Rin Ko wstał pierwszy, jeszcze zanim słońce zdążyło wzejść, by upolować zwierzęta, które dopiero co wychodziły ze swoich nor. Po wczorajszej reakcji Lucy wolał odnaleźć i przygotować coś smaczniejszego. Nadal nie docierało do niego obrzydzenie ludzi żywym mięsem, ale nie chciał zbytnio wnikać w ten temat. Kiedy nadarzyła mu się okazja, pochwycił trzy wiewiórki i kilka ptaków wraz z małymi jajami, które wysiadywały. Korzystając z okazji, zebrał trochę drewna na opał w postaci znalezionych patyków.
Wrócił do domu, kiedy słońce zdążyło znaleźć się wyżej na niego. Wytarł mokre od potu czoło, czując duchotę tego dnia. Był to dopiero poranek, a mimo to wszystko wskazywało na to, że ukrop w południe stanie się nie do zniesienia. Przemyślał jeszcze raz plan na ten dzień; wiedział, że nie zrealizuje z Lucy nawet niewielkiej części podstawowego treningu, który przeszedł będąc jeszcze małym smoczkiem.
Poruszył nozdrzami. Poczuł słodki zapach wydobywający się z okolic domu. Natychmiast przyspieszył kroku, bojąc się, że może to być zły omen. Jednak gdy dotarł zastał siedzącą Lucy przy ognisku z nabitymi na patyk rybami. Obok niej leżały dokładnie wytarte plastry miodu i kilka ziół. Dziewczyna ubrana była w suknię, którą dostała od króla smoków, aczkolwiek teraz stworzyła z jej dołu coś na wzór szerokich spodni.
— Nie strasz mnie tak. — Odetchnął z ulgą, kładąc upolowaną zwierzynę obok dziewczyny. — Jesteś okropna. — Usiadł.
Lucy uderzyła go w przedramię, po czym przekręciła głowę, udając obrażoną.
— Nie mów, że ty też się wystraszyłaś, kiedy odkryłaś, że mnie nie ma? — spytał. — Przepraszam.
Podała mu upieczoną już rybę. Oboje zjedli pierwszy posiłek, a następnie przygotowali tę część jedzenia, którą upolować Rin Ko. Korzystając z ciepła paleniska, położyli przy nim mięso, chcąc je zasuszyć na „gorsze dni”.
— Na pewno chcesz trenować? — spytał w końcu Rin Ko, podając Lucy jeden z mieczy.
Przyjęła broń, ale nadal nie mogła jej podnieść.
— Tak, jest ciężki — odpowiedział. — Sztuka miecza opiera się nie tylko na sile, ale na precyzji. Tak jak powiedziałem, jest to sztuka. Słabszy potrafi wygrać z silniejszym, jeśli umiejętnie zawładnie ostrzem. To nie jest cięcie na oślep. Musisz wiedzieć, gdzie uderzyć. A uderzysz w miejsce, od którego przeciwnik straci życie. Poza tym jeszcze istnieje różnica między pojedynkiem a bitwą, w której udział bierze kilkanaście tysięcy wojowników. To coś więcej niż tylko walka na umiejętności, to też szczęście, zdolność dowodzenia przez generała, odpowiednia strategia, odpowiedni teren… Tak więc wiele czynników może przyczynić się do wygrane, bądź przegranej danej strony. Na wojnie także nie ma znaczenia, że ty z kimś wygrałeś, bo ostateczna rozgrywka toczy się między wszystkimi siłami.
Lucy słuchała mężczyzny w skupieniu.
— Jeszcze istnieje jedna kwestia: SMOKI — oświadczył z dumą w głosie. — Tak, jestem smokiem. Jestem smokiem, ale od wydarzenia sprzed tysiąca lat, kiedy miała miejsce pierwsza czystka smoków, ukrywamy swoją pierwotną formę, mamy dzieci z ludzkimi kobietami i walczymy między sobą. Wielu królów poparło Króla Smoków, ale wciąż istnieją tacy, którzy są przeciwko rządom jednego władcy. Jednak zgodnie na wojnie walczymy w naszych ludzkich formach. Głównie dlatego że nie chcemy zniszczyć kontynentu. — Zaśmiał się.
Rin Ko przerwał, dostrzegając tajemniczy blask w oczach Lucy. Przybliżył się do niej, próbując dotrzeć, o czym ta kobieta myśli.
— Czy ty przypadkiem nie chcesz zobaczyć mojej prawdziwej formy? — spytał wątpliwie.
Wstydliwie pokiwała głowę.
Rin Ko podrapał się po złotych włosach i w końcu stwierdził:
— Chyba nie mam nic do stracenia… Tylko odsuń się! — ostrzegł Lucy.
Dziewczyna pobiegła pod sam próg domu, a Rin Ko przeskoczył na drugi brzeg rzeki, szczerząc się w kierunku Lucy. Nie ukrywał, że sam chętnie chciał jej pokazać pierwotną formę.
Rozciągnął się, po czym gwałtowny blask oślepił Lucy na kilka chwil. Osłoniła się rękoma przed nagłym światłem, lecz nic to nie dało. Jasność była tak dzika i nieokiełznana, że przebijała wszystko. Czuła, że Rin Ko już się przemienił, że przed nią stoi smok, lecz tak bardzo bała się spojrzeć. Ostrożnie zdjęła z oczu dłonie, lecz powieki nadal miała opuszczone. Stopniowo otwierała oczy, aż w końcu ciepły blask wypełnił jej spojrzenie. Złote skrzydła rozpostarły się, machając chłodnym powietrzem w jej stronę. Iskrzące się w słońcu pasma, przypominające w wyglądzie nici, upadały swobodnie z grubych, ale wąskich skrzydeł. Ogromne ślepia wbiły się w Lucy, pochylając się tuż przed nią. Czuła się taka mała, całkowicie nieznacząca wśród bestii.
— Jesteś piękny… — szepnęła.
Nagle Rin Ko ponownie przybrał formę ludzką. Stanął po drugiej stronie rzeki, przeskoczył ją i złapał Lucy za ramiona. Potrząsnął nią gwałtownie, aż w końcu wykrzyczał:
— TY SIĘ ODEZWAŁAŚ!!!
Nie była tego świadoma.
Wzrok wbiła podłoże, do końca nie pojmując, co się właśnie stało. Jednak stopniowo zaczęło do niej docierać, że nie musi się dłużej wzbraniać przed mówieniem. Uśmiechnęła się ciepło.
— Dziękuję — powiedziała.
Rin Ko pochwycił ją w ramiona, przydusił do swojego torsu, zabierając powietrze. Uderzyła mężczyznę kilkukrotnie i dopiero wtedy ją puścił. Chwyciła głęboki haust powietrza.
— Jestem słaba. — Dalej nie mogła wypowiadać zbyt długich zdań, ale mimo to czyniła progres. — Cieszę się.
— Ja też, też, też. — Podskoczył. — Musimy próbować dalej. I dlaczego tak się cieszę? — Rozejrzał się po okolicy. — Jeszcze nigdy… W zasadzie nie mam siostry, więc może to dlatego. Jesteś moją nową siostrą?
— Tak — odpowiedziała krótko, choć chciała dodać jeszcze parę słów.
— Dobrze, a teraz trening. Trening, trening… Musimy poćwiczyć twoje ręce — oświadczył.
Nagle ujrzał drzewa, które zniszczył, kiedy dokonał przemiany. Chwycił się za podbródek, chwilę zastanawiając się, jak może je wykorzystać. Skończywszy, złapał jeden z pni i gołymi rękoma przepołowił go. Podał fragment Lucy i zapytał:
— Ciężki?
Wzięła kawałek drewna, lecz ledwo go uniosła. Nawet nie uzyskując odpowiedzi, Rin Ko zabrał od niej fragment i podzielił na jeszcze mniejsze części — tym razem Lucy nie miała najmniejszego problemu.
— Powtarzaj za mną ćwiczenia! — nakazał.
Lucy kiwnęła głową.
Podniosła drewno raz, potem drugi, trzeci i powtarzała ruchy nieprzerwanie, aż jej mięśnie nie dawały sobie rady z ciężarkami. Biegała między kolejnymi drzewami, po ścieżce, którą wyznaczył jej Rin Ko. Nie ćwiczyła dłużej niż kazał i nie skracała własnych ćwiczeń. Często padała z braku sił, szukała wsparcia w nieistniejącym człowieku o imieniu Natsu czy próbowała odgonić myśli, że nie czyni żadnych postępów.
Dni mijały a jej trening stawał się coraz to ciężki. Zwiększenie ciężaru nawet o kilka kilo sprawiało, że wycieńczenie przychodziło szybciej niż dnia poprzedniego. Na rękach pojawiły się jej bąble, a dawniej piękna szata zmarniała. Poszarpana nadawała się jedynie na rozpałkę, a jednak nie posiadała nic poza tym. Kilkukrotnie chciała powiedzieć Rin Ko o tych niedogodnościach, ale nigdy nie odważyła się na pierwszy krok.
Po niecałym miesiącu spędzonym niemal w samotności, Lucy i Rin Ko siedli przy jednym stole, zjadając zupę przygotowaną ze świeżego mięsa i warzyw, które posadziła niedaleko rzeki. Trzymając w dłoni wyrzeźbioną przez mężczyznę łyżkę, zauważała, jak bardzo trzęsą jej się ręce. Oparła ją o kant stołu, ale to nic nie dawało.
— Lucy… — zaczął niespodziewanie Rin Ko.
— Tak?
— Przepraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz