NATSU
Złapał oddech na moment, zatrzymując
się przy skrzynce pocztowej — jedynym miejscu, gdzie tłum nie gonił za nim.
Czuł na sobie wzrok ludzi, jakby wiedzieli, że w nim kryje się sprawca całego
nieszczęścia. Te różowe włosy, to płomienie — wydawało się, że myślą, choć
próbował dać sobie do zrozumienia, że to tylko jego lęki. Nie, nie on
spowodował pożar. Przechodził obok, z Lisanną i wszystko potoczyło się tak
szybko, że nie zdążył zaakceptować całego zdarzenia. Stał w miejscu, uciekł,
gdy zaniosło się na wybuch, zauważył chyba w tłumie Gray i przed nim też
uciekł…
Natsu przykucnął na chodniku. Popełnił
największą z największych głupot. Jak miał teraz przekonać przyjaciela, że jest
niewinny? Nic nie przychodziło mu do głowy. Wiedział tylko jedno — porozmawia z
nim, innej opcji nie widział.
Podniósł się i obejrzał za siebie.
Grzyb dymu uniósł się nad miasto, a płatki popiołu zaczęły się zsypywać z nieba
jak śnieg. Natsu wyciągnął dłoń. Kilka płatków spadło na jego dłoń.
— Cholera! — syknął, waląc pięścią w
skrzynkę pocztową. Ból przeszedł mu po całej ręce. Skulił się i jęknął. Dłoń
zadrżała, a kiedy spróbował ją rozluźnić, kolejny bolesny impuls unieruchomił
go. — Kurwa! Kurwa! Kurwa!
— Natsu! — usłyszał głos Lisanny
dobiegający z naprzeciwka.
— Nic mi — wydusił przez zęby.
— Oj, zamknij się, że niby nic… Ty
idioto, oni nas za to wsadzą. Za morderstwo. Przecież tam byli ludzie. O Boże… —
Złapała się za głowę i rozpłakała. — Nie jestem mordercą. Nie chcę iść do
więzienia.
— I nikt nie pójdzie! — przerwał jej
ostro. Nie gadała głupot, zgadzał się ze wszystkim, co powiedziała, ale za
żadne skarby nie zamierzał słuchać teraz tego chorego pieprzenia. —
Porozmawiamy z Grayem. Musimy też z Lucy.
— A pieprz się, nie ma mowy. —
Popchnęła go, choć było to słabe popchnięcie, brakowało jej sił nawet na to. —
Ona wyda nas Acnologii. Zabije nas… Tak jak mamę, tak jak tatę…
— Teraz o tym myślisz, cholero jedna!
Paliliśmy jego sklepy przez ostatnie tygodnie.
— Ale nikogo nie zabiliśmy.
— To nie my!
— A kto niby? O Boże, Boże, Boże… — Jej
głos się załamał. — Co myśmy zrobili? Kochanie, uciekniemy, prawda? Nie pakujmy
się. Wypłaćmy pieniądze, kupmy pierwszy bilet i… i wyjedźmy…
Przyklęknęła przed Natsu i otuliła
chłopaka w udach. Z początku złapał ją w barkach, by odepchnąć, ale nie dał
rady. Łzy ukochanej przesiąkały mu przez cienkie spodnie. Sam zdusił w sobie
łzy. Pociągnął jedynie nosem i zacisnął pięść, aż wbił paznokcie w twardą
skórę, przebijając się przez nią do krwi. Usta zacisnął mocno, aby tylko nie
powiedzieć czegoś, czego później pożałuje. Liczyła się Lisanna, tylko ona…
Położył dłoń na głowie i delikatnie
popieścił włosy. Uśmiechnął się — szeroko, jak nauczyła go matka, a potem
przyklęknął do Lisanny. Ujął jej policzki, po czym musnął usta. Pokręciła głową,
więc jeszcze raz pocałował ją. Zaśmiała się żałośnie, dlatego po raz trzeci
złożył pocałunek na jej wargach. Wtedy odpowiedziała namiętnym pocałunkiem.
Natsu przytulił ją do siebie i szepnął:
— Wszystko będzie dobrze.
Nie
będzie, pomyślał od razu, zdając
sobie sprawę, że przyjdą już tylko gorsze dni.
— Wstawajcie! — zagrzmiał za nimi
ciężki, wściekły głos.
Natsu w odruchu odepchnął od siebie
Lisannę i stanął na baczność, mierząc się z gniewnym spojrzeniem Erzy, która
stała po drugiej stronie ulicy. Kobieta wystawiła środkowy palec, a potem
wskazała nim na chodnik, na którym stała. Natsu zadrżał. Pierwszy z koszmarów
spełnił się.
— Nie idź. — Lisanna chwyciła go za
kurtkę. — Erza cię zabije.
— Bez przesady, nie zabije. —
Przewrócił oczami. — Musimy pójść tam razem.
— Nie — odpowiedziała szybko.
— Nie, idziesz ze mną.
Natsu złapał Lisannę w nadgarstku i
pociągnął ją za sobą. Krzyknęła, ale mimo to nie puścił. Zaprowadził do samej
Erzy i dopiero wtedy rozluźnił uścisk. Lisanna szarpnęła ciałem.
— Stój! — wysyczała przez zęby Erza.
— Nie! — pisnęła jak mała dziewczynka. —
Myślisz, że to my, ale to…
— Głupie dzieciaki… — Złapała się za
głową i zawodząco nią pokręciła. — Ani razu nie pomyślałam, że to wy. Głupoty
popełniliście, ale nigdy nikogo nie zabiliście. W to nie uwierzę.
— Słucham…
Lisanna wzięła głęboki wdech i
rozluźniła ciało. Skinęła w kierunku Natsu. Puścił ją. Lisanna zbliżyła się do
Erzy i spytała:
— Czy naprawdę nam wierzysz?
— Tak. — Kiwnęła. — Bez cienia
wątpliwości.
— Ale nie widziałaś sprawcy? — Ponownie
załkała. Założyła ręce na piersi, a jej noga zaczęła podskakiwać w miejscu. —
On wiedział, że tam jesteśmy. Specjalnie to zrobił. Kamery. Tam na pewno były
kamery… — Pociągnęła nosem i rozpłakała się. — Erzo, my… — nim zdążyła
dokończyć, Erza trzasnęła ją w policzek prosto z liścia.
Zamroczona Lisanna zachwiała się,
łapiąc za zaczerwieniony policzek. Wyprostowała się i z niedowierzaniem w
oczach spojrzała na Erzę.
— Ty głupia suko! — syknęła zajadle
Erza, rozmasowując rękę. — Teraz się boisz? Zawsze były kamery. Zawsze byli
świadkowie, więc spróbuj mi tu choćby raz truć niepotrzebnie dupę, a przywalę
ci następnym razem z pięści.
— Ale…
Erza szarpnęła Lisannę za włosy.
— Do domu — rozkazała ostrym, pełnym
zawodu tonem. Natsu posłała tylko krótkie spojrzenie, nic więcej nie musiała
robić. — Tam porozmawiamy. Natsu zadzwoń do Graya.
— Słucham?! — pisnął. — O nie, nie, ja
tego…
— Natsu — wypowiedziała tylko jego
imię, ale to wystarczyło, by wyjął telefon z kieszeni.
Zadzwonił do przyjaciela, na szczęście
nie odebrał, więc wysłał mu krótką wiadomość: „Erza kazała. Porozmawiamy w
domu”.
— To boli, puść mnie — narzekała
Lisanna.
— Nie. — Szarpnęła za włosy dziewczyny
jeszcze mocniej, aż ta pisnęła z bólu. — Ciesz się, że nie zaprowadzę cię na
policję. Mam dosyć. Miałam do was cierpliwość, ale przekroczyliście granicę.
— Przecież mówiłaś, że nam wierzysz.
— Bo wierzę, ale z drugiej strony
jestem święcie przekonana, że któryś z dzisiejszych sklepów był waszym celem. —
Splunęła. — Brzydzę się wami.
Natsu odwrócił wzrok od Erzy. Po jej
słowach, nie potrafił spojrzeć przyjaciółce prosto z oczy, nie gdy pokładała w
nich taką wiarę, a oni i tak musieli zawieść. „Sklepy”, a więc już słyszała o
pierwszym podpaleniu, za którym naprawdę stali…
— Natsu… — odezwała się Erza.
Zacisnął szczękę tak mocno, że aż zęby
mu zazgrzytały.
— Natsu, błagam powiedz mi… — mówiła
dalej.
Nic
nie mów, nic nie mów, powtarzał
sobie w myślach.
— Kurwa, Natsu! — Puściła Lisannę. —
Boże drogi, wy prawie zabiliście człowieka.
— Nie chcieliśmy! — wrzasnęła w obronie
Lisanna.
Nie!, myśli krzyczały, aby zamknęła się i
nic więcej nie mówiła. Nic ich nie usprawiedliwiało. Żadna pomyłka, złe
obliczenia, przypadek, zły dzień czy cokolwiek innego.
— Za dużo ognia daliśmy i tyle. — A
jednak powiedziała… — To nie nasza wina.
Erza zacisnęła pięść i tym razem
trzasnęła Lisannę prosto w nienaruszony policzek. Zachwiała się i upadła wprost
na chodnik, zanosząc się z bólu. Jęczała, czasem pokrzykiwała, kuląc się w
pozycję płodową. Natsu przykucnął nad nią. Złapał za twarzy i przyjrzał się
policzkowi, na którym już wychodziło zasinienie. Zaczął rozmasowywać miejsce
palcami, lecz Lisanna odepchnęła jego rękę, wrzeszcząc:
— Zostaw mnie!
Odsunął się. Co zrobił? Co zrobili?
Dlaczego Lisanna nie widziała błędu, jaki popełniła? Dlaczego ślepo wierzyła w
swoją rację?
— Róbcie, co chcecie… — wyszeptała
Erza, przecierając załzawione oczy. — Możecie wrócić, oczywiście, ale… — Otworzyła
usta, lecz po chwili zamknęła je i pokręciła głową. — Już nic. Do zobaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz