wtorek, 11 września 2018

[Smocze Królestwo] Rozdział 98




TERAŹNIEJSZOŚĆ
Erza otworzyła z hukiem wejściowe drzwi do gildii. Pozostali członkowie wbili trochę zaniepokojone spojrzenia w jej zmęczoną, wychudzoną twarz, z której wylewała się złość. Dziewczyna ominęła wszystkich przyjaciół, usiadła przed barem i wskazała palcem na najmocniejszy alkohol w barku. Pojawiał się jeden oddech za drugim, ciężki i nierównomierny. Levy podsunęła pod jej nos ciasto truskawkowe, z położoną na wierzchu świętą truskawką — zdobytą specjalnie na jej powrót. Odsunęła talerzyk i chwyciła butelkę, biorąc kilka łyków na jednym wdechu.
Kilka osób gwałtownie wstało. Krzesła upadły z hukiem na podłogę, a Droy zachłysną się jedzonym przed siebie kurczakiem, grzecznie odkładając go na stół — nie wziął więcej ani kęsa.
Erza skrzywiła się. Gorzki smak spalił jej gardło. Zacharczała, po czym zakaszlała, ostatecznie oglądając się kierunku trzymanego przez Levy ciastka. Wystarczyło wyciągnąć dłoń i chwycić rozkoszny raj dla jej podniebienia.
— Nie — odparła lakonicznie. — Zabierz to.
— Kto zginął? — Mirajane złapała Erzę za ramiona, potrząsając nimi. — Nie, tylko nie Lisanna…
Oddaliła się, ledwo trzymając się na trzęsących nogach. Plecami walnęła o barek. Butelki zachybotały się, a jedna z nich spadła na ziemie, roztrzaskując się o podłogę. Nogi Mirajane umoczyły się w palącym alkoholu.
— Jeszcze nikt zginął. — Fuknęła, przymrużając powieki nad butelką. Wypiła z niej jeszcze trochę. — Obrzydliwe.
— Jeszcze nikt nie zginął? — powtórzyła Levy, zabierając Erzie butelkę. — Powiesz i dopiero wtedy ci oddam.
Zagroziła palcem, po raz pierwszy sprzeciwiając się jednemu z najpotężniejszych członków gildii. Zdecydowała, że nie odda, póki nie usłyszy, co wydarzyło się z jej przyjaciółmi i mężem. Pozostali poparli ją w milczeniu, nadal obawiając się reakcji Erzy. Kobieta zawiesiła głowę w powietrzu, żałując, że nie może się napić więcej. Przez całą podróż trzymała wszystko w sobie, zamykając się w pokoju, który rzekomo wcześniej należał do Natsu i Lucy. Przejrzała wszystkie ich rzeczy, dotknęła i przypomniała sobie o przyjaciołach, których w zasadzie porzuciła na łaskę losu. Poddała się w poszukiwaniach i może przez ten pozornie nieznaczący błąd, doprowadziła do nadchodzącej zagłady.
Potrzebowała zapomnieć. Pragnęła zapomnieć i przeczekać tydzień w towarzystwie alkoholu, aż nadejdzie obiecany koniec.
— Lucy została opętana… — wzruszyła ramionami, nie odnajdując innego słowa — przez jakąś istotę. W zasadzie zapowiedziała, że wybije całą ludzkość i w ramach wdzięczności za opiekę nad jej ciałem dała nam tydzień, by pożegnać się z bliskimi. A teraz oddawaj.
Levy postukała palcami oblat, po czym wyrzuciła alkohol przez okno. Bezdomny kot zamiauczał, rzucając się na śpiącego pod budynkiem gildii mężczyznę. Rozległy się krzyki. Levy odruchowo odwróciła się, udając, że nie ma nic wspólnego z zaistniałym zajściem.
— Oj, Erzo, ogarnij się, proszę. — Pogłaskała przyjaciółkę po włosach. — Może to tylko kawał tej… — spróbowała przypomnieć sobie imię — Amelii — pstryknęła palcami — i jej rodziny. Chcieli was tylko nastraszyć.
— Uwierz mi, że raczej dla żartów nie zniszczyli całego królestwa.
— To gdzie oni? — Rozejrzała się. — Gdzie Gajeel? Lisannna? Gray?
— Zaraz przyjdą. — Wskazała na drzwi. — Muszą się tylko rozpakować. Poza tym Gray postanowił wraz z Amelią zabrać się do naszego króla i porozmawiać o tym „incydencie”. — Ostatnie słowo niemal zaśpiewała. — Będziemy walczyć, ale…
— Dobrze, ja wiem, o co ci chodzi. Rozumiem, naprawdę — podkreśliła. — Erzo, my nic nie mogliśmy zrobić. W tej chwili obwinianie się raczej nie pomoże.
— Łatwo ci mówić! — Uderzyła pięścią o blat. Kieliszki zachwiały się, roztrzaskując o podłogę jedne za drugimi. — Nie widziałaś jej. Nie widziałaś, więc nie masz prawa mnie oceniać! Idę się przespać.
— Czek… — urwała w połowie zdania.
Erza wyszła z budynku. W tym momencie pozostała trójka weszła do środka. Gajeel wskazał palcem na uciekającą Erzę, zastanawiając się, co właśnie się stało, lecz ostatecznie machnął ręką. Zbliżył się do Levy i pocałował ją prosto w usta. Uśmiechnął się.
— My naprawdę umrzemy — wydukała, odsuwając się od męża.
— Skąd taki wniosek? — spytał, serdecznie mając dość histerii na jeden dzień.
— Taki pocałunek? — Skrzywiła się. — Ty nawet przy Gale’u się wstydzisz.
Zapanowała cisza, a potem już tylko gromki śmiech dobiegł z Fairy Tail.
— Widzę, że nic się nie zmieniliście? — zapytał Zeref, wysuwając głowę zza brzegu drzwi.
Mirajane zmieniła szybko formę na demoniczną, kierując pazury ku mężczyźnie. Levy zapisała kilka inkantacji w powietrzu, a Jet i Droy otoczyli ją, szykując się do ataku. Miecze wysunęły się, ale w tym samym momencie Gajeel wyszedł naprzeciw wszystkich. Złapał Zerefa i wciągnął go do środka, zamykając za sobą wejście. Levy wstrzymała oddech. Gorąco uderzyło w jej twarz. Zemdlała, zanim zdążyła wziąć wdech powietrza. Jet złapał ją w ostatniej chwili i zaniósł na piętro do wolnego pokoju. Mirajane rozchyliła usta, aby spytać, co ma znaczyć przybycie jednego z najniebezpieczniejszych magów do ich gildii, ale zrezygnowała, widząc uśmiech na twarzy siostry — łagodny, niezapowiadający żadnego zagrożenia.
— Wydaje mi się… — zaczął Gajeel, pokiwując głową — że czas wyjaśnić parę spraw. Tylko błagam, jeszcze go nie zabijajcie — poprosił grzecznie.
Zeref wyjął zza płaszczą czarną jak jego własny cień księgę, której litery zapłonęły. Języki ognia dotknęły skóry, parząc. Czerwone pęcherze wyszły na zewnątrz. Nie puścił księgi. Zacisnął uścisk, po czym pogładził jej brzeg, uspokajając.
— Nie mnie oczekiwaliście, ale, proszę, nie.. — pokręcił głową — ja was błagam. Uratujcie świat.
— Gajeel — Mirajane ominęła Zerefa i zwróciła się bezpośrednio do Gajeela: — co on tu robi?
— On naprawdę wie, jak powstrzymać Lucy.
— Nie obchodzi mnie, co on wie. To jest Zeref. Najgorszy mag w historii, jakbyś już zapomniał!
Łypnęła wściekle na Zerefa, kierując ku niemu swe pazury. Wyszarpnęła książkę, krzywiąc się na widok oparzeń. Otworzyła ją. Kolejne rysunki i opisy poszczególnych przedmiotów czy miejsc zajmowały poszczególnie strony, oprócz ostatniej — pozostawionej całkowicie pustej. Kilka wyrazów rozpoznała: smok, miecz, wróżki. Reszta stanowiła tajemnicę. Symbole pochodziły z dawnych czasów, jeszcze sprzed wielkich wojen ze smokami, choć niektóre z nich wyglądały na młodsze, sprzed około czterystu lat.
— Co to znaczy? — spytała w końcu, wskazując na trzydziestą siódmą stronę; na jajko i dziecko przedstawione na jednej kartce papieru.
— Proszę, poczekajcie.
— Nie, chcemy wyjaśnień. Nie zaufamy ci, jeśli nie powiesz nam wszystkiego.
Poprawił szatę w milczeniu. Zabrał z powrotem książkę, przeglądając kolejne strony, przeglądając historię własnego życia. To, co napotkać i to, z czym przyszło mu się zmierzyć. Ogień wypalał książkę. Wróżki wymierały, a smoczy gaj przestał istnieć. Strażnik nie jest potrzebny, jeśli nie ma smoczego gaju. A jeśli strażnik przestaje być potrzebny, wtedy jego życie nie ma sensu. Zeref stracił wszystko nie raz. Przygotował się dawno, by odejść, ale wciąż ta księga nie pozwalała mu. Jego własne życie podpowiadało, że pozostała jeszcze jedna strona do wypełnienia, ostatnia rzecz do zrobienia. Ten moment nadszedł.
— Ja chcę powstrzymać Lu Xi — oświadczył. — Za wszelką cenę — nawet własnego życia.
Mirajane uwolniła demona, odsuwając się od Gajeela. Spojrzała na Lisannę i pokręciła głową, nadal w pełni nie zgadzając się z decyzją siostry i przyjaciół. Jednak w tym momencie zaprzątały jej głowę ważniejsze sprawy.
— Proszę, opowiedz nam, co mamy zrobić — rzekła wyniośle. Wydusi wszystko z Zerefa wszystko i dopiero wtedy zdecyduje, co z nim zrobić.
— To nie jest Lucy, którą znacie — zaczął. Rozejrzał się po sali, sprawdzając, czy każdy przyswoił to w myślach. Niektórzy nadal się wahali. Westchnął cicho i kontynuował: — Tysiąc lat temu królowa została zdradzona i, zasadniczo, zamordowana przez ludzi. Choć popełniła samobójstwo, by nie dostać się w ich ręce. Była córką Starożytnego, jednego z najstarszych smoków i kiedy zaszła w ciążę z smokiem ognia, wróżki wyjęły z niej jajeczko.
— Jajeczko? — powtórzył Gajeel, wykrzywiając twarz z obrzydzenia. — Hm, jak?
— Długo, by tłumaczyć, ale chodzi oto, że jej krew przetrwała. Lucy jest jej potomkiem. Zagnieździła się w niej i teraz przejęła kontrolę. Ludzie zabili wiele smoków, a ona nie potrafi wyzbyć się tej zdrady ze swojego serca… Ona…
Zeref zbyt dobrze pamiętał moment, w którym do niego przyszła z błaganiem o pomoc. Udzielił jej, lecz udało mu się uratować tylko dziecko. Jego królowa zmarła. Świat zawalił się. Gdyby tylko powstrzymał królową przed zbliżeniem z Ri Hanem, może dziś nie doszłoby do tylu nieszczęść.
— Co ona? — pogoniła Mirajane.
— To wina wszystkich — potwierdził słowa, które ciążyły na sercu od lat. — Każdy z nas przyczynił się do tragedii. Lu Xi była niewinna, młoda i trochę głupia. Może naiwna. Zaślepiona przez chęć naprawienia wszystkiego w zbyt krótkim czasie.
— I teraz Lucy chce zniszczyć świat? — kontynuowała zadawanie pytań.
— Nie świat, a całą ludzkość. Chce przywrócić pierwotny porządek. Uznaje, że ludzie zniszczyli smoki i inne istoty, które zamieszkiwały ten świat.
— I zemsta — wtrąciła Lisanna.
— I zemsta. Ale może właśnie dzięki temu mamy szansę zwyciężyć. To nie będzie w pełni wojna na siłę. Umysł. — Wskazał na głowę. — Lu Xi ma słabą psychikę. Jeśli zniszczymy jej światopogląd, wesprze nas.
— Co? — spytał stanowczo Gajeel. — I jakie są „ale”?
Zeref rozchylił wargi, lecz zamknął usta, błądząc wzrokiem po całej podłodze. Prośba, którą ułożył sobie w głowie, słowo po słowie, zbuntowała się. Nie przechodziła przez gardło, choć powtarzał tekst przed lustrem kilkanaście razy. Zrób to!, nakazał sobie w myślach. Wystarczyło na jednym wydechu to wyrzucić. Nic więcej.
— Trzeba dać Lu Xi do zrozumienia, że król smoków cienia oszukał ją, wykorzystał i że to on stoi za wojną między ludźmi a smokami — powiedział. — Ale trzeba będzie ją przebić mieczem. Raz już od niego zginęła. Jeśli jeszcze raz to zrobimy…
— Zaraz, zaraz — przerwała Mirajane. — Chcesz powiedzieć, że mamy ZABIĆ Lucy?
— Nie, nie! Tylko chodzi o przebicie jej mieczem. Przecież macie pogromcę smoków niebios, uleczy ją. — Wskazał na Wendy. — Ale ten miecz…
— Ten miecz? — popędził Gajeel.
— Przebił Lu Xi, więc jest na terenie smoków.
Nastała cisza.
Zeref zdał sobie sprawę, że wystarczy tej rozmowy. Wyjrzał za okno — o szyby uderzyły pojedyncze krople. Pojawiły się ciężkie, ciemne chmury. Westchnął. Do panującego nastroju pogoda idealnie się dobrała.
Członkowie Fairy Tail czuli się zagubieni. Przez kilka lat Natsu i Lucy byli nieobecni i teraz nagle walczyli z Lucy? Nie akceptowali tego. Nie akceptowali pomysłu Zerefa, jego opowieści i rozwiązań, które zaproponował. Mirajane pochyliła się blatem przy barku. Kawałki szkła wciąż leżały na podłodze. Przykucnęła i zebrała je, kalecząc sobie palce. Trochę zapiekło, ale zaraz chwyciła szmatkę, przecierając pozostałe szklanki — w transie, bez zwracania uwagi na ból.
Piorun trzasnął za oknem, spalając doszczętnie maleńkie drzewko, które Lisanna posadziła przed gildią dwa lata wcześniej. Smród spalonego drewna przedostał się do środka. Gajeel zatkał nos przez zapach, który zaatakował jego smocze zmysły. Wendy i Laxus padli na podłogę, zanim zdążyli się osłonić.
Pojedyncza chmura odeszła, a wraz z nią ponownie zajaśniało na zewnątrz. Powietrze orzeźwiło się. Mdłości w końcu odeszły od Levy, której pierś nabrzmiała od nadmiaru mleka. Gale wciąż spał. Nie chciała zbyt wcześnie budzić dziecka. Jednak czuła, że nie wytrzyma choćby chwili dłużej.
Nagły wiatr poderwał, otwierając hukiem wejście. Krzyk Gale rozniósł się po całej gildii, z czasem przypominając ryk smoka. Gajeel posiadł się z dumy, nasłuchując synka, który szedł w jego ślady. Levy mniej posiadała się z radości, zdając sobie sprawę, że sama będzie musiała znowu usypiać dziecko.
Poderwała się z siedzenia, kierując ku schodom. W tej samej chwili postać przyodziana w czarny płaszcz z kapturem stanęła w progu, rozsyłając po pomieszczeniu zapach spalenizny. Pojedyncze wypalenia pogłębiły się na materiale. Powinny się wygaszać, lecz te, jakby wspomagane przez wiatr, stawały się żywym ogniem. Levy zatrzymała się. Do jej oczu napłynęły łzy — z tej strony tylko ona mogła ujrzeć, co kryje się pod tym płaszczem.
— Ale się napaliłem — wyszeptał nieznajomy, chwytając za brzeg płaszcza.
— Niemożliwe. — Lisanna ścisnęła dłonie. Może to pułapka. Może głupi żart. A może prawda. — Na… — przerwała —tsu?
Zerwał z siebie płaszcz. Metalowe zawiasy w ręce zaklekotały. Ogień zatańczył wokół Natsu, kumulując się w drobną kulkę, która usiadła mu na ramieniu.
Lisanna zrobiła tylko jeden krok do przodu. Zatrzymała się i wyciągnęła przed siebie rękę, aby dotknął jego policzka; sprawdzić, czy faktycznie to jest sam Natsu, którego stracili kilka lat temu. Uśmiechnął się, a ona załkała, widząc ten sam uśmiech, który znała i kochała. Nikt nie umiał go podrobić. Nikt nie był zdolny, aby oszukać ją w takim momencie.
Natsu podszedł do niej. Odruchowo cofnęła się, lecz zaraz skarciła w myślach. Gotowa czy nie — wszyscy czekali.
Musnęła opuszkami policzka — ciepłego, jak wtedy, gdy po raz ostatni Natsu uderzył w nią po walce z Grayem. Położyła całą dłoń, wyczuwając pod skórą chropowaty, drażniący zarost. Rysy stały się męskie, nic nie pozostało z dawnego chłopięcego uroku. Włosy urosły, choć zawsze zastrzegał się, że takie kłaki przeszkadzają tylko w walce.
— Natsu… — wyszeptała jego imię, rzucając się w jego ramiona, aby już nigdy, przenigdy nie pozwolić mu odejść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz