TERAŹNIEJSZOŚĆ
Erza
otworzyła z hukiem wejściowe drzwi do gildii. Pozostali członkowie wbili trochę
zaniepokojone spojrzenia w jej zmęczoną, wychudzoną twarz, z której wylewała
się złość. Dziewczyna ominęła wszystkich przyjaciół, usiadła przed barem i
wskazała palcem na najmocniejszy alkohol w barku. Pojawiał się jeden oddech za drugim,
ciężki i nierównomierny. Levy podsunęła pod jej nos ciasto truskawkowe, z
położoną na wierzchu świętą truskawką — zdobytą specjalnie na jej powrót.
Odsunęła talerzyk i chwyciła butelkę, biorąc kilka łyków na jednym wdechu.
Kilka
osób gwałtownie wstało. Krzesła upadły z hukiem na podłogę, a Droy zachłysną
się jedzonym przed siebie kurczakiem, grzecznie odkładając go na stół — nie
wziął więcej ani kęsa.
Erza
skrzywiła się. Gorzki smak spalił jej gardło. Zacharczała, po czym zakaszlała,
ostatecznie oglądając się kierunku trzymanego przez Levy ciastka. Wystarczyło
wyciągnąć dłoń i chwycić rozkoszny raj dla jej podniebienia.
—
Nie — odparła lakonicznie. — Zabierz to.
—
Kto zginął? — Mirajane złapała Erzę za ramiona, potrząsając nimi. — Nie, tylko
nie Lisanna…
Oddaliła
się, ledwo trzymając się na trzęsących nogach. Plecami walnęła o barek. Butelki
zachybotały się, a jedna z nich spadła na ziemie, roztrzaskując się o podłogę.
Nogi Mirajane umoczyły się w palącym alkoholu.
—
Jeszcze nikt zginął. — Fuknęła, przymrużając powieki nad butelką. Wypiła z niej
jeszcze trochę. — Obrzydliwe.
—
Jeszcze nikt nie zginął? — powtórzyła Levy, zabierając Erzie butelkę. — Powiesz
i dopiero wtedy ci oddam.
Zagroziła
palcem, po raz pierwszy sprzeciwiając się jednemu z najpotężniejszych członków
gildii. Zdecydowała, że nie odda, póki nie usłyszy, co wydarzyło się z jej
przyjaciółmi i mężem. Pozostali poparli ją w milczeniu, nadal obawiając się
reakcji Erzy. Kobieta zawiesiła głowę w powietrzu, żałując, że nie może się
napić więcej. Przez całą podróż trzymała wszystko w sobie, zamykając się w
pokoju, który rzekomo wcześniej należał do Natsu i Lucy. Przejrzała wszystkie
ich rzeczy, dotknęła i przypomniała sobie o przyjaciołach, których w zasadzie
porzuciła na łaskę losu. Poddała się w poszukiwaniach i może przez ten pozornie
nieznaczący błąd, doprowadziła do nadchodzącej zagłady.
Potrzebowała
zapomnieć. Pragnęła zapomnieć i przeczekać tydzień w towarzystwie alkoholu, aż
nadejdzie obiecany koniec.
—
Lucy została opętana… — wzruszyła ramionami, nie odnajdując innego słowa —
przez jakąś istotę. W zasadzie zapowiedziała, że wybije całą ludzkość i w
ramach wdzięczności za opiekę nad jej ciałem dała nam tydzień, by pożegnać się
z bliskimi. A teraz oddawaj.
Levy
postukała palcami oblat, po czym wyrzuciła alkohol przez okno. Bezdomny kot
zamiauczał, rzucając się na śpiącego pod budynkiem gildii mężczyznę. Rozległy
się krzyki. Levy odruchowo odwróciła się, udając, że nie ma nic wspólnego z
zaistniałym zajściem.
—
Oj, Erzo, ogarnij się, proszę. — Pogłaskała przyjaciółkę po włosach. — Może to
tylko kawał tej… — spróbowała przypomnieć sobie imię — Amelii — pstryknęła
palcami — i jej rodziny. Chcieli was tylko nastraszyć.
—
Uwierz mi, że raczej dla żartów nie zniszczyli całego królestwa.
—
To gdzie oni? — Rozejrzała się. — Gdzie Gajeel? Lisannna? Gray?
—
Zaraz przyjdą. — Wskazała na drzwi. — Muszą się tylko rozpakować. Poza tym Gray
postanowił wraz z Amelią zabrać się do naszego króla i porozmawiać o tym
„incydencie”. — Ostatnie słowo niemal zaśpiewała. — Będziemy walczyć, ale…
—
Dobrze, ja wiem, o co ci chodzi. Rozumiem, naprawdę — podkreśliła. — Erzo, my
nic nie mogliśmy zrobić. W tej chwili obwinianie się raczej nie pomoże.
—
Łatwo ci mówić! — Uderzyła pięścią o blat. Kieliszki zachwiały się,
roztrzaskując o podłogę jedne za drugimi. — Nie widziałaś jej. Nie widziałaś,
więc nie masz prawa mnie oceniać! Idę się przespać.
—
Czek… — urwała w połowie zdania.
Erza
wyszła z budynku. W tym momencie pozostała trójka weszła do środka. Gajeel
wskazał palcem na uciekającą Erzę, zastanawiając się, co właśnie się stało,
lecz ostatecznie machnął ręką. Zbliżył się do Levy i pocałował ją prosto w
usta. Uśmiechnął się.
—
My naprawdę umrzemy — wydukała, odsuwając się od męża.
—
Skąd taki wniosek? — spytał, serdecznie mając dość histerii na jeden dzień.
—
Taki pocałunek? — Skrzywiła się. — Ty nawet przy Gale’u się wstydzisz.
Zapanowała
cisza, a potem już tylko gromki śmiech dobiegł z Fairy Tail.
—
Widzę, że nic się nie zmieniliście? — zapytał Zeref, wysuwając głowę zza brzegu
drzwi.
Mirajane
zmieniła szybko formę na demoniczną, kierując pazury ku mężczyźnie. Levy
zapisała kilka inkantacji w powietrzu, a Jet i Droy otoczyli ją, szykując się
do ataku. Miecze wysunęły się, ale w tym samym momencie Gajeel wyszedł
naprzeciw wszystkich. Złapał Zerefa i wciągnął go do środka, zamykając za sobą
wejście. Levy wstrzymała oddech. Gorąco uderzyło w jej twarz. Zemdlała, zanim
zdążyła wziąć wdech powietrza. Jet złapał ją w ostatniej chwili i zaniósł na
piętro do wolnego pokoju. Mirajane rozchyliła usta, aby spytać, co ma znaczyć
przybycie jednego z najniebezpieczniejszych magów do ich gildii, ale
zrezygnowała, widząc uśmiech na twarzy siostry — łagodny, niezapowiadający
żadnego zagrożenia.
—
Wydaje mi się… — zaczął Gajeel, pokiwując głową — że czas wyjaśnić parę spraw.
Tylko błagam, jeszcze go nie zabijajcie — poprosił grzecznie.
Zeref
wyjął zza płaszczą czarną jak jego własny cień księgę, której litery zapłonęły.
Języki ognia dotknęły skóry, parząc. Czerwone pęcherze wyszły na zewnątrz. Nie
puścił księgi. Zacisnął uścisk, po czym pogładził jej brzeg, uspokajając.
—
Nie mnie oczekiwaliście, ale, proszę, nie.. — pokręcił głową — ja was błagam.
Uratujcie świat.
—
Gajeel — Mirajane ominęła Zerefa i zwróciła się bezpośrednio do Gajeela: — co
on tu robi?
—
On naprawdę wie, jak powstrzymać Lucy.
—
Nie obchodzi mnie, co on wie. To jest Zeref. Najgorszy mag w historii, jakbyś
już zapomniał!
Łypnęła
wściekle na Zerefa, kierując ku niemu swe pazury. Wyszarpnęła książkę, krzywiąc
się na widok oparzeń. Otworzyła ją. Kolejne rysunki i opisy poszczególnych
przedmiotów czy miejsc zajmowały poszczególnie strony, oprócz ostatniej —
pozostawionej całkowicie pustej. Kilka wyrazów rozpoznała: smok, miecz, wróżki.
Reszta stanowiła tajemnicę. Symbole pochodziły z dawnych czasów, jeszcze sprzed
wielkich wojen ze smokami, choć niektóre z nich wyglądały na młodsze, sprzed
około czterystu lat.
—
Co to znaczy? — spytała w końcu, wskazując na trzydziestą siódmą stronę; na
jajko i dziecko przedstawione na jednej kartce papieru.
—
Proszę, poczekajcie.
—
Nie, chcemy wyjaśnień. Nie zaufamy ci, jeśli nie powiesz nam wszystkiego.
Poprawił
szatę w milczeniu. Zabrał z powrotem książkę, przeglądając kolejne strony,
przeglądając historię własnego życia. To, co napotkać i to, z czym przyszło mu
się zmierzyć. Ogień wypalał książkę. Wróżki wymierały, a smoczy gaj przestał
istnieć. Strażnik nie jest potrzebny, jeśli nie ma smoczego gaju. A jeśli
strażnik przestaje być potrzebny, wtedy jego życie nie ma sensu. Zeref stracił
wszystko nie raz. Przygotował się dawno, by odejść, ale wciąż ta księga nie
pozwalała mu. Jego własne życie podpowiadało, że pozostała jeszcze jedna strona
do wypełnienia, ostatnia rzecz do zrobienia. Ten moment nadszedł.
—
Ja chcę powstrzymać Lu Xi — oświadczył. — Za wszelką cenę — nawet własnego życia.
Mirajane
uwolniła demona, odsuwając się od Gajeela. Spojrzała na Lisannę i pokręciła
głową, nadal w pełni nie zgadzając się z decyzją siostry i przyjaciół. Jednak w
tym momencie zaprzątały jej głowę ważniejsze sprawy.
—
Proszę, opowiedz nam, co mamy zrobić — rzekła wyniośle. Wydusi wszystko z
Zerefa wszystko i dopiero wtedy zdecyduje, co z nim zrobić.
—
To nie jest Lucy, którą znacie — zaczął. Rozejrzał się po sali, sprawdzając,
czy każdy przyswoił to w myślach. Niektórzy nadal się wahali. Westchnął cicho i
kontynuował: — Tysiąc lat temu królowa została zdradzona i, zasadniczo,
zamordowana przez ludzi. Choć popełniła samobójstwo, by nie dostać się w ich
ręce. Była córką Starożytnego, jednego z najstarszych smoków i kiedy zaszła w
ciążę z smokiem ognia, wróżki wyjęły z niej jajeczko.
—
Jajeczko? — powtórzył Gajeel, wykrzywiając twarz z obrzydzenia. — Hm, jak?
—
Długo, by tłumaczyć, ale chodzi oto, że jej krew przetrwała. Lucy jest jej
potomkiem. Zagnieździła się w niej i teraz przejęła kontrolę. Ludzie zabili
wiele smoków, a ona nie potrafi wyzbyć się tej zdrady ze swojego serca… Ona…
Zeref
zbyt dobrze pamiętał moment, w którym do niego przyszła z błaganiem o pomoc.
Udzielił jej, lecz udało mu się uratować tylko dziecko. Jego królowa zmarła.
Świat zawalił się. Gdyby tylko powstrzymał królową przed zbliżeniem z Ri Hanem,
może dziś nie doszłoby do tylu nieszczęść.
—
Co ona? — pogoniła Mirajane.
—
To wina wszystkich — potwierdził słowa, które ciążyły na sercu od lat. — Każdy
z nas przyczynił się do tragedii. Lu Xi była niewinna, młoda i trochę głupia.
Może naiwna. Zaślepiona przez chęć naprawienia wszystkiego w zbyt krótkim
czasie.
—
I teraz Lucy chce zniszczyć świat? — kontynuowała zadawanie pytań.
—
Nie świat, a całą ludzkość. Chce przywrócić pierwotny porządek. Uznaje, że ludzie
zniszczyli smoki i inne istoty, które zamieszkiwały ten świat.
—
I zemsta — wtrąciła Lisanna.
—
I zemsta. Ale może właśnie dzięki temu mamy szansę zwyciężyć. To nie będzie w
pełni wojna na siłę. Umysł. — Wskazał na głowę. — Lu Xi ma słabą psychikę.
Jeśli zniszczymy jej światopogląd, wesprze nas.
—
Co? — spytał stanowczo Gajeel. — I jakie są „ale”?
Zeref
rozchylił wargi, lecz zamknął usta, błądząc wzrokiem po całej podłodze. Prośba,
którą ułożył sobie w głowie, słowo po słowie, zbuntowała się. Nie przechodziła
przez gardło, choć powtarzał tekst przed lustrem kilkanaście razy. Zrób to!, nakazał sobie w myślach.
Wystarczyło na jednym wydechu to wyrzucić. Nic więcej.
—
Trzeba dać Lu Xi do zrozumienia, że król smoków cienia oszukał ją, wykorzystał
i że to on stoi za wojną między ludźmi a smokami — powiedział. — Ale trzeba
będzie ją przebić mieczem. Raz już od niego zginęła. Jeśli jeszcze raz to
zrobimy…
—
Zaraz, zaraz — przerwała Mirajane. — Chcesz powiedzieć, że mamy ZABIĆ Lucy?
—
Nie, nie! Tylko chodzi o przebicie jej mieczem. Przecież macie pogromcę smoków
niebios, uleczy ją. — Wskazał na Wendy. — Ale ten miecz…
—
Ten miecz? — popędził Gajeel.
—
Przebił Lu Xi, więc jest na terenie smoków.
Nastała
cisza.
Zeref
zdał sobie sprawę, że wystarczy tej rozmowy. Wyjrzał za okno — o szyby uderzyły
pojedyncze krople. Pojawiły się ciężkie, ciemne chmury. Westchnął. Do
panującego nastroju pogoda idealnie się dobrała.
Członkowie
Fairy Tail czuli się zagubieni. Przez kilka lat Natsu i Lucy byli nieobecni i
teraz nagle walczyli z Lucy? Nie akceptowali tego. Nie akceptowali pomysłu Zerefa,
jego opowieści i rozwiązań, które zaproponował. Mirajane pochyliła się blatem
przy barku. Kawałki szkła wciąż leżały na podłodze. Przykucnęła i zebrała je,
kalecząc sobie palce. Trochę zapiekło, ale zaraz chwyciła szmatkę, przecierając
pozostałe szklanki — w transie, bez zwracania uwagi na ból.
Piorun
trzasnął za oknem, spalając doszczętnie maleńkie drzewko, które Lisanna
posadziła przed gildią dwa lata wcześniej. Smród spalonego drewna przedostał
się do środka. Gajeel zatkał nos przez zapach, który zaatakował jego smocze
zmysły. Wendy i Laxus padli na podłogę, zanim zdążyli się osłonić.
Pojedyncza
chmura odeszła, a wraz z nią ponownie zajaśniało na zewnątrz. Powietrze
orzeźwiło się. Mdłości w końcu odeszły od Levy, której pierś nabrzmiała od
nadmiaru mleka. Gale wciąż spał. Nie chciała zbyt wcześnie budzić dziecka.
Jednak czuła, że nie wytrzyma choćby chwili dłużej.
Nagły
wiatr poderwał, otwierając hukiem wejście. Krzyk Gale rozniósł się po całej
gildii, z czasem przypominając ryk smoka. Gajeel posiadł się z dumy,
nasłuchując synka, który szedł w jego ślady. Levy mniej posiadała się z
radości, zdając sobie sprawę, że sama będzie musiała znowu usypiać dziecko.
Poderwała
się z siedzenia, kierując ku schodom. W tej samej chwili postać przyodziana w
czarny płaszcz z kapturem stanęła w progu, rozsyłając po pomieszczeniu zapach
spalenizny. Pojedyncze wypalenia pogłębiły się na materiale. Powinny się
wygaszać, lecz te, jakby wspomagane przez wiatr, stawały się żywym ogniem. Levy
zatrzymała się. Do jej oczu napłynęły łzy — z tej strony tylko ona mogła
ujrzeć, co kryje się pod tym płaszczem.
—
Ale się napaliłem — wyszeptał nieznajomy, chwytając za brzeg płaszcza.
—
Niemożliwe. — Lisanna ścisnęła dłonie. Może to pułapka. Może głupi żart. A może
prawda. — Na… — przerwała —tsu?
Zerwał
z siebie płaszcz. Metalowe zawiasy w ręce zaklekotały. Ogień zatańczył wokół
Natsu, kumulując się w drobną kulkę, która usiadła mu na ramieniu.
Lisanna
zrobiła tylko jeden krok do przodu. Zatrzymała się i wyciągnęła przed siebie
rękę, aby dotknął jego policzka; sprawdzić, czy faktycznie to jest sam Natsu,
którego stracili kilka lat temu. Uśmiechnął się, a ona załkała, widząc ten sam
uśmiech, który znała i kochała. Nikt nie umiał go podrobić. Nikt nie był
zdolny, aby oszukać ją w takim momencie.
Natsu
podszedł do niej. Odruchowo cofnęła się, lecz zaraz skarciła w myślach. Gotowa
czy nie — wszyscy czekali.
Musnęła
opuszkami policzka — ciepłego, jak wtedy, gdy po raz ostatni Natsu uderzył w
nią po walce z Grayem. Położyła całą dłoń, wyczuwając pod skórą chropowaty,
drażniący zarost. Rysy stały się męskie, nic nie pozostało z dawnego
chłopięcego uroku. Włosy urosły, choć zawsze zastrzegał się, że takie kłaki
przeszkadzają tylko w walce.
—
Natsu… — wyszeptała jego imię, rzucając się w jego ramiona, aby już nigdy,
przenigdy nie pozwolić mu odejść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz