Lucy skłoniła się. Podziękowała Zefowi
i Gajeelowi za to, że odprowadzili ją aż pod samą kawiarnię. Rozejrzała się
wokoło. Nikogo więcej nie widziała. Nawet za witryną nie krzątały się żadne
osoby, choć kawiarnia powinna być czynna od pół godziny.
— Idę — obwieściła mężczyznom. —
Poczekajcie na mnie. Dam radę.
Skinęli i rozeszli się we dwie strony.
Lucy poprawiła telefon w torebce — tak, aby mogła po niego szybko sięgnąć, gdy
coś się wydarzy. Wzięła głęboki wdech, nim zdecydowała się wejść do środka. Na
dworze właśnie zaczęła padać mżawka. Przygładziła delikatnie mokre włosy i
otworzyła drzwi. Dzwonek nieprzyjemnie zadzwonił w uchu.
Nikt nie wyszedł jej na spotkanie.
Jednak w pomieszczeniu nie panowała cisza. Ze starego radia dobiegała piosenka
Metalicany. „You’re innocent” — rozpoznała tytuł utworu. To właśnie jego
słuchał Gajeel, gdy wygłupiał się w piwnicach fabryki. Uśmiechnęła się.
Obecność czegoś znajomego pomagała jej się uspokoić..
Usiadła przy stoliku, który ostatnim
razem wskazała jej Erza. Dłonie położyła na blacie i złączyła je, gdy prawa
noga zaczęła jej drgać ze stresu. Nikt nie przychodził. W pewnym momencie dopadły
ją myśli, że może ukrywają się z jej powodu. Niepotrzebnie przyszła. Narażała
się przecież. Własne zdrowie i życie, jak mówił dziadek, ale przede wszystkim
ryzykowała ujawnienie. Była wnuczką Acnologii i nic ani nikt nie potrafił ją
przed tym uchronić.
— Co tu robisz? — odezwał się głos z
okolic schodów.
Lucy podniosła głowę. Nim powiedziała,
wzięła głęboki wdech:
— Przepraszam, że cię wtedy
skrzywdziłam.
— Skrzywdziłaś? — Natsu uniósł brew.
Jego wzrok był pełen niedowierzania. — Było. Minęło. Nic się nie stało.
Wystraszyłem cię, ale to nic. Przecież tylko próbowałem ochronić cię przed
porywaczami.
— Natsu, ja się wtedy przestraszyłam.
Nie znam cię. Nie wiem, czy mogę ufać — mówiła szczerze, choć w rzeczywistości
przyszła do niego z kłamstwami. — Pojawiłeś się znikąd. Skąd miałam wiedzieć,
że ty nie chcesz mnie porwać?
— Żartujesz? — oburzył się. — Najlepiej
wyjdź stąd i nie wracaj. Naprawdę chciałem cię uratować.
Lucy zacisnęła dłoń w pięść ze złości.
Chciał ją uratować? Nie wierzyła w ani jedno jego słowo. Nie mieszkał w jej
okolicy, nawet nie powinien wiedzieć, gdzie dokładnie mieszka, a jednak pojawił
się w idealnym momencie, by zagrać wielkiego bohatera.
— Przepraszam, ale bałam się. Po prostu
się bałam. Ty wiesz, co przeżyłam jako mała dziewczynka?
— Lucy… — Pokręcił głową. — Ja…
— Coś przerażającego — przerwała mu. —
Wyobrażasz sobie małe dziecko, które nagle ktoś zabiera od przyjaciół, od osób,
które znasz, które cię chroniły. Byłam przy nich bezpieczna, ale ktoś mnie od
nich odciągnął. Nie pamiętam drogi. Trzęsłam się, ale czy skręciliśmy w lewo,
czy w prawo? W kole coś trzeszczało. Modliłam się, by samochód rozwalił się. A
kiedy dojechaliśmy? Ciemność. Ciemność. Ciemność. Tylko na moment ktoś wchodził
i dawał mi coś do picia. Czasem jedzenie. Błagałam. Prosiłam. Nikt mnie nie
słuchał. A wiesz, dlaczego mnie zabrali z ulicy? Bo zauważyłam ślicznego kotka.
Poszłam za nim. Spotkałam tę kobietę. Miała taki piękny uśmiech. Podała mi dłoń
i to wystarczyło… — zawiesiła głos.
Zamilkła. Schyliła głowę i wzięła
głęboki wdech. Pociągnęła nosem, a potem sięgnęła do policzka. Po bliźnie
spływały już łzy. Skapywały na podłogę — jedne za drugimi, kiedy Natsu stał w
milczeniu.
— Chciałeś dla mnie dobrze, ale bałam
się. Wziąłeś moją dłoń i masz uśmiech tak podobny do tej kobiety. Wystraszyłam
się. Rozumiesz? — upewniła się.
— Tak, rozumiem — szepnął.
— Przepraszam za to, co się stało.
Chciałeś dobrze. Wiem, wiem, źle zrobiłam, ale wtedy nie myślałam.
— A kim byli w ogóle ci ludzie? —
zapytał, choć Lucy wolała uniknąć odpowiedzi na to pytanie za wszelką cenę.
— Dług — odparła krótko, aby zyskać
czas na zebranie sił. Uda ci się, pomyślała,
kiedy Natsu czekał. — Mój ojciec ma dług. Porwali mnie, aby dać mu ostrzeżenie.
Loki chciał mnie ochronić — wspomniała o przyjacielu. Musiała wyjaśnić relacje,
jakie łączą ją z chłopakiem. — Loki pracuje jako żigolak. Widział mojego ojca
wśród panienek. Okazało się, że w barze, w którym pracuje Loki, ojciec zadłużył
się. Kiedyś już u nas był. Potem minęliśmy się, kiedy mnie zaprowadziłeś do
kawiarni — kłamała zdecydowanie zbyt łatwo. Słowa same wychodziły z jej ust.
Nie myślała zbyt długo. Pierwsze pomysły realizowała, a te mniej wygodne lub
całkowicie absurdalne wyrzucała. Teraz już tylko modliła się, by historia
brzmiała wiarygodnie.
Uniosła nieśmiało głowę. W oczach Natsu
dostrzegła zrozumienie. Odruchowo chciała uśmiechnąć się, lecz w ostatniej
chwili powstrzymała zapędy do radości. Jeszcze nie był na to czas.
— Wybaczysz mi? — spytała nieśmiało.
— Muszę? — Podrapał się po głowie i
odwrócił. — Zrobiłaś co chciałaś. Nic mi do tego. Cieszę się, że przyszłaś.
Dobrze, że ostatecznie nic ci się nie stało. I na serio Loki pracuje jako
żigolak? Teraz to faktycznie ma sens. — Uśmiechnął się słodko, tak jak Lucy nienawidziła.
— Może kawy? — zaproponował.
— Bardzo chętnie.
Wskazał na siedzenie. Lucy chętnie
zajęła miejsce przy stole. Sam Natsu poszedł za bar. Pojedyncze głosy rozległy
się za drzwiami. A więc jednak wszyscy tam byli i czekali, aż Natsu załatwi
sprawę. Cieszyła się, że nikt nie przeszkodził i miała chwilę sam na sam z
mężczyzną. Wyjaśniła najlepiej jak umiała, dlaczego nie przyjęła jego pomocy.
Nawet wyrzuciła Acnologię z opowieści. Może udało jej się. Jeszcze delikatne
wątpliwości niepokoiły ją, ale ostatecznie odetchnęła z ulgą.
Natsu wyszedł z dwiema filiżankami.
Aromat świeżo zaparzonej kawy uniósł się po całej kawiarni.
— Mówią, że prędzej kogut zaparzyłby
lepszą kawę niż ja, ale… — postawił filiżanki na stole — sama oceń.
Uniosła naczynie za ucho i dmuchnęła na
powierzchnię kawy. Pachniała wyśmienicie. Może wolała z większą ilością mleka,
ale Natsu postarał się, by nie przesadzić z nim. Napój miał teraz ciemnobrązowy
kolor. Na wierzchu dodał trochę cynamonu. Lucy napiła się. Nie smakowała jak najlepsza
kawa, jaką mogła wypić w życiu, ale kogut nie zaparzyłby lepszej. Była w smaku
lekko gorzkawa. Dodał za dużo cukru. A jednak nie mogła powstrzymać się przed
wypiciem kolejnego łyku.
— Dziękuję — powiedziała. — Jest
pyszna.
— Naprawdę? — Podniósł się gwałtownie. —
Nawet Lisanna się nabija, że marny ze mnie barista. Dlatego najczęściej dostaję
miotłę…
Zaśmiała się pod nosem.
— Miotła pewnie też nie za dobrze leży —
zażartowała.
— A żebyś wiedziała! — Uśmiechnął się
znowu. — Ciągle ktoś mi narzeka, że a tu źle zmiotłem, a to że przesunąłem
gdzieś jakieś krzesło, więc się już nie tykam. Koniec.
— Wygodna wymówka.
— Oczywiście. Nawet śmiali się, że
ciebie zatrudnią. — Wskazał na Lucy palcem. — Dziękuję, że zaopiekowałaś się
wtedy nimi. Złe wspomnienia…
Lucy wzdrygnęła się. Przybliżyła do
siebie torebkę. Odruchowo sprawdziła, czy jest zamknięta. W środku wciąż leżała
kaseta z dnia, w którym karę otrzymała rodzina Straussów. Natsu nie mógł jej
zobaczyć.
— Nie ma sprawy — odparła, kiedy jej
milczenie trwało zbyt długo. — Rozumiem, co znaczą złe wspomnienia.
— Tak, tak, przepraszam. Czasami gadam
i robię głupoty.
— Ale jesteś miły. Niewiele osób chce
się ze mną zadawać. Lisanna pewnie też nie… — powiedziała niewyraźnie. W szkole
po prostu ja omijała. Choć jeszcze w kawiarni wydawała się miła i zaproponowała
przyjaźń, to Lucy nie wierzyła w nią.
— Lisanna? — Natsu wydawał się
zdziwiony. — No co ty. Ona tylko czasami ma złe dni, ale ci spokojnie wybaczy.
Znam ją, to moja dziewczyna. Więcej, pewnie wkrótce narzeczona!
— A więc oświadczysz się jej? —
zaciekawiła się. — Przepraszam, nie powinnam się mieszać w czyjeś sprawy.
— Mieszać? Chyba już trochę i tak
namieszaliśmy. To może już tak oficjalnie, Natsu Dragneel — przedstawił się
nagle.
— Przecież się znamy.
— Tak, ale nie zaszkodzi zacząć od
nowa. — Wzruszył ramionami. — Początek nam nie wyszedł. Dlatego warto rozpocząć
nową znajomość.
— W takim razie, Lucy Heartfilia.
Uścisnęli swoje ręce, a potem
równocześnie dokończyli pić kawę.
— Mogę… — zawahała się. Czy powinna
pytać o pozwolenie, by tu przychodzić? Dziadka pewnie nie zadowoli taka
decyzja, ale póki czuła się bezpieczna, nie musiała rezygnować ze swojego
planu.
— Możesz tu przychodzić, kiedy chcesz. —
Uśmiechnął się szeroko. — Niekoniecznie na kawę. Rozmowa też dobra.
Pustka pojawiła się w jej głowie. Nawet
jeśli otwierała usta, żadna odpowiedź nie chciała przez nie przejść. Natsu zbyt
łatwo odczytywał jej myśli. Jednak nie obawiała się tego, nie w tym momencie. W
odpowiedzi dała mu uśmiech, jaki zdołała z siebie wycisnąć.
Natsu podniósł się. Zatkał usta ręką i
poszedł w stronę lady.
— Przepraszam, chyba wrócę do pracy —
wydukał niewyraźnie, a potem schował się za drzwiami.
Lucy wbiła na moment wzrok w pustą
filiżankę. Odstawiła ją na spodeczek. Przełożyła pasek od torby przez ramię i
obmacała ją, sprawdzając, czy wciąż ma ze sobą kasetę. Czuła ją. Nigdzie nie
uciekła.
Na stole zostawiła pieniądze. Chciała
jeszcze podziękować za kawę, ale Natsu nie wyszedł. Westchnęła. Akurat w tym
momencie piosenka przełączyła się na „Strong enough”, dalej Metalicany. Ostre
brzmienia nieprzyjemnie zabrzmiały w jej uszach.
Rozległ się trzask. Natsu otworzył na
szerz drzwi i stanął w nich cały zdyszany. Otwierał usta i je zamykał, jakby chciał
coś w końcu z siebie wydusić, ale nie potrafił.
— Dziękuję za kawę — odezwała się jako
pierwsza Lucy.
Skłoniła się i chwyciła za klamkę.
— Ładniej ci by było w krótkich
włosach. Nie zasłaniaj blizny — powiedział i schował się znowu za drzwiami.
Odruchowo dotknęła końcówek — były
słabe i zniszczone. Już dawno zamierzała je obciąć, ale do tej pory włosy
idealnie skrywały jej bliznę. Łatwiej było chować twarz, ale może właśnie
naszedł czas, by je obciąć.
— Dziękuję — szepnęła i wyszła.
Dołączyła do Gajeela i Zerefa, którzy
czekali na nią w samochodzie na parkingu. Usiadła na tylnych siedzeniach. Skóra
zatrzeszczała pod nią. Zaśmiała się cicho i poprawiła.
— Widzisz, tym razem cię nie porywamy —
powiedział złośliwie Gajeel, kończąc jeść drożdżówkę. — Chcesz? — zaproponował
jedną, którą trzymał w worku.
— Dziękuję. — Przyjęła ją i spróbowała.
Była już czerstwa, pewnie wczorajsza, ale przynajmniej z serem i bez rodzynek. —
Załatwiłam — rzekła nieśmiało, gdy Gajeel odpalił samochód.
— Kupił twoje wyjaśnienia? — dopytał
się na zaś Zeref. — Nie znam swojego braciszka, ale nie wiem, czy łatwo go
oszukać.
— Nie mam pojęcia. — Wzruszyła
ramionami. — Wydawało mi się, że tak. Nawet pod koniec… dziwnie się zachował —
dodała, nadal niepewna tego, co wydarzyło się w ostatnich minutach.
— A co dokładnie zrobił? —
zainteresował się Gajeel.
— Odwrócił się i uciekł do kuchni.
Później na moment wyszedł i powiedział, że ładniej mi by było w krótkich
włosach.
— To co? Do fryzjera? — Zeref wyciągnął
portfel i przejrzał jego zawartość. — Parę banknotów dostałem od Acnologii,
więc może warto cię ściąć.
Dotknęła odruchowo włosów.
— Zwiększy to moją wiarygodność —
przyznała Zerefowi rację. — To może się udać, poza tym…
—… będziesz ładnie wyglądać —
dokończyli równocześnie mężczyźni.
Zarumieniła się.
— Dziękuję. Naprawdę wam dziękuję. Tyle
że bliznę będzie widać.
— Teraz też widać — zapewnił Gajeel. —
A w zasadzie… Widać czy nie widać, ma to znaczenie? Moją przykrywają te długie
kłaki, a jakoś wciąż ją czuję na sobie. Myślę, że ludzie patrzą na nią i
zakrywam włosami. Jeśli ją pokażesz innym śmiało, może wtedy przestaniesz się
przejmować.
Uśmiechnęła się delikatnie. Nigdy w ten
sposób nie myślała o bliźnie. Zakrywała ją, bo była obrzydliwa i przypominała
jej o tym, o czym zawsze chciała zapomnieć. Ale może faktycznie nadszedł czas,
by ją odkryć.
— To… — zaczęła niepewnie. — Do
fryzjera?
— Do fryzjera! — zarządził Zeref. —
Może sam coś fajnego sobie zrobię.
Przygładził czarne włosy.
— Zostaw je. — Gajeel wyjechał z
parkingu. — Szkoda ich ruszać. W tym czasie popilnuj Lucy. Ja zajrzę do sklepu
z płytami. Ma na oku rzadki egzemplarz płyty Metalicany. „There is no such a
thing like happy ending”. Została wydana krótko po jego śmierci. Słyszałem, że
najsłabsza, ale utwór „Blood is red” uważam za najlepszy w jego karierze. Poza
tym ballada „My life is gone forever” po prostu miód dla uszu. Chcesz może
kiedyś posłuchać płyt, Lucy? — zaproponował jej nagle.
— Posłuchać? — zdziwiła się. — Nie chcę
ci ich zabierać. Poza tym, ballady lubię, ale nietypowy metal.
— Ostatnia płyta jest inna — wyszeptał.
Zauważyła, że ścisnął mocniej dłonie na
kierownicy. Nawet zwolnił, choć jechał od kilku minut i tak przepisowo.
— Po jego śmierci mówisz… — powtórzyła
słowa ochroniarza. — W takim razie bardzo chętnie.
— No to super! — krzyknął z radości, a
potem włączył odtwarzacz samochodowy. — Metalicana, płyta wydana na
dziesięciolecie. „A little joy and happiness”, podobno najlepsza.
— W takim razie posłucham — obiecała.
Zeref wyjął ze skrytki zatyczki do
uszu. Założył je i ułożył wygodnie na fotelu.
— Dobranoc — powiedział.
— Pół godziny jazdy — wyjaśnił
lakonicznie Gajeel. — Tyle snu mu wystarczy. Pewnie w najbliższym czasie tylko
samochodzie będziemy mogli się zrelaksować.
— Dlaczego? — Uniosła brew ze
zdziwienia. — Przecież nie musicie mnie pilnować mnie cały czas.
Gajeel obejrzał się przez ramię, gdy
stanęli na światłach, i spojrzał na nią wymownie.
— Oj, uwierz mi, kochana, że to robota
z wywieszką „24h”. Nie pozbędziesz się nas.
— A gdzie będziecie spać? — Zmieniła
siedzenie, tak aby znajdować się bezpośrednio za Gajeelem. — Nie u mnie.
— O, nie, nie, szef pewnie znajdzie ci
lepszą miejscówkę.
— Nie… — urwała. Miała już nie mieszkać
razem z Laylą. Spodziewała się, że właśnie tam wróci i zaopiekuje się matką,
która została sama. — A co z mamą?
— A ja wiem? — Parsknął śmiechem. — To
już zadanie szefa. Nic nam do tego.
Skręcili właśnie na boczną uliczkę.
Ostre brzmienia płyty Metalicany rozległy się po całym aucie. Lucy rozsiadła
się wygodnie i wsłuchała w piosenkę. Żadnego ze słów nie umiała wyłapać.
Śpiewanie przypominało raczej ryk, ale sama melodia podobała jej się. Wpadała w
ucho. Zaraz jednak Gajeel zmienił utwór, tym razem na delikatną balladę. Lucy
przymknęła oczy…
— Ej, księżniczko. — Ktoś szturchnął ją
w ramię. — Księżniczko, dojechaliśmy — rozpoznała głos Gajeela.
Otworzyła oczy. Na dworze nadal było
ciemno, ale niebo się zmieniło. Chmury stały się cięższe, bardziej ciemne. Lucy
wyciągnęła się i rozejrzała. Stali na parkingu przed blokiem w nowej dzielnicy.
— Dojechaliśmy? — dopiero teraz
zainteresowały ją słowa mężczyzny. — Przysnęłam?
— Tak, śpiąca królestwo. — Zaśmiał się.
— A teraz dupa w górę i idziemy!
— Oj, odsuń się! — żachnął się Zeref.
Przesunął przyjaciela na bok i wystawił
przed Lucy dłoń. Przyjęła ją. Zeref pomógł jej wstać. Ścierpła strasznie,
szczególnie plecy i szyja. Wyciągnęła się, a potem rozmasowała trochę swoje
tyły.
— Wszystko dobrze? — zapytał się Zeref.
— Tak, tak — zapewniła go. — Dawno nie
przysnęło mi się w samochodzie… — Zamilkła na moment, by się zastanowić. —
Dawno nie jechałam samochodem — poprawiła się.
— To jeszcze pomyśl, że czeka nas
podróż w drugą stronę — przypomniał jej Gajeel. — Ale teraz, do fryzjera!
Wskazał palcem na salon fryzjerski „U Raka”.
Na zewnątrz był urządzony w stałym, fiorskim stylu, który korzystał z
pstrokatych kolorów i ozdób w postaci wielobarwnych napisów i kręcącego się
biało—czerwonego koła przed szybą. Drzwi były otwarte na szerz. Raz co raz obok
nich przechodził czarnoskóry mężczyzna. Włosy miał zaplątane w cienkie
warkoczyki, które przywiązał z tyłu głowy w jednej kucyk. Nosił ciemne okulary
i śpiewał pod nosem latynoską piosenkę.
Lucy odruchowo cofnęła się. Łzy
podeszły jej do oczu niespodziewanie. Niezależnie od tego, jak powstrzymywała
się od płaczu, jak powtarzała sobie, że nie warto, nie umiała się powstrzymać.
— Rak? — szepnęła z niedowierzaniem w
głosie.
Nie mogła pomylić mężczyzny z nikim
innym. Przecież widziała go każdego poranka, gdy wychodziła do szkoły. Nikt
inny nie pozwalał jej zrywać kwiatów z ogrodu i układać z nich bukietów w
altance.
— Idź śmiało — zachęcił ją Zeref, a
potem delikatnie popchnął do przodu.
Zatrzymała się i odwróciła jeszcze na
moment.
— To naprawdę on? — próbowała się
upewnić.
— Idź śmiało — powtórzył.
Lucy złączyła dłonie i niepewnie
podeszła do salonu fryzjerskiego. Odruchowo zapukała. Rak zamarł z miotłą w
rękach. Obejrzał się przez ramię. Usta otworzył szeroko. W jego oczach również
zebrały się łzy, choć początkowo nie rozpłakał się. Odsunął fotel i wskazał na
niego, gdy Lucy podeszła jeszcze bliżej.
— Chciałabym obciąć włosy — powiedziała
cicho.
— Zapraszam — odpowiedział jedynie.
Zeref wszedł zaraz za Lucy. Uśmiechał
się od ucha do ucha, jakby cieszył się ze szczęścia dziewczyny. Nie rozumiała,
dlaczego to robił. Czy chciał jak Natsu zdobyć jej zaufanie? A może naprawdę z
dobroci serce doprowadził do ponownego spotkania?
Nie potrzebowała się nad tym
zastanawiać.
Usiadła na fotel.
— Ten salon fryzjerski to pana
marzenie? — zapytała Raka.
— Prawie, jest ono po prostu cool i
tyle. Uwielbiam ciachać. — Okręcił nożyczki w palcach. — Ciachanie to moja
pasja. Dawniej dbałem o roślinki, teraz o ludzi.
— Rozumiem…
— Marzenie jest cool, ale mam życzenie.
— Jakie? — dopytała się wątpliwie.
— By obciąć małej dziewczynce włosy…
Lucy pochyliła głowę. Rozpłakała się
jak głupia. Jakie włosy? Jaka blizna? Nawet jeśli widziała swoje odbicie w
lustrze, to wolała patrzeć na Raka. Ile lat minęło, odkąd ostatni raz się
widzieli? Ilu ludzi odrzuciła po porwaniu? Odrzuciła. Nie, nie zostawiła ich. Zamknęła
się w sobie, a rodzice zamknęli ją od innych. Odepchnęli od świata, by nigdy więcej
nie stała się jej krzywda. Została wtedy sama. Ludzie, których kochała, odeszli
– jeden po drugim. Loki był jednym z nich. Zodiakiem, który ochraniał ją i
kochał, a potem został wyrzucony na bruk.
— Przepraszam — wydusiła z siebie. —
Przepraszam…
— Nie przepraszaj. Jak obetnę włosy,
wtedy dziewczynka może przepraszać. Choć wolę usłyszeć super „dziękuję”.
Wyprostowała się i przetarła mokrą
twarz. Jej odbicie wyglądało obrzydliwie, ale przynajmniej tym razem uśmiechało
się…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz