piątek, 14 lipca 2017

[Smocze Królestwo] Rozdział 59


Lucy spojrzała z zaciekawieniem zza okno, przyglądając się stojącemu tłumowi przed Smoczym Pałacem, gdzie miało się odbyć nagrodzenie jednego z generałów za zwycięską walkę pod granicami kraju. Nigdy nie widziała tych ludzi i tego miejsca, a jednak ciągle odnosiła wrażenie, że są one tak bliskie jej sercu.
Skuliła się, po czym powróciła do łóżka, muskając opuszkami palców zabandażowane nogi. Pytała, skąd wzięły się u niej te rany, jak znalazła się na Czwartym Kontynencie i kim tam naprawdę była? Gdzieś w zakątkach umysłu kryły się odpowiedzi, ale każde próby ich odnajdywania kończyły się jedynie rozczarowaniem.
Nagle rozległo się pukanie.
Gwałtownie powstała i podbiegła aż pod sam kąt pokoju, próbując schować się przed nieznanym gościem. W duchu błagała, by nikt więcej do niej nie przychodził. Jednak z każdym dniem do tego pokoju przybywało coraz więcej osób. Królewski medyk badał ciało Lucy każdego dnia, służąca zbierała ubrania i dawała jej świeże, a Ri Han odwiedzał ją, kiedy tylko znalazł wolną chwilę. Przy każdym z tych spotkań milczała.
Nie umiała wykrzesać z siebie choćby jednego słowa, jakby w obawie, że one zdradzą ją i zaprowadzą do kata.
— Witam, pani — rzekła młoda służąca o włosach koloru kłosów zbóż, niosąc na rękach nowe ubrania. — Czy zechciałaby pani podejść? — spytała grzecznie.
Lucy nie miała zamiaru wstawać. Mimo to mimowolnie podniosła się i podeszła do kobiety, stając naprzeciw niej. Już w pierwszej chwili dostrzegła znaczną równicę we wzroście między nimi. Służąca sięgała Lucy na wysokość piersi, a jej ciało było znacznie drobniejsze niż kobiet z Fiore. Jednak pomimo wątłej budowy kobiecie nie przeszkadzało przesuwanie ciężkiej skrzyni, w której trzymali wszystkie przedmioty należące do Lucy.
— Przepraszam, pani. — Ukłoniła się, po czym zsunęła z ramion Lucy jedwabną suknię zabarwioną na kolor morza.
Lucy zadrżała.
Na jej ciele znalazła się jedynie cienka, biała tunika oplatająca ją w talii. Chwyciła się dłońmi za ramiona, lecz po chwili rozłożyła ręce, by móc zmienić ubiór. Obie kobiety milczały, aż w końcu pożegnały się i Lucy powróciła do beznamiętnego patrzenia w okno.
Śpiew smoczego chóru roznosił się po stolicy, kusząc podróżnych, by zatrzymali się na moment i weszli do świata zabawy. W myślach Lucy pojawiały się pomysły, by siąść na otworze okiennym i rzucić się w przepaść; dołączyć do świętujących ludzi i smoków. Jednak skazanie na samotność przyćmiewało jej największe marzenia.
Bezustannie powracała na łóżko, potem podchodziła pod okno i jeszcze raz, i jeszcze raz powtarzała czynność. Aż zrozumiała, że niemożliwym jest, aby znalazła się poza murami pałacu.
— Boisz się?
Lucy podskoczyła z przerażenia.
Nie słyszała, by ktokolwiek pukał do drzwi czy przez nie wchodził. Słońce prawie chyliło się ku zachodowi, więc nie spodziewała się nikogo więcej o tej porze. A jednak przed nią stanął młody mężczyzna o jasnych jak słońce włosach i niezwykle bladej skórze. Pełne uzbrojenie skrzypiało przy każdym jego ruchu, kiedy przemierzał komnatę Lucy, przyglądając się… niczemu.
— Milczysz? — spytał.
Kiwnęła nieznacznie głową.
Posłał dziewczynie cierpki uśmiech i odwrócił się. Wyjrzał na moment za drzwi, rozglądając się we wszystkie strony, aż powrócił do pomieszczenia i złapał Lucy za ramiona. Kobieta wzdrygnęła się, lecz nie odsunęła. Spojrzała tajemniczemu mężczyźnie prosto w oczy, a przynajmniej na powieki, które były silnie zaciśnięte. Nie otwierał ich, ciągle trzymał zamknięte, a mimo to widział i czuł.
— Przepraszam — odezwał się niespodziewanie. — Jednak muszę cię stąd zabrać!
Bez ostrzeżenia pochwycił Lucy w pasie, podniósł ją i przerzucił przez ramię. Dziewczyna nie opierała się, nie szukała ratunku ani nie próbowała szukać ratunku. Posłusznie dała się wynieść za drzwi. Czuła, że nie należy do tego miejsca; że powinna znaleźć się za murami pałacu i wyjść do ludzi. Słowa cisnęły jej się na język, lecz każde próby przemówienia kończyły się fiaskiem.
Mężczyzna niósł ją przez wszystkie korytarze pałacu, które wyglądem nie różniły się od siebie. Gdyby próbowała wydostać się sama, najpewniej zgubiłaby się po kilku zakrętach. Tajemniczy wojownik jednak dobrze znał właściwą drogę. Nie zatrzymał się choćby na moment, uważał na przechodzących strażników i wybierał korytarze, w których panowały całkowite pustki.
— Już prawie… — szepnął.
Stanął przed litą ścianą na najniższym poziomie pałacu i przybliżył się do niej, nasłuchując i co chwilę postukując o nią. Aż w pewnym moment przydusił fragment skały, wgniatając go do środka. Prostopadle do minerału otworzyło zapajęczynione przejście, w którym panował całkowity mrok.
Lucy zraziła się i cofnęła. Silna ręka mężczyzny znowu pochwyciła ją, pociągając za sobą. Tym razem wbrew sobie weszła do wąskiego, wilgotnego przejścia, które prowadziło przez podziemia pałacu. Wejście za nimi zamknęło się i teraz tylko dzięki mężczyźnie wiedziała, w jakim kierunku zmierza.
— Przepraszam, że to robię bez żadnych wyjaśnień, ale musimy dotrzeć na miejsce. Tam ci wszystko wyjaśnię — obiecał. — Teraz musimy uciekać, inaczej będzie nieciekawie!
Kiwnęła głową, choć wątpiła, by to zobaczył.
Biegli przez przejście przez jakiś czas. Nogi Lucy przestawały być posłuszne. Miała wrażenie, że jeszcze kilka kroków i padnie w połowie drogi, a sam mężczyzna nie będzie w stanie jej odnaleźć. Obawiała się tak wielu rzeczy, ale ku jej zaskoczeniu ufała nieznajomemu i dała mu siebie prowadzić.
Promień jasnego światła przebił ciemność, oślepiając Lucy.
Zasłoniła oczy ręką, dając sobie chwilę na przystosowanie się do nowej jasności. Dla mężczyzny nie stanowiło to najmniejszego problemu. Nadal kierował Lucy przed siebie, dokładnie rozglądając się i sprawdzając teren wokół.
Dziewczyna czuła muskającą ją po kostkach wysoką trawę. Dotarli na niewysokie wzgórze, które znajdowało się w sporej odległości od samej stolicy. Lucy nie mogła uwierzyć, że tak daleko przeszła.
Gwałtownie zatrzymała się, wyrywając swoją rękę z uścisku mężczyzny. Cofnęła się, stając na wzniesieniu, z którego mogła zobaczyć w pełni smoczą krainę. Granice, które wcześniej wyznaczyła jej stolica i pałac, całkowicie zniknęły. Nic już nie stało jej na przeszkodzie, by mogła ujrzeć piękne stepowe krajobrazy, mieniące się kolorami zieleni i żółci. Wioski rolników były tylko niewielką plamą wśród upraw ryżu i warzyw, a sama stolica wyglądała majestatycznie. Pałac, tak niewielki dla osoby przebywającej wewnątrz, a tak ogromny, pokrywający niemal ćwierć całej stolicy, z zewnątrz.
— Przepraszam, ale możemy iść?
Z zamyślenia wyrwał Lucy głos mężczyzny.
Odwróciła się, ponownie podając mu swoją dłoń. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym skierowała wzrok na czyste niebo. Nie była pewna, czego tak naprawdę oczekuje. Może liczyła na ujrzenie prawdziwego smoka, a może szukała czegoś więcej. Jednak nie zatrzymywała się na dłużej.
Ruszyła wraz z nieznajomym przez gęstą trawą, która pozostawiała na jej ciele niewielkie pręgi. Ogarniające ją zmęczenie sprawiało, że szła coraz wolniej, ale mimo to nie zwolnili tempa.
W pewnym momencie mężczyzna zamarł. Jego oczy nadal były zamknięte, a twarz tak samo uśmiechnięta i spokojna, jak wtedy gdy porwał Lucy z pałacu. Pocieszał ją, choć nie wypowiadał choćby jednego słowa. W głębi serca kiełkowały wątpliwości. Myśl, że postępuje niewłaściwe, sprawiała, że kilkukrotnie pragnął zawrócić i pozostawić już na zawsze dziewczynę w pałacu. Jednak zaraz odganiał od siebie te pomysły.
Obiecał Wiedźmie Wymiarów, że zabierze Lucy od niebezpieczeństwa za wszelką cenę. Sam musiał uciekać jako wygnaniec, osoba zhańbiona i pozostawiona bez środków do życia i dachu nad głową. Śmiał się z własnej niedoli i nieszczęścia. Nie rozumiał, dlaczego ciągnął za sobą tę dziewczynę, kiedy wystarczyło wyprowadzić ją tylko z pałacu i zostawić wśród kapłanów.
— Przepraszam — szepnął nagle, zatrzymując się.
Dziewczyna popatrzyła na niego z nieprzeniknioną ciekawością. Podeszła do mężczyzny i sięgnęła dłonią, chcąc dotknąć jego policzka. Jednak jej ręka nagle została pochwycona w nadgarstku i odsunięta przez nieznajomego.
Westchnął ciężko, po czym przedstawił się:

— Mam na imię Rin Ko, jestem pierworodnym króla smoków światła…


I jak rozdział??? Zapraszam także na Granicę Olimpu:

1 komentarz:

  1. Eee to wyznanie na końcu... Takie nagłe i dziwne XD Nie rozumiem na razie, co się dzieję i dlaczego ona się tam znalazła. Ciekawi mnie też, gdzie się podziewa załoga Musici :/

    OdpowiedzUsuń