poniedziałek, 22 lipca 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 22 Jeśli masz koszmary, to są one prawdziwe



LUCY
Lucy wysypała na tymczasowe łóżko całą zawartość torby. Kaseta przeturlała się na sam skraj i spadła z hukiem na podłogę. Nawet nie próbowała jej złapać. Zamiast tego zaczęła się jej przyglądać. Gajeel przyniósł do pokoju stary telewizor i odtwarzacz. Wszystko podłączył. Wystarczyło teraz tylko włączyć sprzęt, włożyć kasetę i ją obejrzeć.
Nie była gotowa na ujrzenie prawdy.
Usiadła na skraju łóżka i westchnęła ciężko. Odruchowo sięgnęła do włosów, by znów przykryć bliznę, lecz dłoń przeszła przez pustkę. Ścięła włosy, nadal o tym zapominała. Nic już nie było w stanie zakryć jej blizny. Czerwony ślad pozostawał na wierzchu, tak jak reszta twarzy. Już nie umiała ukryć przed światem siniaków czy zadrapań. Może właśnie dlatego skończy się ciężka ręka matki. Może właśnie przyszedł w końcu czas na zmiany na lepsze.
Uśmiechnęła się, a potem położyła na łóżku. Przesunęła wszystkie graty z torebki na bok i przymknęła oczy.
— Musisz to zrobić — szepnęła do siebie. — Nikt nie obejrzy tego za ciebie. Sama chciałaś — mówiła, ale słowa wcale nie dodawały jej sił.
W pokoju panowała cisza. Była do niej przyzwyczajone, ale ostatnie godziny spędzone w ciągłym hałasie i rozmowach udowodniły, że niekoniecznie czuje się z nią dobrze. Doświadczyła czegoś nowego, innego od tego, co napotykała przez ostatnie dziesięć lat. Aż nie wierzyła w swoje szczęście i zarazem bała się go. Raz już jej odebrano całą radość, wraz z dziesięcioma latami jej życia. Wyjść z cienia — tylko to się dla niej liczyło. Tylko czy poza cieniem wyjdzie słońce czy wciąż będzie padał deszcz…
Stanęła. Kasetę podniosła z podłogi i zbliżyła się do odtwarzacza. Przyjrzała się jeszcze raz napisom, wyobrażając sobie sceny, które napotka w trakcie oglądania. Była gotowa na krew. Była gotowa na śmierć. Była gotowa na łzy i cierpienie. Czy przyjdzie jej się zmierzyć z czymś większym? Tego nie wiedziała.
Wsunęła kasetę do środka i włączyła sprzęt. Na początku pojawił się zaśnieżony obraz. Słyszała bębniejące dźwięki z głośników. Przypominały skrzeczenie, ale to nie była wina złego nagrania. Pogłośniła. Ktoś drapał o coś. Potem już obraz wskoczył na miejsce zaśnieżonego ekranu. Lucy wzdrygnęła się na widok ojca Lokiego i dwójki osób — mężczyzny i kobiety. Oboje siedzieli przywiązani do krzeseł. Patrzyli sobie prosto w oczy, a ojciec Lokiego chodził wokół nich. Lew — przypomniała sobie nick, jeden z dwunastu znaków zodiaku, z których korzystali tylko służący Lucy. Milczał, porwani również siedzieli w ciszy, mając wzrok wbity w podłogę. Bali się unieść głowę, ale Lucy nie widziała, żeby drżeli.
Obraz zamazał się na moment. Po chwili powrócił, gdy rozpoczęła się konwersacja między zebranymi. Nie słyszała jednak ich głosu. Kamera nie nagrała dźwięku, więc przez cały czas Lucy towarzyszyło jedynie trzaskanie starego telewizora, który dzielnie odtwarzał kasetę. Po kilku sekundach Lew spoliczkował mężczyznę. Kobieta zacisnęła usta i pochyliła nisko głowę. Lew wyjął zza pasa broń i przyłożył ją do skroni porwanego. Schylił się, lecz Lew szarpnął go za włosy i wyprostował, aby móc przycisnąć lufę do czoła. Krzyknął coś. Żelazne drzwi otworzyły się. Ktoś wepchnął do środka dzieci.
Lucy zbliżyła się do ekranu. Usta przykryła dłonią. Nie umiała wydusić z siebie choćby jednego słowa, choć setki cisnęły się na gardło. Lisanna, Mirajane i Elfman — rozpoznała dzieci. Kobieta szarpnęła za liny. Mężczyzna powiedział coś do Lwa. Lucy pokręciła głową, błagalnie szepcząc, by to, co widzi, nie było prawdą. Zamknij oczy!, krzyczały myśli, by uchronić ją przed tym, co ma nastąpić, lecz nie umiała przymknąć powiek, kiedy zdecydowała, że pozna prawdę. Wzięła głęboki wdech. W tym samym momencie Lew chwycił za nóż i odciął najniższej dziewczynce ucho.
Pokazał obcięty kawałek ciała mężczyźnie, a potem kobiecie. Oboje zalali się łzami. Dziewczynka wrzeszczała w agonii, która przechodziła przed ciszę nagrania.
— Lisanna — szepnęła Lucy, dusząc w sobie łzy.
Za drzwiami rozległy się kroki. Zatrzymała nagranie i odwróciła się, wyczekując momentu, w którym ktoś do niej zapuka. Nic się jednak nie stało. Odetchnęła z ulgą i kontynuowała oglądanie. Kaseta zacięła się. Lucy stuknęła w telewizor i nagranie ruszyło dalej. Jednak kilka sekund minęło, obraz z brakującego czasu zanikł, ale Lucy nie zamierzała cofać kasety. Lew właśnie wyrzucił dzieci przez drzwi. Zatrzasnął je, ale nie zamknął na klucz. Odwrócił się ku mężczyźnie i kobiecie. Na jego twarzy pojawił się pełen pogardy uśmiech, najobrzydliwszy, jaki Lucy w życiu widziała. Zadrżała na ten widok. Gdzie się podział niewinny, słodki uśmieszek Lwa, który uwielbiał nosić ją na barana i biegać po całym ogrodzie? To nie był ten ochroniarz, którego znała i kochała. To nie była ta sama osoba, którą widywała codziennie — gdziekolwiek nie jechała, gdziekolwiek się nie znajdowała. A jednak pamiętała takie dni, kiedy Lwa spotykała co kilka godzin. Najczęściej znikał w nocy, gdy kładła się spać…
Lew schylił się do szafki. Wyciągnął z niej dzielony i rzucił przed kobietę i mężczyznę. Potem ich rozwiązał. Nie rzucili się jednak na lwa. Nadal siedzieli w miejscu, jakby w oczekiwaniu na egzekucję. Lucy pokręciła głową z niedowierzania. Nie, myśl, która właśnie przeszła przez jej głowę nie mogła być prawdziwa. Myliła się, lecz Lew chciał, by ujrzała prawdę. Obejrzał się w kierunku kamery i pomachał do niej. Zastanawiała się, kto siedzi po drugiej stronie i ogląda egzekucję kobiety i mężczyzny.
— To może być tylko dziadek — stwierdziła.
Lew wyszedł i w tym samym momencie Lucy złapała za pilot i przewinęła nagranie, trzymając wzrok wbity podłogę. Zatrzymała kasetę na przypadkowej scenie. Spojrzała. Dwa ciała dyndały na sznurach przywiązanych do wystających z sufitu haków. Kobieta kręciła się wokół, aż jej twarz obróciła się w kierunku Lucy. Obraz zatrzeszczał na ratunek Lucy. Dziewczyna przysunęła się do magnetowidu i wyciągnęła kasetę ze środka. Przycisnęła ją do piersi. Wstrzymała na moment oddech, gdy dotarło do niej, że przez ostatnie kilka dni mieszkała w katakumbach śmierci. Nie było żadnej wymówki. Spała wśród krwi, jadła obok krzyków, śmiała się wokół łez… Nie uświadomiła sobie wcześniej, gdzie tak naprawdę mieszkała? Nie miała żadnych wskazówek, co do przeznaczenia opuszczonych budynków?
Wiedziała.
Wiedziała, myślała, domyślała się, podejrzewała, a jednak wszystko próbowała wyprzeć z pamięci, aby tylko udawać, że nic jej nie dotyczy. Prawda miała inne plany.
Lucy odchyliła się do tyłu. Głowę oparła o łóżko, a oczy skierowała w stronę sufitu. Fragmenty tynku odpadały. Już sam budynek był zniszczony, groziło zawaleniem, nie wierzyła, że jeszcze się trzyma.
Obróciła kasetę i westchnęła ciężko. Teraz musiała ją tylko oddać Zerefowi, a potem przyznać rację, bo miał ją. Od początku nie powinna tykać się kasety, próbować odkryć tajemnice ukryte za popiołem przeszłości.
— Na nowo rozpaliłam ogień — szepnęła, lecz po chwili pokręciła głową. W tym popiele wciąż się tliło, mniejszy czy większy ogień wciąż nie wygasł. Dowodem na to był Natsu i jego działania. Dzieci nie zapomniały, nic dziwnego, że Lisanna i Mirajane załamały się na jej widok. Tak też by postąpiła, ale Elfman? Pracował dla jej dziadka?
Ponownie usłyszała kroki. Kasetę schowała pod łóżko, a chwilę później ktoś zapukał do drzwi. Spojrzała na kasetę. Ona nie powinna istnieć, a tym bardziej znaleźć się w jej rękach. Stało się, więc teraz pozostało jej podjąć ostatnia decyzję.
Podniosła się i wyciągnęła taśmę z kasety. Wyjęła nożyczki z torebki i przecięła ją w kilku miejscach, kiedy rozległo się ponowne pukanie. Nie przerwała. Kontynuowała, aż drobne paseczki opadły pod jej stopy. Opakowanie rzuciła na łóżko.
— Już idę! — zawołała, po czym otworzyła ciężkie drzwi. Zaskrzypiały strasznie, ale Lucy zignorowała ten dźwięk, kiedy zobaczyła stojącego naprzeciwko niej Zerefa.
— Obejrzałaś — stwierdził obojętnym tonem.
Zeref odsunął Lucy na bok i wszedł do środka bez zaproszenia. Przykucnął nad strzępami taśmy. Kilka fragmentów wziąć do ręki, a później opuścił, by przyjrzeć się, jak czarne płatki opadają powoli na podłogę.
— Wiem, że nie powinnam — zaczęła niepewnie. Złapała się za ramię, kiedy zadrżała. Musiała być silna, szczególnie teraz, gdy Zeref znajdował się obok. — Pomyliłam się. Sądziłam, że dam sobie radę. Radę… — Zaśmiała się sztucznie. — Nie spodziewałam, się, że zobaczę tak wiele... Oni popełnili samobójstwo, prawda?
Zeref w pierwszej chwili przemilczał odpowiedź. Później jednak odparł:
— Państwo Strauss popełnili samobójstwo. Dzieci okaleczono i tak z każdą z rodzin. No, może nie każdą, bo ojca Gajeela musieli dobić.
— I on…
— Kocha ojca, zawsze go będzie kochał, ale jest świadomy, że popełnił straszny błąd, który kosztował go życie. Może i nie zasłużył na śmierć, ale na pewno na karę.
— Tylko że… — zawahała się na moment. — Tylko że osobą, która najbardziej zasługuje na karę, jest mój dziadek…
Zeref usiadł na podłodze.
— Naprawdę tak sądzisz? — upewniał się.
— Na pewno, Zerefie
— I jaka niby kara byłaby tu odpowiednia?
— Nie wiem.
— A kto ją wymierzy? Ty?
— Nie wiem.
— Pozwolisz Natsu wymierzyć mu karę? — pytał dalej.
— Nie.
— Więc gadasz głupoty. — Zerefa zebrał wszystkie kawałki pociętej taśmy i włożył je do kieszeni. — Lucy, jest ci ciężko, wiem. Rozumiem. Nawet zdaję sobie sprawę, że na siłę próbujesz udawać kogoś lepszego niż jesteś, ale to nic nie da. — Pokręcił głową. — W pewnym momencie znowu coś potniesz na kawałki. To była tylko kaseta, najpewniej bardzo ważny dowód w sprawie, ale ty go zniszczyłaś. Po co? Dlaczego? Na co? — Wzruszył ramionami. — Nie mam pojęcia — odpowiedział, a potem minął dziewczynę i wyszedł z pokoju.
Została sama.
Usiadła na skraju łóżka. Zniszczyła dowód, ale było to jedno z licznych nagrań. Jeśli przestało istnieć, to nic się nie zmieniło w kwestii Acnologii. Dowody na jego winę leżały bezpiecznie w pokoju. Trzymali je pod kluczem przez ostatnie dziesięć lat, więc nie wierzyła, że dziadek nagle zdecyduje się je pozbyć. A może? Może właśnie dlatego Zeref oddał jej konkretne nagranie, aby nie pozwoliła Acnologii wyjść na wolność, kiedy w końcu trafi tam, gdzie jego miejsce — do więzienia.
Boże, wysyłała własnego dziadka do więzienia. Nie umiała sobie wybaczyć własnych myśli. Przecież ci ludzie zasłużyli na taki, a nie inny los. Jeśli dziadek nie postąpiłby inaczej, oni wciąż chodziliby na wolności. Może historia skończyłaby się inaczej — nie przeżyłaby porwania. Bo co chcieli z nią zrobić? Okup? Dawno przestała w niego wierzyć. Jedynie zostawała zemsta, a dla Anoclogii jedyną osobą, która cokolwiek dla niego znaczyła, była Lucy…
— Oni chcieli mnie zabić — zdała sobie powoli sprawę z losu, który by ją czekał, gdyby policja nie odnalazła jej w tej przeklętej piwnicy.
Ciemność. Ciemność. Ciemność.
Lucy podniosła się. Złapała torebkę i wybiegła ze środka, nie zamykając za sobą drzwi. Przemknęła przez cały korytarz. Nie zatrzymała się w pokoju, w którym odpoczywał Loki. Jeszcze za wcześnie… Obiecała sobie, że jak tylko zgarnie wystarczająco sił, wybiorą się gdzieś razem i spędzą wspólnie dzień. Uśmiechnęła się na myśl o pierwszej randce. Nigdy na niej nie była. Oczywiście spędziła parę godzin z Natsu, ale niekoniecznie uznawała to spotkanie za prawdziwą randkę. Zbyt dziwnie się potoczyło, a przede wszystkim nie znalazła się razem z chłopakiem w kawiarni, by spędzić romantycznie czas. Już wtedy próbował ją wykorzystać…
Lucy westchnęła ciężko. Weszła po schodach i rozejrzała się po pustej hali. Nikogo w niej nie było. Ostrożnie zaczęła iść między porozwalanymi meblami oraz fragmentami potłuczonego szkła, które okalało całą drogę do drzwi. Torebkę przełożyła przez ramie, telefon na zaś wyciszyła, żeby przypadkiem nie zadzwonił w trakcie skradania. Pod drzwi doszła bez żadnych problemów. Obejrzała się tylko za siebie. Nikt jej nie śledził. Westchnęła z ulga i wyszła, kiedy błysk przeciął ciemne niebo. Wzdrygnęła się, a potem zastygła w miejscu. Dłoń zacisnęła na rączce na drzwi tak mocno, jakby nigdy więcej nie zamierzała już jej puścić.
Dasz radę, to tylko błyskawica, pomyślała, starając dodać sobie odwagi. Pogoda nie mogła jej pokonać, nie teraz.
Wystawiła jedną nogę za próg, gdy powieki ścisnęła mocno, a uścisk na klamce rozluźniła. Kawałek po kawałku przesunęła się bliżej dworu, czując na nagiej skórze ostre, mroźne powietrze. Deszcze jeszcze nie padał. Gdyby padał, zostałaby w środku. Jednak w takiej sytuacji, skończyły się jej wymówki. Po co w ogóle wychodziła? Nie pamiętała. Zamierzała odwiedzić matkę? Znowu spotkać Natsu? Przedostać się do innej części miasta i tam trochę odpocząć? A może zwyczajnie uciec od miejsca, które wydobywało na zewnątrz niewygodne wspomnienia? Odpowiedź nie miała znaczenia. Wyszła. Obie stopy znajdowały się poza budynkiem. Jeszcze trzymała się w drzwi, lecz żelazna klamka wyślizgiwała się spod jej spoconych palców.
Drzwi puściła ostrożnie, aby tylko nie trzasnęły i nie rozniosły trzasku echem po całym budynku. Brakowało jej tylko tego, by mieć na głowie Zerefa i Gajeela. Będą się martwić, może nawet Acnologia pociągnie ich do odpowiedzialności za pomyłkę, ale musiała wyjść. Sama. Bez nikogo.
Błyskawica znów trzasnęła. Lucy zatrzęsła się. Po plecach spłynął je zimny pot. Pogoda nie była po jej stronie. Jakby próbowała za wszelką cenę zatrzymać ją w środku i nie puścić. Otworzyła jednak oczy i skierowała się w stronę w bocznej alejki dzielnicy fabrycznej. Pamiętała dobrze skrót, który znalazła na starych planach. Powinien jeszcze istnieć.
Spojrzała w prawo, w lewo i jeszcze raz w prawo. Nikogo nie widziała. Odetchnęła więc z ulgą, kiedy pies najbliższych sąsiadów zaczął znowu szczekać na gołębie. Nienawidziła tego futrzaka. Za każdym razem jak przechodziła tylko obok, czaił się na nią. Wpatrywał tymi ślepiami, czekając, aż przekroczy bramę. I wtedy będzie mógł ją pogryźć… Nigdy jednak tam nie weszła….
— Naprawdę chcesz uciec? — usłyszała.
Skoczyła z przerażenia i zacisnęła pięści, gotowa, aby się bić. Ktoś pochwycił od tyłu. Wykręcił jej rękę, po czym przycisnął do pleców. Nie zdążyła krzyknąć, kiedy w końcu zobaczyła twarz napastnika — był nim Zeref.
— No i ptaszek chciał sobie pofrunąć w siną dal. — Gajeel puścił Lucy i się zaśmiał. — Ty chyba nie myślałaś, że nie będziemy cię pilnować?
Nie odpowiedziała.
— Myślałaś! Ha! Ty idiotko! — Gajeel poklepał Lucy po plecach, a potem zgarnął z chodnika kurtkę. — Twoja głupota sięgnęła granic.
— Naprawdę sądziłaś, że uda ci się bez problemu wyjść z budynku i uciec stąd? — wtrącił się Zeref, kręcąc zawodząco głową. — Słabo. Naprawdę słabo. Poza tym smutno mi, że nam nie ufasz. Myślałem, że się dogadaliśmy.
Lucy obeszła Zerefa i stanęła bliżej drzwi — tym razem, aby jak najszybciej wrócić do środka. Czuła się jak małe dziecko otoczone przez rodziców chwilę po tym, gdy zostało przyłapane na robieniu czegoś, czego nie powinno. Tylko że ona nie była już dzieckiem, Zeref był nawet młodszy od niej. Jakim prawem zachowywał się tak, jakby wszystko wiedział lepiej? Nic nie wiedział, udawał, że ją rozumie, a w rzeczywiści czekał, aby wykorzystać słabość Lucy. Wzdrygnęła się na myśl, że chwilę po tym, jak wyszedł z jej pokoju, skierował się wprost na parking i tam wyczekiwał jej przybycia.
— Nie ufasz mi, prawda? — spytała niepewnie, przystępując z nogi na nogę.
— Ani trochę. — Zaśmiał się. — A z jakiego powodu niby miałbym? Dałem ci kasetę — pocięłaś ją. Nie zamknąłem cię w pokoju — mimo to chciałaś uciec. Gdzie niby? Do kogo?
— Potrzebuję się… przewietrzyć.
— Mogłaś z nami.
— To co innego.
— Naprawdę? — zdziwił się. Prawa brew chłopaka podniosła się w niedowierzaniu. Zeref otarł twarz i skierował pełne rozczarowania spojrzenie na Lucy. — Pamiętaj, Acnologia ciebie nie skrzywdzi, ale cienki jest los Loki’ego. Jedno potknięcie. Jedno — podkreślił jeszcze raz. — On zginie. Lucy. I uwierz mi, ja ci nie grożę. To tylko przyjacielskie ostrzeżenie.
— Ostrzeżenie? — Prychnęła. — Zerefie, ja się boję! Czy ty nie rozumiesz, że to, co zobaczyłam, było… straszne.
— Rozumiem. — Skinął.
— Ja też — potwierdził do tej pory milczący Gajeel. — Powiem ci nawet lepiej. W tych samych okolicznościach zginął mój ojciec. Co z tego? — Wzruszył ramionami. — Może i jestem wściekły. Czasem mam ochotę kogoś uderzyć, ale prawda jest taka, że nie mogę być zły za decyzje, które ktoś kiedyś podjął w przeszłości. Chcę wydostać się stąd. Zarobić wystarczająco kasy, spłacić wszystkie długi, spakować się, poznać jakąś super laskę i z nią wyjechać, a potem założyć zespół i nagrać pierwszą płytę. Może mieć dziecko, bardzo chciałbym bliźniaki, nie wiem nawet czemu. A ty? Na pewno chcesz zniszczyć szansę na lepsze życie?
— Słucham? Ja właśnie…
— Zaciśnij pasa, zapomnij na moment o tym, co zobaczyłaś, i nie bądź sobą — mówił dalej, tym razem łagodniejszym tonem. — To dla twojego dobra, Lucy. Radzę ci, udawaj posłusznego psiaka. Liż posłusznie rękę pana, który cię karmi, i kiedy przyjdzie odpowiedni czas, dopiero wtedy go ugryź i ucieknij.
Zeref milczał, ale zgodził się z Gajeelem kiwnięciem. Uśmiechnął się smutno, a potem złapał Lucy w talii. Delikatnie popchnął ją w kierunku budynku. Nie opierała się. Pozwoliła mu się prowadzić. Nie wyjdziesz stąd, pomyślała, przyglądając się postrzępionym ścianom, na których łuszczyła się farba, a tynk odpadał. Na starych maszynach zbierał się kurz i rdza, ale Lucy widziała w tym miejscu coś więcej — pułapkę. Wszystko było stare, wszystko było zamknięte w przeszłości. I to właśnie w niej pragnęli uwięzić ją ludzi, którym winno zależeć na uwolnieniu się od niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz