Podniosła się i przygotowała do ataku. Ramię bolało ją niemiłosiernie, ale walczyła z bólem tak sługo, jak tylko się dało.
— Przeczytałaś księgę? — Zza drzew wyszedł Zeref. — Przeczytałaś — odpowiedział za nią.
— Jeśli chciałeś, bym cokolwiek z niej zrozumiała, trzeba było napisać prostszym językiem.
— Gdybyś wyjaśnił ci wszystko wprost, nie zrozumiałabyś niczego — odparł. — A na pewno nie uwierzyłabyś mi…
— Z tym się akurat zgodzę — szepnęła.
— Lucy, Lucy, przestań mnie tak atakować, przecież jesteśmy podobni do siebie. — Wskazał na przestrzeń znajdującą się wokół nich.
Chmury dymu przesuwały się w przeciwnym kierunku, odsłaniając widok na spopielone drzewa, z których pozostały jedynie popękane pnie. Ptaki szybowały po niebiosach w poszukiwaniu nowego domu, a żadne zwierzę lądowe nie przetrwało ognistego podmuchu. Lucy z poczuciem winy przyklęknęła i zanurzyła ręce w grząskiej ziemi, by podnieść jej trochę i zgnieść w dłoniach. Oczyściła ręce i zwróciła się ku Zeref’owi.
— Też tak się czujesz, gdy niszczysz wszystko wokół? — spytała.
— Wokół mnie można spotkać tylko śmierć, ty przyniosłaś jedynie zniszczenie. — Przysiadł przed Lucy i wyłożył przed nią niewielki kryształ o kolorze czystego oceanu. — Nie przyszedłem ci jednak prawić morałów na temat tego, co dobre, a co złe. Gdyby nie twoja decyzja, zapewne ty sama nie uszłabyś z życiem.
— Prawdopodobnie — wtrąciła.
Wielkości ziarenka grochu kryształ samodzielnie poruszył się.
Lucy wzdrygnęła się, lecz później pomyślała, że to tylko wiatr przesunął niewielki minerał. Kryształ zaczął turlać się ku niej, a dziewczyna nie poczuła choćby delikatnego powiewu.
Przysiadła naprzeciw Zerefa na spalonej ziemi i wzięła do ręki drobny odłamek. Obejrzała go i zrozumiała, że nie wyróżnia się niczym szczególnym. Magia nie wyłaniała się z niego, żadna moc nie znajdowała się wokół i nie wydawał się niczym szczególnym — mimo to Zefer spotkał się z Lucy po to, by dać jej w podarunku ten kryształ.
Dziewczyna schowała minerał do kieszeni i ponownie spojrzała na Zerefa, który nadal milczał.
— Dlaczego mi to dałeś?
— To jedyny fragment naszyjnika, który udało mi się zdobyć po jednym z najstraszniejszych wydarzeń naszego świata…
Opuścił głowę.
Ból i tęsknota ponownie skradały się do serca mężczyzny, które od tak wielu lat było zdominowane przez ciemność. Niechciane uczucia powracały wraz z utraconym dawniej człowieczeństwem.
Zeref wziął głęboki wdech, odcinając się wewnątrz od wszelkich emocji. Powtarzał sobie, że nigdy więcej nie może pozwolić na ten sam błąd i wkrótce odzyskał kontrolę nad sobą.
— Zapewne domyślasz się, co wydarzyło się czterysta lat temu? — kontynuował.
Lucy pokręciła głową.
— A nie pamiętasz snu z Melody i Hansem, wspomnienia bliźniaków i krwi, która spłynęła na Sarycję? — pytał dziewczynę. — Czy w tobie nie ma kobiety, która była tak blisko miłości i nienawiści?
— Wiem, co przeżyli Smoczy Wojownicy — przyznała — ale nie potrafię połączyć tego w jedną całość. Pojedyncze wspomnienia nie wystarczą, by ujrzeć prawdziwą historię.
— A czy chcesz ją poznać? — Przysunął się do Lucy tak, że niemal stykali się kolanami ze sobą. — Czy jesteś gotowa znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania?
Zaśmiała się.
— Oczywiście, że nie jestem pewna, ale umiem dłużej żyć w niewiedzy. — Spojrzała na otwarte dłonie. — Dziś sama wytworzyłam ogień. To było straszne, ale i przerażająco ekscytujące. Nie potrafiłam się powstrzymać, jakby od dawna duszona moc w końcu mogła cieszyć się wolnością.
— Może właśnie tak było — zaproponował.
— Może — zgodziła się. — Aczkolwiek póki nie zdobędę pewności, nie będę snuć domysłów.
— Więc dlaczego nie spróbujesz poznać prawdy? — zaproponował.
Zeref wodził dziewczynę za nos jak tylko mógł, podsuwając jej pomysły i zachęcając, by w końcu udała się do miejsca, w którym wszystko się zaczęło — do dawnej stolicy Sarycji. Do krainy miodem i mlekiem płynącym za dawnych lat, gdzie pokój i szczęście zasłaniały mrok i szaleństwo. Dobre dni nie widziały krzywd, gdy te kryły się w ciemnych ulicach miast. Zeref pamiętał czasy, kiedy narażał siebie, by nie dopuścić do najgorszego scenariuszu — do poznania przez ludzi prawdy. Gdy bale i karnawały przemierzały główne dzielnice stolicy, huki krwawych walk były zagłuszane i zapominane. Natsu I, król i jedyny władca, pełen ambicji, dobroci i zbyt wielkiej pewności, że może zmienić świat, czynił rzeczy, stosując własne metody, których po dziś dzień Zeref nie mógł zrozumieć. Chowanie brudów pod dywan, niszczenie dowodów istnienia występków i wykorzystywanie ludzi miało przynieść Sarycji pokój, którego sam król nie zaznał za czasów młodości. Jednak jego poczynania doprowadziły tylko do największej katastrofy w dziejach ludzkości.
— Zrobię to — oświadczyła niespodziewanie Lucy.
Zeref otrząsnął się i skupił wyłącznie na dziewczynie.
— Nie mogę wiecznie uciekać przed wszystkimi problemami — kontynuowała. — Powiedz mi, co mam zrobić?
— Pójść do dawnej stolicy i tam dać przeznaczeniu działać — powiedział.
— Co się wydarzy? Co tam znajdę? I czy naprawdę stracę oczy? — pytała.
— Kryształ, który ode otrzymałaś, jest tylko fragmentem naszyjnika — zaczął. — Zaprowadzi cię on do niego, a kiedy już będziesz miała go w dłoniach, zniszcz. Ten naszyjnik zapoczątkował wszystko, więc zakończy również i nasze cierpienie.
— To niesamowite i, zarazem, przerażające — dodała — że pragnę ci zaufać.
— Może to przez te oczy, przez oczy Leadr.
— Leadr — powtórzyła.
— Tak. — Kiwnął głową. — Masz oczy naszej królowej, matki i opiekunki. Kobiety, która jest matką Natsu i królowej Amelii sprzed czterystu lat.
Opuściła głowę.
— Czyli kiedy zniszczę naszyjnik, wszystko się skończy — stwierdziła, choć nie była pewna, czy ma rację.
— Część historii na pewno będzie miała swój koniec, lecz wszystko się dopiero zacznie. Powiedziałem ci wcześniej, że sama mówisz dowiedzieć się o wydarzeniach sprzed czterystu lat, ale wszystko zaczęło się dużo, dużo wcześniej. Prawda sięga historii sprzed tysięcy lat i zaczyna się w momencie narodzin bogów, trzech bogów. Jeden z nich, Ederion, był tym, którzy nas zniszczył. Był tym, który dał ludzkości naszyjnik i doprowadził do naszej zguby.
***
Tamaki i Natsu spojrzeli na siebie wymownie. Nie pojmowali, jak to się stało, że o miejsce pobytu dziewczyny pyta człowiek, który ją porwał.
„Gdzie jest Lucy?” — pytanie nieprzerwanie krążyło w myślach Natsu, lecz chłopak dobrze wiedział, że nigdzie nie zajdzie, snując jedynie domysły. Potrzebował konkretnej wskazówki, bez żadnych spekulacji i mrzonek.
Po błądzącym gdzieś w umyśle spojrzeniu Tamaki’ego można było wywnioskować, że również i jego zmartwiła wypowiedź Katumi’ego. Jednak żaden z nich nie był na tyle odważny, by zostawić drugiego i ruszyć za dziewczyną. Niezgoda zapanowała wśród dwójki i każdy z nich pragnął odszukać dla siebie ważną kobietę. Dlatego też ani Natsu, ani Tamaki nie mieli w interesie zostawać w tyle i patyczkować się z Katumim, gdy drugi będzie zgarniał wszelkie nagrody.
— Wyglądacie, jak żebracy, który widzą po drugiej stronie kawałek chleba, ale pomiędzy wami a nim jest groźne zwierze — zażartował Katumi. — Tylko że to groźne zwierze nie ma zamiaru puszczać żadnego z was, słoneczka.
Posłał im szczery uśmiech i zamachnął się w powietrzu ostrzami. Nim zdążyli ujrzeć ruch, Katumi zbliżył się do nim w błyskawicznym tempie i przysunął ostrza do gardeł ofiar.
Natsu podniósł metalową rękę i zadał cios ostrzu, które jednak pozostało nietknięte mimo ogromnej siły. Stworzone z minerału, który znacznie przewyższał wytrzymałością ramię Dragona, sprawiało, że wyzwanie przybierało na znaczeniu. Podniebni podróżnicy byli zgodni, że jedynym sposobem jest pokonać teraz Katumi’ego, co również nie było takie proste.
Tamaki przykucnął, po czym odchylił się i stanął na rękach, odpychając nogą od spodu rękę przeciwnika. Niespodziewany atak wytrącił Katumi’ego z równowagi, ale tylko na krótko. Ten czas wystarczył, by Natsu natarł i zamachnął się w stronę brzucha. Szybkość Katumi’ego była ponad ich możliwości.
Spokojny i pewien sukcesu, tylko odepchnął się od podłoża i odskoczył od Natsu. Plecami uderzył o pień częściowo spalonego drzewa, po czym złapał się najniższej gałęzi i wspiął na nią. Usiadł wygodnie w miejscu wypoczynku, rozkoszując się przez moment spływającym między koronami drzew przepięknym słońcem. Jasne promienie otulały jego twarz, która wyrażała jedynie satysfakcję z mało wyczerpującej i grzecznej walki. Czując się bezpiecznie, nie przejmował się, że dokładnie pod nim Natsu i Tamaki szykują się do kolejnego ataku. Miał czas…
— Bijecie się okropnie — podkreślił. — Myślałem, że z waszą dwójką troszkę się pomęczę, ale, jak widać, zawiodłem się.
Uniósł dłonie na wysokość barków i wzruszył ramionami, śmiejąc się wymownie. Nie istniała gorsza reakcja na tymczasową przegraną dwójki mężczyzn. Dlatego pełni złości równocześnie uderzyli w pień drzewa pięściami, powalając je na ziemię.
Katumi zachwiał się, ale mimo wylądował na przypalonym mchu. Rzucił jednym z mieczy w Tamaki’ego, lecz te zdążył się uchylić przed ciosem. Wstał i prychnął jedynie na przeciwnika, wyśmiewając nietrafiony atak.
— On tylko gra na czas, Lucy uciekła dawno temu — oświadczył nagle zmartwiony Tamaki. Wbił wzrok w podłoże, zaczynając po niej błądzić z niepokojem. Wcześniej nie zwrócił na to większej uwagi, lecz teraz zaczęło do niego docierać, że tak poważne obszary spalenia mogły tylko powstać przez walkę maga ognia. Lucy nim nie była; a może tylko o tym nie wiedział.
Odwrócił się, lecz żadnych śladów nie było widać na obszarze za nim. To wystarczyło do potwierdzenia teorii. Cofnął się o kilka kroków i podniósł miecz Katumi’ego, który upadł dwa metry od niego. Pooglądał go chwilę i gwałtownie rzucił w stronę przeciwnika. Ten tylko stanął bokiem i dał broni wbić się w drzewo. Usta zamknęły się w wąską linijkę. Udawał drwinę, choć nie ukrywał podejrzeń wobec nietrafnie rzuconego miecza.
— Gratulacje — podsumował.
Natsu podszedł do Tamaki’ego i spytał szeptem:
— Co ty knujesz?
— Chcę pomóc Lucy — odparł stanowczo.
— Moja żona, moje kłopoty.
— Twoja żona, nie trzeba było jej opuszczać.
— Kłócicie się dwie papużki, ale chyba wystarczy pogaduszek. Naprawdę zaczynam się nudzić — powiedział ciszej, kręcąc głowa na boki i wykrzywiając twarz w niesmacznym grymasie. — Obrzydliwe. Jaka nuda. — Zadrżał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz