poniedziałek, 15 lipca 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 21 Jeśli zmienisz się, to bądź dumny



GAJEEL
„Promocja”, „kup dwa, zapłać za jeden” — hasła uderzyły w Gajeela z pełną siłą, jakby ktoś wbił miecz prosto w jego serce. Przeliczył jeszcze raz skromną zawartość portfela, a potem spojrzał na ogłoszenie o promocji. Miał ochotę się popłakać. Może wiele złego wydarzyło się w ostatnim czasie, ale chyba w końcu los zaczął się do niego uśmiechać.
Wszedł do środka szeroko uśmiechnięty. Zebrał długie włosy do tyłu i przywiązał gumką, by nie przeszkadzały, kiedy będzie przeglądał półkę.
— Witamy, witamy, może w czymś pomóc? — usłyszał z okolicy lady czyjś głos.
— Ktoś tu jest? — zdziwił się.
Nagle poczuł ból w kostce. Przyklęknął i złapał się za obolałą nogę, kiedy wściekłe spojrzenie wbiło się wprost w jego oczy. Gadzina zasyczała w złości, pięści zacisnęła, a na końcu tupnęła butem o rozmiarze trzydzieści pięć. Czy tak małe osoby nie powinny należeć do legend? Jeśli tak, to jedna z nich właśnie przed nim stała. Gajeel zamrugał w niedowierzaniu. Dziewczyna była niska jak cholera, wyglądała na dziecko, a włosy koloru jasnego błękitu tylko dodawały jej dziecinnego wyglądu. Koszulka w słodkie kwiatki wcale nie pomagała jej w tym, by wyglądać poważniej.
— Tak, jestem tutaj! — oburzyła się.
— Pięciolatka pracuje w sklepie? — spytał się w niedowierzaniu, a potem rozejrzał po sklepie, szukając starego sprzedawcy.
— Pracuję i nie pięciolatka! Kurcze, ludzie, ja mam już osiemnaście lat!
— Osiemnaście?! — Aż wstał z wrażenia. — Bozia chyba nie obdarowała cię wzrostem. — Pogładził dziewczynę po włosach. — Ile ty masz? Do metra sięgasz?
— Metr pięćdziesiąt dwa i to ty jesteś wysoki, a nie ja niska! — krzyknęła. — I proszę mnie nie głaskać. Jestem sprzedawcą i kobietą, więc wezwę policję.
Gajeel zaśmiał się. Akurat miał znajomości na wszystkich komendach, więc niezależnie od tego, kto by przyjechał, jakoś to by załatwił. Jednak nie zamierzał wspominać o tym dziewczynie.
Uśmiechnął się łagodnie i skłonił w ramach przeprosin. Odszedł kawałek. Niewinnie zaczął przeglądać półki w poszukiwaniu upragnionej płyty Metalicany. Półkę z jego utworami znalazł szybko. Pięć lat minęło odkąd zaczął się interesować muzyką własnego ojca, a w tym sklepie nadal nie zmieniło się ustawienie. Dziękował w duchu, że musiał męczyć się z szukaniem. Stary sprzedawca zawsze pilnował, by promować ulubionego wykonawcę z należytym szacunkiem. Bądź co bądź, Metalicana był miejscową legendą, która grała na scenach światowych, tuż obok największych gwiazd metalu i rocka. Nie dożył jednak najważniejszego z koncertów swojego życia…
— Czy jest może „There is no such a thing like happy ending” Metalicany? — spytał nadal wkurzonej sprzedawczyni.
Wyjrzała spod lady ostrym wzrokiem. Rzuciła szmatką o blat i podeszła. Wzięła ukryty za innymi płytami album, po czym wcisnęła go Gajeelowi w ręce.
— Doceń, bo to mój ulubiony — syknęła.
— Naprawdę? Metalicana to mój ulubiony piosenkarz — wyznał nieświadomie Gajeel.
— Serio? — Założyła ręce na piersi. — A niby to dlaczego?
— Żartujesz?! — oburzył się. — Przecież to oczywiste. To jedyny znany mi piosenkarz fiorski, który potrafi w jednej piosence przejść z ciężkich brzmień i ryku do łagodnej ballady. Przecież jego utworu to cudo. A tekst? Rzadko w dzisiejszych czasach spotyka się artystów, który poprzez metafory potrafią przekazać głębię i trudy codziennego życia.
— Czyli po prostu uwielbiasz śpiewać jego piosenki i się przy tym wygłupiać?
— Czyli po prostu uwielbiam śpiewać jego piosenki i się przy tym wygłupiać — przyznał bez żadnych wątpliwości.
Jednak z tej dziewczyny jeszcze mogło coś być. Przyjął od niej płytę i zaczął rozglądać się za kolejną. Obiecał niby Lucy pożyczyć, ale jeśli kupi drugą, nie przepłaci. Wybrał ją, oczywiście była ustawiona z samego przodu, na wysokości oczu.
— Tę też wezmę — poinformował sprzedawczynię. — I masz na imię…?
— A do czego ci potrzebne? — Wróciła do kasy. — Kup i idź sobie, a kysz!
Teraz Gajeel miał tylko większą determinację, by zostać.
Podszedł do okna i wyjrzał za nie. Po drugiej stronie ulicy, w salonie fryzjerskim wciąż znajdowała się Lucy i Zeref. Trochę czasu mu zostało, a z chęcią podroczy się jeszcze ze sprzedawczynią.
— Wspomniałaś wcześniej o śpiewaniu… Zaśpiewasz mi jakąś pioseneczkę? — zaproponował złośliwie.
— Nie — odpowiedziała szybko.
Gajeel pochylił się nad dziewczyną.
— Muszę sprawdzić, czy jesteś godna, by zastąpić staruszka. On wiedział, jak ryczeć.
— Ja nie umiem — fuknęła pod nosem i zapakowała płyty.
— Oj, umiesz, umiesz, nawet z tym małym ciałkiem.
— Tego już nie musiałeś mówić — mruknęła pod nosem, ale Gajeel wciąż ją słyszał. — Proszę iść, a wcześniej zapłacić.
— Zapłacę, zapłacę. — Wyciągnął portfel. — A dorzucę parę groszy, jak mi zaśpiewasz.
— Nie.
Odwróciła się. Udała, że wyciera półki, choć Gajeel pamiętał, że te same miejsca czyściła, gdy szukał płyty. Stanęła na palcach, próbując sięgnąć do wyższego blatu. Była jednak za niska. Gajeel z trudem powstrzymał śmiech, gdy podskakiwała, jak małe dziecko. Współczuł jej. Z tak małym ciałkiem wiele w życiu nie osiągnie, ale musiał przyznać, że pod kilkoma względami była słodka, a na pewno kobieca. Usta miała pełne, a rysy twarzy dobrze nakreślone. Nie nosiła żadnego makijażu, a jej skóra była gładka i jednolitego, jasnego koloru.
— Pomogę ci, jeśli powiesz mi, jak masz na imię — odezwał się.
Dziewczyna zatrzymała się. Westchnęła ciężko i ostatecznie przedstawiła:
— Levy, Levy McGarden.
— O, czyli wnuczka staruszka! — krzyknął.
— Nie wnuczka, a córka.
Jej policzki zapłonęły mocnym różem. Z zawstydzenia zasłoniła się brudną szmatką.
— Jjak córką? — wyjęczał, niedowierzając temu, co właśnie usłyszał. Ten staruch miał córkę? Pamiętał, jak ostatnim razem dziadek jedną nogą już w grobie siedział, do osiemdziesięciu lat dobijał, więc jak w okolicach sześćdziesiątki spłodził dziecko?
— Normalnie. Matka przespała się z nim, dwadzieścia lat — dodała ciszej. — Stało się. Zmarł i przekazał mi interes, a że lubię metal, to miło tu mi pracować. Jak już wszystko wiesz, to teraz sprzątaj! — oburzyła się.
Nagle wzięła mocny zamach. Gajeel zmarszczył czoło ze zdziwienia, ale nie ruszył się nawet o krok. Był ciekawy, co zrobi. Nagle rzuciła szmatką prosto w jego twarz. Zdjął brudny materiał i zacisnął go w pięści.
— Cco ty zrobiłaś? — wysyczał przez zęby.
— Dopytujesz mnie o moje brudy, więc rzucam nimi w ciebie.
— Słucham? — upewniał się, czy dobrze usłyszał.
— Sprzątaj! — Wskazała palcem na półkę. — A pójdę poprawię płyty Metalicany. Pewnie już zdążyłeś pomieszać. Amatorzy. — Pokręciła głową. — Układa się pod względem popularności, ale rok wydania i liczba utworów ma znaczenie — zaczęła pomrukiwać pod nosem.
Gajeel wiedział jedno. Musiał za wszelką cenę zaprosić Levy na randkę i usłyszeć, jak śpiewa jeden z utworów jego ojca. Mała czy nie, ale miała jaja, których brakowało dotychczas napotkanym kobietom.
— Umów się ze mną — zaproponował wprost, kiedy wycierał górne półki.
Usłyszał tylko trzask jednej z płyt. Obejrzał się przez ramię niewinnie. Levy patrzyła na niego z wybałuszonymi oczami. Nie liczyła się leżąca w kilku kawałkach płyta i opakowanie do niej.
— Słucham? — spytała.
Przykucnęła i zebrała z podłogi roztrzaskane fragmenty.
— Umów się ze mną — powtórzył bardziej stanowczym tonem. — Pizza, cola, potem wspólne słuchanie Metalicany i może w końcu usłyszę, jak śpiewasz.
— Nie, nie, nie, nie… — Zaczęła kręcić nerwowo głową. — Nie ma mowy. O nie. Nie! Nie! Zwariował. Nie!
— Jak chcesz, ale numer zostawię na zaś.
Wyciągnął z marynarki plik z wizytówkami. Położył jedną z nich przed kasą, wziął zapakowane płyty ze sobą i poszedł w stronę wyjścia. Zatrzymał się w progu.
— Masz dobry gust, Levy. — Pomachał jej na pożegnanie. — I wyrazy współczucia. Staruch to staruch, dobrze żył.
Pożegnała go w milczeniu.
Gajeel wrócił do samochodu. Lucy i Zeref jeszcze nie wrócili, więc wygodnie usadowił się na fotelu. Do odtwarzacza włożył nowiutką płytę i włączył pierwszy z utworów. Wstępna ballada była miodem dla jego uszu. Kochał początki. Zawsze zapowiadały nadejście dobrych chwil.
Nagle rozległo się pukanie do szyby. Gajeel spuścił ją i wyjrzał niepewnie. Lucy nieśmiało chowała się za plecami Zerefa, który cały czas rzucał jakieś złośliwe uwagi. Aż tak źle wyglądała w nowej fryzurze?
— Ej, no pokaż się — zwrócił się do Lucy.
— Zaraz zobaczysz, ale najpierw wytłumacz mi, po cholerę zamknąłeś wszystkie drzwi? — oburzył się Zeref.
— Zamknąłem? — Przyjrzał się zamkom, a potem spojrzał na kluczy. Kawałek po kawałku zaczął odtwarzać to, co zrobił, gdy wrócił do samochodu. Chyba tylko otworzył drzwi od kierowcy, ale niekoniecznie pamiętał. — Zaraz otworzę.
— Używaj proszę pilota! — Wyrwał kluczyki z rąk Gajeela. — Mamy chronić Lucy, a ty zablokowałeś nam jedyną, MOŻLIWĄ drogę ucieczki.
— Oj, nie gwiazdorz mi tu tak — fuknął.
Zeref otworzył wszystkie drzwi od samochodu. Gajeel nie rozumiał jego oburzenia. Znajdowali się pewnie w jednym najbardziej bezpiecznych miejsc w całym Fiore, jeśli ktoś zamierzał porwać stąd Lucy, musiałaby być absolutnym głupcem. Choć, jak tak się zaczął zastanowić, może i w zachowaniu przyjaciela było trochę racji. Lucy dwa razy została porwana — raz sprzed szkoły, a drugi sprzed domu. Wydawało się, że bezpieczniej już czuć się nie może, a jednak do porwania doszło.
— Dobrze, przepraszam — powiedział w końcu. Sięgnął do skrytki i wyjął pakunek od Levy. Rzucił go w stronę Lucy. — Łap, dziewczyno!
Wyszła naprzeciw Zerefa i podchwyciła płytę. Ta wyślizgnęła się z jej dłoni. Poleciała ku chodnikowi. W ostatniej chwili wystawiła przed siebie stopę i zamortyzowała upadek pakunku. Odetchnęła z ulgą i podniosła go.
— Obiecałem ci płytę — wyjaśnił Gajeel.
— Płytę? — zdziwiła się. — Dziękuję… — powiedziała niepewnie, a potem zaczęła rozpakowywać podarunek.
W końcu zobaczył jej nową fryzurę. Faktycznie pozbyła się sporej ilości włosów, pewnie z trzy czwarte. Teraz ledwo sięgały jej do ramion, z przodu nawet miała krótsze. Blizna była całkowicie odsłonięta. Żaden włos choćby nie muskał w okolicach czerwonego śladu, ale Lucy nie wydawała się tym przejmować. Wyglądała jaśniej, inaczej. Uśmiechnął się na widok tej przemiany, bo widział w niej własne oblicze sprzed lat. Ile to czasu zajęło mu zaakceptowanie ciężkiego losu i stanięcie na nogi o własnych siłach? Bał się, ciągle zawracał, aż jednego dnia podjął decyzję, by ruszyć przed siebie i już nigdy nie patrzeć na to, co zostawił za sobą. Nigdy tego nie żałował i wierzył, że w ten sam sposób podejdzie do tego Lucy. Dostała szansę, której wiele dzieci z ukaranych rodzin wyglądało z utęsknieniem.
— Pięknie wyglądasz — skomentował jej nowy wygląd.
Na bladych policzkach wyszły delikatne rumieńce.
— Dziękuję — odparła. — Rak trochę przesadził, ale jak się lekko czuję. Może też spróbujesz?
— Moje włosy zostaw w spokoju. Jeszcze się stanę kiedyś gwiazdą metalu i wtedy zobaczysz, jak laski będą lecieć na moje długie włosy.
Zamachnął się głową powabnie. Lucy parsknęła śmiechem.
— Na pewno.
— Już to widzę — burknął Zeref. — Pewnie odstraszysz pierwszą napotkaną swoim charakterem.
— Możliwe, ale zawsze warto próbować. — Włączył silnik. — Wsiadajcie i jedziemy. Zajrzymy do Lokiego i Mard Geera. Może jeszcze stara Porlyusica ich nie wykończyła.
— Wykończyła — odparli równocześnie Lucy i Zeref.
Popatrzyli się na siebie wymownie, a potem zaśmiali. Zeref tym razem wsiadł z Lucy na tylne siedzenie. Gajeelowi aż cisnęła się na usta złośliwa uwaga, ale zachował ją dla siebie. Może i nie znał się na kobietach, ale Zerefa już tak. Praca z nim nauczyła Gajeela jednej rzeczy o chłopaku — marzył o rodzinie, ale trzymał się zawsze z daleka od kobiet. Mimo to, do Lucy coś go silnie ciągnęło…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz