LUCY
Lucy wysypała na tymczasowe łóżko całą
zawartość torby. Kaseta przeturlała się na sam skraj i spadła z hukiem na
podłogę. Nawet nie próbowała jej złapać. Zamiast tego zaczęła się jej
przyglądać. Gajeel przyniósł do pokoju stary telewizor i odtwarzacz. Wszystko
podłączył. Wystarczyło teraz tylko włączyć sprzęt, włożyć kasetę i ją obejrzeć.
Nie była gotowa na ujrzenie prawdy.
Usiadła na skraju łóżka i westchnęła
ciężko. Odruchowo sięgnęła do włosów, by znów przykryć bliznę, lecz dłoń
przeszła przez pustkę. Ścięła włosy, nadal o tym zapominała. Nic już nie było w
stanie zakryć jej blizny. Czerwony ślad pozostawał na wierzchu, tak jak reszta twarzy.
Już nie umiała ukryć przed światem siniaków czy zadrapań. Może właśnie dlatego
skończy się ciężka ręka matki. Może właśnie przyszedł w końcu czas na zmiany na
lepsze.
Uśmiechnęła się, a potem położyła na
łóżku. Przesunęła wszystkie graty z torebki na bok i przymknęła oczy.
— Musisz to zrobić — szepnęła do
siebie. — Nikt nie obejrzy tego za ciebie. Sama chciałaś — mówiła, ale słowa
wcale nie dodawały jej sił.
W pokoju panowała cisza. Była do niej
przyzwyczajone, ale ostatnie godziny spędzone w ciągłym hałasie i rozmowach
udowodniły, że niekoniecznie czuje się z nią dobrze. Doświadczyła czegoś nowego,
innego od tego, co napotykała przez ostatnie dziesięć lat. Aż nie wierzyła w
swoje szczęście i zarazem bała się go. Raz już jej odebrano całą radość, wraz z
dziesięcioma latami jej życia. Wyjść z cienia — tylko to się dla niej liczyło.
Tylko czy poza cieniem wyjdzie słońce czy wciąż będzie padał deszcz…
Stanęła. Kasetę podniosła z podłogi i
zbliżyła się do odtwarzacza. Przyjrzała się jeszcze raz napisom, wyobrażając
sobie sceny, które napotka w trakcie oglądania. Była gotowa na krew. Była
gotowa na śmierć. Była gotowa na łzy i cierpienie. Czy przyjdzie jej się
zmierzyć z czymś większym? Tego nie wiedziała.
Wsunęła kasetę do środka i włączyła
sprzęt. Na początku pojawił się zaśnieżony obraz. Słyszała bębniejące dźwięki z
głośników. Przypominały skrzeczenie, ale to nie była wina złego nagrania.
Pogłośniła. Ktoś drapał o coś. Potem już obraz wskoczył na miejsce zaśnieżonego
ekranu. Lucy wzdrygnęła się na widok ojca Lokiego i dwójki osób — mężczyzny i
kobiety. Oboje siedzieli przywiązani do krzeseł. Patrzyli sobie prosto w oczy,
a ojciec Lokiego chodził wokół nich. Lew — przypomniała sobie nick, jeden z
dwunastu znaków zodiaku, z których korzystali tylko służący Lucy. Milczał,
porwani również siedzieli w ciszy, mając wzrok wbity w podłogę. Bali się unieść
głowę, ale Lucy nie widziała, żeby drżeli.
Obraz zamazał się na moment. Po chwili
powrócił, gdy rozpoczęła się konwersacja między zebranymi. Nie słyszała jednak
ich głosu. Kamera nie nagrała dźwięku, więc przez cały czas Lucy towarzyszyło
jedynie trzaskanie starego telewizora, który dzielnie odtwarzał kasetę. Po
kilku sekundach Lew spoliczkował mężczyznę. Kobieta zacisnęła usta i pochyliła
nisko głowę. Lew wyjął zza pasa broń i przyłożył ją do skroni porwanego.
Schylił się, lecz Lew szarpnął go za włosy i wyprostował, aby móc przycisnąć
lufę do czoła. Krzyknął coś. Żelazne drzwi otworzyły się. Ktoś wepchnął do
środka dzieci.
Lucy zbliżyła się do ekranu. Usta
przykryła dłonią. Nie umiała wydusić z siebie choćby jednego słowa, choć setki
cisnęły się na gardło. Lisanna, Mirajane i Elfman — rozpoznała dzieci. Kobieta
szarpnęła za liny. Mężczyzna powiedział coś do Lwa. Lucy pokręciła głową,
błagalnie szepcząc, by to, co widzi, nie było prawdą. Zamknij oczy!, krzyczały myśli, by uchronić ją przed tym, co ma
nastąpić, lecz nie umiała przymknąć powiek, kiedy zdecydowała, że pozna prawdę.
Wzięła głęboki wdech. W tym samym momencie Lew chwycił za nóż i odciął
najniższej dziewczynce ucho.
Pokazał obcięty kawałek ciała
mężczyźnie, a potem kobiecie. Oboje zalali się łzami. Dziewczynka wrzeszczała w
agonii, która przechodziła przed ciszę nagrania.
— Lisanna — szepnęła Lucy, dusząc w
sobie łzy.
Za drzwiami rozległy się kroki.
Zatrzymała nagranie i odwróciła się, wyczekując momentu, w którym ktoś do niej
zapuka. Nic się jednak nie stało. Odetchnęła z ulgą i kontynuowała oglądanie.
Kaseta zacięła się. Lucy stuknęła w telewizor i nagranie ruszyło dalej. Jednak
kilka sekund minęło, obraz z brakującego czasu zanikł, ale Lucy nie zamierzała
cofać kasety. Lew właśnie wyrzucił dzieci przez drzwi. Zatrzasnął je, ale nie
zamknął na klucz. Odwrócił się ku mężczyźnie i kobiecie. Na jego twarzy pojawił
się pełen pogardy uśmiech, najobrzydliwszy, jaki Lucy w życiu widziała.
Zadrżała na ten widok. Gdzie się podział niewinny, słodki uśmieszek Lwa, który
uwielbiał nosić ją na barana i biegać po całym ogrodzie? To nie był ten
ochroniarz, którego znała i kochała. To nie była ta sama osoba, którą widywała
codziennie — gdziekolwiek nie jechała, gdziekolwiek się nie znajdowała. A
jednak pamiętała takie dni, kiedy Lwa spotykała co kilka godzin. Najczęściej
znikał w nocy, gdy kładła się spać…
Lew schylił się do szafki. Wyciągnął z
niej dzielony i rzucił przed kobietę i mężczyznę. Potem ich rozwiązał. Nie
rzucili się jednak na lwa. Nadal siedzieli w miejscu, jakby w oczekiwaniu na
egzekucję. Lucy pokręciła głową z niedowierzania. Nie, myśl, która właśnie
przeszła przez jej głowę nie mogła być prawdziwa. Myliła się, lecz Lew chciał,
by ujrzała prawdę. Obejrzał się w kierunku kamery i pomachał do niej. Zastanawiała
się, kto siedzi po drugiej stronie i ogląda egzekucję kobiety i mężczyzny.
— To może być tylko dziadek —
stwierdziła.
Lew wyszedł i w tym samym momencie Lucy
złapała za pilot i przewinęła nagranie, trzymając wzrok wbity podłogę.
Zatrzymała kasetę na przypadkowej scenie. Spojrzała. Dwa ciała dyndały na
sznurach przywiązanych do wystających z sufitu haków. Kobieta kręciła się
wokół, aż jej twarz obróciła się w kierunku Lucy. Obraz zatrzeszczał na ratunek
Lucy. Dziewczyna przysunęła się do magnetowidu i wyciągnęła kasetę ze środka.
Przycisnęła ją do piersi. Wstrzymała na moment oddech, gdy dotarło do niej, że
przez ostatnie kilka dni mieszkała w katakumbach śmierci. Nie było żadnej
wymówki. Spała wśród krwi, jadła obok krzyków, śmiała się wokół łez… Nie uświadomiła
sobie wcześniej, gdzie tak naprawdę mieszkała? Nie miała żadnych wskazówek, co
do przeznaczenia opuszczonych budynków?
Wiedziała.
Wiedziała, myślała, domyślała się,
podejrzewała, a jednak wszystko próbowała wyprzeć z pamięci, aby tylko udawać,
że nic jej nie dotyczy. Prawda miała inne plany.
Lucy odchyliła się do tyłu. Głowę
oparła o łóżko, a oczy skierowała w stronę sufitu. Fragmenty tynku odpadały.
Już sam budynek był zniszczony, groziło zawaleniem, nie wierzyła, że jeszcze
się trzyma.
Obróciła kasetę i westchnęła ciężko.
Teraz musiała ją tylko oddać Zerefowi, a potem przyznać rację, bo miał ją. Od
początku nie powinna tykać się kasety, próbować odkryć tajemnice ukryte za
popiołem przeszłości.
— Na nowo rozpaliłam ogień — szepnęła,
lecz po chwili pokręciła głową. W tym popiele wciąż się tliło, mniejszy czy
większy ogień wciąż nie wygasł. Dowodem na to był Natsu i jego działania.
Dzieci nie zapomniały, nic dziwnego, że Lisanna i Mirajane załamały się na jej
widok. Tak też by postąpiła, ale Elfman? Pracował dla jej dziadka?
Ponownie usłyszała kroki. Kasetę
schowała pod łóżko, a chwilę później ktoś zapukał do drzwi. Spojrzała na
kasetę. Ona nie powinna istnieć, a tym bardziej znaleźć się w jej rękach. Stało
się, więc teraz pozostało jej podjąć ostatnia decyzję.
Podniosła się i wyciągnęła taśmę z
kasety. Wyjęła nożyczki z torebki i przecięła ją w kilku miejscach, kiedy
rozległo się ponowne pukanie. Nie przerwała. Kontynuowała, aż drobne paseczki
opadły pod jej stopy. Opakowanie rzuciła na łóżko.
— Już idę! — zawołała, po czym
otworzyła ciężkie drzwi. Zaskrzypiały strasznie, ale Lucy zignorowała ten
dźwięk, kiedy zobaczyła stojącego naprzeciwko niej Zerefa.
— Obejrzałaś — stwierdził obojętnym
tonem.
Zeref odsunął Lucy na bok i wszedł do
środka bez zaproszenia. Przykucnął nad strzępami taśmy. Kilka fragmentów wziąć
do ręki, a później opuścił, by przyjrzeć się, jak czarne płatki opadają powoli
na podłogę.
— Wiem, że nie powinnam — zaczęła
niepewnie. Złapała się za ramię, kiedy zadrżała. Musiała być silna, szczególnie
teraz, gdy Zeref znajdował się obok. — Pomyliłam się. Sądziłam, że dam sobie
radę. Radę… — Zaśmiała się sztucznie. — Nie spodziewałam, się, że zobaczę tak
wiele... Oni popełnili samobójstwo, prawda?
Zeref w pierwszej chwili przemilczał
odpowiedź. Później jednak odparł:
— Państwo Strauss popełnili
samobójstwo. Dzieci okaleczono i tak z każdą z rodzin. No, może nie każdą, bo
ojca Gajeela musieli dobić.
— I on…
— Kocha ojca, zawsze go będzie kochał,
ale jest świadomy, że popełnił straszny błąd, który kosztował go życie. Może i
nie zasłużył na śmierć, ale na pewno na karę.
— Tylko że… — zawahała się na moment. —
Tylko że osobą, która najbardziej zasługuje na karę, jest mój dziadek…
Zeref usiadł na podłodze.
— Naprawdę tak sądzisz? — upewniał się.
— Na pewno, Zerefie
— I jaka niby kara byłaby tu
odpowiednia?
— Nie wiem.
— A kto ją wymierzy? Ty?
— Nie wiem.
— Pozwolisz Natsu wymierzyć mu karę? —
pytał dalej.
— Nie.
— Więc gadasz głupoty. — Zerefa zebrał
wszystkie kawałki pociętej taśmy i włożył je do kieszeni. — Lucy, jest ci
ciężko, wiem. Rozumiem. Nawet zdaję sobie sprawę, że na siłę próbujesz udawać
kogoś lepszego niż jesteś, ale to nic nie da. — Pokręcił głową. — W pewnym
momencie znowu coś potniesz na kawałki. To była tylko kaseta, najpewniej bardzo
ważny dowód w sprawie, ale ty go zniszczyłaś. Po co? Dlaczego? Na co? —
Wzruszył ramionami. — Nie mam pojęcia — odpowiedział, a potem minął dziewczynę
i wyszedł z pokoju.
Została sama.
Usiadła na skraju łóżka. Zniszczyła
dowód, ale było to jedno z licznych nagrań. Jeśli przestało istnieć, to nic się
nie zmieniło w kwestii Acnologii. Dowody na jego winę leżały bezpiecznie w
pokoju. Trzymali je pod kluczem przez ostatnie dziesięć lat, więc nie wierzyła,
że dziadek nagle zdecyduje się je pozbyć. A może? Może właśnie dlatego Zeref
oddał jej konkretne nagranie, aby nie pozwoliła Acnologii wyjść na wolność,
kiedy w końcu trafi tam, gdzie jego miejsce — do więzienia.
Boże, wysyłała własnego dziadka do
więzienia. Nie umiała sobie wybaczyć własnych myśli. Przecież ci ludzie
zasłużyli na taki, a nie inny los. Jeśli dziadek nie postąpiłby inaczej, oni
wciąż chodziliby na wolności. Może historia skończyłaby się inaczej — nie
przeżyłaby porwania. Bo co chcieli z nią zrobić? Okup? Dawno przestała w niego
wierzyć. Jedynie zostawała zemsta, a dla Anoclogii jedyną osobą, która
cokolwiek dla niego znaczyła, była Lucy…
— Oni chcieli mnie zabić — zdała sobie
powoli sprawę z losu, który by ją czekał, gdyby policja nie odnalazła jej w tej
przeklętej piwnicy.
Ciemność. Ciemność. Ciemność.
Lucy podniosła się. Złapała torebkę i
wybiegła ze środka, nie zamykając za sobą drzwi. Przemknęła przez cały
korytarz. Nie zatrzymała się w pokoju, w którym odpoczywał Loki. Jeszcze za
wcześnie… Obiecała sobie, że jak tylko zgarnie wystarczająco sił, wybiorą się
gdzieś razem i spędzą wspólnie dzień. Uśmiechnęła się na myśl o pierwszej
randce. Nigdy na niej nie była. Oczywiście spędziła parę godzin z Natsu, ale
niekoniecznie uznawała to spotkanie za prawdziwą randkę. Zbyt dziwnie się
potoczyło, a przede wszystkim nie znalazła się razem z chłopakiem w kawiarni,
by spędzić romantycznie czas. Już wtedy próbował ją wykorzystać…
Lucy westchnęła ciężko. Weszła po
schodach i rozejrzała się po pustej hali. Nikogo w niej nie było. Ostrożnie
zaczęła iść między porozwalanymi meblami oraz fragmentami potłuczonego szkła,
które okalało całą drogę do drzwi. Torebkę przełożyła przez ramie, telefon na
zaś wyciszyła, żeby przypadkiem nie zadzwonił w trakcie skradania. Pod drzwi
doszła bez żadnych problemów. Obejrzała się tylko za siebie. Nikt jej nie
śledził. Westchnęła z ulga i wyszła, kiedy błysk przeciął ciemne niebo.
Wzdrygnęła się, a potem zastygła w miejscu. Dłoń zacisnęła na rączce na drzwi
tak mocno, jakby nigdy więcej nie zamierzała już jej puścić.
Dasz
radę, to tylko błyskawica, pomyślała,
starając dodać sobie odwagi. Pogoda nie mogła jej pokonać, nie teraz.
Wystawiła jedną nogę za próg, gdy
powieki ścisnęła mocno, a uścisk na klamce rozluźniła. Kawałek po kawałku
przesunęła się bliżej dworu, czując na nagiej skórze ostre, mroźne powietrze.
Deszcze jeszcze nie padał. Gdyby padał, zostałaby w środku. Jednak w takiej
sytuacji, skończyły się jej wymówki. Po co w ogóle wychodziła? Nie pamiętała.
Zamierzała odwiedzić matkę? Znowu spotkać Natsu? Przedostać się do innej części
miasta i tam trochę odpocząć? A może zwyczajnie uciec od miejsca, które
wydobywało na zewnątrz niewygodne wspomnienia? Odpowiedź nie miała znaczenia.
Wyszła. Obie stopy znajdowały się poza budynkiem. Jeszcze trzymała się w drzwi,
lecz żelazna klamka wyślizgiwała się spod jej spoconych palców.
Drzwi puściła ostrożnie, aby tylko nie
trzasnęły i nie rozniosły trzasku echem po całym budynku. Brakowało jej tylko
tego, by mieć na głowie Zerefa i Gajeela. Będą się martwić, może nawet
Acnologia pociągnie ich do odpowiedzialności za pomyłkę, ale musiała wyjść.
Sama. Bez nikogo.
Błyskawica znów trzasnęła. Lucy
zatrzęsła się. Po plecach spłynął je zimny pot. Pogoda nie była po jej stronie.
Jakby próbowała za wszelką cenę zatrzymać ją w środku i nie puścić. Otworzyła
jednak oczy i skierowała się w stronę w bocznej alejki dzielnicy fabrycznej.
Pamiętała dobrze skrót, który znalazła na starych planach. Powinien jeszcze
istnieć.
Spojrzała w prawo, w lewo i jeszcze raz
w prawo. Nikogo nie widziała. Odetchnęła więc z ulgą, kiedy pies najbliższych
sąsiadów zaczął znowu szczekać na gołębie. Nienawidziła tego futrzaka. Za
każdym razem jak przechodziła tylko obok, czaił się na nią. Wpatrywał tymi
ślepiami, czekając, aż przekroczy bramę. I wtedy będzie mógł ją pogryźć… Nigdy jednak
tam nie weszła….
— Naprawdę chcesz uciec? — usłyszała.
Skoczyła z przerażenia i zacisnęła
pięści, gotowa, aby się bić. Ktoś pochwycił od tyłu. Wykręcił jej rękę, po czym
przycisnął do pleców. Nie zdążyła krzyknąć, kiedy w końcu zobaczyła twarz napastnika
— był nim Zeref.
— No i ptaszek chciał sobie pofrunąć w
siną dal. — Gajeel puścił Lucy i się zaśmiał. — Ty chyba nie myślałaś, że nie
będziemy cię pilnować?
Nie odpowiedziała.
— Myślałaś! Ha! Ty idiotko! — Gajeel
poklepał Lucy po plecach, a potem zgarnął z chodnika kurtkę. — Twoja głupota
sięgnęła granic.
— Naprawdę sądziłaś, że uda ci się bez
problemu wyjść z budynku i uciec stąd? — wtrącił się Zeref, kręcąc zawodząco
głową. — Słabo. Naprawdę słabo. Poza tym smutno mi, że nam nie ufasz. Myślałem,
że się dogadaliśmy.
Lucy obeszła Zerefa i stanęła bliżej
drzwi — tym razem, aby jak najszybciej wrócić do środka. Czuła się jak małe
dziecko otoczone przez rodziców chwilę po tym, gdy zostało przyłapane na
robieniu czegoś, czego nie powinno. Tylko że ona nie była już dzieckiem, Zeref
był nawet młodszy od niej. Jakim prawem zachowywał się tak, jakby wszystko
wiedział lepiej? Nic nie wiedział, udawał, że ją rozumie, a w rzeczywiści
czekał, aby wykorzystać słabość Lucy. Wzdrygnęła się na myśl, że chwilę po tym,
jak wyszedł z jej pokoju, skierował się wprost na parking i tam wyczekiwał jej
przybycia.
— Nie ufasz mi, prawda? — spytała
niepewnie, przystępując z nogi na nogę.
— Ani trochę. — Zaśmiał się. — A z
jakiego powodu niby miałbym? Dałem ci kasetę — pocięłaś ją. Nie zamknąłem cię w
pokoju — mimo to chciałaś uciec. Gdzie niby? Do kogo?
— Potrzebuję się… przewietrzyć.
— Mogłaś z nami.
— To co innego.
— Naprawdę? — zdziwił się. Prawa brew
chłopaka podniosła się w niedowierzaniu. Zeref otarł twarz i skierował pełne rozczarowania
spojrzenie na Lucy. — Pamiętaj, Acnologia ciebie nie skrzywdzi, ale cienki jest
los Loki’ego. Jedno potknięcie. Jedno — podkreślił jeszcze raz. — On zginie. Lucy.
I uwierz mi, ja ci nie grożę. To tylko przyjacielskie ostrzeżenie.
— Ostrzeżenie? — Prychnęła. — Zerefie,
ja się boję! Czy ty nie rozumiesz, że to, co zobaczyłam, było… straszne.
— Rozumiem. — Skinął.
— Ja też — potwierdził do tej pory
milczący Gajeel. — Powiem ci nawet lepiej. W tych samych okolicznościach zginął
mój ojciec. Co z tego? — Wzruszył ramionami. — Może i jestem wściekły. Czasem
mam ochotę kogoś uderzyć, ale prawda jest taka, że nie mogę być zły za decyzje,
które ktoś kiedyś podjął w przeszłości. Chcę wydostać się stąd. Zarobić
wystarczająco kasy, spłacić wszystkie długi, spakować się, poznać jakąś super
laskę i z nią wyjechać, a potem założyć zespół i nagrać pierwszą płytę. Może
mieć dziecko, bardzo chciałbym bliźniaki, nie wiem nawet czemu. A ty? Na pewno
chcesz zniszczyć szansę na lepsze życie?
— Słucham? Ja właśnie…
— Zaciśnij pasa, zapomnij na moment o
tym, co zobaczyłaś, i nie bądź sobą — mówił dalej, tym razem łagodniejszym
tonem. — To dla twojego dobra, Lucy. Radzę ci, udawaj posłusznego psiaka. Liż
posłusznie rękę pana, który cię karmi, i kiedy przyjdzie odpowiedni czas,
dopiero wtedy go ugryź i ucieknij.
Zeref milczał, ale zgodził się z
Gajeelem kiwnięciem. Uśmiechnął się smutno, a potem złapał Lucy w talii.
Delikatnie popchnął ją w kierunku budynku. Nie opierała się. Pozwoliła mu się
prowadzić. Nie wyjdziesz stąd, pomyślała,
przyglądając się postrzępionym ścianom, na których łuszczyła się farba, a tynk
odpadał. Na starych maszynach zbierał się kurz i rdza, ale Lucy widziała w tym
miejscu coś więcej — pułapkę. Wszystko było stare, wszystko było zamknięte w
przeszłości. I to właśnie w niej pragnęli uwięzić ją ludzi, którym winno
zależeć na uwolnieniu się od niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz