sobota, 29 kwietnia 2017

[Smocze Królestwo] Rozdział 43


Słodki zapach napełnił nozdrza nastolatki, która jeszcze chwilę temu drżała z zimna i przerażenia.
Dawna komnata, pełna magii i tajemnych mocy, rozmyła się w złotym pyle, pozostawiając jeszcze po sobie grotę w jaskini. Tajemnicze kwiaty oplatały całe pomieszczenie, wijąc się od samych podnóży aż po sufit kamiennej przestrzeni, wypełniając ją słodką i niebezpieczną wonią. Kusiła Lucy do pozostania. Do wtopienia się w piękno natury i złączenia w jedną całość, aż po wieki.
Aczkolwiek kobieta wstała, nabierając powietrze jedynie przez usta. Wymęczona, jakby podróż przez lodową krainę odebrał jej wszystkie siły, chwiejnym krokiem ruszyła ku światłu. Dłońmi wyrywała rośliny, upychając je po kieszeniach, jakby wierzyła, iż pewnego ich właściwości okażą się zbawcze dla ich misji.
Lucy zmrużyła oczy. Uderzyła się energicznie w policzki i pewnym krokiem zaczęła biec ku wyjściu. Nie miała czasu do stracenia. Świadomość, iż kolejne minuty spędzone w jaskini śmierci, mogą się stać dla niej zabójcze, dobijała się coraz agresywniej do jej umysłu. Miała wrażenie, że raz za razem jest atakowana przez niewidzialny młot. Jednak biegła, nie uznając swych myśli za priorytety.
Wyszła naprzeciw niewielkiej skarpy, za którą najwyraźniej spływało podziemne jezioro, o czym świadczył ciszy szum wody. Uważała pod nogi, dostrzegając z czasem, iż ścieżka dobiega do końca — dlatego wybrała najbezpieczniejszą z opcji. Chwyciła się mocno ściany, przylegając do niej. Stawiała kroki blisko głazu. Droga stawała się coraz węższa, ukazując, na jak wielkie niebezpieczeństwo naraziła się dziewczyna. I gdyby nie śpiew ptaków i wycie nieznanego zwierzęcia w oddali nie poszłaby dalej. Jednak była świadoma, iż właśnie w tym miejscu jest wyjście, które zaprowadzi ją do towarzyszy.
Pokręciła głową i objęła wzrokiem całą przestrzeń, która groźnie wiła się na kilkanaście metrów ku dołowi. Upadek groziłby natychmiastową śmiercią, a ona zbliżała się do Lucy coraz bardziej przez rosnące zmęczenie. Jeden, nieuważny krok i mogła pożegnać się ze światem śmiertelników. Jednakże niespodziewanie jej stopy dotknęły pełnego gruntu. Jeszcze kawałek przeszła, zachowując ostrożność, lecz gdy tylko doszła do wniosku, iż przepaść się skończyła, pewnie skierowała się ku promieniującemu okręgu. Znajdował się kilka metrów od niej, ale czym była ta odległość, kiedy była na wyciągnięcie ręki? Rażące światło popołudniowego słońca gniewnie oślepiało nastolatkę, która dopiero co wyłoniła się z ciemności. Aczkolwiek nie miało znaczenia.
Zrobiła z dłoni daszek, powoli chcąc się przyzwyczaić do jasności miejsca, do którego doszła. Nie była pewna, gdzie się znajduje, ale po wyglądzie przestrzeni dookoła niej, sądziła, iż wyszła na skraj lasu, w którym mieli awaryjne lądowanie.
— To kapitan! — usłyszała z oddali rozmowy.
— Są! — krzyknęła pełna radości, po czym powłóczyła nogami w stronę miejsca, z którego dobiegało wołanie.
Skręciła tuż przy pięknym gaju, w którym zbierało się wszelkie ptactwo i zwierzyna, pragnąc napoić się z czystego źródła. Wyraźnie wypłoszone przez obcego gościa rozproszyło się w strachu, szukając bezpiecznego schronienia w swych kryjówkach. I choć kobieta nawet nie zbliżyła się do wodopoju, porośniętego mchem i owocowymi krzewami, mieszkańcy kontynentu uciekli w popłochu. Co było powodem takiego zachowania, Lucy zrozumiała dopiero po chwili.
— Święci bogowie, miejcie nas w swojej opiece — szepnęła.
Gorejące kule ognia rozpraszały szarawe chmury, opadając następnie w okolicach lasu. Mijały sekundy a szkarłatne języki pochłaniały kolejne części polan, trawiąc je w swych płomieniach. Żar lał się na dziewczynę, choć stała jeszcze wystarczająco daleko od płonących drzew. Nie mniej odwróciła się i pobiegła ku statkowi, wiedząc, że musi ostrzec całą załogę. Kontynent umierał, a bóg ognia pochłaniał kontynent, niszcząc wszystko, co tylko napotkał na drogę.
Lucy biegła jak oszalała, nadziewając się na wystające gałęzie drzew. Po ramionach spływały jej cienkie strużki krwi — nawet sama twarz ucierpiała przez nieustającą gonitwę. Jednak przerażona poszukiwaczka przygód nie zwalniała. Odliczanie się rozpoczęło, dlatego musiała zdążyć, zanim czas się skończy — a mieli go coraz mniej.
Wyskoczyła jak opętana pustą przestrzeń, zauważając zakotwiczony statek, na którym znajdowała się większość załogi. Z oddali widziała kroczącego Natsu. Wychodził z prostopadłej części kontynentu, na której znajdowała się lodowa kraina. Szedł wolnym, dostojnym krokiem, jakby zagrażające im niebezpieczeństwo ze strony żywiołu nie było przeszkodą. Potrząsnęła głowę, niedowierzając. Może miała tylko przywidzenie? Nie!, krzyknęła w myślach. Mam rację. Katastrofa się zbliża.
Przyśpieszyła na prostej ścieżce, nie bojąc się, że przewróci się o jakieś zagłębienie, prędko wparowała na statek, nie słuchając wywodów członków załogi. Zdeterminowana chwyciła się z linę i wspięła się na niej, aż po sam maszt. Stanęła na drewnianym drągu. Wzięła kilka głębokich oddechów i wrzasnęła:
— CZY WY JESTEŚCIE ŚLEPI? NATYCHMIAST MUSIMY STĄD ODLATYWAĆ! KONTYNENT CZEKA ZAGŁADA!!!
Kilku załogantów spojrzało na siebie pytająco, po czym wszyscy zaczęli rozglądać się wokół siebie, aż dostrzegli zagrożenie. Podążając za strachem, szybko zajęli stanowiska, przygotowując się do startu. W tym czasie Lucy zeskoczyła z masztu i powłóczyła się po pokładzie w poszukiwaniu reszty towarzyszy. Natychmiast dostrzegła leżącego na pokładzie Musicę i siedzącego obok niego Kurtisa. Odetchnęła z ulgą, że tej dwójce się nic nie stało. Aczkolwiek przerażenie powróciło, gdy dostrzegła nieznaną kobietę o niebieskich włosach, przypominającej jej błękit kosmyków Aquarius.
Zacisnęła pięści, będąc gotowa do boju, po czym wrzasnęła:
— Uwaga! Na statku jest wróg!
Była świadoma, że nie ma szans w bezpośrednim starciu z doświadczoną wojowniczką, więc liczyła na jakąkolwiek inicjatywę ze strony reszty załogi, ale ci jedynie popatrzyli się na siebie, po czym wrócili do swoich zajęć.
Lucy przymknęła na chwilę oczy, nie pojmując, co się dzieje. Podeszła bliżej przeciwnika, ale ten nie zraził się jej reakcją. Tajemnicza kobieta nadal spoglądała na panią Dragon, nie widząc w niej zagrożenia.
— Co się dzieje? — spytała Kurtisa, podejrzewając, że ma może jakieś omamy wzrokowe.
Mężczyzna westchnął ciężko, po czym machnął na wojowniczkę, przedstawiając ją:
— Lucy, to Akira. Pogromca Smoków i Strażniczka kontynentu, która uratowała Musicę i łaskawie mnie oszukała, a teraz pragnie odejść razem z nami.
— Że jak? — odparła Lucy.
— Przepraszam. — Akira wystąpiła przed mężczyzn i stanęła dokładnie naprzeciw Lucy. — Wiem, że nie wypada, bym prosiła o pomoc, ale mój dom, który chroniłam od wieków, właśnie przepada. Ogień pochłania cały kontynent, a ja nie mam gdzie się udać. Kurtis natomiast — wskazała na załoganta — obiecał mi pomoc.
— Naprawdę? — Lucy spojrzała zaintrygowana na wojownika, z uwagą słuchając słów Akiry.
— Na dowód, że mam dobre intencje, pomogłam temu mężczyźnie. — Wskazała na Musicę. — Wiem, że mi nie ufacie, ale proszę tylko o to, żebyście mnie zawieźli gdziekolwiek. Tu już nie mam domu.
— Chłopaki — usłyszała wołanie Natsu — i dziewczyny — ukłonił się lekko przez Akirą i Lucy — lepiej stąd odlatujmy!
Jego palec wskazał na lejący się wysokiej góry strumień czerwonego potoku który mknął ku nim w zawrotnym tempie. Krwawa maź suwała się po zboczach, niszcząc wszystko i wszystkich, którzy stanęli jej na drodze. Kłęby czarnego dymu unosiły się srogo ku niebu, niszcząc wszelkie nadzieje na ucieczkę. Widoczność była przysłaniane przez nocne niebo, a niewielkie drobinki pyłu opadały na twarze uciekinierów, parząc ich delikatne ciała.
Wzdrygnęli się i szaleńczo rzucili do sterów, odliczając sekundy od całkowitej zagłady.
Lucy, będąc świadomą, iż jej rola w tej ucieczce jest ograniczona, przysiadła obok Musici i zaczęła badać jego ciało. Rana nie wyglądała groźne, ale stanowczo trzeba było uważać na zakażenie.
Westchnęła, po czym spojrzała na długą, szpiczastą włócznię, która leżała tuż obok mężczyzny. Zdawało się, że należy do Akiry. Aczkolwiek pokusa, by dotknąć przedmiotu, stawała się coraz to potężniejsza. Kuszenie wiodło Lucy ku broni, jakby sama włócznia rozkazywała jej dotknąć. Posłuszna nakazom zaczęła sięgać dłonią. Zamieszanie i próby ratowania życia odwróciły całkowicie uwagę od uwięzionej dziewczyny, która wręcz błagała, by ktoś powstrzymał ją od ostatecznego. Ale nikt tego nie uczynił.
Opuszki palców zahaczały o wyraźnie zimny i mokry w dotyku przedmiot. Czuła, jakby przechodziła przez wodnistą ciecz, a nie muskała twardego przedmiotu.
Pochłonięta dziwnym uczuciem nie zauważyła, iż świat wokół niej zamarł. Wszystko stanęło jakby w miejscu i pozostało jedynie bolesne uczucie, które nie było związane z żadną z dziejących się wokół niej rzeczy.
— Co jest? — spytała, rozglądając się wokoło.
Podniosła się, trzymając kurczowo w dłoni broń i podeszła do Natsu, który stał w miejscu jak kamień. Wyciągnęła ku niemu dłoń, lecz zaraz zamarła, słysząc dobiegający zza jej pleców dziesiętny chichot.
Lekko zaskoczona spojrzała za siebie i wtedy ujrzała biegnącą dziewczynkę wraz z chłopcem, który wyglądał niemal tak samo jak pierwsze dziecko. Trzymali się kurczowo za małe rączki, śmiejąc się radośnie. Ich pyzate buzie promieniowały w pełnym uśmiechu. Oczy mieli zwrócone ku stojącej na piedestale kobiecie o jasnych, długich włosach. Jej krwiste ślepia przecinały biel pomieszczenia, w którym się znajdowali. Była piękna, przerażająco piękna, lecz Lucy była tym bardziej zdruzgotana, gdyż już wcześniej widziała tę damę.
— Kim jesteś? — spytała, lecz odpowiedziało jej jedynie milczenie.
— Pani, pani — rzekły dzieci, kłaniając się przez damą.
Kobieta uniosła dłoń i dotknęła nią bladego jak ściana policzka.
— Nie jestem waszą panią, przecież wiecie — powiedziała cichym, lecz przeszywającym serce, głosem.
— Pani, pani, obudź się! — krzyknęły bliźnięta, uderzając mały piąstkami o szklaną podłogę.
Sala zatrzęsła się niebezpiecznie. Tajemnicza kobieta zachwiała się i, gdyby nie stojący obok niej filar, spadłaby na podłogę. Aczkolwiek nie przejmowała się tym detalem, gdyż natychmiast ryknęła donośnym śmiechem.
Podwinęła błękitną suknię, pod którą ukrywa parę czerwonym pantofelków, po czym dostojnie zeszła na poziom dzieci. Ziemia ponownie się zatrzęsła, choć tym razem młodzi wojownicy nie uczynili niczego.
— To koniec, maleństwa — szepnęła, klękając. Rozłożyła ręce i otuliła bliźnięta w ciepłym uścisku. — Acnologia i Zeref nas zdradzili, więc nas czas się skończył.
— Wiemy, wiemy — zawtórowali.
— Choć mój ukochany najpewniej odnajdzie jakiś sposób, by skazać nas na potępienie… Szkoda że i tym razem się nie udało. Krew z krwi może nie przeżyć, więc muszę tym razem odnaleźć się gdzie indziej — mówiła spokojnym głosem.
— Kłamca, kłamca! — Wskazały na nią dzieci. — Zginiesz, zginiesz, gdyż nie należysz do tego świata.
— Ależ nale… — Urwała w pół słowie.
Wnet świat Lucy powrócił do dawnego wyglądu. Załoganci skończyli krzątać się po statku, a sam Kurtis wydał wyraźny rozkaz, aby wypłynąć na niebiosa. Jednakże Lucy znała potęgę żywiołu ognia, z którym mieli się zmierzyć.

— Ack Reim Galaten, niech bogowie będą z tobą — szepnęła dziewczyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz