GAJEEL
„Promocja”, „kup dwa, zapłać za jeden” —
hasła uderzyły w Gajeela z pełną siłą, jakby ktoś wbił miecz prosto w jego
serce. Przeliczył jeszcze raz skromną zawartość portfela, a potem spojrzał na
ogłoszenie o promocji. Miał ochotę się popłakać. Może wiele złego wydarzyło się
w ostatnim czasie, ale chyba w końcu los zaczął się do niego uśmiechać.
Wszedł do środka szeroko uśmiechnięty.
Zebrał długie włosy do tyłu i przywiązał gumką, by nie przeszkadzały, kiedy
będzie przeglądał półkę.
— Witamy, witamy, może w czymś pomóc? —
usłyszał z okolicy lady czyjś głos.
— Ktoś tu jest? — zdziwił się.
Nagle poczuł ból w kostce. Przyklęknął
i złapał się za obolałą nogę, kiedy wściekłe spojrzenie wbiło się wprost w jego
oczy. Gadzina zasyczała w złości, pięści zacisnęła, a na końcu tupnęła butem o rozmiarze
trzydzieści pięć. Czy tak małe osoby nie powinny należeć do legend? Jeśli tak, to
jedna z nich właśnie przed nim stała. Gajeel zamrugał w niedowierzaniu. Dziewczyna
była niska jak cholera, wyglądała na dziecko, a włosy koloru jasnego błękitu
tylko dodawały jej dziecinnego wyglądu. Koszulka w słodkie kwiatki wcale nie pomagała
jej w tym, by wyglądać poważniej.
— Tak, jestem tutaj! — oburzyła się.
— Pięciolatka pracuje w sklepie? —
spytał się w niedowierzaniu, a potem rozejrzał po sklepie, szukając starego
sprzedawcy.
— Pracuję i nie pięciolatka! Kurcze,
ludzie, ja mam już osiemnaście lat!
— Osiemnaście?! — Aż wstał z wrażenia. —
Bozia chyba nie obdarowała cię wzrostem. — Pogładził dziewczynę po włosach. —
Ile ty masz? Do metra sięgasz?
— Metr pięćdziesiąt dwa i to ty jesteś
wysoki, a nie ja niska! — krzyknęła. — I proszę mnie nie głaskać. Jestem
sprzedawcą i kobietą, więc wezwę policję.
Gajeel zaśmiał się. Akurat miał
znajomości na wszystkich komendach, więc niezależnie od tego, kto by
przyjechał, jakoś to by załatwił. Jednak nie zamierzał wspominać o tym
dziewczynie.
Uśmiechnął się łagodnie i skłonił w
ramach przeprosin. Odszedł kawałek. Niewinnie zaczął przeglądać półki w
poszukiwaniu upragnionej płyty Metalicany. Półkę z jego utworami znalazł
szybko. Pięć lat minęło odkąd zaczął się interesować muzyką własnego ojca, a w
tym sklepie nadal nie zmieniło się ustawienie. Dziękował w duchu, że musiał
męczyć się z szukaniem. Stary sprzedawca zawsze pilnował, by promować ulubionego
wykonawcę z należytym szacunkiem. Bądź co bądź, Metalicana był miejscową legendą,
która grała na scenach światowych, tuż obok największych gwiazd metalu i rocka.
Nie dożył jednak najważniejszego z koncertów swojego życia…
— Czy jest może „There is no such a
thing like happy ending” Metalicany? — spytał nadal wkurzonej sprzedawczyni.
Wyjrzała spod lady ostrym wzrokiem.
Rzuciła szmatką o blat i podeszła. Wzięła ukryty za innymi płytami album, po
czym wcisnęła go Gajeelowi w ręce.
— Doceń, bo to mój ulubiony — syknęła.
— Naprawdę? Metalicana to mój ulubiony
piosenkarz — wyznał nieświadomie Gajeel.
— Serio? — Założyła ręce na piersi. — A
niby to dlaczego?
— Żartujesz?! — oburzył się. — Przecież
to oczywiste. To jedyny znany mi piosenkarz fiorski, który potrafi w jednej
piosence przejść z ciężkich brzmień i ryku do łagodnej ballady. Przecież jego
utworu to cudo. A tekst? Rzadko w dzisiejszych czasach spotyka się artystów,
który poprzez metafory potrafią przekazać głębię i trudy codziennego życia.
— Czyli po prostu uwielbiasz śpiewać
jego piosenki i się przy tym wygłupiać?
— Czyli po prostu uwielbiam śpiewać
jego piosenki i się przy tym wygłupiać — przyznał bez żadnych wątpliwości.
Jednak z tej dziewczyny jeszcze mogło
coś być. Przyjął od niej płytę i zaczął rozglądać się za kolejną. Obiecał niby
Lucy pożyczyć, ale jeśli kupi drugą, nie przepłaci. Wybrał ją, oczywiście była
ustawiona z samego przodu, na wysokości oczu.
— Tę też wezmę — poinformował
sprzedawczynię. — I masz na imię…?
— A do czego ci potrzebne? — Wróciła do
kasy. — Kup i idź sobie, a kysz!
Teraz Gajeel miał tylko większą
determinację, by zostać.
Podszedł do okna i wyjrzał za nie. Po
drugiej stronie ulicy, w salonie fryzjerskim wciąż znajdowała się Lucy i Zeref.
Trochę czasu mu zostało, a z chęcią podroczy się jeszcze ze sprzedawczynią.
— Wspomniałaś wcześniej o śpiewaniu…
Zaśpiewasz mi jakąś pioseneczkę? — zaproponował złośliwie.
— Nie — odpowiedziała szybko.
Gajeel pochylił się nad dziewczyną.
— Muszę sprawdzić, czy jesteś godna, by
zastąpić staruszka. On wiedział, jak ryczeć.
— Ja nie umiem — fuknęła pod nosem i
zapakowała płyty.
— Oj, umiesz, umiesz, nawet z tym małym
ciałkiem.
— Tego już nie musiałeś mówić —
mruknęła pod nosem, ale Gajeel wciąż ją słyszał. — Proszę iść, a wcześniej
zapłacić.
— Zapłacę, zapłacę. — Wyciągnął
portfel. — A dorzucę parę groszy, jak mi zaśpiewasz.
— Nie.
Odwróciła się. Udała, że wyciera półki,
choć Gajeel pamiętał, że te same miejsca czyściła, gdy szukał płyty. Stanęła na
palcach, próbując sięgnąć do wyższego blatu. Była jednak za niska. Gajeel z
trudem powstrzymał śmiech, gdy podskakiwała, jak małe dziecko. Współczuł jej. Z
tak małym ciałkiem wiele w życiu nie osiągnie, ale musiał przyznać, że pod
kilkoma względami była słodka, a na pewno kobieca. Usta miała pełne, a rysy
twarzy dobrze nakreślone. Nie nosiła żadnego makijażu, a jej skóra była gładka
i jednolitego, jasnego koloru.
— Pomogę ci, jeśli powiesz mi, jak masz
na imię — odezwał się.
Dziewczyna zatrzymała się. Westchnęła
ciężko i ostatecznie przedstawiła:
— Levy, Levy McGarden.
— O, czyli wnuczka staruszka! —
krzyknął.
— Nie wnuczka, a córka.
Jej policzki zapłonęły mocnym różem. Z
zawstydzenia zasłoniła się brudną szmatką.
— Jjak córką? — wyjęczał,
niedowierzając temu, co właśnie usłyszał. Ten staruch miał córkę? Pamiętał, jak
ostatnim razem dziadek jedną nogą już w grobie siedział, do osiemdziesięciu lat
dobijał, więc jak w okolicach sześćdziesiątki spłodził dziecko?
— Normalnie. Matka przespała się z nim,
dwadzieścia lat — dodała ciszej. — Stało się. Zmarł i przekazał mi interes, a
że lubię metal, to miło tu mi pracować. Jak już wszystko wiesz, to teraz
sprzątaj! — oburzyła się.
Nagle wzięła mocny zamach. Gajeel
zmarszczył czoło ze zdziwienia, ale nie ruszył się nawet o krok. Był ciekawy,
co zrobi. Nagle rzuciła szmatką prosto w jego twarz. Zdjął brudny materiał i
zacisnął go w pięści.
— Cco ty zrobiłaś? — wysyczał przez
zęby.
— Dopytujesz mnie o moje brudy, więc
rzucam nimi w ciebie.
— Słucham? — upewniał się, czy dobrze
usłyszał.
— Sprzątaj! — Wskazała palcem na półkę.
— A pójdę poprawię płyty Metalicany. Pewnie już zdążyłeś pomieszać. Amatorzy. —
Pokręciła głową. — Układa się pod względem popularności, ale rok wydania i
liczba utworów ma znaczenie — zaczęła pomrukiwać pod nosem.
Gajeel wiedział jedno. Musiał za
wszelką cenę zaprosić Levy na randkę i usłyszeć, jak śpiewa jeden z utworów
jego ojca. Mała czy nie, ale miała jaja, których brakowało dotychczas
napotkanym kobietom.
— Umów się ze mną — zaproponował
wprost, kiedy wycierał górne półki.
Usłyszał tylko trzask jednej z płyt.
Obejrzał się przez ramię niewinnie. Levy patrzyła na niego z wybałuszonymi
oczami. Nie liczyła się leżąca w kilku kawałkach płyta i opakowanie do niej.
— Słucham? — spytała.
Przykucnęła i zebrała z podłogi
roztrzaskane fragmenty.
— Umów się ze mną — powtórzył bardziej
stanowczym tonem. — Pizza, cola, potem wspólne słuchanie Metalicany i może w
końcu usłyszę, jak śpiewasz.
— Nie, nie, nie, nie… — Zaczęła kręcić
nerwowo głową. — Nie ma mowy. O nie. Nie! Nie! Zwariował. Nie!
— Jak chcesz, ale numer zostawię na
zaś.
Wyciągnął z marynarki plik z
wizytówkami. Położył jedną z nich przed kasą, wziął zapakowane płyty ze sobą i
poszedł w stronę wyjścia. Zatrzymał się w progu.
— Masz dobry gust, Levy. — Pomachał jej
na pożegnanie. — I wyrazy współczucia. Staruch to staruch, dobrze żył.
Pożegnała go w milczeniu.
Gajeel wrócił do samochodu. Lucy i
Zeref jeszcze nie wrócili, więc wygodnie usadowił się na fotelu. Do odtwarzacza
włożył nowiutką płytę i włączył pierwszy z utworów. Wstępna ballada była miodem
dla jego uszu. Kochał początki. Zawsze zapowiadały nadejście dobrych chwil.
Nagle rozległo się pukanie do szyby.
Gajeel spuścił ją i wyjrzał niepewnie. Lucy nieśmiało chowała się za plecami
Zerefa, który cały czas rzucał jakieś złośliwe uwagi. Aż tak źle wyglądała w
nowej fryzurze?
— Ej, no pokaż się — zwrócił się do
Lucy.
— Zaraz zobaczysz, ale najpierw
wytłumacz mi, po cholerę zamknąłeś wszystkie drzwi? — oburzył się Zeref.
— Zamknąłem? — Przyjrzał się zamkom, a
potem spojrzał na kluczy. Kawałek po kawałku zaczął odtwarzać to, co zrobił,
gdy wrócił do samochodu. Chyba tylko otworzył drzwi od kierowcy, ale
niekoniecznie pamiętał. — Zaraz otworzę.
— Używaj proszę pilota! — Wyrwał
kluczyki z rąk Gajeela. — Mamy chronić Lucy, a ty zablokowałeś nam jedyną,
MOŻLIWĄ drogę ucieczki.
— Oj, nie gwiazdorz mi tu tak — fuknął.
Zeref otworzył wszystkie drzwi od
samochodu. Gajeel nie rozumiał jego oburzenia. Znajdowali się pewnie w jednym
najbardziej bezpiecznych miejsc w całym Fiore, jeśli ktoś zamierzał porwać stąd
Lucy, musiałaby być absolutnym głupcem. Choć, jak tak się zaczął zastanowić,
może i w zachowaniu przyjaciela było trochę racji. Lucy dwa razy została
porwana — raz sprzed szkoły, a drugi sprzed domu. Wydawało się, że bezpieczniej
już czuć się nie może, a jednak do porwania doszło.
— Dobrze, przepraszam — powiedział w
końcu. Sięgnął do skrytki i wyjął pakunek od Levy. Rzucił go w stronę Lucy. —
Łap, dziewczyno!
Wyszła naprzeciw Zerefa i podchwyciła
płytę. Ta wyślizgnęła się z jej dłoni. Poleciała ku chodnikowi. W ostatniej
chwili wystawiła przed siebie stopę i zamortyzowała upadek pakunku. Odetchnęła
z ulgą i podniosła go.
— Obiecałem ci płytę — wyjaśnił Gajeel.
— Płytę? — zdziwiła się. — Dziękuję… —
powiedziała niepewnie, a potem zaczęła rozpakowywać podarunek.
W końcu zobaczył jej nową fryzurę.
Faktycznie pozbyła się sporej ilości włosów, pewnie z trzy czwarte. Teraz ledwo
sięgały jej do ramion, z przodu nawet miała krótsze. Blizna była całkowicie
odsłonięta. Żaden włos choćby nie muskał w okolicach czerwonego śladu, ale Lucy
nie wydawała się tym przejmować. Wyglądała jaśniej, inaczej. Uśmiechnął się na
widok tej przemiany, bo widział w niej własne oblicze sprzed lat. Ile to czasu
zajęło mu zaakceptowanie ciężkiego losu i stanięcie na nogi o własnych siłach?
Bał się, ciągle zawracał, aż jednego dnia podjął decyzję, by ruszyć przed
siebie i już nigdy nie patrzeć na to, co zostawił za sobą. Nigdy tego nie
żałował i wierzył, że w ten sam sposób podejdzie do tego Lucy. Dostała szansę,
której wiele dzieci z ukaranych rodzin wyglądało z utęsknieniem.
— Pięknie wyglądasz — skomentował jej
nowy wygląd.
Na bladych policzkach wyszły delikatne
rumieńce.
— Dziękuję — odparła. — Rak trochę
przesadził, ale jak się lekko czuję. Może też spróbujesz?
— Moje włosy zostaw w spokoju. Jeszcze
się stanę kiedyś gwiazdą metalu i wtedy zobaczysz, jak laski będą lecieć na
moje długie włosy.
Zamachnął się głową powabnie. Lucy
parsknęła śmiechem.
— Na pewno.
— Już to widzę — burknął Zeref. —
Pewnie odstraszysz pierwszą napotkaną swoim charakterem.
— Możliwe, ale zawsze warto próbować. —
Włączył silnik. — Wsiadajcie i jedziemy. Zajrzymy do Lokiego i Mard Geera. Może
jeszcze stara Porlyusica ich nie wykończyła.
— Wykończyła — odparli równocześnie
Lucy i Zeref.
Popatrzyli się na siebie wymownie, a
potem zaśmiali. Zeref tym razem wsiadł z Lucy na tylne siedzenie. Gajeelowi aż
cisnęła się na usta złośliwa uwaga, ale zachował ją dla siebie. Może i nie znał
się na kobietach, ale Zerefa już tak. Praca z nim nauczyła Gajeela jednej
rzeczy o chłopaku — marzył o rodzinie, ale trzymał się zawsze z daleka od
kobiet. Mimo to, do Lucy coś go silnie ciągnęło…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz