sobota, 29 kwietnia 2017

[Smocze Królestwo] Rozdział 41


W pierwszej chwili nawet do niego nie dotarło, co tak naprawdę się wydarzyło. Był to może ułamek sekundy, kiedy po prostu znikła, zapadła się pod ziemię.
Krzycząc, podbiegł do dziury, do której wpadła, ale znalazł tam jedynie lity lód. Nie widać było najmniejszego śladu po zniknięciu Lucy, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Kopał, drążył, ale na nic się zdały jego próby.
— Przestań — oświadczył Musica. — Lucy sobie poradzi, może nawet bez nas znajdzie kolejną Świętą Broń.
— Możliwe, ale martwię się o nią — szepnął. — Co my mamy teraz zrobić?
— Rozejrzeć się — zaproponował.
— I wejść do lawy? Podziękuję.
Minęło kilka sekund i zrozumiał, co tak naprawdę powiedział. Zaśmiał się, widząc, jakie zmiany w nim zaszły. Przecież był Pogromcą Smoków, a nie Pogromcą Kotów. Co z niego zostało? Reszta chwały ulotniła się, a duma wielkiego wojownika schowała się za nieudanymi próbami zmiany stanu rzeczy.
— Pójdę przez ogień — oświadczył Natsu.
Spojrzenie Musici wyrażało więcej niż tylko zdziwienie — było to czyste przerażenie.
— Gratuluję głupoty — powiedział. — A może jeszcze spróbujesz przebyć ją w drewnianej łodzi?
— Oj, przestań. Wiesz, co mam na myśli.
— To, że dawniej byłeś Pogromcą Smoków, to nie znaczy, że dziś masz moc, by wejść do lawy! Już łatwiej przele… — Zamilknął, jakby do jego umysłu dotarł iście szatański plan. Sam uśmiech, który wtedy wymalował się na twarzy Musici, świadczył, iż planował on coś niebezpiecznego.
Wstał i ruszył ku magmowym jeziorze. Zatrzymał się niemal przed samą krawędzią, ocierając z czoła pot, który zdążył się tam nagromadzić.
— Armina, broń, tam! — mówił zdawkowo.
— Proszę, mów jaśniej! — syknął Natsu, nie rozumiejąc, co towarzysz ma na myśli.
Oczywiście, Musica był wyjątkowo inteligentnym człowiekiem, ale jeśli chodziło o tłumaczenie swoich planów wydawał się kiepskim kompanem do rozmów.
— Armina jest Świętym Wojownikiem Wiatru, nie musimy przechodzić przez to coś — wskazał na jezioro — wystarczy, że przelecimy nad nim.
— Faktycznie — odparł Natsu. — A po drugiej stronie cokolwiek znajdziemy?
— Patrz!
Natsu spojrzał przed siebie, lecz na początku niczego nie dostrzegł. Jakieś zarysy wybijały się przez nieskończone ogniste jezioro, ale żeby dostrzec zarys czegoś konkretniejszego musieliby prosić o pomoc Lucy, a jej oczywiście z nimi nie było.
Jednak Dragon dostrzegł pewien kształt w miejscu, na które wskazywał Musica. Wyglądał jak plama, ale było to czymś więcej niż tylko zwykłym kleksem na środku kartki. Przypominała niewielką górkę z wbitą na jej środku wykałaczką.
— Jesteś genialny — stwierdził Natsu.
— Wiem!
Dragon wyszedł przed kapitana. Żar buchnął mu na twarz, przez co musiał zasłonić się dłońmi, mając wrażenie, iż za moment zamieni się w popiół. Tęsknił za dniami, kiedy nie musiał się martwić o takie rzeczy, ale teraz zapukała do niego rzeczywistość.
Sięgnął po miecz i chwycił go za rękojeść. Szepnął zaklęcie wywołujące Świętego Wojownika. Strumienie powietrza zebrały się wokół niego. Czuł jakby ogień spływał na ciało strumieniami. Cząsteczki powietrza mieszały się z gorącem, przez co zaczął się zastanawiać, czy na pewno uda mu się dostać na drugą stronę.
— Leć i nie wahaj się! — usłyszał doping Musici.
Stanął na jednej nodze i podskoczył, wykonując jakby cięcie pod sobą. Ubranie zafalowało, odsłaniając niektóre części ciała. Jednak leciał. Leciał wysoko nad zbieraniną magmy. Niczym ptak wzlatywał ponad Musicą, który krzyczał do niego z dołu. Jednak teraz nie liczyło się już nic. To uczucie wolności ogarnęło nim całkowicie.
— Misja — powiedział.
Miał do wykonania zadanie, dlatego podskoczył i ruszył ku wystającej skale. Z te odległości nadal nie był w stanie dojrzeć pełnych zarysów tej części kontynentu, ale niewątpliwie coś się tam znajdowało.
Jeden skok, potem drugi. Magia nie opuszczała go. Mknął dzielnie przed siebie, aż dotarł pod samą skałę i wtedy przyszła cicha myśl. Pojedyncza, lekko zaskakująca… A jak wyląduję i gdzie?, spytał siebie.
Zacisnął zęby i zakończył zaklęcie coraz szybciej mknąć ku głębinie. Był już coraz bliżej czerwonej substancji, gdy z powrotem przywołał swego przyjaciela i zawisł tuż obok skały, z której wystawała włócznia o złotym kolorze. Jej zakrzywiony koniec był niezwykle intrygujący, a napisy w obcym języku wprawiły Natsu w zakłopotanie, ale nie męczył się z myśleniem.
Po prostu wziął przedmiot i prędko pomknął ku Musice, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego piekła. Myślał, że może już nawet Lucy zdążyła powrócić.
Kiedy jednak wylądował na zimowej skorupie, nie dostrzegł nikogo. Zrobił kilka kroków do przodu i wtedy jego oczom ukazała się plama krwi. Przyklęknął, jeszcze raz rozglądając się wokół siebie.
— Gdzie jest Musica? — spytał na głos, ale odpowiedziało mu jedynie echo…

***

Podskoczył i uniósł się na wysokość kilku metrów, zbierając pod sobą moc. Żarzące się płomyki tańczyły pod jego stopami, umożliwiając delikatnie unoszenie się w powietrzu i obronę przed kolejnymi atakami przeciwniczki. Kurtis był już wyraźnie zmęczony nieustannymi próbami, na które skazywała go młoda kobieta, ale na nudę również nie potrafił narzekać. Po raz pierwszy od tylu lat dostał okazję, by wykorzystać prawdziwą moc, która w nim drzemała.
Czerwone płomienie syczały wokół ciała mężczyzny, wyglądając niczym płonąca pochodnia. Liście pływały wraz ze strumieniami powietrza, lecz po chwili zmieniały się w drobny pył pod wpływem wysokiej temperatury. Trawa więdła, a kwiaty traciły swój koloryt, jakby pokornie korzyły się przed mocą, z którą przyszło się im zmierzyć.
Kurtis uniósł oba miecze. Wnet ostrza zostały pokryte krwistymi grudami ognia. Jak ręce bestii, rzucił je przed siebie, sprawiając, iż otaczająca go magia pomknęła ku Akirze. Brakowało już ratunku. Zwierzęta uciekły ze swych nor, lecz na nic była im ucieczka, gdy czerwone języki dotknęły ich ciał, całkowicie zamieniając je w popiół. Drzewa przyjęły na siebie atak, ale ich jedynym osiągnięciem stało się zostanie czarną rzeźbą.
Akira wiedziała, że jakiekolwiek próby walki z żywiołem były tylko marnymi błaganiami o litość. Żyła jak wojowniczka i chciała nią umrzeć.
Upadła na kolana i rozłożyła szeroko ręce, jakby chciała powiedzieć „Chodźcie do mnie”. Była gotowa na ostateczne. Uśmiechnęła się powabnie i zamknęła oczy, czując na swoim cieple żar.
Jednak magia nagle rozmyła się w powietrzu i pozostały po niej jedynie kłęby czarnego dymu. Przeczekała chwilę i wtedy z chmary wyłoniła się sylwetka Kurtisa. Mężczyzna ścisnął ostrza w rękojeści i wykonał kilka ciosów, które uderzyły w ciało kobiety. Nadgarstki, ścięgna spłynęły szkarłatem i ostatecznie Akira padła. Krew spływała po jej nogach i rękach. Jakikolwiek ruch sprawiał jej przeogromny ból, o czym świadczyły jej głębokie próby łapania powietrza.
— Nie umrzesz — rzekł Kurtis. — Nie chcę dać ci umrzeć, jesteś za ładna.
Uśmiechnął się drwiąco i sięgnął zza pasa, wciągając dwa, niewiele sztylety o szerokich rączkach. Okręcił je w dłonie, po czym agresywnie wbił w środek dłoni kobiety. Krzyknęła z bólu, ale nie poruszyła się, wiedząc, czym grożą zbyt gwałtowne ruchy.
Spoglądała na Kurtisa z pogardą i nienawiścią w oczach. Splunęłaby na jego twarz, gdyby nie fakt, że była przybita do podłoża.
— „Zabij mnie” — to chcesz powiedzieć? — zapytał.
Odsunął się kawałek od pokonanego przeciwnika. Przysiadł na kawałku spalonej ziemi i dotknął dłońmi jeszcze żarzącego się kawałka, doznając błogiego stanu. Kąciki ust powędrowały ku górze, malując na jego twarzy radość i uwielbienie, którego tak potrzebował. Zakołysał się i położył, zakładając nogę na nogę.
— Tylko nie mów nikomu — zwrócił się do Akiry. — Przecież Natsu myśli, że go nie znam. Troszkę szkoda, ale cóż… Tajemnice też są istotne dla człowieka. Ty też coś ukrywasz.
Nie odpowiedziała.
Kurtis wzruszył ramionami i zamknął oczy, oddając się rozkoszy, którą czerpał z promieni słonecznych padających na jego zmęczoną twarz. Nadal uśmiechał się i nie wydawał się przejmować się faktem, iż jego tajemnica właśnie wyszła na jaw. Nie było celem wojownika zabić swego przeciwnika, a jedynie go unieszkodliwić, co w pewnym stopniu zdążyła także dostrzec Akira.
— Zabij mnie — syknęła.
Krew sączyła się po nadgarstkach przegranej, spływając prosto na zwęgloną trawę. Wokół niej pięknie pastwiska zamieniły się niemal w kupę gruzu. Dbała o swój dom od lat, a teraz musiała patrzeć, jak niszczeje w oczach. Właśnie to było zamiarem Kurtisa. Pokonać przeciwnika można było łatwo i skutecznie, ale martwy wojownik, to zły wojownik. Noszone w sercu tajemnice od początku świata były najistotniejszym i najcenniejszym towarem, który był przedmiotem handlu na całej kuli ziemskiej. Gdyby tylko odsunął od siebie smakowity kąsek w postaci wiedzy Akiry, byłby jedynie zwykłym zabijaką.
— Nie — odparł spokojnie po kilku minutach. — Cieszę się ciszą, więc możesz łaskawie sama się zamknąć i dać mi się wyspać. A! Jeśli sądzisz, że się wykrwawisz, to źle myślisz. Uciec też nie uciekniesz, więc zostaje ci jedynie wkupienie się w moje łaski.
Perfidnie podszedł kobietę. Oczekiwał jedynie kilku słów wypowiedzianych w chwilowej złości, ale kiedy odpowiedziała mu jedynie cisza, zaniepokoił się. Podskoczył, stając na równe nogi, i odwrócił się, równocześnie strzepując z siebie resztki pyłu. To, co dostrzegły jego oczy, wstrząsnęło nim całkowicie.
Magia łączyła ostrza sztyletów z ziemią, lecz ich rękojeści były całkowicie nieskalane energią Kurtisa. Zaciskając agresywnie zęby, kobieta starała się nie wydać najmniejszego dźwięku. Choć ból promieniował przez obie ręce, nie poddawała się w walce z ostrzami. Milimetr po milimetrze przesuwała wbity miecz, powiększając groźnie ranę. Krew tryskała niebezpiecznie po jej ciele, ale najwyraźniej głęboka determinacja była silniejsza od samego cierpienia. Palce wojowniczki krzywiły się, jakby sam demon zstąpił na jej ciało. Wbijały się w ziemię, orząc paznokciami o glebę i wyrywając kępami wysuszoną trawę. Wiła się niczym jaszczurka, lecz dzielnie walczyła z własnymi słabościami.
— Uwolnię cię, więc przestań! — krzyknął, nie mogąc dłużej patrzeć na okaleczającą się kobietę. Czyżby miał sumienie? Czasami nawet siebie potrafił zaskoczyć.
Podszedł do dziewczyny i chwycił za jeden z mieczy, który zdążyła już w ćwierci pokonać. Przez jej uparte dążenie do wolności, Kurtis poznał nowy problem. Jeśli uwolni wojowniczkę, będzie musiał kolejny raz walczyć z nią. Zawahał się.
— Tak teoretycznie — powiedział. — Jeśli wyjmę te ostrza, co zrobisz?
— Zabiję cię — syknęła.
— No… — Pokręcił głową. — Niezbyt ciekawa perspektywa. Szkoda się znowu bić. Ja bym cię pokonał, a szkoda marnować czasu. Moglibyśmy przykładowo porozmawiać i jakoś się wspólnie dogadać.
— Nigdy nie pozwolę zabić wam mojego ojca! — wrzasnęła, wierząc w prawdziwość swoich słów.
Ojca?, pomyślał Kurtis, nie przypominając sobie, by ich celem był mężczyzna. Mieli jedynie zdobyć jedną ze Świętych Broni, ale może właśnie z braku informacji wynikało nieporozumienie?
Pociągnął agresywnie za jeden z noży, sprawiając, iż krew trysnęła na jego twarz, a Akira wydawała ciężki okrzyk boleści. Sama jest sobie winna, rzucił w myślach, mając w tym jakąś rację. Nie czekając, powtórzył czynność, która nie dostarczała mniejszego cierpienia.
Kiedy skończył kobieta zwinęła się w kłębek i załkała. Starała się wyglądać na silną i niezależność, ale stając twarzą w twarz z bólem zapomniała o wszystkich wartościach, które tak ceniła.
— My nie chcemy zabić twojego ojca — oświadczyła stanowczo Kurtis, ale nie miał nadziei, by Akira mu uwierzyła.
— Wal się!
— Kultury osobistej na pewno cię nie nauczył — wymamrotał. — Posłuchaj, przybyliśmy tutaj po Świętą Broń. — Siebie nie potrafił przekonać. — Zabierzemy broń i uciekamy stąd! — Gestem ręki wskazał na niebo.
— Tak, czterech Pogromców Smoków przybyło jedynie dla zabawy. — Prychnęła. — Nie umiesz opowiadać bajek.
— Gdybym mógł, opowiedziałbym ci najlepszą bajkę pod słońcem. — Zamilkł. — I jak to czterech?
Uniósł dłoń i zaczął liczyć. Powtórzył czynność, lecz jakkolwiek się starał odpowiednia liczba nie wychodziła. Znał swoich towarzyszy, dlatego zastanawiał się, czy na kontynencie znajduje się ktoś oprócz nich, czy istnieje inne wytłumaczenie tej liczny.
— Dobra, mała. — Odchrząknął. — Nie będziemy siebie zabijać dopóki sprawa się nie wyjaśni. Zobaczysz, że my tylko weźmiemy Broń i…
— Po moim trupie — przerwała Kurtisowi.
Westchnął ciężko. Miał zaszczyt poznać w swoim życiu wiele kobiet, ale tak upartej jeszcze nie. Nie wątpił, że zapamięta tę wyprawę na długo.
— Dlaczego? — spytał w końcu, chcąc zaspokoić swoje pragnienie wiedzy.
— Głupcze — rzekła wyniośle — jestem Strażniczą Broni, ostatnią z Plemienia Smoka. Moim zadaniem jest strzec tego kontynentu i jego skarbów, aż do skończenia świata.
— Nie wiem, czy tyle dożyjesz…
— Już mam ponad dwieście lat, więc twa troska jest zbędna — odparła.
Źrenice Kurtisa poszerzyły się. Nie potrafił opisać zdziwienia, którego w tym momencie doznał. Akira wyglądała jak młoda, piękna kobieta. Nic nie wskazywało, by miała więcej lat. Podczas swoich podróży słyszał legendy o ludziach, którzy łamali prawa natury, żyjąc dłużej niż było im to nakazane. Jednak po raz pierwszy poznał właśnie taką istotę.
— Czyli cały twój lud tak żyje? — spytał dociekliwie.
— Lud? — Zaśmiała się. — Nie widzisz tych pustek? — Wskazała w stronę lasu. — Tylko ja i ojciec pozostaliśmy.
Przysiadała przed Kurtisem. Nic nie wskazywało na to, by miała za chwilę zaatakować. Nadal istniały podejrzenia, że ufa przybyszowi, ale skoro dotarli do momentu zwierzeń, wojownik chciał to wykorzystać.
— Co się stało?
— Wymarli — odparła krótko. — Czterysta lat temu, kiedy nastąpiło Wielkie Trzęsienie, nasz świat rozdzielił nas od najbliższych. Żyliśmy w zgodzie z naturą, a mój ojciec pobłogosławił lud. Jednak wraz mijającym czasem stawał się coraz bardziej słaby. Umieraliśmy, aż pozostałam jedynie ja — strzegąca tajemnic naszych przodków.
— Nie… Nie myślałaś, by odejść?
— Odejść? — spytała drwiąco. — Przecież jestem Strażnikiem. To mi powierzono ochronę naszych świątyń. Pamięć przodków istnieje we mnie. Dlaczego więc miałabym opuszczać mój dom?
— Czasami właśnie trzeba odważyć się na taki krok — wyjaśnił Kurtis.
— A jak ty byś postąpił?
— Dawno już tak zrobiłem. — Podrapał się po głowie. — Zniszczyłem swój dom i uciekłem z niego. Mam jedynie ten statek i moich ukochanych przyjaciół.
— Ale ich okłamujesz, więc co to za przyjaciele?
Od dawna pragnął, by ktokolwiek zadał mu takie pytanie, zbeształ, za to co czyni.
— Tłumaczę sobie, że najlepsi, skoro jestem gotów dla nich kłamać — odpowiedział. — Gdyby nic dla mnie nie znaczyli, już dawno opowiedziałbym swoją historię.

Wstał i odwrócił się od kobiety, uświadamiając sobie, że zdążył już powiedzieć za dużo. Pokręcił głową, po czym otarł pot z twarzy. I kiedy już miał odwrócić się ku Akirze poczuł bolesne uderzenie w tył głowy. Impuls przeszedł przez jego kręgosłup. Resztami sił chciał walczyć z nieuchronnym, ale padł na wypaloną ziemię, całkowicie poddając się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz