poniedziałek, 24 lipca 2017

[Smocze Królestwo] Rozdział 65



Wojska nieprzyjaciela znajdowały się tuz przed nimi, a mimo to nie wykonywały najmniejszego ruchu. Aż w końcu rozbrzmiały trąby bitewne. Środkowy rząd wojsk zaczął biec ku przeciwnikowi, w tym Lucy i Rin Ko. Kiedy zderzyli się czołowo z wojownikami lodu, rozpoczęło się prawdziwe piekło.
Pierwsza linia padła natychmiast, a druga starała się utrzymać chwilę dłużej, lecz bezskutecznie. Jakiś mężczyzna, krzycząc, wybiegł poza swoją grupę, lecz zaraz włócznia przebiła jego głowę. Upadł na stos trupów, które już zaczęły być pożerane przez małe robaczki. Od Lucy znajdowali się jedynie pięć rzędów dalej. Czuła nadciągające wojska. Stukot koni stawał się coraz głośniejszy, a ona odruchowo ścisnęła miecz i uniosła go na wysokość ramion.
— Nie rób pochopnych ruchów — ostrzegł ją przyjaciel.
— I nawzajem.
Lucy wzięła głęboki wdech, ale zaraz zdusiła w sobie powietrze, nie mogąc znieść fetoru wydobywającego się z ludzkich ciał. A zanim pojęła, co się stało, zadała pierwsze cięcie. Jej ostrze tańczyło wśród wojowników, przecinając ich po rękach, szyjach i torsach. Celowała w miejsca, dzięki którym przeciwnik mógłby szybciej paść, ale ostatecznie trafiła tam, gdzie tylko mogła.
Rin Ko osłaniał ją. Czuła, jak kilkukrotnie pociągnął ją za sobą i sam kończył czyjeś życie. Mimo to Lucy sama starała się zadbać o siebie.
Walka trwała niemal całe popołudnie. Jak Rin Ko przewidział, Król Smoków Cienia wysłał część armii na tyły wroga i w ten sposób złamał ich szyk. Nie dało się jednak przewidzieć tego, że największe straty zostaną poniesione w środkowe armii, tak gdzie przebywali Rin Ko i Lucy. Z dziesięciu tysięcy wojowników pozostało jedynie kilka tysięcy, a śmierć poniosła niemal cała grupa tysiącznika. Jedynymi ocalałymi okazali się sam dowódca, Rin Ko, Lucy i kilkunastu mężczyzn, których imion nie znali.
Po całym dniu, zmęczeni i wygłodzeniu, wypoczęli w namiocie, który dostali za trud walki. Poszli do niego i tam zdjęli z siebie ubrania, by móc opatrzyć powstałe rany. Lucy doznała tylko kilku obrażeń, ale nadal nieleczone mogły stanowić dla niej zagrożenie, z kolei ciało Rin Ko było w idealnym stanie. Pozostało tylko kilka płytkich cięć, które już zaczęły się zasklepiać.
Wytarli się i położyli, próbując zasnąć po pierwszym dniu bitwy, ale nie potrafili. Dręczyły ich koszmary, których podłoże stanowiła przeszłość i teraźniejszość. Dla Rin Ko był to upragniony powrót, okazja do uzyskania przebaczenia, a dla Lucy szansa na lepsze życie.
Na zewnątrz zapadła ciemność, a chłód przedostał się do namiotu dwójki. Przybliżyli się do siebie, marząc o ciepłym palenisku, lecz nagły mróz przeszedł im po kostkach. Podnieśli się, sądząc, że ktoś próbuje wejść do ich namiotu i nie mylili się.
W wejściu stanął sam Król Smoków Cienia. Wszedł do środka i usiadł przed Lucy i Rin Ko, kładąc przed nimi dwa kubki. Nalał do nich trochę wina, po czym wskazał na nie.
— Dziękujemy, panie — rzekł Rin Ko, przyjmując dar.
— Dziękujemy, panie — powtórzyła wątpliwie Lucy.
Chłodny napój przeszedł przez gardła dwójki towarzyszy. Smok przyjął alkohol bez najmniejszych problemów, w przeciwieństwie do Lucy, która się nim zachłysnęła. Mimo to zaraz poczuła ogrzewające ją od wewnątrz przyjemne ciepło.
— Cieszę się, że mogłem pomóc. I proszę, mówcie mi Eric — poprosił król.
— Nietypowe imię — stwierdziła nieświadomie Lucy. — To znaczy, przepraszam… — Zakłopotana niemal rozlała wino z kubka, ale w ostatniej chwili Eric złapał ją za rękę i uspokoił.
— Masz rację, w zasadzie pochodzę z innego kontynentu, jak ty, Lucy — rzekł Eric. — Sądziłem, że poznam cię jeszcze w pałacu, ale nagle wyfrunęłaś, jak mały ptaszek. Ciekawe, dlaczego… — Spojrzał na Rin Ko.
— Chcieliście ją zabić — bronił się mężczyzna. — A poza tym to był jedyny sposób, by odzyskać honor!
— Teraz robisz to, co należy, by odzyskać honor! Wcześniej byłeś tylko bachorem, sądzącym, że wszystko mu się należy i rozważającym nad konsekwencjami swoich decyzji. Prawda?
Rin Ko zawahał się.
— Tak, to prawda…
Na twarzy Erica zagościł ciepły, ale zarazem tajemniczy uśmiech.
— Cieszę się, że zgadzamy się w tej kwestii. A co do ciebie — zwrócił się nagle do Lucy — miło mi cię poznać. Zmieniłaś się, od kiedy ostatni raz się widzieliśmy…
— My się znamy?
— Oczywiście, że tak. Kiedy podróżowałaś razem z Natsu, w domu Melodii uratowałem cię.
— Natsu — powtórzyła. — Natsu?! Wiesz, kto to jest? — Gwałtownie przybliżyła się do Erica.
— Oczywiście, że wiem, ale nie ma sensu nad tym rozważać. — Ujął ją za podbródek. — Przecież jesteś teraz tutaj, gdzie twoje miejsce.
— Ale…
— Cii. — Położył palec na jej ustach. — Jeszcze trochę i w końcu się spotkamy, moja droga królowo.
— Królowo? — spytał zaskoczony Rin Ko. — Przecież nigdy… Nie, nie, nie — pokręcił głową — to niemożliwe. O co w tym wszystkim chodzi?
Eric wstał i skierował się w stronę wyjścia.
— Tu chodzi o więcej niż może ci się zdawać — zaczął Eric. — Tu chodzi o przysięgę sprzed tysiąca lat, o mit, który miał okazji przetrwać i o stracone życie, które już nigdy nie powróci…
— Co? — spytali równocześnie Lucy i Rin Ko, lecz Eric rozpłynął się w ciemnościach nocy.
Następnego dnia na atakujących spadła wiadomość, która wywróciła cały obóz do góry nogami. Nikt nie próbował docierać, jak to się stało, dlaczego właśnie teraz i czy faktycznie Król Smoków Cienia przewidział bieg wydarzeń? Nikt nie mógł tego odgadnąć, ale wszyscy wiedzieli jedno — Król Smoków Lodu nie żyje, a jego następcą został dziesięcioletni chłopiec. Dziecko pod wpływem najbliższych doradców od razu skapitulowało i poddało się stolicy, tym samym przynosząc Ericowi wielkie zwycięstwo.
Lucy jednak nie wierzyła w przypadek. Rozmowa z poprzedniego dnia utwierdziła ją w przekonaniu, że ten mężczyzna zawsze wie więcej niż mówi. Jednak nie próbowała go odszukiwać. Razem z Rin Ko spakowali się tego samego dnia, kiedy tylko dostali zawiadomienie o przydzieleniu im tytułu setnika.
Oboje napili się po kubku dobrego alkoholu i odjechali, wraz z dwoma mieszkami złota. Tak jak sądzili, nie wrócili do chatki, w której mieszkali przez niemal cały rok. Postanowili poszukać szczęścia w nowym mieście, ale nie w stolicy. Wybrali miasto Hen Tan mieszczące się wystarczająco daleko od wszystkich królów smoków, a przy okazji schludne i zgodne z ich kieszenią.
Wprowadzili się do pustego domu, zajmowanego dawniej przez bezdzietne starsze małżeństwo. Znajdowało się ono na niewielkim podwyższeniu, z dala od większości mieszkań, zapewniając tym samym dwójce wojowników spokój i własne życie prywatne. Mimo że wewnątrz znajdowały się dwie sypialnie, przemeblowali dom tak, by przeznaczyć tylko jeden pokój do krótkiego wypoczynku. Wiedzieli bowiem, że wkrótce wyruszą na kolejną wojnę.
— Jak się czujesz? — spytał pewnego dnia Rin Ko, kiedy Lucy wykonywała setny przysiad.
— Dobrze. — Wzruszyła ramionami. — A coś się stało?
— Nie, nic — odparł krótko. — Po prostu nadal myślę o tym, co powiedział Eric. — Nie ukrywał zmartwienia.
— Nie przejmuj się tym, może chciał ci zrobić na złość? — zaproponowała, sapiąc.
— Może i masz rację, ale wątpię w to. To nie jest król, który postępuje w ten sposób z obcymi ludźmi.
— Jesteś smokiem — przypomniała mu.
— Czasem się nim nie czuję — rzekł niemal szeptem.

Lucy rzuciła mu ostre spojrzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz