czwartek, 21 grudnia 2017

Z samego rana Lucy wstała zmęczona przez niemal całonocną gonitwę za kotem, który jakimś cudem wydostawał się nawet z kartonowego pudła. Nie ważne, ile razy wkładała go do środka, ten wyskakiwał lub sprytnie przewracał pudełko wraz z nim w środku. Teraz dopiero rozumiała, dlaczego właściciel Szczęściarza zgubił go i nie mógł znaleźć. Ten kot potrafił doprowadzić do szału, nawet jeśli Lucy posiadała ogromne zapasy cierpliwości.
— Masz — żachnęła, stawiając talerzyk z mlekiem przy lodówce. — Spróbuj tylko narzekać a zostaniesz bez jedzenia!
Szczęściarz popatrzył na nią szklanymi oczętami, po czym grzecznie zanurzył języczek w mleku.
Dziewczyna dumnie kiwnęła głową i sama zabrała się za jedzenie płatków śniadaniowych z mlekiem, które popijała zwykłą herbatą. Wzięła wczorajszą gazetę, przeglądając wiadomości z wielkiego świata, do którego niegdyś należała. Kiedy utracili majątek, byli na językach całych mediów. Nawet przeprowadzka w tak obskurne miejsce zainteresowała okoliczną prasę, ale po paru dniach znaleźli temat zastępczy, chyba dotyczący podpalacza jakiejś sieci sklepów osiedlowych. Teraz jednak sprawy dotyczyły wygranej w ostatniej kumulacji „Losu Szczęścia”, otwarcia muzeum miasta, zaginięcia dziewczynki z obrzeży miasta i kłótni sąsiadów na wsi. Odłożyła gazetę na miejsce, sądząc, że nie jest warta marnowania na nią czasu.
— Może ja bym spróbowała zagrać w „Los Szczęścia”, póki mam ciebie, Szczęściarzu? — zapytała kota, który podejrzanie poruszył się, gdy do niego mówiła.
Niespodziewanie Szczęściarz, kiedy skończył wychłeptywać mleko, pyszczkiem przysunął talerzyk pod sam stołek, na którym siedziała nastolatka. Zaśmiała się słodko i dolała mleczka, głaszcząc kota po główce.
— Maiu! — zamiauczał, gładząc języczkiem dłoń Lucy.
— No dobrze, jesteś tak słodki, że wybaczę ci dzisiejszą noc! — ogłosiła. — Ale niech mi to będzie ostatni raz, Szcz… — Zawahała się. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że niedługo odda kota właścicielowi. Mimo że wzięła go tylko na jedną noc, stał się jej pierwszym przyjacielem. Wyobraźnia mogła z niej igrać, ale czuła, że Szczęściarz rozumiał ją.
Odsunęła rękę, a na jej twarz zstąpił smutek. Zbyt bardzo przywiązała się do małego zwierzątka. Może gdzieś w jej wnętrzu obudziły się wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to marzyła o posiadaniu słodkiego, brunatnego kota, ale przez alergię jej babci nigdy nie mogli trzymać ich na terenie posiadłości.
Do jej umysłu skradła się maleńka myśl, czy aby nie może zatrzymać Szczęściarza dla siebie, ale wtedy przypomniała sobie twarz tego chłopaka; pełną zaniepokojenia o maleńkie zwierzątko.
— Nie mogę tego zrobić, chyba będę musiała cię oddać.
Wzięła na ręce kotka, choć wyraźnie sprzeciwiał się przed zabraniem go, zanim nie skończy dopijać mleczka. Zahaczył ostrymi pazurkami o skórę Lucy, pozostawiając na szczęście tylko drobne ranki.
— Przestań! — krzyknęła do Szczęściarza.
Założyła buty, chwyciła torbę z książką, której wczoraj nie zdążyła dokończyć i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Kiedy tylko dotarła na dwór, wzięła głęboki wdech świeżego powietrza. Jednak czuła różnicę między tym, co miała w mieszkania a zapachem na zewnątrz.
Kątem oka dostrzegła, że Szczęściarz zasnął. Ułożyła go wygodnie, by nie zsunął jej się podczas spaceru i ruszyła w stronę miejsca, w którym umówiła się na spotkanie. Wczesna pora sprawiła, że na ulicach spotykała niemal samych starszych ludzi, którzy wracali z pełnymi siatami po porannych zakupach na targu. Na samą być o warzywnej potrawce zrobiła się głodna. Może nauczę się gotować?, pomyślała, ale zaraz pokręciła głową, sądząc, że jej umiejętności kucharskie są na kiepskim poziomie i tylko zmarnowałaby wydane pieniądze.
Nie zauważyła, kiedy dotarła pod sam park. Choć minęło trochę czasu, Szczęściarz nadal się nie obudził, więc mogła spokojnie skupić się na szukaniu różowych włosów, a nie odczepianiu pazurków z jej dłoni.
— Wspaniała kobieto! — usłyszała nagle wołanie dobiegające z okolic klombu kwietnego. Opadająca mgła sprawiała, że z trudem widziała sylwetkę chłopaka, który nieustannie do niej machał. Ale niepotrzebne było jej widzieć, by wiedzieć, z kim ma do czynienia.
Przyspieszyła kroku, sprawiając, że zaraz znalazła się obok właściciela Szczęściarza.
Przełknęła głośno ślinę. Widok tak podejrzanie wyglądającego mężczyzny, pobudzał wszystkie jej komórki do działania. Ucieczka — jeden komunikat krążył między myślami Lucy. Czuła, jak pot zaczyna spływać po jej plecach, ale mimo to dzielnie stała w jednym miejscu.
— Niemożliwe, to Szczęściarz! — wrzasnął chłopak. — Jesteś czarodziejką! Wszyscy go szukali, a ty jedyna go znalazłaś.
— Przypadek — wyszeptała, po czym podała Szczęściarza. Miała ochotę oddać zwierzę i oddalić się na swoją ukochaną ławeczkę, by tam zanurzyć się w powieści i zapomnieć, że poznała wczoraj kogokolwiek.
— Przepraszam — powiedział nagle — czy cię wystraszyłem? Erza, moja znajoma — dodał — ciągle mi powtarza, że za bardzo rzucam się na ludzi. Ale tak się cieszę! — Ponownie posłał Lucy ten piękny, szczery uśmiech, który wywołał u dziewczyny odruchy wymiotne.
Szybko zasłoniła ręką usta, próbując powstrzymać ciało od innych, niepotrzebnych reakcji. Pojawiły się dreszcze i nieprzyjemny chłód. Nie mogła, nie mogła, nie mogła już tego wytrzymać, gdy nagle…
— Mam zadzwonić po karetkę? — zapytał. — Wyglądasz tak, jakbyś miała zaraz zemdleć. Coś się stało? To chyba nie moja wina? A może moja? — Wydawał się zaniepokojony pomysłem. — Tak, Erza mi ciągle powtarza, że za bardzo jestem otwarty. Przecież inni ludzie mogą się bać kontaktu z obcymi. Ty się pewnie mnie boisz, prawda? Już idę, już.
Złapał Szczęściarza, wtulił go w sobie i, ku zaskoczeniu Lucy, faktycznie odwrócił się i zaczął iść w kierunku wyjścia. Wcześniej jednak wyjął telefon, a z daleka krzyknął:
— Chwilę poczekam, aż przyjedzie karetka, ale odejdę trochę!
— Nie… — szepnęła, ale nie było sposobu, aby ją usłyszał. Położyła dłoń na piersi, zaciskając ją mocno w pięść. — Ja…
Co ja robię?, pomyślała. Przecież on chce mi pomóc. Jest miły. Jest szczery. Jest jak tamta kobieta, ale nią nie jest! Zaczerpnęła głęboko świeżego powietrza, po czym, jak najgłośniej tylko potrafiła, krzyknęła:
— Nie trzeba!
Chłopak zamarł na moment. Włożył telefon z powrotem do kieszeni i usatysfakcjonowany podszedł do nastolatki.
— Wszystko dobrze?
— Nie. — Pokręciła głową. — Przepraszam, to…
— Nie musisz mnie przepraszać! — przerwał jej gwałtownie. — Erza nieustannie mówi mi, że jestem zbyt natarczywy. Ale chciałem ci podziękować za znalezienie Szczęściarza.
— To był tylko przypadek.
— Przypadek czy nie, Szczęściarz już mi zniknął ze trzy razy. Mimo że ludzie go znajdowali, nie chcieli do mnie dzwonić i go oddawać — wyjaśnił.
— To może załóż mu smycz, by nie uciekał? — zaproponowała.
Otworzył szeroko oczy, jakby zstąpiło na niego objawienie. Pochwycił dziewczynę za ramiona, przysuwając nieznanie w swoją stronę.
— O tym nie pomyślałem! — wrzasnął. — A, przepraszam!
Gwałtownie odsunął, przypominając sobie, jak Lucy zareagowała jeszcze chwilę temu na jego natarczywość.
Jednak ku swojemu zdziwieniu Lucy odkryła, że tym razem nie odczuła strachu. Przyjęła dotyk chłopaka ze spokojem. Pierwszy raz od wielu lat nie musiała wstydzić się swojego zachowania i wyjaśniać nieporozumienia. Aż nie mogła uwierzyć, że tak szybko zaakceptowała tajemniczego nieznajomego. Właśnie, tajemniczego nieznajomego. Zdawała sobie sprawę, że nie zna imienia chłopaka. Powinna zapytać o to na samym początku, ale w tego nie była w stanie. Może teraz? Może teraz by jej się udało?
— Kawa? — spytał niespodziewanie chłopak. — To znaczy… — Zmieszany zaczął drapać się po głowie. — Może… — Starał się unikać kontaktu wzrokowego z Lucy. — Może chcesz pójść ze mną na kawę? To znaczy spotkać się, w ramach podziękowań! — dodał szybko i zbyt głośno. — Kurcze, sądziłem, że łatwiej jest zaprosić gdzieś dziewczynę. To może jutro w południe?
— Jeszcze się nie zgodziłam — wtrąciła zastanawiając się, ile tak naprawdę rzeczy chłopak już zdążył zaplanować. W pierwszym odruchu chciała odmówić, ale im dłużej się zastanawiała, tym bardziej pragnęła pójść na to spotkanie. Nie dlatego że polubiła chłopaka czy wyobrażała sobie zbyt wiele, sądząc, że może z tego wyniknąć coś więcej; marzeniem Lucy było pokonać własne lęki. Ten jeden raz podać komuś dłoń bez obawy, że zostanie porwana.
Spojrzała na właściciela Szczęściarza, zastanawiając się, czy zbyt pochopnie go nie oceniła.
— Bardzo chętnie przyjdę — powiedziała cicho.
— Naprawdę? — zapytał z niedowierzaniem.
Kiwnęła głową na znak zgody i wyciągnęła dłoń przed siebie, choć kosztowało ją to wiele wysiłku. Jednak nie poddała się — nie teraz, gdy w końcu miała szansę na zmianę. Oceniała, nigdy nie poznając dobrze drugiego człowieka. Szukała wymówek, by unikać ludzi. Nie zawierała znajomości, choć była nastolatką.
— Lucy, Lucy Heatfilia — przedstawiła się, po raz pierwszy od tylu lat nieznajomemu.
— Natsu Dragneel — odpowiedział chłopak i oddał uścisk.
Oboje posłali sobie ciepłe uśmiechy.
Lucy wierzyła, że drobna zmiana zrodzi kolejne. Ufała złym przekonaniom, traumie sprzed lat, lecz teraz zauważyła, że pozory czasem mylą. Może i myliła się, ale człowiek uczy się tylko na własnych błędach. Błąd z przeszłości kosztował ją wiele, lecz nauczyła się wystarczająco, by teraz pójść przed siebie i powiedzieć:
— Miło mi poznać.
KONIEC

Każdy komentarz, to dla mnie największa nagroda (i jedyna), więc nie wstydźcie się ich dawać! Jeśli byłoby dużo komentarzy ZA kontynuacją historii, to ja się nad tym poważnie zastanowię :) - a zę było to muszę to zrobić!

środa, 20 grudnia 2017

Pod blok mieszkalny dotarła niecałe pół godziny później. Faktycznie pogoda znacznie się pogorszyła, ale dopiero od momentu, w którym zaczęła zbliżać się do miejsca zamieszkania.
— Może to tylko złe przeczucia — szepnęła, ze smutkiem przypominając sobie porwanie sprzed lat. Mimo upływu czasu nadal pamiętała chłód piwnicy, w której ją przytrzymywano, złowrogi śmiech porywaczy, strach przed brakiem jakichkolwiek nadziei i myśl, że to wszystko jej wina. Zaufała złemu człowiekowi, pozwoliła się odprowadzić do domu obcej kobiecie, która okazała się jednym ze sprawców. Tylko sprawna ingerencja policji uratowała ją przed śmiercią. Od tamtej pory bała się komukolwiek zaufać. Chłopak, którego dzisiaj spotkała miał tak samo promienny uśmiech co tamta kobieta. Wydawał się kimś, z kim mogłaby zwyczajnie porozmawiać i nawet się zaprzyjaźnić, ale serce Lucy było wciąż zamknięte. Pragnienia nie wystarczały, by otworzyć je na innych.
Westchnęła, zauważając, że zbyt długo stoi w jednym miejscu. Okolica nie była zbyt bezpieczna, choć przeważnie po zmroku. Wynajmowane mieszkanie przez rodzinę Heartfiliów znajdowało się na trzecim piętrze niskiego bloku w zachodniej części osiedla. Od początku przeprowadzki nienawidziła tego miejsca. Nie z powodu złych warunków do życia czy wrednego sąsiada, a obrzydliwego zapachu, który powitał ich, gdy tylko przekroczyli próg. Właściciel tłumaczył, że poprzedni wynajmujący zostawił zdechłego psa na miesiąc i stąd ten zapach, ale wyjaśnienia nie miały znaczenia. Bali się zostawić torby na zewnątrz, więc wnieśli je do środka, otwierając wszystkie możliwe okna i wietrząc, aż smród zniwelował się do zdatnego do życia poziomu — choć nie znikł całkowicie.
Lucy podeszła pod wejście, próbując wygrzebać z torby klucze, które w jakiś cudowny sposób znalazły się na jej samym dnie. Zrezygnowana przyklęknęła i niemal w tym samym momencie usłyszała ciche:
— Miau.
Wzdrygnęła się w pierwszej chwili. Nie, to niemożliwe, pomyślała, przypuszczając, że to jakiś bezpański kot znalazł się obok niej, a wyobraźnia dodała od siebie parę groszy. Jednak ciekawość nie pozwalała nie spojrzeć. Podejrzenie, że to może być Szczęściarz, zbyt silnie zawładnęło umysłem Lucy, dlatego odwróciła się. Jej oczom ukazał się mały, słodki kotek o jasnoniebieskim, zadbanym futerku. Języczkiem czyścił drobne ciałko, przesuwając chustę, którą miał obwiązaną wokół szyi.
— Kurcze, dlaczego zawsze muszę pakować się w kłopoty, kiedy staram się ich unikać? — spytała, podchodząc do zwierzęcia.
Kot odsunął się kawałek, widząc, że obca osoba do niego się zbliża. Tylko tego Lucy brakowało.
— Szczęściarz, nie bój się. Twój właściciel cię szuka i zamierzam odnieść cię do domu — gadała do pupila obcego człowieka, jakby miała nadzieję, że ją zrozumie.
Ku zaskoczeniu dziewczyny, Szczęściarz podszedł do niej i wskoczył jej na ręce. Językiem zahaczył o dłoń Lucy, po czym ułożył się wygodnie i zasnął. Nie mogła zaprzeczyć, wyglądał przesłodko, nawet jeśli właściciel był ekscentrycznym człowiekiem, do którego zaraz będzie musiała zadzwonić. Mimowolnie wyjęła stary telefon i kartkę z zapisanym numerem. Pełna niepewności zadzwoniła, powtarzając sobie, że im szybciej załatwi tę sprawę, tym szybciej pozbędzie się kłopotu. Na to jednak nie mogła liczyć, gdyż po kilku sygnałach odezwała się poczta głosowa.
— Eh… — nie wiedziała, od czego zacząć. — Dzisiaj spotkaliśmy się w parku, szukałeś Szczęściarza. Znalazłam kota z niebieskim futerkiem. — Zamilkła na moment, zastanawiając się, czy mądrze będzie podawać miejsce zamieszkania. — Jutro weekend, więc może spotkamy się w parku o dziesiątej, jeśli ci to pasuje. Jestem tą blondynką, którą zaczepiłeś.
Rozłączyła się raptownie, wstydząc się tego, jak głos załamywał jej się podczas zwykłego nagrywania wiadomości. Do tej pory miała okazję rozmawiać przez telefon z mamą lub ojcem. Nie przyjmowała numerów nawet od znajomych z klasy, więc tym bardziej dzwonienie do obcego mężczyzny wprawiło ją w zakłopotanie.
— Pewnie myślisz, że jestem tchórzem — zaczęła mówić do śpiącego kota, gdy weszła na klatkę schodową. — Ale to nie jest moja wina. Chcę poznać ludzi, zaprzyjaźnić się, jak dziewczyny z książek, ale moje życie do tej pory przypominało raczej powieść kryminalną. Bałam się wychodzić z domu, a kiedy to robiłam, zazwyczaj mi towarzyszyło co najmniej pięciu ochroniarzy. Odstraszało to inne dzieci, poza tym ich rodzice też nie byli skorzy do znajomości ze mną, dlatego byłam sama. Sama przez wiele lat. Rok temu tata źle zainwestował pieniądze w kontrakty terminowe. Stracił cały majątek, jego firma została przejęta, a posiadłość wciąż stoi z szyldem „sprzedam”, ale…
mimo wszystko jestem szczęśliwa, dokończyła w myślach, podchodząc pod samo mieszkania. Przekręciła klucz w zamku i weszła do środka, czując, że mama porządnie wywietrzyła, zanim wyszła na wieczorną zmianę. Znalazła nawet dobrze płatną pracę jako asystentka w niewielkiej kancelarii prawniczej. Zresztą jej ojciec też zaczął tam pracować. Oboje skończyli studia prawnicze, lecz los sprawił, że pomysł na biznes okazał się żyłą złota na wiele lat i zrezygnowali z wykonywania wyuczonego zawodu. Pracowali teraz ciężko, naprawdę ciężko, jeśli porównać życie sprzed utraty majątku, ale nikt nie narzekał.
Lucy zamknęła drzwi i rzuciła torbę na starą pufę. Zdjęła buty, po czym nałożyła klapki — nigdy nie odważyłaby się chodzić na bosaka po tym mieszkaniu, nawet po stukrotnym myciu podłóg. Drewniane panele zaskrzypiały, gdy tylko postawiła na nich pierwszy krok. Pod stopami czuła, jak jeden z nich porusza się, powoli wyłażąc ze swojego miejsca. Poprawiła wrednotę, następnie wyrównując wiszące lustro, które wciąż się przekrzywiało. Weszła do salonu, jednocześnie pełniącego funkcję sypialni rodziców i spojrzała na ich pierwsze, wspólne zdjęcia po przeprowadzce. Szczery uśmiech przebijał się przez ramkę, sprawiając, że w sercu Lucy zagościło przyjemne ciepełko.
Siadła na drewnianym stołku przy stole, na którym pod przykryciem czekał na nią obiad. Ostrożnie położyła Szczęściarza obok niej, zdejmując ścierkę z talerzy. Gotowane kluski, trochę skwarek i plasterek podsmażonego mięska — cały posiłek Lucy wyglądał skromnie, ale musiała przyznać, że jedzenie zwykłych ludzi było pożywne i całkiem smaczne. Poza tym jej mama nie musiała spędzać zbyt dużo czasu na ich przygotowaniu.
— Smacznego — powiedziała do siebie, kiedy jej wzrok zatrzymał się na kartce papieru opartej o wazon z kwiatami. — „Kochanie” — zaczęła czytać — „Rozmawiałam dzisiaj z tatą na temat naszej pracy. Najprawdopodobniej przy obecnych warunkach nie możemy liczyć na podwyżkę, ale tacie trafiła się dobrze płatna sprawa. Możliwe, że dzisiaj wrócimy późno, ale rozumiesz, że musimy wziąć pieniądze na spłatę pożyczki. Kochamy Cię i smacznego.”.
Cieszyła się, ale z drugiej strony niepokój pojawił się jakby znikąd. Nie chciała, by ponownie powróciły dawne czasy, kiedy częściej widywała policję niż własnego ojca. Mogła mieć tylko nadzieję, że Jude Hartfilia nie popadnie po raz kolejny w nałóg, który ostatnim razem zabiłby go, gdyby nie Layla, matka Lucy i żona mężczyzny.
— Nic się takiego nie stanie — powiedziała do kotka, który wciąż smacznie spał, posyłając mu ciepły, szczery uśmiech.
Nagle usłyszała dzwonek telefonu. Posłała groźne spojrzenie w stronę przedpokoju, przeklinając osobę, która zdecydowała się przerwać jej spożywanie posiłku. Niechętnie wstała, wzięła telefon i przeczytała krótką odpowiedź od właściciela Szczęściarza: „Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! Oczywiście, jutro się spotkamy. Uważaj, Szczęściarz lubi drapać meble! A może chcesz bym go dzisiaj odebrał? Nie, raczej to ja chcę go dzisiaj odebrać. Czy to możliwe? J”.
Lucy skuliła się i ryknęła śmiechem na całe mieszkanie. Pierwsza wiadomość, którą dostała od jakiegokolwiek chłopaka, a już doprowadziła ją do łez. Nigdy nie sądziła, że ten nieznajomy może przesłać jej tak chaotycznego sms—a. Nie mniej, nawet teraz nie mogła pozwolić, by zobaczył gdzie mieszka. Wyjście poza osiedle też nie wchodziło w grę. Robiło się wyjątkowo ciemno jak na wiosenną porę roku, więc wolała trzymać się z dala od kłopotów.
— Jutro — szepnęła, po czym wysłała chłopakowi właśnie taką odpowiedź.
Czując, że w końcu może w spokoju zjeść, powróciła do salono—sypialni, gdy nagle jej oczom ukazał się mały kotek próbujący wyostrzyć pazurki o jedyne stołki, jakie posiadali.
W przerażeniu rzuciła się na zwierzaka, łapiąc go w ostatniej chwili przed zatopieniem pazurów w drewnianej nóżce.
— A więc jednak mówił prawdę? — Opuściła głowę, rozumiejąc dopiero teraz, jaki błąd popełniła, zostawiając Szczęściarza u siebie na całą noc.

Każdy komentarz, to dla mnie największa nagroda (i jedyna), więc nie wstydźcie się ich dawać! Jutro ostatnia (dostępna) część!

wtorek, 19 grudnia 2017

Ciepłe promienie słoneczne przenikały przez ciemne, rozchodzące się chmury, które jeszcze przed kilkoma minutami zapowiadały zbliżającą się burzę. Młoda dziewczyna zebrała blond włosy w luźny kucyk, oddychając z ulgą, że nie będzie musiała uciekać z powrotem do niewielkiego mieszkania. Wciąż zbierało jej się na wymioty na myśl o nieprzyjemnym, wręcz obrzydliwym zapachu, który przywitał trzyosobową rodzinę po wprowadzeniu się.
Lucy Heartfilia spojrzała po raz ostatni w stronę nieba, zastanawiając się, czy jeszcze trochę może pozostać na świeżym powietrzu w parku. Letnia pora sprzyjała uczennicy w wypadach poza dom i spędzaniu czasu w starym, ale zadbanym parku w najmniejszej dzielnicy Magnolii. Nic jednak nie wskazywało na to, by musiała opuścić ulubioną ławkę pomalowaną tego lata na kolor ciemnego brązu, takiego jak jej oczy. Dlatego usiadła wygodnie, zakładając nogę na nogę i poprawiając rozkloszowaną spódnicę za kolanko, by stać się jednością z krótkim kryminałem tutejszego autora, Makarova Dreyara. Jedyny egzemplarz, który udało dziewczynie się zdobyć z pobliskiej, skąpej (jeśli chodziło o ilość pozycji) biblioteki. Ręcznie robioną zakładkę zakończoną wyszydełkowaną sylwetką kota przełożyła na sam początek, wczytując się w kolejny rozdział, mający miejsce zaraz po morderstwie starego milorda.
— Szczęściarz! — usłyszała rozpaczliwe wołanie dobiegające z okolic fontanny. Na moment przejęła się młodym mężczyzną, który przeszkadzał niemal wszystkim odwiedzającym park, włażąc między nich i rozglądając się we wszystkie strony. Niektórych zaczepiał, chwilę o coś dopytywał, po czym wciskał do ręki wyrwaną z zeszytu kartkę.
Mam nadzieję, że do mnie nie podejdzie, pomyślała nastolatka. Może to było tylko przeczucie, a może wcześniejsze doświadczenie, ale wydawało jej się, że chłopak jest synonimem nieszczęścia. Nosił się jak gangster, w luźnych, dresowych spodniach, w których z kieszeni wypadał złoty łańcuch. Bluzka na szerokich ramiączkach odkrywała mocno zarysowane mięśnie ramion i niepokojącą bliznę, która przebiegała wzdłuż prawego ramienia. Chłopak nerwowo rozglądał się, przeszywając wszystkich surowym wzrokiem. A kiedy rozmowa nie poszła zgodnie z planem, zdenerwowany stawał w miejscu, przeczesywał palcami nastroszone, różowe włosy i powracał do poszukiwań.
Lucy westchnęła, zastanawiając, czy na takich ludzi policja nie powinna zwracać większej uwagi. Nie chciała oceniać po pozorach, ale samo spojrzenie na tajemniczego poszukiwacza sprawiało, że nie chciała z nim mieć najmniejszego kontaktu. Dlatego powróciła do lektury, udając, że w ogóle się sprawą nie zainteresowała. Przybliżyła do siebie tylko teczkę z książkami i portfelem, w którym trzymała swoje oszczędności, licząc, że celem chłopaka nie są pieniądze naiwnych ludzi.
— Cześć!
Zaskoczona przybliżała książkę do piersi, nie wydając najmniejszego dźwięki. Trochę wystraszona nagłym pojawieniem się chłopaka, rozejrzała się w nadziei, że ktoś odczyta z jej twarzy strach i prośbę o pomoc. Jednak ludzie, zbyt bardzo zajęci własnymi sprawami, nie zainteresowali się nią.
— Cześć — powiedziała niemal szeptem.
Ku jej zaskoczeniu, chłopak posłał niewiarygodnie ciepły, przyjacielski uśmiech. Z bliska nie wydawał się tak groźny, jak z daleka, ale nadal Lucy pragnęła zachować ostrożność. Odsunęła się trochę w prawą stroną, pozostawiając sobie ewentualną drogę do ucieczki. Lecz jej reakcja została potraktowana w zupełnie inny sposób, aniżeli mogłaby się tego spodziewać.
— Dziękuję! — krzyknął, przysiadając się na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą siedziała Lucy. — Cały dzień szukam mojego kota i już jestem tak wyczerpany! — mówiąc to, rozłożył się na ławce, wbijając zaniepokojony wzrok w zielone, bujne korony drzew.
Kota?, spytała w myślach Lucy, nie zaprzeczając, że teraz chłopak ją naprawdę zadziwił. Uważała go za mocno ekscentryczną, dziwaczną na swój sposób osobę, choć wysłuchała tylko jednego zdania monologu nieznajomego.
— Kko… — jąkała się. — Szukasz kota? — spytała w końcu, chcąc jak najszybciej pozbyć się nieproszonego gościa z jej ławki.
— Tak, widziałaś go? — Podniósł się gwałtownie, chwytając dziewczynę za rękę.
Lucy wyrwała się szybko, wstając i odsuwając się od niebezpieczeństwa. Wspomnienia zalały jej umysł; jedno pochwycenie za nadgarstek sprawiło, że straciła wolność na całe trzy dni. Zaufanie, którym obdarzyła złą osobą, obróciło się przeciw niej. Teraz nie była głupia i tak naiwna. Reagowała, zanim cokolwiek się wydarzyło.
— Przepraszam! — wrzasnął zmieszany. — Naprawdę przepraszam. Po prostu Szczęściarz to mój kotek, którego mam od śmierci ojca. Zaginął mi i obawiam się, że go nie znajdę…
Wyglądał na naprawdę zaniepokojonego zniknięciem kota. Przez moment nawet Lucy zrobiło mu się żal, ale tylko na moment. Potrząsnęła głową, nieustannie powtarzając sobie w myślach, by nie wplątać się niepotrzebnie w problemy innych.
— Widziałaś go? — zapytał pełen nadziei chłopak.
Westchnęła.
— A skąd mam wiedzieć? — prychnęła niegrzecznie. — Przecież nie wiem nawet jak wygląda!
— Przepraszam! — Pochylił przed nią głowę. — Szczęściarz ma niebieskie futerko, więc łatwo go rozpoznać.
Niebieskie futerko? Skąd się wziął? Z wariatkowa?, myśli zachowała dla siebie, sądząc, że tak będzie najbezpieczniej. Odchrząknęła i odpowiedziała spokojnie:
— Uwierz mi, że nie widziałam takiego kota.
— Szkoda.
Chłopak gwałtownie podniósł się, wypatrując kolejnej ofiary, co Lucy przyjęła z ulgą. Kiedy jednak już sądziła, że odejdzie, ten odwrócił się w jej stronę i podał jej kartkę papieru. Była uderzająco podobna do tych, które wcześniej rozdawał ludziom. Lucy z niepokojem przyjęła ją, lecz, ku jej zaskoczeniu, na środku był tylko napisany numer telefonu i wiadomość „jeśli znajdziesz Szczęściarza, zadzwoń”.
— Proszę, muszę go znaleźć! — odparł stanowczo i pobiegł w stronę kobiety, która szła z dzieckiem.
Lucy miała ochotę zgnieść kawałek papieru i wrzucić go do najbliżej stojącego kosza na śmieci, ale w ostatniej chwili zawahała się. Przeklinała swoje dobre serce i schowała kartkę do torby między zeszyty, licząc, że jej się nie przyda.
Nagłe dreszcze przeszły przez ciało dziewczyny. Odłożyła książkę, próbując dłońmi ogrzać nagie ramiona — nic nie pomogło. Odwiedzający park nie wydawali się odczuwać przypływu zimna, więc tym bardziej była zaniepokojona. Dlatego wstała, włożyła lekturę pod pachę, zabrała ze sobą wszystkie rzeczy i ruszyła w stronę mieszkania.


Tak, to opowiadanie pierwotnie pojawiło się Wyrwane z Wyobraźni (na które serdecznie zapraszam, bo niedługo zostanie oficjalnie otwarte - 1 stycznia 2018), ale uznałam, że tutaj będę publikować. Najprawdopodobniej poprawię to opowiadanie i dokończę po skończeniu PACa! - Pierwotnie miał być to tylko one-shot, ale wiecie... fani... A fanom się nie odmawia. Jutro i pojutrze kolejne części!