poniedziałek, 2 września 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 27 Jeśli boisz się, to uciekaj w krzaki



— Haha, jak dziewczynka. — Erza wyszła przed Graya i uśmiechnęła się szeroko. Dłonie położyła na biodrach i zdecydowanym tonem odparła: — Piętnasta, pięć minut i idziemy na wieżę.
— Ale…
— Ja stawiam! — dodała szybko.
— Ale…
— Widzę po twojej minie, że potrzebujesz wysokości. Nie martw się, zaoszczędziłam na przepięknej, koralowej sukience ze wzorami w lilie, która idealnie podkreśla moją wąską talię i jednocześnie zasłania grube łydki — ostatnie słowa wyburczała ze wstydem. — No nic. Ale oszczędziłam i teraz mogę cię zabrać na wycieczkę.
— Nie musisz.
— Muszę! — odparła stanowczym tonem. — Gray, potrzebujesz trochę odpoczynku.
— Może i tak, ale jeszcze nie tak. Kurcze, Erza, ty widziałaś… — Wskazał dłonią na spalony sklep. — Oni…
— Nie wierzę, że to Natsu za tym stoi.
— Lisanna?
Pokręciła głową.
— Chodźmy stąd, po drodze ci powiem.
Światło zmieniło się na zielony, któryś raz z kolei, ale dopiero teraz przeszli na drugą stronę. Zabytek znajdował się w okolicach parku, niedaleko starówki. Mogli pojechać autobusem, lecz Erza od razu wybrała ścieżkę prowadzącą wprost do centrum miasta.
— Idziesz? — spytała się, gdy Gray nadal stał w miejscu.
— Idę, idę — mruknął pod nosem, a potem dogonił Erzę. — Co miałaś na myśli, mówiąc, że Natsu i Lisanna…
— To idioci. Wiele złego wyrządzili, ale nigdy nie krzywdzili ludzi, nie w taki sposób.
— Wiem…
— No właśnie, nie musimy się o nich martwić… Przynajmniej na razie — dodała ciszej. — Jeśli zostaną złapani, wszystko na nich spadnie. I ktoś mimo wszystko ktoś podpalił ten sklep…
— Raczej nikt z naszych.
— Wątpię.
— A jak mnie w ogóle znalazłaś? — zainteresował się Gray, kiedy para rowerzystów przejechała obok nich.
— TU NIE MA ŚCIEŻKI ROWEROWEJ! — wrzasnęła za nimi Erza, grożąc im pięścią. Tylko przyspieszyli, jakby ich sam diabeł ścigał. — Mają ścieżkę na Liliowej, ale nie… Będą niszczyć chodnik, palanty. Po coś miasto zainwestowało w drogę dla nich… Eh, to nie ma sensu. O coś pytałeś?
— Tak… Jak mnie znalazłaś?
— Wsiadłeś do autobusu, z którego ja zamierzałam wysiąść. Cała filozofia.
— Nie zauważyłem cię. — Zmarszczył brwi ze zdziwienia. — Przecież…
— Od tego biegu zapomniałeś się rozejrzeć. Totalnie mnie olałeś, kiedy wkroczyłeś do środka niczym książę na rumaku do wieży, aby ratować swoją ukochaną księżniczkę.
Gray przewrócił oczami. Aż cisnęła mu się jakaś uwaga na usta, ale przemilczał ją. Oj, przy Erzie najlepiej było tylko milczeć.
— Nie tak było? — dokończyła pytaniem.
— No, tak, tak — odpowiedział najsztuczniej, jak tylko potrafił, a później palnął się w ten głupi łeb. Uśmiechnął się krzywo do Erzy, a kiedy ta fuknęła coś pod nosem, odwrócił się od niej. — To co? — kontynuował. — Idziemy na wieżę?
— Idziemy — wyburczała Erza. — Dlaczego tylko ja z was wszystkich potrafię docenić prawdziwą sztukę?
— Sama odpowiedziałaś sobie a to pytanie. My po prostu jej nie pojmujemy — przyjął najbardziej neutralną postawę i oby bezpieczną.
— Bardzo możliwe. Jak już się wzbogacimy, to zabiorę was do teatru, do Crocus.
— Hoho, to byłby wyczyn. Nosa nie wystawiłem poza Magnolię.
— Naprawdę? — zdziwiła się. — Ja jeszcze z rodzicami jeździłam — powiedziała spokojnie, a nawet uśmiechnęła się na wspomnienie o rodzicach.
— Moi byli zbyt biedni, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, więc jedyne wycieczki to były te w obrębie Magnolii.
— A byliście w muzeum wsi dawnej Magnolii?
— Nie. — Pokręcił głową. — Otworzyli je rok po śmierci rodziców.
— A w podziemiach przy dawnych murach?
— No oczywiście! Kurcze, jak ja wtedy chciałem otworzyć te cele i sprawdzić, czy w środku są faktycznie duchy skazańców.
— Ojciec pewnie nieźle cię zlał, gdy już wróciliście do domu?
Zaśmiała się, a zaraz po niej Gray. Ojciec faktycznie miał czasami ciężką rękę, a każdy klaps w tyłek pamiętał bardzo dobrze, ale jak raz pociągnął dziewczynę z klasy za włosy, tak nigdy więcej tego nie zrobił.
— Matka zawsze po tym mówiła „i na co ci to było? Trzeba było się słuchać ojca. Boże drogi, jakiego wstydu nam narobiłeś” — przedrzeźnił jej głos.
Erza znów wybuchła śmiechem.
— I po co były im te pieniądze? — spytała w końcu.
Gray przełknął głośno ślinę. Niekoniecznie chciał poruszyć ten temat. Wiele razy zaczynali, wiele razy próbowali w końcu szczerze porozmawiać, ale nie zawsze był „ten czas”.
— Może chodźmy już na wieżę. Patrz, nawet nie ma kolejek!
Wskazał palce na budynek. Przyspieszył i zostawił Erzę za sobą. Nie obejrzał się. Pobiegł i stanął dopiero, gdy zauważył wiszącą tabliczkę z ostrzeżeniem, że wejście na wieżę grozi niebezpieczeństwem…
Gray odsunął się kawałek. Czuł, że traci grunt pod nogami, że zaraz przewróci się na środku placu i uderzy w kogoś, nim zdąży się otrząsnąć. Usiadł na kostce. Łzy podeszły mu do oczu. Nie, nie płacz, myślał, ale tak bardzo chciało mu się teraz płakać. Dlaczego to miejsce? Dlaczego musieli mu wszystko zabierać? Gdzie miał teraz pójść, by jeszcze raz obudzić wspomnienia, by zobaczyć małego siebie, ganiającego między nogami ojca, aby wziął go na barana, a potem to piękne niebo z samego szczytu wieży? W myślach słyszał własny głos. Krzyczał w niebogłosy, wierząc, że aniołki go wysłuchają, a może i zobaczy Mikołaja…
— Gray? — Erza przykucnęła obok niego i położyła dłoń na jego ramieniu. — Przykro mi, nie wiedziałam?
— To nie tak, że… — urwał, nie wiedząc, jak dokończyć. Z jednej strony unikał przeszłości, ale z drugiej pragnął do niej powrócić, choćby na moment i na nowo zanurzyć się w bezcennych chwilach…
— Nie wiem, co im strzeliło do tego cholernego łba, żeby zamykać taką atrakcję. Czym teraz przyciągnął turystów? Naszymi tradycyjnymi pączkami z dżemem rabarbarowym a może opuszczoną dzielnicą przemysłową? — fuknęła. — Nie przejmuj się! Jak już stąd wyjedziemy, to wsadzę cię do najwyżej wieży w całym Fiore. Obiecuje — dodała ciszej. — A teraz wstawaj, bo ludzie się gapią.
— Co? — oprzytomniał. Całkowicie zapomniał, że wokół ma wielu potencjalnych gapiów.
Gray szybko podniósł się i otrzepał spodnie. Niekoniecznie ludzie zwracali na niego uwagę, ale mimo wszystko nie czuł się swobodnie z siedzeniem pośrodku placu. Nie był już dzieckiem. Nikt go nie zleje za złe zachowanie. Nikt nie zwróci ostrzej uwagi… No chyba że Erza będzie miała naprawdę zły dzień, ale wtedy wolał uciekać z miasta.
— Wracamy do domu? — spytała, łapiąc Graya w pasie. — Albo na lody? Kurcze, zjadłabym jakieś dobre.
— W jesieni?
— Pamiętaj, że wciąż sprzedają w cukierni Vastii.
— Akurat tam wolałbym nie iść.
— Tchórz. — Rozczochrała mu włosy.— No chodź. Po drodze poopowiadasz mi, co tam się dzisiaj jeszcze wydarzyło.
— Było ciężko — powiedział szybko i zdecydowanie.
— To wiem, ale jak bardzo.
— Bardzo, bardzo.
— A konkrety? — zachęciła, by mówił bardziej szczegółowo.
Gray westchnął. Lody i Erza — miłe połączenie, ale i niebezpieczne, szczególnie że lody zamierzali zjeść u Lyona.
— Na pewno nie pójdziemy…
— Nie — przerwała mu, a później pociągnął w kierunku cukierni. — Mają tam najlepsze ciasto truskawkowe w całym Fiore. Jestem na diecie, ale od czegoś tak przyjemnego nie można przytyć.
— Można.
Erza posłała mu ostre spojrzenie. Zimny pot spłynął po jego plecach.
— Oczywiście tobie nic nie będzie — dodał po chwili.
— Zgadzam się. — Skinęła. — A ty możesz sobie wziąć, ile chcesz lodów na pocieszenie. Że też zamknęli wieżę. Może boją się podpalacza?
— Nie wiem, ale… — Natsu, Juvia i Levy, nagle sobie wszystko przypomniał. — Levy była dziś u nas.
— O! — Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. — To cudownie. Co tam u niej?
— U niej dobrze, ale Gajeel zjawił się wraz z Lucy w jej sklepie muzycznym.
Erza zatrzymała się. Przez moment nie wypowiedziała ani jednego słowa. W zamyśleniu stała pośrodku przejścia, blokując drogę innym przechodniom. Gray delikatnie zepchnął ją na bok, aby nie przeszkadzać reszcie.
— Była u nas na kawie — powiedziała w końcu.
— Lucy… — Gray domyślił się, o co jej chodzi. — Ona nie jest zła — wyznał.
— Oczywiście, że nie. Chętnie bym się z nią zaprzyjaźniła. Może na zakupy byśmy poszły? I kurcze, jakby się dogadała z Natsu, gdyby tylko jakoś… nie byli wrogami… — Załamała ręce z bezsilności. — Co jeszcze mogę zrobić? To szaleństwo. Jeśli Natsu się dowie o Lucy, to faktycznie zawsze zabijać niewinnych.
— Igneel wychodzi za kilka dni — przypomniał jej, ale dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że Erza pamięta.
— Natsu nie zdradził ci, co szykuje?
— A w życiu. Pewnie sam nie wie. Jak wyjdzie, to zacznie się piekło.
— Nie ma innej opcji, ale może uda się trochę to załagodzić.
— Nie. — Pokręcił głową. — Nie przekonamy Natsu.
— A Lucy? — rzuciła pomysłem, choć Grayowi od razu wydawał się idiotyczny. Nawet nie umiał znaleźć słów, które wyraziłyby zdziwienie, jakie napotkał Gray.
— Co „Lucy”? — nie umiał się powstrzymać.
— Oj, daj spokój. Nie widziałeś, jak ostatnio na nią patrzył? Jak zareagował?
— A jak? — Uśmiechnął się głupio. — Co on takiego zrobił? Uciekł. Uciekł jak tchórz i tyle.
— Naprawdę? — Zmarszczyła czoło z zaskoczenia. — O nie, nie — nie zgodziła się z Grayem jednak. — Wracamy do domu. Po drodze jeszcze pogadamy.
— A lody? — przypomniał jej.
Zatrzymała się nagle. Ktoś wpadł na nią.
— Uważaj!
— Przepraszam! — ryknęła w odpowiedzi.
Przechodzień wzdrygnął się i poszedł dalej, pod nosem mrucząc „przepraszam”. Erza fuknęła. Rozmasowała ramię, na którym widać było różowe otarcie.
— Może nie będzie siniaka — stwierdziła, a potem wzruszyła ramionami. — Lody. Idziemy.
— Ale…
— Tak, do Vastii. — Podskoczyła jak małe dziecko i zaklaskała. — Ciasto truskawkowe. Kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz