Opowiadania, One-shot, Miraculous, Mirakulum:Biedronka i Czarny Kot, Lukanette, Luka x Marinette, PL
Marinette kiwnęła, spoglądając poważnie
na Tikki. Kwami odpowiedziała tym samym. Równocześnie pobiegły w kierunku
ściany, w moment zrywając wszystkie plakaty z Adrienem. Dziewczyna zwinęła je w
rulon, zapakowała w worek, zabezpieczyła taśmą i wrzuciła do pudła, trzy razy
zaklejając. Poklepała tekturę i wsunęła w najdalszy kąt pokoju, kiedy Tikki
zebrała zdjęcia chłopaka z korkowej tablicy. Marinette zmarszczyła brwi.
Ukochane fotografie musiała ukryć za wszelką cenę, nawet własnego życia. Raz
już najadła się wstydu, kiedy w programie Jagged Stone’a obraz jej pokoju
obiegł cały Paryż, a co gorsza, Adrien wszystko zobaczył. Nie mogła pozwolić,
by sytuacja się powtórzyła. Szczególnie dziś.
Ścisnęła zdjęcia i wsadziła je do kolejnego
pudła. Łóżko przewróciła na bok, a ostatnie, najlepiej ukryte wycinki gazet
pofrunęły ku górze. Z umiejętnościami godnymi Biedronki pochwyciła wszystkie,
po czym podłożyła na sam wierzch pakunku, zamykając i jego. Usiadła na krześle,
okręciła się na nim, lustrując nawet najmniejsze skrawki pokoju.
— Tikki… — zwróciła się do kwami,
groźnie unosząc prawą wargę — misja ukończona?
— Nie! — odparła, salutując. — Jeszcze
komputer.
Strach zstąpił na Marinette. Chwyciła
się za głowę i otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. W zawrotnym tempie
włączyła komputer, gapiąc się na tapetę, na której nadal uśmiechał się do niej
Adrien. Zamyśliła się na moment, a potem sprawdziła godzinę — dochodziła
czwarta. Gdyby nie przygoda z nowym złoczyńcą, dawno posprzątałaby, ale
oczywiście musiała zostawić wszystko na ostatnią chwilę. Skarciła się w
myślach, a potem zdała sprawę, że to tylko zdjęcie. Później je sobie ściągnie.
Z tą obietnicą, zmieniła tapetę na Jagget Stone’a, a wszystkie foldery, które
przeznaczyła tylko dla Adriena, wykasowała. Nie pozostał na komputerze choćby
nawet najmniejszy ślad uwielbienia kolegi z klasy.
Rozłożyła na krześle. Czuła, że w
kącikach oczu zbierają łzy. Pociągnęła jednak nosem i odciągnęła od siebie
ochotę rozpłakania się tuż przed przybyciem Luki… Do tego momentu pozostało
pięć minut. Pokój wysprzątała na błysk. Mama obiecała przygotować makaroniki, a
Alya przejęła rolę opiekunki. Wszystko zaczynało iść po jej myśli. Pozostała
tylko Tikki i jej obecność w pokoju.
Ostrożnie przekręciła głowę w kierunku
kwami, niewinnie mrugając powiekami. Tikki przewróciła oczami.
— Nie będę przeszkadzać — przyrzekła
słodkim głosem, uciekając w stronę balkonu.
Marinette zaśmiała się. Nie wierzyła
przyjaciółce. Już czekała, aż kwami wysunie pyszczek zza drzwiczek,
przyglądając się jej rozmowie z Luką. Ale może właśnie za to ją kochała. Była
zawsze i wszędzie, kiedy jej potrzebowała. Nie tylko jako strażniczka Miraculous
i obrończyni świata, ale, może nawet przede wszystkim, przyjaciółka.
— Dwie minut — szepnęła.
Rozejrzała się po pokoju, zaglądając do
najmniej oczywistych kątów w poszukiwaniu pozostałości po zdjęciach. Nie
znalazła choćby jednego. Odetchnęła z ulgą i wsunęła kartony w najdalszy kąt,
przykrywając je materiałem, który kupiła w ostatnim tygodniu. Planowała uszyć z
niego sukienkę na lato, ale praca niańki, szkoła, nauka i jeszcze
superbohaterowanie na pełen etat nie służyły jej hobby. Z przyjemnością
zafundowałaby Władcy Ciem wakacje, najlepiej jak najdalej od Paryża i na długo,
dłużej niż sam by przewidywał.
Westchnęła.
Mogła tylko marzyć i nic więcej.
— Marinette… — rozległ się krzyk mamy z
dołu — przyszedł do ciebie kolega z gitarą!
— Już idę — odpowiedziała.
Wzięła głęboki wdech, potem drugi i
trzeci… Wierzyła, że spotkanie obejdzie się bezproblemowo. Z tą myślą zeszła na
dół, uśmiechem witając stojącego z progu Lukę. Pomachał od niej, trzymając mały
pakunek owinięty czerwoną kokardą.
— Czekoladki — odparł, jakby czytając w
myślach Marinette. — Juleka zrobiła — dodał, wstydliwie drapiąc się po twarzy. —
Ja bym sam nie zrobił.
— I tak ślicznie dziękujemy —
podziękowała mama Marinette, przyjmując prezent. — Bawcie się dobrze. My z tatą
będziemy pracować, na jutro mamy wykonać tort weselny, a trochę pracy jeszcze
pozostało. — Posłała dziewczynie oczko.
— Mamo — skarciła ją szeptem. — I
dziękuję. Eee… — zająknęła się. — Zapraszam na górę — wydusiła z siebie w
końcu, choć kosztowało ją to wiele trudu.
Luka podążył za nią w milczeniu. Z
blaskiem w oczach oglądał każdy skrawek domu, a szczególnie zdjęcia, które
rodzice dziewczyny wywiesili niedawno, a które przedstawiały całą rodzinę od
momentu ślubu rodziców, aż po wspólną wycieczkę do Chin. W pewnym momencie
przystanął. Zdjął jedną z ramek i zaśmiał się słodko, odkładając fotografię na
miejsce. Marinette wyjrzała zza ściany, ale nie przypominała sobie, co
znajdowało się na tym konkretnym zdjęciu.
— Słodko wyglądałaś w tym stroju —
skomentował, znowu posyłając jej ten złośliwy uśmieszek.
Załamała ręce. Więc widział ją w kociej
piżamce. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Akurat o gablocie rodzinnej
całkowicie zapomniała, choć wolała, by oglądał tę część niż prawdziwe oblicze
jej pokoju. Zdecydowanie wolała.
— Ostatnio mało ze sobą rozmawialiśmy —
zaczął niepewnie rozmowę.
— Przepraszam, nauka, praca, robiłam
też projekt na konkurs i tak… — uciekła od niego wzrokiem — wyszło — skończyła,
kiedy inna odpowiedź nie przyszła do głowy. — A co u ciebie?
—
Nic ciekawego. Mama oczywiście znowu dostała trzynaście mandatów za zakłócanie
spokoju. Postanowiła urządzić sobie koncert w środku nocy. Przynajmniej tym
razem nie zamieniła się we złoczyńcę. — Zaśmiał się.
Nastała niezręczna cisza. Marinette
zaprosiła Lukę do pokoju, lecz ten przepuścił ją najpierw. Oboje usiedli na
łóżku i pogrążyli się w niepokojącym milczeniu. Nienawidziła tego. Dlaczego w
ogóle postanowili się spotkać? Kilka razy wcześniej odbyli krótkie rozmowy.
Nawet zaprosiła chłopaka do wspólnego występu w clipie do piosenki o Biedronce,
ale nie przypuszczała, że przyjdzie odwiedzić ją w domu. Od początku spotkanie
wydawało się podejrzane.
— Ładny pokój — stwierdził, w końcu
przełamując ciszę.
— Dziękuję.
— Tylko tym razem nie widzę żadnych
zdjęć Adriena.
Marinette odskoczyła, wbijając się w
ścianę. Droga ucieczki skończyła się. Spojrzała w prawo, potem w lewo. Drzwi
znajdowały się za daleko, a po drodze musiała jakoś minąć Lukę. Do tej pory nie
wspomniał o zdjęciach, więc dlaczego teraz to uczynił? Bawił się nią?
— Spokojnie, spokojnie, nie miałem
niczego złego na myśli — zapewnił.
— Nie, nie, nie, widziałeś, widziałeś! —
pisnęła. — Mogę uciec przez okno.
— Upadek raczej nie skończyłby się
dobrze — podpowiedział Luka, zagradzając dziewczynie drogę. — Chciałem tylko
porozmawiać o… — urwał w połowie, po czym westchnął. — Przepraszam, tak, chodzi
mi o te zdjęcia. Lubisz Adriena?
— Oj, wiesz, taka fanka. Rozumiesz?
Interesuję się modą, projektowaniem, a wiesz, Adrien to znany model —
wyjaśniła, lecz nawet w jej mniemaniu słowa brzmiały jak kłamstwo. — Tak, lubię
go — przyznała w końcu, uznając, że zatajanie prawdy przed Luką nie ma sensu.
— Bardzo?
— Sza… — zacięła się. — Szaleję.
— Jak fanka?
— Trochę tak… I dlaczego przyszedłeś? —
zapytała, starając się przenieść rozmowę na inny tor.
— Nie — odparł, ku zaskoczeniu Marinette.
— Chciałem cię zaprosić na randkę.
— Randkę? — powtórzyła z
niedowierzaniem, ale zarazem i jakby z zachwytem. Nigdy wcześniej nie była na
randce. Wyprawa z Adrienem do kina, kiedy ścigał ich ochroniarz, trochę
podchodziła pod randkę, nawet została uznana za dziewczynę Adriena w sieci. Jednak
w głębi serca nigdy nie zaakceptowała tej ucieczki za prawdziwą randkę.
Inaczej widziała Lukę. Nie jako
ukochanego, nie jako przyjaciela. Wcześniej nie zastanawiała się, za kogo uważa
chłopaka. Nie ukrywała, że zaczarował ją. Nawet
gdy stanęła naprzeciw niego Biedronka, pomyślał o Marinette. Potraktował ją
inaczej niż wszyscy do tej pory. Zobaczył tkwiącego w niej bohatera, gdy inni
dostrzegali niezdarną córkę piekarzy.
— To jak? — spytał, przybliżając się do
dziewczyny.
— Ja… — Ścisnęła usta w wąską linijkę,
nie chcąc, by słowa przeszły przez nie.
— Obiecuję, że będę grzeczny i ani razu
nie zacznę się z ciebie nabijać — przyrzekł.
Marinette wybuchła śmiechem. Ostrym,
przenikliwym, wariackim. Luka bezsprzecznie wiedział, jak ją rozśmieszyć.
Wystarczyło tylko jedno zdanie, a płakała z radości. Przy Adrienie tylko się
wygłupiała, robiła jedno, wielkie pośmiewisko. Luka sprawiał, że czuła się
swobodnie. Rozmawiała z nim o wielu rzeczach. Ucisk w sercu nie pojawiał się,
język nie plątał, a ona odpoczywała ją ciągłego stresu związanego z byciem
bohaterem.
Lubiła Lukę…
Nawet bardzo…
— Dobrze, pójdę — zgodziła się
ostatecznie. Może potrzebowała rozerwać się; zapomnieć o problemach i, jak
każda nastolatka, trochę się zabawić.
— To świetnie! A tak na serio, gdzie te
zdjęcia? — Palcem wskazał na puste ściany.
— Schowałam do pudeł — przyznała się.
— A na komputerze?
— Skasowałam zanim przyszedłeś?
— A gdzieś jeszcze masz…
— Nie. — Pokręciła głową. — Wszystko
zabezpieczone, żebyś niczego nie zobaczył.
— Przygotowałaś się.
— Oczywiście! — odparła dumnie. —
Gdybyś ty wiedział, ile wstydu się najadłam przez ten program.
— Faktycznie było to dziwne.
— A najdziwniejsze jest to, że… —
zamilkła, przypominając sobie rozmowę z Adrienem. Z dobrej przyjaciółki stała
się fanką i nikim więcej. — Może faktycznie jestem tylko fanką.
— A tak powiedział?
— Tak.
Luka przysiadł obok Marinette, jak ona
opierając się plecami o ścianę. Dłonią pogładził jej włosy. Ten dotyk ukoił jej
zmęczone serce, które niszczyła miłość do Adriana. Czuła się zmęczona ciągłym
gonieniem za ukochanym, który widział w niej tylko przyjaciółkę. Chyba
wystarczyło jej tego cierpienia.
— Uważaj — ostrzegł ją nagle Luka.
Jego ręka poruszyła się szybko,
gmerając we włosach. Kosmyki wysunęły się spod kucyków, a reszta stanęła na
sztorc. Złapała chłopaka za nadgarstek, lecz było za późno. Z przepięknie
ułożonej fryzury pozostała jedynie szopa. Posłała ostre, pełne nienawiści
spojrzenie.
— Wychodzisz — syknęła złośliwie.
— Wychodzę — zgodził.
Zeskoczył z łóżka. Za oknem trzasnął
piorun. Kropelki deszczu zaczęły walić o dach, niosąc ze sobą hałaśliwą,
nieprzyjemną melodię. Marinette podążyła za Luką, łapiąc po drodze czerwony
parasol w czarne kropki — parasol biedronki.
— Zaczekaj — zatrzymała chłopaka.
Luka stanął w progu i obejrzał przez
ramię, uśmiechając się ciepło. Wystawił przed siebie dłoń, pozwalając chłodnym
kropelką zetknąć się ze skórą. Niebo zajaśniało od błyskawic, które strzelały
jedne po drugich. Marinette nie chciała, by wracał przez ulicę w taką pogodę.
Nie teraz. W duchu życzyła sobie, by został chwilę dłużej. Za krótko
rozmawiali. Tyle tematów pozostało do omówienia, ale po lekko zawiedzionej
minie Luki zrozumiała, że czas na rozłąkę.
Otworzyła niezdarnie parasol. Druty
zaplątały się w odstających wszędzie włosach. Syknęła, ale szybko odplątała się
i podała parasol Luce. Przyjął go bez słowa. Zapatrzył się przez moment w
kropki biedronki.
— Przepraszam, ale lubię cię — szepnął.
Pochylił się i złożył ciepły, krótki
pocałunek na policzku dziewczyny. Zamarła. Nie zdołała odsunąć się, krzyknąć
czy zwrócić uwagi. Słowa ugrzęzły w gardłe, a milczenie pozostało tym, co
pożegnało Lukę.
— Na razie mi tyle wystarczy —
powiedział i wyszedł z mieszkania.
Marinette zachwiała się. Przysunęła
bliżej krzesło i usiadła na nim. Jej myśli wypełniły się jednym, prostym
pytaniem: dlaczego to zrobił? Z miłości? Czy z czystej złośliwości? Serce
jednak podpowiadało dziewczynie co innego. Gwałtownie wstała, rozchylając wargi
w zdziwieniu. Pamiętała tylko jeden pocałunek w policzek. Tylko jedną osobę,
która była wobec niej tak złośliwa. I tylko jedną, która deklarowała, że na
razie „tyle jej wystarczy”…
— Czarny Kot…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz