czwartek, 28 grudnia 2017

[Paranormal Activity Club] Rozdział 94



Jellal przewrócił się na plecy, przyciskając do ran po postrzałach leżące na łóżeczku dla Miriany ubrania. Chwycił głęboki łyk powietrza, zachłystując się nim. Zakaszlał, lecz nagle złapał go bezdech. Ból przeniknął przez całe jego ciało. Wygiął się, napinając mięśnie do granic możliwości.
— Cholera! — wrzasnął, nie mogąc uwierzyć, że Erza była zdolna do takiego czynu. Nie docenił jej, a teraz zbierał owoce tego zaniedbania.
Wykorzystał ją w najbardziej haniebny sposób, jaki mógł tylko wymyślić. Chciał czy nie, skrzywdził ją, choć pragnął tylko zdobyć dziecko dla siebie i dla ukochanej Erzy, z którą razem cierpieli w Rajskiej Wieży. Erza Scarlet, ta którą poznał w sierocińcu, niczemu nie była winna, a jednak na nią skierowali cały swój gniew. Bo przecież spotkało ją ogromne szczęście, zaszczyt mieszkania w bezpiecznym domu, nie w więzieniu.
Teraz już nic miało znaczenia.
Erza zapewne już dawno uciekła z małą Mirianą poza jedną z siedzib Rajskiej Wieży. Jellal uświadomił sobie, że umiera. Brakowało mu sił na najmniejszy ruch; nie mógł marzyć o ratowaniu życia. Nikt nie znajdował się w okolicy kryjówki, a nie znał nikogo, komu mógłby zaufać w tej sytuacji. Pozostał sam.
Domyślił się już dawno, że akcja ze strony Erzy Scarlet musiała doprowadzić do śmierci jego ukochanej. Jednak nie czuł z tego powodu żalu czy chęci zemsty. Rozumiał Erzę i wybaczał jej ten czyn. Ale nie potrafił znieść prawdy, że zabrała ich ukochaną córeczkę. Postrzeliła go, a potem uciekła…
— Jesteście tutaj? — rozległ się echem czyjś głos.
Nie rozpoznał go.
Jellal skupił się na wsłuchiwaniu w kolejne odzewy, ale one nie nastąpiły. Zrezygnowany wbił wzrok w sufit, wierząc, że nawet halucynacje muszą mącić mu w myślach chwilę przed śmiercią.
— Odezwijcie się! — odezwał się nieproszony gość.
— Tu… — próbował wydusić z siebie Jellal. Złapał się za ranę, nie mogąc znieść narastającego bólu. Chłód powoli ogarniał jego ciało. Przymrużył oczy. — Nie, jeszcze nie — wyszeptał, nie chcąc tracić jedynej szansy na ratunek.
Drzwi od pokoju gwałtownie się otworzyły. Jellal uniósł brwi ze zdziwienia. Otworzył usta, lecz zaraz chwycił go bezdech.
— Jellal — powiedziała Aquarius.
Kobieta podbiegła do rannego, przyciskając dziecięce ubranka do przebitych miejsc. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejkolwiek apteczki — nic nie znalazła. Wstała. Wysokie obcasy odbiły się echem po gładkiej posadzce. Aquarius wyjęła z tylnej kieszeni ciasnej spódnicy telefon i zadzwoniła.
— Henry, natychmiast przyjeżdżaj do bazy trzeciej! JUŻ!!! — wrzasnęła. — Zaraz przybędzie pomóc — zwróciła się do Jellala, głosem przyjemnym i kojącym.
Położyła dłoń na rozgrzanym czole mężczyzny, delikatnie je gładząc i całując. Wtuliła się w jego zziębnięte ciało, starając ogrzać swoim, jakby od tego zależało jego życie.
— Cii, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.
Przeczesała palcami długie włosy Jellala, trochę bawiąc się końcówkami. Opuściła głowę. Na moment oderwała obie ręce od umiejącego, niemal rozrywając rękaw swojej bluzki. Zegarek przesunął się niemal pod sam łokieć. Przeklęła pod nosem, szarpiąc za przedmiot, który nie chciał wrócić na właściwe miejsce.
Minęło dopiero dziesięć minut.
Przełknęła głośno ślinę, badając powierzchownie Jellala. Nie trzeba jej było nawet doktoratu z medycyny, by wiedzieć, że nie pozostało mu wiele czasu. I tak uznała za dar losu, to że pociski ominęły najważniejsze organy.
— Henry zaraz przyjedzie, więc, proszę, wytrzymaj.
Jellal walczył, ile tylko mógł, jednak znał swoje granice. Był już bardzo blisko śmierci. Henry musiał się spieszyć, jeśli miał przyjechać na czas.
Do Aquarius dobiegł hałas z okolic wejścia. Złapała za leżącą pod łóżeczkiem broń. Schowała się nieopodal drzwi, celując w pustą przestrzeń. Była gotowa, by strzelić.
— Aquarius, proszę, opuść tę broń.
Słysząc znajomy głos, wypuściła pistolet z rąk. Zabrakło jej słów. Podbiegła i rzuciła się doktorowi Henry’emu w ramiona.
— Błagam, pomóż mu — powiedziała, nie puszczając lekarza z objęć.
— Nie pomogę, jeśli mnie nie puścisz.
Odepchnął od siebie kobietę. Ta poleciała na podłogę, obijając sobie łokcie o twardą posadzę; nawet nie jęknęła. Gwałtownie przekręciła się, spoglądając w stronę leżącego Jellala. Henry przeciął grubymi nożycami warstwę ubrań, po czym zabrał się do stopniowego doglądania ran.
— I co? — zapytała Aquarius, ciągle kręcąc się po pomieszczeniu.
— Lepiej wyjdź. Nie pomożesz w tym stanie, a zapewne Jellalowi będzie zależało na tym, byś odnalazła jego córeczkę.
— Córeczkę? — powtórzyła pytająco, dopiero teraz rozumiejąc sens istnienia tego pokoju, łóżeczka i dziecięcych ubranek.
Aquarius wyszła za drzwi, zamykając je za sobą i dając Henry’emu pracować w spokoju. Nie była w stanie mu pomóc.
Zrzuciła z siebie niewygodne obcasy, pozostawiając je gdzieś w kącie. Zasyczała. Otarcia zaczęły nieprzyjemnie kłuć ją w stopy. Pochyliła się, rozmasowując je — tylko pogorszyła sytuację.
Kulejąc wyszła na świeże powietrze. Chłodny wiat otulił jej spocone ciało. Wilgotna od rosy trawa idealnie ukoiła piekące stopy. Aquarius zamarzyła się w chwilowej oazie spokoju. Nagle jakby ogromna fala uderzyła w nią. Przypomniała sobie, po co wyszła.
Otworzyła zaparkowany przy wejściu samochód i wyjęła z niego parę wygodnych butów sportowych. Usiadła na przednim siedzeniu, mimowolnie rozglądając się po okolicy — nikogo nie dostrzegła.
Słyszała plotki, że Jellalowi urodziło się dziecko, ale nigdy nie dawała wiary tym pomówieniom. Teraz szarpnęły nią wątpliwości. Nie podejrzewała chłopaka o urojenia. Tylko kto o zdrowych zmysłach porywałby dziecko? I po co? Nie widziała sensu w tych działaniach, chyba że brakowało jej potrzebnych informacji.
Mimowolnie podniosła się i zaczęła krążyć w okolicach starej budowli, bez większej nadziei, że cos znajdzie. Nie spodziewała się, że aż tak się pomyli.
Płacz dziecka uniósł się zawodzącym jękiem między drzewami. Aquarius schowała się za sosną, powoli wychylając zza pnia. Maleństwo nie było samo. Trzymane w rękach Erzy, powoli uspokajało się, lecz nadal łkało.
Aquarius wyszła z ukrycia.
Erza wzdrygnęła się. Podniosła się i już miała uciekać, gdy Miriana krzyknęła.
— Czyje jest to dziecko? — spytała łagodnym głosem Aquarius. Ból przeszył jej pierś na widok ślicznej dziewczynki owiniętej w kocyk w misie. — Jest piękna.
— Moja — odparła lakonicznie Erza — i Jellala — dodała znacznie ciszej.
— Twoja i… — Zamilkła. W jednej chwili nie umiała znaleźć właściwego słowa, które mogłoby wyjść z jej ust.
Spojrzała raz na Erzę, raz na dziecko… Odwróciła się, łapiąc za obolałe czoło. Przykucnęła przy drzewie, za którym jeszcze chwilę temu się schowała. Myśli spłynęły na nią falą, uderzając w najmniej odpowiednim momencie. Szalejące morze opisywało wszystko, co działo się z nią, wahającą się między dwiema drogami.
— Wiesz, że Jellal przeżył? — zapytała Aquarius. Nie mogła dłużej znieść ciszy.
Erza otworzyła oczy w zdziwieniu. Jeszcze mocniej wtuliła w siebie małą Mirianę, po czym rozpłakała się niemal tak głośno, jak samo dziecko.
— Dlaczego?! — wrzasnęła. — Ja chciałam go zabić. — Zakaszlała. — Naprawdę.
— Nieudolnie — podsumowała jedynie. Jeszcze chwilę temu była gotowa ratować Jellala za wszelką cenę, ale teraz, patrząc na wymęczoną fizycznie i psychicznie Erzę, nie uznała swojej decyzji za słuszną.
— Odbierzesz mi ją? — spytała niemal szeptem Erza, opuszczając wzrok ku podłożu.
Aquarius poznała już odpowiedź.
— Nie. — Pokręciła głową, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów. — Chcę tylko zapalić.
Podniosła się, poprawiając dopasowaną kurtkę, z której wyleciał jej telefon.
— Ups. — Pozostała obojętna. — Wypadł mi telefon. Każdy może go podnieść i zadzwonić. Polecam serdecznie numer państwa McGarden. Szybki i wygodny transport w kilka godzin. Do tego czasu polecam pójść na piechotę w tamtą stronę. — Wskazała kierunek. — Mili ludzie, na pewno ugoszczą matkę dzieckiem.
— Dzięk…
— Nie — przerwała jej głownie Aquarius. — Błagam, tylko mi nie dziękuj. I jak spotkasz Lucy, to przekaż jej, że żałuję i przepraszam.
Bez słowa, odeszła.
Usłyszała za sobą jeszcze jakieś wołania Erzy, lecz zignorowała je. Już zdecydowała. Wróciła do dawnego „domu”, bo tak nakazały jej wpojone zasady i reguły.
Przez całe jej życie nie liczyło się nic oprócz pracy, Rajskiej Wieży i misji, którą miała do wykonania. Wydawało jej się, że uwolniła się od obowiązku, od klątwy, którą spowiło ją znienawidzone miejsce. A jednak powróciła i uratowała Jellala.
Chłopak nigdy nie był jej bliski. Minęli się w pokoleniach, zadaniach, które mieli wykonać. Gdy się narodził, zabrali go i już nigdy nie oddali. Layla poświęciła życie, by ratować Jellala.
Aquarius zaśmiała się. W jej przyjaciółce, w wielkiej maszynie do zabijana, było więcej empatii, współczucia i… matczynej miłości niż w niej samej. Nigdy nie pokochała własnego dziecka. Nigdy nie odwiedziła własnego dziecka. Nigdy nie uznała Jellala za własne dziecko. Choć nim był — jej synem.
Wróciła, bo zapragnęła go ujrzeć.
Wróciła i ujrzała go leżącego w kałuży krwi.
Wróciła i zrozumiała, że musi go uratować za wszelką cenę.
Wróciła, by pojąć, że jej syn wyrósł na potwora. I jeśli teraz nie umrze, jej wnuczka nie zazna w życiu spokoju.
Ponownie weszła do budynku, powoli kierując się w stronę pomieszczenia, w którym pozostawiła Jellala i Henry’ego. Czuła się pusta; bez wyrazu, emocji czy uczuć. Wyzbyła się miłości, czułości i wszystkiego, co przeszkodziłoby jej w wykonaniu zadania.
— Tak mi przykro — usłyszała niespodziewanie.
Henry podbiegł do Aquarius, przytrzymując za ramiona. Przytulił ją do siebie. Oboje przyklęknęli.
— Stracił za dużo krwi — dodał jeszcze lekarz.
Aquarius nie potrzebowała już słuchać.
Warga zadrżała jej. Poczuła coś mokrego na twarzy. Podniosła dłoń. Dotknęła policzka, którym zaczęły spływać łzy.
— Mój synek nie żyje — szepnęła, tracąc przytomność.


Kolejny rozdział pojawi się dopiero, gdy go napiszę, a najpierw musze zająć się Granicą Olimpu i Smoczym Królestwem, na które serdecznie zapraszam. Tak na rozum biorąc, to spokojnie na za 2 tygodnie się wyrobię! A może ktoś mnie zachęci, by coś szybciej dodać?

6 komentarzy:

  1. Nie nie i jeszcze raz nie ja oficjalnie na mocy internetu protestuje przeciwko tak długiemu czasowi czekania, a dlaczego z prostych egoistycznych pobudek NIE BĘDĘ MIAŁ CO CZYTAĆ przez dwa tygodnie no nie wierzę ty chcesz nas tu z ciekawości po zabijać:-)
    A tak a propo zdarzają się literówki i chyba czasem zapominasz o nie np w tym rozdziale w tym zdani "Teraz już nic miało znaczenia." sorki narazie wiecej nie wyłapię bo po robocie jestem i zaraz po przeczytaniu spać ide.
    A wię dwu tygodniowej przerwie NIE mówię szczerze to opowiadanie jest lepsze jak dla mnie od smoczego królestwa uwierz próbowałem ale przeczytałem ok połowy i nie daje rady gdy PAC-a przeczytałem ju ż całego z 5 razy więc proszę miejże litość i nie dwa tygodnie bo skończe jak Gray:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się, ale nic nie obiecuję. No, szkoda, że SK się nie spodobało, ale rozumiem. Każdy ma inne gusta i przepraszam, bo nie wiem, czy się wyrobię. Naprawdę postaram się coś napisać, ale to nie zmienia faktu, że później i tak nie będę miała czasu pisać. Dlaczego? Otóż zaczyna mi się sesja.
      Wiem, wiem, wiem, literówki rbięi to często. Tak samo zapominanie słowa "nie". Walczę, ale nadal gdzieś je gubię!
      Naprawdę ciesze się, że opowiadanie się podoba, ale nie wiem, czy dam radę. Mogę obiecać, że się postaram!

      Usuń
  2. Wybacz, że wczoraj nie wpadłam, ale jakoś tak wyszło...
    Jellal synem Aquarius? No, no, no o to jej nie podejrzewałam. Przynajmniej Erza będzie mieć teraz chwile spokoju. Tak szczerze to nie żal mi Jellala... niech ginie w spokoju.
    Aquarius jest jedną z moich ulubionych postaci w twoim opowiadaniu, choć to chyba dlaczego, że lubie ją z FT.
    Za to doktor Henry mnie intryguje. Niby nie pozorny, a bardzo niebezpieczny.
    Czekam na dalszy rozwój wypadków. Może przez te 2 tygodnie nadrobię Smocze Królestwo i wpadnę na inne opowiadanie?
    Wyjątkowo nie poganiam cię w pisaniu szybciej rozdziału, bo sama mam dużo na głowie.
    Wyjątkowo czekam na nowe rozdziały z cierpliwością.
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O patrz, a ja nie lubię Aquarius. Jakoś tak... nie wiem, czemu...
      Tak, doktor Henry taki niepozorny, a niebezpieczny. W zasadzie nadal nie wiadomo, po której jest stronie i dlaczego to wszystko robi!
      No, ja życzę powodzenia w nadrabianiu! Mam nadzieję, że miło się będzie czytać!
      dziękuję ślicznie za wszystko i pozdrawiam!!!

      Usuń
  3. Mam nadzieję że niedługo będzie next tego cudeńka :3

    OdpowiedzUsuń