środa, 23 lipca 2014

Będę czekał [Roszpuncia]


Stała przed szkołą. Jej szkarłatne włosy tańczyły razem z wiatrem, a jej złote oczy patrzyły prosto na mnie. Chciałem podejść, ale coś mnie powstrzymywało. Niby jej wzrok był zwrócony w moją stronę, ale miałem wrażenie, że patrzy poza mnie. W jej spojrzeniu było tyle cierpienia. W końcu zebrałem się w sobie i powoli ruszyłem w jej stronę. Zatrzymałem się dwa kroki przed nią.
- Shizu… – zacząłem. Położyła mi palec na ustach.
- Nic nie mów. – Uśmiechnęła się smutno. W jej oczach nie było zwykłego dla nich blasku. Wiedziałem, że ma mi coś ważnego do powiedzenia. Jednak żadne słowa nie opuszczały jej warg. Milczałem, czekając aż przemyśli i ułoży sobie wszystko.
- Sachi, ja – spojrzała mi prosto w oczy – wyjeżdżam.
Poczułem, że tracę grunt pod stopami. Moje źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia do niebotycznych rozmiarów. Otwierałem i zamykałem usta raz po raz, nie wiedząc, co powiedzieć. W jej oczach zalśniły łzy.
- Przepraszam – powiedziała. Odwróciła się i wybiegła przez furtkę.
Stałem jeszcze chwilę jak totalny kołek, patrząc w miejsce, w którym przed chwilą była.
- Shizu! – ryknąłem i pobiegłem w ślad za nią. Wiedziałem, że kieruję się w stronę naszego ulubionego parku. To miejsce przywoływało wspomnienia. To w nim po raz pierwszy spotkaliśmy się. Tam odbyła się nasza pierwsza randka i pocałunek w świetle księżyca. To tam, w korze jednego z drzew, wyryłem scyzorykiem serce i napisałem w nim: „Kocham Cię, Shizu. Na zawsze Twój - Sachi”. Wzruszyła się wtedy i mocno mnie przytuliła. A teraz mówi, że mnie zostawia i  mam ją stracić? To wszystko jego sprawka! Na pewno!
- Co to, to nie! – Zwiększyłem prędkość. Dogoniłem ją i, chwyciwszy za ramię, odwróciłem w swoją stronę. Jej łzy sprawiały mi fizyczny ból. – Shizu, dlaczego? – Tylko tyle przeszło mi przez gardło. Otarła łzy i spojrzała na mnie.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć – posmutniała.
- Tak, jak wszystko, kiedy rozmawiamy. – Uśmiechnąłem się do niej szeroko pomimo dojmującego smutku. Spojrzała na mnie z ufnością. Zaczerpnęła głęboko tchu.
- Zaproponowano mi stypendium na Yale – usłyszałem ciche wyznanie.
- No i?
- I ja…ja się zgodziłam – powiedziała jednym tchem i patrzyła na mnie wyczekująco.
Moje oczy ponownie zrobiły się wielkie, a na ustach zagościł szeroki, szczery uśmiech.
- To wspaniale! – Ucieszyłem się. Chwyciłem ją w talii, uniosłem lekko i okręciłem się z nią kilka razy. Postawiłem ją na ziemi. Moje dłonie spoczywały na jej biodrach. Zamrugała kilkakrotnie, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Jak to? Cieszysz się?
- A ty nie? Przecież to było twoje wielkie marzenie!
- Ale ja wyjadę, zostawię cię!
- Myślisz, że na to pozwolę?
- Czyli mam zostać?
- Absolutnie nie! Masz jechać, uczyć się, zawierać przyjaźnie i spełniać wszystkie marzenia.
- A ty? Co z tobą?
- Jeśli ty będziesz szczęśliwa, ja również. Kiedyś, może jak wrócisz do kraju, przypomnisz sobie takiego jednego idiotę, który kochał cię do szaleństwa i spotkasz się z nim. Opowiesz, co widziałaś, kogo poznałaś, co cię cieszyło albo doprowadzało do łez, co jadałaś na śniadanie, gdzie spędzałaś wieczory, jakie było twoje ulubione miejsce w New Haven. Czy podobały ci się tamtejsze „pobudki” słońca? Może zakochasz się, wyjdziesz za mąż, zostaniesz panią Watson albo Holmes i będziesz miała tuzin blondasowatych, zamerykanizowanych dzieciaków, które będziesz zabierała do KFC albo McDonald’s swoim SUV-em. A może zostaniesz światowej sławy chirurgiem plastycznym, którego będę miał okazję podziwiać na kanałach medycznych mojej nędznej kablówki. Kto wie, co cię czeka? Jedź, a się przekonasz.
W czasie mojego monologu, łzy ciurkiem płynęły po jej policzkach. Gdy skończyłem mówić, wybuchnęła niekontrolowanym płaczem i wtuliła się we mnie. Kołysałem ją delikatnie. Powoli zaczęła się uspokajać.
- Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? – Spytała szeptem i spojrzała na mnie błyszczącymi od łez, błękitnymi oczami. - Nie kochasz mnie, że chcesz mojego wyjazdu?
Odsunąłem ją na długość ramion i spojrzałem w oczy, kręcąc przecząco głową.
- Nie, kochanie. To właśnie dlatego, że mi na tobie zależy, chcę żebyś spełniła swoje marzenie.
- Ale moim marzeniem jest zostać twoją żoną! - Wykrzyczała mi w twarz. – Nie chcę amerykańskich dzieci i męża. Nie chcę być panią Watson czy inną taką. Nie chcę oglądać wschodów słońca tam. Kocham tutejsze. Nie chcę nowych znajomości. Wystarczą mi te, które już zawarłam. Nie rozumiesz?
Nie powiem – zamurowało mnie.
- W takim razie, będę czekał tyle, ile trzeba. – Spojrzałem jej w oczy z miłością. Odwzajemniła się tym samym. Uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafi. Nasze usta spotkały się w długim, słodkim pocałunku. Słońce właśnie zachodziło, oświetlając nas pięknym, pomarańczowym blaskiem. Byłem pewien, że o mnie nie zapomni i spełni obietnicę. Oderwaliśmy się od siebie, złączyliśmy nasze czoła i patrzyliśmy sobie w oczy. Jej spojrzenie odzyskało dawny blask, a na ustach zagościł błogi uśmiech.
- Wiesz – zaczęła – dla tuzina dzieci potrzebowałabym jeszcze jednego SUV-a i to z kierowcą. Taniej wyszłaby limuzyna. – Uśmiechnęła się szeroko do mnie, a ja roześmiałem się w głos. Po chwili ocierałem łzy z kącików oczu.
- Czyli ja nie mam co liczyć na dwie drużyny do siatkówki? – Zapytałem z miną niewiniątka. Klepnęła mnie delikatnie w ramię.
- O tym porozmawiamy, kiedy wrócę.
Powiedziała „kiedy”, a nie „jak”. Serce zabiło mi mocno z radości.
- Chodź – pociągnęła mnie za rękę. – Czas odwiedzić Jasmine. Może już zrzuca płatki?
- Zmierzymy, czy film mówi prawdę?
5 centymetrów na sekundę, co? – Uśmiechnęła się szeroko i przyśpieszyła kroku, przechodząc w bieg. Śmialiśmy się jak małe dzieci, trzymając się za ręce i biegnąc do „naszej” wiśni. Nasz ulubiony twórca, Makoto Shinkai, miał rację. Dokładnie z taką średnią szybkością pozbywała się kwiatów Jasmine.
Od tego czasu minęły 4 lata. Z Shizu widzimy się tak często, jak to tylko możliwe. Codziennie wymieniamy maile i SMS-y. Miesiąc temu zaręczyliśmy się. Ślub i wesele zaplanowaliśmy na sierpień za 2 lata. Wtedy będę miał w domu panią doktor. „Bez kija nie podchodź” – jak sama mówi. A co ze mną? Po szkole średniej dostałem się na robotykę i tworzę zabawki dla małych i dużych dzieci, czyli dla samego siebie. Ktoś mi kiedyś powiedział: „Rozłąka jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia – małą gasi, a wielką roznieca”. I powiem wam, coś w tym jest.




PROSZĘ PRZECZYTAJ!!! 
Drogi czytelniku
Nawet jeśli blog będzie zakończony proszę cię drogi czytelniku SKOMENTUJ, jak chcesz pójdź na inne moje BLOGI, POLUB moją stronę, albo naciśnij OBSERWACJĘ :)




5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. A dziękuję CI bardzo :D. To była pierwsza praca jaką kiedykolwiek napisałam i opublikowałam, dlatego jest w niej sporo niedociągnięć :). Pozdrawiam :D.

      Usuń
  2. To było ekstra ;) takie słowa chciałaby usłyszeć każda dziewczyna <3 "jeśli kochasz - wpuść" czy jakoś tak xD świetnie to opisałaś ^^ jeśli to twoje pierwsze opowiadanie to chyba jesteś geniuszem - świetnie ujęłaś wątek miłości na odległość <3 pisz dalej !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie moje opowiadanko, ale przekażę to jego twórczyni ;)

      Usuń
    2. Dziękuję bardzo za takie miłe słowa :). Aż urosłam :). Jeśli kiedyś zechcesz przeczytać coś mojego, zapraszam na blogi, które jeszcze nie istnieją :D. Jak powstaną, na pewno w jakiś sposób się dowiesz :). A u Oli na blogu jest jeszcze jedno moje opowiadanie, a w zasadzie fanfik o Fairy Tail :). Jeśli tematyka Wróżek nie jest Ci obca, zachęcam do czytania :).

      Ps. Dzięki za info, Olu :).

      Usuń