poniedziałek, 24 lipca 2017

[Smocze Królestwo] Rozdział 64



Wędrówka na miejsce spotkania grupy tysiącznika trwała krócej niż się spodziewali. Droga została wyczyszczona z bandytów, a przydrożne gospody świadczyły chętnie usługi podróżnym. Choć Rin ko i Lucy nie posiadali wiele pieniędzy — tylko tyle, ile udało im się ukraść od bandytów — mogli liczyć na porządny wypoczynek i jedzenie. Na problemy napotkali dopiero w samym obozie, gdzie z dystansem została przyjęta kobieta.
Lucy już na samym początku dostrzegła jedynie trzy kobiety—wojowniczki, które czyściły swoje bronie na samym krańcu obozu. Jedna z nich posługiwała się włócznią, a pozostałe łukami; Lucy jako jedyna nosiła miecz. Kobiety popatrzyły z zaciekawieniem na nią, machając w jej kierunku, by dołączyła do nich. Niepewnie podeszła do nich, nie zostawiając za sobą Rin Ko.
Usiadła przy ognisku i przedstawiła się:
— Lucy.
— Dziwne imię — odezwała się najniższa wojowniczka, nie odrywając wzroku od polerowanej włóczni. — Ka Ren. To Min Ta — wskazała na brunetkę — i Ki Ham — na najstarszą z grupy. — A ten za tobą to strażnik czy pan? — zapytała grzecznie.
— To… przyjaciel — wyjaśniła Lucy, choć nie była pewna, czy może zdradzić imię niedoszłego księcia.
— Rin Ko — powiedział niespodziewanie mężczyzna.
W obozie nastało tajemnicze milczenie. Kobiety popatrzyły na siebie ze zdziwieniem, a mężczyźni splunęli do ogniska, odpędzając złe duchy.
— Nie powinieneś tu przebywać, panie — ostrzegła go Ki Ham, chyląc przed nim czoło.
— Przestań! — rozkazał jej natychmiast Rin Ko. — Jaki ze mnie pan? Teraz jestem zwykłym wojownikiem, który pragnie zdobyć chwałę i sławę!
Rozłożył ręce i obwieścił swą decyzję wszystkim zebranym. Część z żołnierzy splunęła na niego, mierząc broniami w jego kierunku, lecz niektórzy z nich zamilkli, chowając się gdzieś w mrokach obozu.
Rin Ko wyprostował się i wyjął oba miecze, szykując się do najgorszego. Nie martwił się jednak na zapas, gdyż zaraz połowa wojowników zrezygnowała, wkładając bronie z powrotem do pochew. Pozostali nieliczni, pragnący zawieruchy przed samą bitwą.
— Zostawcie siły na przeciwnika! Może w każdej chwili zaatakować, a wy będziecie próbować naparzać się z synem króla smoków? — przypomniała Ka Ren.
Fuknęli i niechętnie, ale posłuchali się kobiety. W obozie znów zapanował spokój.
— Dziękujemy — odezwała się w końcu Lucy. — Nie chcemy kłopotów.
— On — wskazała na Rin Ko — skazał się na kłopoty, przychodząc tutaj. Jednak przyda się teraz każdy sprawny wojownik. Jak sądzisz? Mamy szansę wygrać?
Wzruszył ramionami, kręcąc głową.
— Nie mam pojęcia — odpowiedział lakonicznie.
— Generałem ma być Król Smoków Cienia…
Ponownie w obozie nastało milczenie.
Rin Ko odsunął się od ogniska, potykając o samotnie leżącą włócznię. Upadł na plecy, lecz zaraz podniósł się. Nikt z zebranych nie zaśmiał się czy nie przypomniał mu tego potknięcia. Wszyscy patrzyli się w skupieniu, czekając na dalsze wyjaśnienia ze strony kobiety, które nie nastąpiły.
— O co chodzi? — zapytała nieświadoma niczego Lucy.
Wtedy dopiero zrozumiał, że w tym całym zawirowaniu zapomniał opowiedzieć jej o reszcie smoczych królów. Jako zwykli piechurzy podlegali tylko tysiącznikowi, więc istniało małe prawdopodobieństwo, że spotkają kogoś wyżej postawionego — teraz już nie miał co do tego pewności.
— Król Smoków Cienia to jeden z najgroźniejszych królów, który z własnej woli przystąpił do przymierza, choć mógł nas znieść z powierzchni ziemi — powiedział niepewnie Rin Ko. — To samotnik, mimo że ma prawie tysiąc konkubin żadnej jeszcze nie zaspokoił i nie słyszało się, by wciął do swej komnaty jakąkolwiek kobietę. Często mówią na niego „Ciemność”, gdyż włada każdym cieniem i widzi to, czego inni nie są w stanie dostrzec…

Obóz zwinęli następnego dnia, kiedy przyszły rozkazy ze stolicy. Lucy i Rin Ko zabrali swoje rzeczy, których nawet dobrze nie zdążyli rozpakować. Wędrowali wraz z trzema kobietami, które poznali poprzedniego dnia, choć wiedzieli, że ich drogi rozejdą się zaraz po samej walce.
Kierowali się ku królestwu lodu od strony gór Hei, które oddzielały Zjednoczone Królestwo od reszty. Śnieg nadal zalegał na drodze wojowników, sięgając im po same kostki. Nikt nie pojmował decyzji generała, który zdecydował tak wcześnie ruszyć na wojnę. Chodziły plotki po dywizji tysiącznika, iż jest spowodowane osobistymi porachunkami króla, aczkolwiek nikt nie mógł tego potwierdzić.
Lucy i Rin Ko nie przejmowali się takimi kwestiami. Liczył się dla nich sam fakt, że wkrótce stoczą bitwę niedaleko granicy; choć nikt nie mógł być pewien tego, czy przypadkiem wojska nie zaatakują ich jeszcze na terenach samego Króla Smoków Cienia.
— Jak myślisz, jaką strategię przyjmie król? — spytała pewnego dnia, gdy szli przez okoliczną wioskę.
— Hm. — Zastanowił się przed chwilę. — Król Smoków Cienia nie boi się wyzwań, ale ta wymaga precyzji. Roztopy jeszcze nie przyszły, a nikt z nas nie jest przyzwyczajony do walki na śniegu, w przeciwieństwie do wojowników z krain lodu. Chyba że do tego czasu przyjdą cieplejsze dni. Nie wiem, Lucy. To naprawdę dziwna walka. Podejrzewam, ze sam król nie stanie na czele, tylko będzie czekał. Nie zdecyduje się również na bezpośrednią walkę. Najlepiej będzie zaatakować od dwóch frontów i część wojsk wysłać na tyły wroga, by ich zaskoczyć.
— Rozumiem.
Rin Ko westchnął, podejrzewając, że Lucy zaczyna niepotrzebnie się zamartwiać. Z jednej strony nie dziwił jej się; była to jej pierwsza walka. On sam jeszcze pamiętał, gdy po raz pierwszy stanął naprzeciw przeciwnika. Jednak w przeciwieństwie do niej, sztuka walki stanowiła dla niego niemal całe życie. Od maleńkości uczył się trzymać miecz, zabijać, tworzyć plany strategiczne, rozpoznawać tereny i, w końcu, przewodzić wojskami. W jego naturze leżała walka, ale mimo to raz przegrał.
— ATAKAJĄ, ATAKUJĄ! Przegrupować się! — zabrzmiał rozkaz niosący się echem przez cały dywizjon tysiącznika.
Nastał jeden, wielki chaos. Wojownicy rzucili się jeden na drugiego, starając się ogarnąć zaistniałe rozproszenie, ale nikt nie umiał zapanować nad ludźmi, nawet sam tysiącznik.
— SPOKÓJ, TO ROZKAZ! — wrzeszczał, ale bezskutecznie.
Lucy, Rin Ko i trzy kobiety stanęły jak najdalej od szalejącego tłumu, szukając wyjścia z niebezpiecznej sytuacji. Śmierć w bitwie oznaczała chwałę, ale pod stopami własnych sprzymierzeńców? Hańba na całe pokolenia.
Nagle nastała cisza.
Rin Ko i Lucy w zdumienia spojrzeli w kierunku, w którym skierowały się wzroki wszystkich wojowników.
Mężczyzna odziany w czarny jak sam cień strój, siedzący na tak samo ciemnym koniu wspiął się na niewielkie wzniesienie. Zdjął z głowy hełm, ukazując niezwykle przystojną, młodą twarz, która natychmiast sprawiła, że policzki Lucy zapaliły się czerwienią.
— Nie dajmy się pokonać przez strach — mówił delikatnym głosem, uśmiechając się łagodnie. — Dzisiaj czekają na nas wrogowie, w których zatopimy swe miecze, strzały i włócznie. Ustawcie się i nie dajcie się pokonać, gdyż jutro przybędzie do nas bezsprzecznie zwycięstwo!
Lucy nie umiała znaleźć innego słowa niż „piękny”. Mężczyzna o twarzy tak delikatniej i niegroźnej, a jednak nazywany wielkim królem smoków, bezlitosnym i okrutnym. Nie widziała w tej twarzy nawet skrawka brutalności, o której tak słyszała, nawet od Rin Ko. Biło od niego ciepło, ale i chłodny mrok. Zbroja nie wydawała się kryć tak przystojnego młodzieńca, a jednak taka była prawda.
Gdy schodził ze wzniesienia, na krótki moment zatrzymał się i spojrzał w kierunku Lucy. Serce dziewczyny mocniej zabiło, gdy zrozumiała, że te czarne jak noc oczy patrzą tylko na nią. Wzdrygnęła się, ale i podnieciła. Gdyby została z nim sam na sam, z tą nieprzeniknioną ciemnością, nie wahałaby oddać się mu.
— Lucy? — Z zamyślenia wyrwał ją Rin Ko.
— Co?
— On patrzył na ciebie…
— Wiem — powiedziała, drżąc. — Ale teraz musimy wypełnić rozkaz, potem o tym pogadamy!
Ruszyli za wszystkimi żołnierzami, którzy jak jeden mąż stanęli na polu walki, czekając na ostateczny rozkaz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz