niedziela, 1 maja 2016

[Smocze Królestwo] Rozdział 26


Musica od razu pognał do reszty towarzyszy, ciągnął ich w stronę jakże wykwintnych zapachów. Całkowicie oddzielając od siebie zdrowy rozsądek, zajęli się pałaszowaniem potraw, które przygotowała dla nich gospodyni, Nie próbowali nawet zadawać sobie pytań, skąd się wzięło całe jedzenie czy kim są ci ludzie. Najważniejsze było spełnienie ich podstawowych potrzeb życiowych.
Rozmawiali radośnie z gospodynią, która, jak się okazało, straciła rodziców za młodu i od tamtej pory żyła samotnie w tej wielkie rezydencji. Dziecko, które niewiele widziało z świata, zostało przykute do wózka, musząc znosić trudy odrzucenia i niezwykłego uprzedzenia ze strony tutejszych mieszkańców. Wszyscy słuchali jej opowieści z zapartym tchem, nie wierząc, jak można być okrutnym wobec tak zwykłego dziecka. Jej srebrne włosy były dość nienaturalne, ale ich piękno roztaczało wokół młodej damy aurę spokoju i ciepła, niepozwalającego odepchnąć jej od siebie. Nikt nie pojmował, jak ktoś mógł dopuścić do tak wielkiego nieszczęścia. Jednak sama panienka nie przejmowała się swoim życiem, twierdząc, że jest szczęśliwa, mogąc pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują.
Goszcząc u siebie młodych wędrowców, z onieśmieleniem słuchała o ich wspólnych podróżach, choć nie tylko ona. Sami Natsu i Lucy mieli szansę usłyszeć o przygodach załogi, które do tej pory były przed nimi skrywane. Większość z nich po prostu przypominała te z Fairy Tail, lecz były też takie, które z pewnością mogli pominąć w czasie rozmowy. Okrutne i bezlitosne rabunki, których się dopuszczali, nie były czymś, co warto było opowiadać młodej właścicielce, lecz załoganci nie wstydzili się ich, a wręcz przeciwnie. Z dumą mówili o napaści na statek arystokracki czy rabunku na starą rezydencję przy granicy Eledonii.
Czas mijał nieubłaganie, a zmęczenie z każdą chwilą narastało, dając się we znaki.
Ziewając i sapiąc, dziękowali Melody, powoli zbierając się do snu.
Lokal zaprowadził każdego do własnego pokoju, których w żaden sposób nie brakowało. Jedynie Natsu i Lucy, wciąż zachowując pozory szczęśliwego małżeństwa, zdecydowali się na wspólne dzielenie łoża w najdalszym zakątku rezydencji.
Idąc sami z czarnowłosym lokajem, kilkukrotnie próbowali podjąć jakiś temat do rozmowy, ale za każdym razem ten ich zbywał milczeniem.
Nie chcąc dłużej go męczyć, po prostu wzruszyli ramionami.
Kiedy dotarli do wyznaczonej im komnaty, przystanęli przed drzwiami i rzekli równocześnie:
— Dziękujemy.
— Proszę — odparł, ku ich zaskoczeniu, mężczyzna. — Ale uważajcie. W tym domu są niespokojne duchy.
Zadrżeli.
Słowa lokaja nie brzmiały jak ostrzeżenie, lecz jak groźba. Wiele już przeżyli, ale kontaktu z duchami woleli uniknąć za wszelką cenę, więc jedynie uśmiechnęli się i podziękowali, niepewnie jednak rozglądając się po pomieszczeniu. Wyglądało ono dość zwyczajnie. Mniej więcej na środku pokoju, przy ścianie, ustawione było ogromne łoże z fioletowym baldachimem, przykryte jasną kapą. Stare, prawie zabytkowe biurko zdobiło kąt pokoju, dumnie stojąc niedaleko szafy na ubrania. Dokładnie naprzeciw miejsca do spania wisiało lekko zakurzone lustro z ręcznie zdobionym obramowaniem. Obok niego przywierał do ściany obraz z przedstawionym na nim wizerunkiem smutnej kobiety. Nic nadzwyczajnego, pomyśleli, podchodząc do miękkiego materaca i rzucając się niego. Marzył im się błogi sen.
Wnet do ich uszu doszedł donośny, wręcz krzykliwy pisk, który natychmiast ich zmobilizował. Podnieśli się, rozglądając ponownie po pomieszczeniu.
Minęło kilka minut i nic się nie działo, więc uznali, że jakiś z towarzyszy zrobił kawał drugiemu. Lecz Lucy coś zaintrygowało. Wstała i podeszła do obrazu, odkładnie mu się przyglądając. Mogłaby w tym momencie przysiąc na wszystko co posiada, że wcześniej namalowana kobieta smuciła się. Teraz na jej twarzy widniał promienny uśmiech, który nie był wybrykiem wyobraźni blondynki.
— Natsu! — zwróciła się do męża. — Coś tu jest nie tak!
— Oj, tak — odparł. — Ty, skoro jeszcze nie poszłaś spać.
— Nie. — Pokręciła głową. — Mówię o tym pokoju. Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
Kiedy odkryła, że jej mąż ją po prostu ignoruje, wzruszyła ramionami i ponownie spojrzała na malowidło.
— NATSU! — wrzasnęła, odskakując od tworu, który przedstawiał sięgające w jej stronę zakrwawione ręce.
— Co znowu!? — Był wyraźnie wściekły, lecz gdy ujrzał to co dziewczyna, zrozumiał, że to nie są przelewki. Musieli działać natychmiast, gdyż groźba lokaja właśnie zaczęła działać.
Ruszyli w stronę drzwi, lecz gdy tylko do nich dotarli, poczuli dziwny chłód wydobywający się za ich pleców.
Przełykając ślinę, ostrożnie obrócili ciałami, ale niczego nie dostrzeli. Odetchnęli z ulgą, ciesząc się, że za nimi nikogo nie ma.
Bez żadnych wątpliwości odwrócili się, gdy nagle ujrzeli przed sobą czarnego niczym smoła potwora, utworzonego z kłębu dymu, który patrzył na nich czerwonymi ślepiami, szczerząc ostre jak nóż zęby.
Krzyknęli, po czym uciekli w stronę okna, próbując je otworzyć. Szarpiąc i walcząc z klamką, odkryli, iż jest to czynność niemożliwa.
Brakowało im tchu. Dusili się ze strachu, energicznie walcząc z metalowym tworzywem, które po kilku mocniejszych szarpnięciach, ułamało się.
Natsu podniósł zniszczony przedmiot, po czym rzucił nim w potwora, który powoli się do nich zbliżał, lecz owa rzecz przeszła jedynie przez jego ciało, uderzając w drzwi.
To było dla nich za wiele. Musieli się dostać do wyjścia. Nie mieli żadnej, innej możliwości.
Na trzy kiwnęli do siebie głowami i ruszyli z impetem, przeskakując obok stwora — Natsu turlając się po łóżku, a Lucy okręcając się przy obrazie. Z walącymi sercami pognali do drewnianych wrót i otworzyli je.
Załamali się.
Ich oczom ukazała się przepiękna, świeżo wytynkowana ściana, całkowicie blokująca przejście na drugą stronę.
Oparli się o jeszcze mokry tynk i wstrzymali oddech.
Czarny duch był coraz bliżej nich. Przesuwał się, otaczając cały pokój poszarzałą aurą, która jeszcze bardziej podsycała atmosferę niepewności i grozy.
Wstrząśnięci małżonkowie chwycili się za ręce, modląc się o ratunek. Jak Natsu przeklinał siebie za to, że zapomniał wziąć ze statku nowo otrzymanej broni. Przynajmniej mógłby się nią bronić, a tak był zdany jedynie na łaskę zjawy. Spojrzał na swoje metaliczne ramię, próbując znaleźć sposoby, by go użyć, lecz nic nie przychodziło do tego pustego łba.
— Jesteście tylko marą, tylko snem — rzekł duch, spoglądając im prosto w oczy.
Ten dzień był coraz bardziej zaskakujący. To „coś” mówiło. Takiego przebiegu akcji się nie spodziewali i woleliby nigdy więcej czegoś podobnego nie doświadczyć (jeśli przeżyją dzisiejszą noc).
Nagle pod stopami chłopaka otworzył się właz. Czarna szczelina porwała niewinnego Pogromcę Smoków całkowicie oddzielając go od żony.
— Natsu! — wrzasnęła przerażona Lucy.
Lecz nic więcej nie słyszała. Nie mogła nawet przedostać się do miejsca, do którego znikł jej mąż, gdyż przejście się zamknęło.
Wnet poczuła dziwny pęd powietrza. Podniosła się i spojrzała na korytarz. Jeszcze chwilę temu nie miała do niego żadnego dostępu, a teraz bez przeszkód mogła do niego przejść.
Nie chcąc czekać na kolejne niebezpieczeństwo, natychmiast wyskoczyła na zewnątrz, przeklinając głupie obcasy, które niezbyt dobrze się sprawdzały podczas biegu. Gdyby nie sięgały jej aż tak daleko, zrzuciłaby je z siebie, lecz teraz pozostawało to jedynie marzeniem. Nie mogła się zatrzymać.
— Co się dzieje? Co się dzieje? Co się dzieje? — powtórzyła trzykrotnie, pędząc jak szalona przed siebie.
Ani myślała o odwracaniu się i sprawdzaniu, czy przypadkiem nowy przyjaciel nie chce jej przywitać. Wolała pędzić przez siebie i dotrzeć do jakiegokolwiek członka załogi.
Jednak gdy dotarła do schodów, które wcześniej mijała wraz z Natsu i lokajem, odkryła z ogromnym zdziwieniem, że prowadzą one jedynie na górę. Stanęła jak wryta przed nimi i rozcapierzyła buzię, uderzając się następnie się w policzki.
— Lucy... — Zabrzmiało wołanie, które rozniosło się po całym korytarzu.
Bez wahania ruszyła przed siebie. Lepsze było uciekanie niż stanie w miejscu i czekanie na przybycie tego potwora.

***

Przystawiając ucho do drzwi, starał się pojąc, czym są te tajemnicze dźwięki, które wydobywają się z pomieszczenia, które znajdowało się zaraz przed nim.
Jakieś ciche jęki, a potem wołania, mrożące krew w żyłach. Czuł się gorzej, niż przy pilnowaniu jeszcze młodej księżniczki, które w tamtym okresie naprawdę zasługiwało na miano sportu wyczynowego.
Próbując odrzucić od siebie myślenie o Amelii, powrócił do nasłuchiwania, lecz wszystko umilkło. Nie zaprzeczał, było to dla niego dość specyficzne.
Nie chciał wychodzić na tchórza, ale bał się przeraźliwie. Nie wiedział, co może czyhać na niego za drzwiami. Sama rezydencja wydawała mu się podejrzana i widział haczyk w tym całym zaproszeniu, ale podjął ryzyko i teraz jego obowiązkiem było wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.
— Dobra, idę! — postanowił na głos, zatrzymując rękę na klamce.
Całkowicie oblał go pot, gdy usłyszał jakieś ciche wołania. Potrząsając głową, wyrzucał z siebie myśli o ucieczce (bo i gdzie).
Uderzył się wolną ręką o pierś i wyszedł z pomieszczenia, kierując się w stronę ogromnych schodów. Był świadomy, że jako pierwszego musi odwiedzić Kurtisa, który w takich sytuacjach myśli najlogiczniej. Nie chciał posądzać innych o brak rozumu, ale to jego zastępca twardo stąpał po ziemi, nie bojąc się nigdy zjawisk, których inni nie rozumieli. Może to było związane z jego przeszłością, ale nigdy się nie dopytywał.
— Dobra, panie odważny — powiedział do samego siebie — czas na nową przygodę.
Chwycił w swoje szpony srebrną czaszkę, chcąc mieć ją pod ręką podczas ewentualnego ataku.
Rozglądał się na okrągło, mając cichą nadzieję, że kogoś znajdzie — oby tylko przyjaciela.
Kiedy dotarł pod pierwszy pokój, w którym zatrzymał się członek załogi, niepewnie zapukał. Lecz nikt mu nie odpowiedział. Bojąc się najgorszego, szybko wparował do środka, zastając jedynie przed sobą pusty pokój.
Przełknął dość donośnie ślinę i zamknął drzwi, nie chcąc kusić losu.
Niespodziewanie usłyszał za sobą jakieś kroki. Nie wiedząc, czy ma się odwracać, głęboko westchnął. Modlił się do wszystkich bogów, by był to tylko przyjaciel, choć szczerze w to wątpił.
— Do odważnych świat należy — pomyślał, uśmiechając się do siebie słodko.
Wnet poczuł na swoim karku czyjś oddech. Zanim zdążył zareagował, do jego nerwów dotarł przeogromny ból. Wiedział, że traci przytomność. Miał mroczki przed oczyma, przez co nie potrafił dojrzeć sylwetki postaci, która uderzyła go w głowę jakimś twardym narzędziem.
Powieki opadły mu ciężko, aż w pewnym momencie po prostu odleciał, nie mając sił dłużej się wstrzymywać.

7 komentarzy:

  1. Niby to smutne, ale ubawił mnie ten tekst ze ślepiami. Trzecie kontynent brzmi naprawdę ciekawie ;) Czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję, że będzie się działo. Już nie mogę się doczekać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wchodzę przez przypadek, patrzę, a tu nowy rozdział dostępny już od 4 dni! Jak ja to zrobiłam, że nie przeczytalam go wcześniej to nie mam pojęcia :-/
    Już się nie mogŕ doczekać Trzeciego Kontynentu! Czuje, że tam to dopiero będzie się działo :D
    O niektórych rzeczach pissesz tak tajemniczo, że ja nawet pewnie kawałka prawdy nie znam ;) To mi się bardzo podoba w twoim blogu, bo czasami pewnych rzeczy nie da się przewidzieć <3
    A ta końcówka jest po prostu świetna! :D
    Pozdrawiam i ślę wenę! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skutecznie, kochana, skutecznie! ;)
      No ja mam nadzieję, że wy niczego nie będziecie w stanie przewidzieć ;)
      dziękuję bardzo za komentarz!

      Usuń
  4. lucy i nie lucy, zastanawiam się co to znaczy

    OdpowiedzUsuń