ostudzał lekko ciało, a wraz z tym powoli i ducha. Wykonywał serię wdechów i wydechów, a potem zdecydował się spojrzeć w kierunku Lucy.
Oczy otworzył szeroko z zaskoczenia, gdy ujrzał dziewczynę — stojącą niemal w tym samym miejscu i trzymającą fotografię Szczęściarza.
— Przepraszam, masz zdjęcie?! — krzyknął bez pomyślunku.
Niepewnie kiwnęła głową.
Przełknął głośno ślinę. Może właśnie w tym momencie jego szczęście się odwróciło, a może wchodził w sam środek piekła, które sam sobie zgotował. Im bliżej był tej dziewczyny, tym mniej ją rozpoznawał. W życiu ją widział tylko kilka razy, nie licząc ostatniego śledzenia. Radosny blask bijący z oczu małego dziecka znikł, zastępując go pozbawionym życia spojrzeniem. Bliznę na prawym policzku próbowała nieudolnie zakryć długimi, jasnymi włosami, które kontrastowały z zasinioną twarzą. Była blada, ale zbyt wiele cieni zakrywało jej piękne oblicze. W innych okolicznościach pewnie nie zwróciłby na nią uwagi. Zwyczajna, nudna dziewczyna — wysunęło mu się na myśl, choć pozory mogły mylić.
 — Dzięki wielkie — powiedział, zabierając zdjęcie. Schował je do kieszeni spodni. Bluzę zdjął i wytarł nią ubłoconą twarz.
— Tatuaż — szepnęła Lucy, wskazując na wizerunek czerwonego smoka wyrytego na prawym ramieniu chłopaka.
— Tak, tak. Można powiedzieć, że lubię ogniste smoki — przyznał szczerze, kiedy przywiązywał bluzę w pasie. — Ogromnie dziękuję za pomoc. To naprawdę miłe.
— Proszę… — wymamrotała.
Nastało milczenie. Nienawidził tej przedłużającej się ciszy, która zdawała się zabierać mu resztki odwagi. Jesteś już tak blisko, powtórzył sobie w myślach. Nie spieprz tego!
— A widziałaś może Szczęściarza? — spytał niezwykle szybko. Żeby tylko nie zmienić decyzji w ostatniej chwili.
Lucy odsunęła się.
— Nie, nie wiem, kto to, muszę iść — odpowiedziała na jednym wydechu. — Muszę iść — powtórzyła stanowczym tonem.
Deszcz lunął gwałtownym strumieniem, ustępując po chwili miejsca błyskawicy, która przecięła niebo. Blask oślepił Natsu. Osłonił się rękoma i zaraz spojrzał przed siebie. Donośny trzask sprawił, iż Lucy odwróciła się i zaczęła bez zastanowienia biec w kierunku wyjścia.
— Zaczekaj! — krzyknął za nią i pobiegł.
Nagle zatrzymała się.
— Co? — spytała szorstko. — Co chcesz? Nie śledź mnie!
— Proszę, zadzwoń, jak znajdziesz! Zaginął mi. Nie widziałem go od dwóch dni, więc proszę, proszę! — Pochylił przed nią głowę. Tylko ten pomysł wydawał mu się rozsądny. — Proszę… — załamał mu się głos. — Oto zdjęcie! — Z kieszeni wyciągnął tę samą fotografię, którą Lucy wcześniej wyjęła z kałuży.
Odetchnęła głęboko i wzięła zdjęcie, po czym schowała do torebki.
— Porozglądam się i popytam — obiecała słabym głosem, powoli odchodząc.
— Dziękuję! Dziękuję! — Pokłonił się przed dziewczyną. — Na zdjęciu jest numer telefonu!
Uśmiechnął się — najszczerzej i najpiękniej jak tylko potrafił. Przecież od zawsze za ten uśmiech wszyscy go kochali. A mama? Nieustannie powtarzała, że jest taki sam jak jej. Jednak Lucy sądziła inaczej. Na początku zamarła, a dosłownie kilka sekund później zaczęła drżeć i bynajmniej nie z zimna. W oczach pojawił się strach.
— Czy coś się stało? — zainteresował się chłopak. Uśmiech zgasł.
Wydała z siebie jedynie jęk, a gdy kolejna błyskawica przecięła niebo, uciekła. Nie wyciągnął dłoni, nie pognał, nie pomyślał nawet, by ruszyć się z miejsca, gdy zaczęło lać jak z cebra. Przemókł do suchej nitki, włosy przykleiły mu się do czoła, ale przynajmniej ulewa zmyła z niego całe błoto.
— Nie mam zdjęcia — stwierdził, stukając opuszkami palców o siebie. — Nie mam… — prychnął radośnie. — Nie mam.
Zebrało mu się łzy. Plan udał się. Może jeszcze nie cały, ale to był jakiś początek. Początek czegoś większego i cudowniejszego niż mógł sobie nawet wyobrazić. Przez tyle lat czekał na tę chwilę. Minęła. Ziściła się. Natsu pociągnął nosem i rozpłakał się, chyba po raz pierwszy od czterech lat. Dlaczego wcześniej nie spróbował? Dlaczego tak długo opierał się przed spotkaniem z Lucy? — czynił sobie wyrzuty, lecz prawda była jedna.
— Dałem Lucy zdjęcie Szczęściarza.
Uśmiechnął się i wnet zdał sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec roboty na dziś. Odwrócił się i szybko pobiegł w kierunku auta. Pięć minut na dojazd, Lucy potrzebuje około piętnastu na dojście. Kiwnął głową, wierząc, że zdąży na czas.
A więc to ta dziewczynka, którą moi rodzice porwali dziesięć lat temu, pomyślał w momencie, gdy złapał za klamkę samochodu. Szczęściarz miauknął na widok właściciela.
— Już niedługo, przyjacielu, już niedługo — odparł Natsu.

***

Natsu wziął Szczęściarza na ręce i kilka razy pogłaskał po miękkim, cieplutkim w dotyku futerku. Ucałował w kociaka w pyszczek, w myślach znowu zaczynając powtarzać, że jest skończonym idiotą. Najprawdopodobniej był, ale w tym momencie nie miało to najmniejszego znaczenia. Lucy spóźniała się już z pięć minut. Nigdy wcześniej tego nie zrobiła. Zawsze punktualnie dzwoniła do domofonu, a potem czekała na odpowiedź matki.
Rozejrzał się w prawo, potem w lewo — nikt nie nadchodził. Powoli tracił nadzieję. Wątpił, by w ostatniej chwili umówiła się z kimś na spotkanie, bo z kim? Nie miała żadnych przyjaciół, z przeklętą panią doktor już gadała, a z tego, co się dowiedział, dziewczyna raczej nie lubiła denerwować matki.
— Coś tu jest nie tak… — szepnął, chowając się za sąsiedni blok. Na całe szczęście nikt do tej pory nie przechodzi obok. Wyglądał ja pospolity włamywacz albo stalker, choć po części tak właśnie było.
Miau!, odezwał się Szczęściarz, zaczepiając pyszczkiem właściciela.
— Co, stary? — Pogładził brzuszek kotka. — Boisz się? Szczęściarz, jesteś mężczyzną czy nie? — Spojrzał prosto w te niewinne ślipia. — No? — pogonił, nadal wyczekując odpowiedzi.
Nic się nie wydarzyło. Natsu pokręcił głową zawiedziony, po czym znowu powrócił do obserwowania bloku. Minęło już prawie dziesięć minut od wyznaczonego czasu i nadal nic się nie działo. Natsu nie zamierzał ryzykować. Nie życia i zdrowia Szczęściarza.
— Wracamy do domu, stary — oświadczył, ponosząc się z przykucniętej pozycji. Jęknął, gdy dotarło do niego, jak strasznie ścierpł. Rozciągnął się w miejscu, pozwalając mięśniom rozluźnić się przed jazdą samochodem. — No to do… — urwał w połowie.
Szczęściarz zniknął. Natsu obejrzał się za siebie, a potem wychylił się za budynek. Drzwi od bloku były zamknięte, więc nie wszedł przez nie.
— Szczęściarz? — usłyszał głos Lucy.
Odruchowo schylił się, choć i tak całą uwagę dziewczyny pochłonął Szczęściarz. Podniosła kota i coś zaczęła mówić. Przestał ją rozumieć. W tamtej chwili liczyło się tylko jedno — zainteresowała się kotem, wzięła go, a co więcej, wydawało się, że zaprowadzi go do swojego domu.
— Zadzwoni. — Uwierzył w moc tego słowa i w to, że się ziści. — Zadzwoni.
Wychylił się niepewnie po raz ostatni, kiedy Lucy zamknęła drzwi od bloku. Natsu odczekał z minutę i wyszedł z ukrycia, od razu rozglądając się po chodniku i trawniku. Jednak Szczęściarza tam nie było.
— Wzięła go — uzmysłowił sobie. — Wzięła go! — powtórzył radośnie, podskakując w miejscu jak oszalały.
Nagle zamarł, zdając sobie sprawę, że jeszcze nie czas na świętowanie. Wyciągnął z kieszeni telefon i sprawdził nieodebrane wiadomości — Lucy wciąż nie dała mu znać, że znalazła Szczęściarza.
— He… — Zmarszczył brzmi. — Nie ma czasu…
Zamknął telefon i z powrotem schował go do kieszeni. Ręce założył na piersi, gdy tylko oparł się o nieprzyjemnie chłodną i mokrą ścianę budynku. Wiedział, że jak nic się pochoruje. Jednak poświęcenie było warte Lucy.
Do nieba, uuu, do nieba, pójdę tam, gdzie się da! — zagrał dzwonek telefonu.
Natsu sięgnął do kieszeni, lecz gdy tylko wziął telefon do ręki, ten wyślizgnął się spod jego palców. Poleciał w dół, lecz odbił go stopą do góry. Wyciągnął ramię — komórka znów poleciała ku twardemu chodnikowi. Ponownie kopnął — tym razem w stronę ławki.
— Cholera — syknął, gnając ku urządzeniu.
Rozległ się trzask. Natsu zatrzymał się i zamknął oczy z bólu, nawet nie próbując sobie wyobrażać, skąd wziął ten dźwięk. W końcu jednak rozchylił powieki, mierząc się z prawdą — telefon leżał w błocie, tuż za ławką. Podbiegł do niego i wyjął z obrzydliwej mazi, z której unosił się cuchnący smród. Wykrzywił twarz w niesmacznym grymasie.
Telefon znowu zadzwonił.
Zacisnął usta w wąską linijkę, nasłuchując przez chwilę skocznej melodyjki, a potem odważnie przetarł ekran rękawem. Odebrał połączenie i włączył na głośnomówiący. Nie miał zamiaru przykładać ubrudzonego telefonu do twarzy, za żadne skarby.
Gdzie jesteś?! — usłyszał wrzask Lisanny.
— Zapomniałem… — zdał sobie sprawę. — Na śmierć zapomniałem — odpowiedział ciężkim tonem. — Przepraszam, przepraszam.
No, już, już, kocham cię, kochanie, ale musisz mi to jakoś wynagrodzić. Czekam na tym zimnie na ciebie od dziesięciu minut — wyżaliła się. — I czemu nie odebrałeś?
— Niestety, ale telefon wplątał się… — urwał, przyglądając się baczniej mazi, w którą wpadła komórka — chyba w jakieś gówno.
To wyplącz go i przyjedź. Daję ci dziesięć minut. Spóźnisz się i dziś ty… Wiesz dobrze co — dokończyła słodkim, lekko ponętnym głosem.
— To może się jednak spóźnię — odparł, rozłączając się, nim Lisanna zdążyła cokolwiek dodać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz