poniedziałek, 8 kwietnia 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 11 Gdy usta mówią prawdę



Złapał Loki’ego za rękę i pociągnął na sofę. Usiedli przed telewizorem. Stary ekran zaczął śnieżyć. Strzelec zacmokał ustami. Uderzył trzy razy w obudowę, aż pojawił się obraz czysty i wyraźny. Rozłożył z zadowolenia ręce, a potem padł jak długi na fotel.
— Umieram — oświadczył.
— Lepiej nie.
— Dziękuję za troskę. — Prychnął. — A teraz, kochaniutki, słuchaj mnie uważnie z tym Fullbusterem. Tego dziada nigdy nie zapomnę.
— Dziada? — wtrącił się Loki.
— Nie przerywaj, bo następnym razem zamilknę na wieki, a wiesz, że tak potrafię.
Loki symbolicznie zasłonił usta dłonią.
— No, i tak powinno być. Grzeczny chłopiec — pochwalił przyjaciela. — A teraz słuchaj, Fullbuster to jeden z klientów Acnologii był. Oni zawsze przychodzili do niego… — dodał, a potem na moment zamyślił się. Loki nigdy wcześniej nie widział go tak poważnego. — Musiał wiedzieć, że to tak się skończy. Domyśl się. Przychodzi gość do Acnologii i prosi o pożyczkę. Wiem, że miałeś się nie odzywać, ale moje szare komórki obumarły, a twoje da się jeszcze uratować.
— Skoro pożyczył od Acnologii, to musiał się liczyć z wysokim procentem.
— Zgadza się.
— I co? Okazał się za wysoki?
Strzelec buchnął śmiechem. Pochylił się na fotelu w stronę oparcia i ześlizgnął się z niego. Poleciał jak długi na podłogę i walnął w nią głową, lecz nawet po tym nie przestał się śmiać.
— Tak jak już ci wcześniej wspomniałem, dzieciaczku. — Wziął głęboki wdech i westchnął z ulgą. — Nawet Acnologię nie winię za to, co się stało. Winię jedynie tych ludzi. Acnologia zawsze był wirtuozem w swoim fachu. Umiał wykorzystywać ludzi, ale i wyłuskiwać z nich talenty. Nie miałeś jak spłacić? Pracowałeś? Ale jak nie pracowałeś, to oczywiście dług rósł z czasem. Acnologia podchodził porządnie do sprawy. Jakby tak teraz spojrzeć na to, to on bardziej uczciwy od banków był…
— I Fullbuster był jednym z tych, którzy pożyczyli od niego?
— Zgadza się — potwierdził wątpliwym tonem. — Był i nie był. Myślałem, że spłacił. Przynajmniej tę najgorszą część. Nawet odpracowywał resztę długu. Acnologia go polubił, ale po tej tragedii wszyscy zniknęli.
— No właśnie! — Loki wstał z miejsca. — Wszyscy zniknęli. Żadnych śladów. Nawet grobów. Zapadli się pod ziemię.
— Mogli uciec od Acnologii.
— I zostawili dzieci?
— Ty… — Pacnął Loki’ego w tył głowy. — No masz rację, rodzice zawsze kochają dzieci ponad wszystko. Przykro mi, dzieciaku, ale moi ukochani rodzice zostawili mnie na ulicy, kiedy miałem pięć lat. Samego. Głodnego. Bez pieniędzy. Nic mnie nie zdziwi.
— Dobrze, przepraszam — wydukał pod nosem. — Po prostu… — Opuścił bezwładnie ręce. — Rozumiem jednych rodziców, dwójkę, ale tutaj jest ich więcej. Nie wierzę, że aż tyle osób tak po prostu opuściło swoje dzieci.
— A jeśli mieli powód? — zaproponował Strzelec, dalej uparcie idąc w swoje przekonania. — Nie znasz ich. Może tacy byli. Zapożyczyli się, a po porwaniu Lucy, kiedy Acnologia dostał szału, mogli bać się jego gniewu i prysnęli gdzieś sobie.
— Dlaczego nie bierzesz pod uwagę najprostszego rozwiązania, ty ćpunie.
— O wypraszam sobie! — Pogroził palcem. — Może i jestem dziwakiem, może i zdarza mi się coś naprawdę dziwnego zrobić, ale nigdy nie brałem. Muszę przecież się zająć twoim wychowaniem.
— Kto kogo tu wychowuje… — mruknął.
— Ja ciebie. Wszystko dobrze słyszę — zapewnił. — Dobrze, czas na prawdziwą akcję. — Klasnął w dłonie.
Przemknął obok Loki’ego i skierował się prosto do pokoju chłopaka. Podążył za nim całkowicie zdezorientowany sytuacją. Usta otworzył szeroko ze zdziwienia. Odsunął się kawałek w oczekiwaniu na to, co się ma zaraz wydarzyć. Jednak Strzelec stanął jedynie przed korkową tablicą i poprawił parę sznurków. Przełożył dwie notatki w inne miejsca, a zdjęcie Lucy zabrał. Zgiął je i wyrzucił do kosza.
— Po co to zrobiłeś? — spytał w końcu Loki.
— W centrum stawiasz Lucy, a tutaj nie ma Lucy. Ona jest gdzieś z boku, dzieciaku. — Zakręcił się w miejscu. Pomponiki zatańczyły. — Lucy jest tylko narzędziem. W centrum jest Acnologia i Igneel. — Palce skrzyżował na piersi. — Oni stanowią połówkę tego samego jabłka. Jak przekroisz, to jest ich dwóch, ale wywodzą się z tego samego owocu.
— O czym ty…
— To w zasadzie kiedy Igneel wychodzi? — przerwał, rozglądając się po planszy w poszukiwaniu odpowiedzi.
— W następnym tygodniu — wydukał Loki.
— Pewnie za jakiś rok, przecież dostał ile? Piętnaście lat czy coś? — mówił dalej, nie zważając na słowa Loki’ego. — A ty co powiedziałeś? Że z rok?
— Ponad tydzień — powtórzył.
— Aha, tydzień… Tydzień. TYDZIEŃ?! — krzyknął. — I ty dopiero nam o tym mówisz?
— Myślałem, że wiecie.
— W mediach o tym nic nie mówią! — oburzył się. — O Boziuniu, wszyscy święci i jeszcze inni bogowie z innych religii, strzeżcie nas. W przyszłym tygodniu wychodzi… — Przetarł całą twarz.
Nagle Strzelec wyskoczył z pokoju jak poparzony. Loki usłyszał tylko jakiś trzask, jakby mężczyzna zwalał coś na podłogę. Potem rozbrzmiało kolejne uderzenie, aż Strzelec wrócił. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Pokazał Loki’emu broń — starą i lekko podniszczoną.
— I co ty niby chcesz z tym zrobić? — spytał.
— Hmm… — zastanowił się. — Oczywiście, że się nią bronić.
Włożył pistolet do spodni od piżamy. Broń wysunęła się z nogami i walnęła o podłogę.
— Muszę coś kupić, żeby się jakoś trzymała — zauważył Strzelec. — A ty co zamierzasz zrobić?
— Nie wiem… — Rozłożył w zrezygnowaniu ręce. — Myślałem, że będę bronił Lucy. Nie wiem, co Igneel planuje. Podobno grzeczny się zrobił, ale nie wierzę, żeby zapomniał. Stracił całą rodzinę.
— Oj, ty już mu tak nie współczuj.
— Nie współczuję! — odparł natychmiast. — Po prostu rozumiem, że chciałby „zemsty”.
— Podpalenia — mruknął Strzelec, podchodząc do tablicy.
Wyciągnął jedną ze spinek i przypiął do niej pustą kartkę. Chwycił za czarny mazak i niewyraźnie napisał słowo „podpalenia”. Wziął jeden z czerwonych sznurków i przeciągnął tę linię przez ten obszar. Loki dopiero po chwili pojął, o co chodzi przyjacielowi. Pacnął się w czoło. Jak mógł być taki głupi i zignorować podpalenia?
Z szuflady wyciągnął plik kartek.
— Po coś to jest — stwierdził. — Przypadkowe zdarzenie? Nie… — Pokręcił głową. — Ktoś celowo atakuje te sklepy.
— Należą do Acnologii.
— Naprawdę? — Loki otworzył szeroko oczy ze zdumienia. — I… Fairy Tail. Oni muszą mieć z tym coś wspólnego.
— Tak, tylko wciąż żyją. — Położył pistolet na półkę i wyciągnął z kieszeni kolejne ciastko. — Jakoś żyją.
— Weź włóż do tej kieszeni pistolet — parsknął Loki. — I tak masz tam czarną dziurę. Jak tam wsadziłeś tyle ciastek?
— Potrzeba matką wyrazku, a ze mnie zawsze była dobra matka — przyznał, choć Loki nie potrafił odgadnąć, czy mówi serio czy w tym momencie świetnie się bawi, żartując.
— Dobrze, wracajmy do tematu. Żyją, bo Acnologia nie chce ich z jakiegoś powodu zabić. Nie ma dowodów?
— Nie… — Wypluł kilkanaście okruszków przed siebie i opluł nimi tablicę. — Raczej siedzi w tym coś innego. Acnologia może nie chcieć działać przed zwolnieniem Igneela. Może sam nie wie wszystkiego, a może Fairy Tail ma alibi.
— Chyba mają… — odparł w końcu i zastanowił się nad kwestią alibi.
Kawiarnia pracowała długo, często zostawali po godzinach. Kamery mieli zamontowane zarówno przed głównym wejściem, jak i tylnym. Wystarczyło przejrzeć nagrania, by sprawdzić, kto w danych godzinach wchodził, a kto wychodził. Jedynie Natsu i Lisanna niewiele pomagali w samej kawiarni.
— Loki… — zaczął nagle Strzelec. Pochylił się nad chłopakiem, przybliżając twarz blisko, nawet za blisko. — Loki, Loki, Loki, mój chłopcze… Jak ty wyprzystojniałeś.
— Oj, weź…
— Taki dorosły chłopiec. — Pociągnął nosem. — Twój tata byłby z ciebie taki dumny. Bardzo, bardzo, bardzo dumny. Gdyby tu był z nami, to powiedziałby ci to samo. Chroń Lucy. Nie pozwól, by stała jej się jakakolwiek krzywda, mój drogi. Ona nie może znowu przeżyć tego samego.
— Wiem — przyznał. — Nie wiem tylko, jak ją ochronić. To nie takie proste.
— Zamieszkaj z nimi — zaproponował.
— A że słucham?
— No, zamieszkaj — powtórzył propozycję. — Mówię całkiem serio, serio. Będziesz bliżej swojej miłości.
Loki pogromił go ostrym spojrzeniem.
— No dobrze, bliżej przyjaciółki — poprawił się i klasnął. — Ty będziesz szczęśliwy, a i Lucy to pomoże.
— Pomoże? — dopytał się, co miało oznaczać to słowo.
— Oczywiście — odparł elokwentnym, niepasującym do niego tonem. — Lucy potrzebuje kogoś bliskiego, by dała sobie radę z traumą. A ja uwielbiam paringi — dodał ciszej.
— Słyszałem!
— A co? — Udał niewiniątko. — Ach, te komary. Lato minęło, a te wciąż bzyczą nad uchem. — Zaśmiał się i pacnął powietrze.
— Tak, komary, a teraz…
Strzelec wtulił się Loki’ego — tak mocno, że był w stanie uwolnić się z tego uścisku. Ręka mężczyzny powędrowała gdzieś w okolicach pleców, potem sięgnęła do kieszeni, aż rozległ się krzyk. Strzelec popchnął Loki’ego na łóżko. Pokazał chłopakowi język i wybiegł z pokoju.
Usłyszał tylko dźwięk przekręcanego kluczyka.
— Co… — urwał i westchnął ciężko.
Podniósł się z łóżka i poczuł, że ma jakąś lekką marynarkę. Podskoczył kilka razy w miejscu i, jedyne co usłyszał, to brzęczenie kluczy. Niczego więcej.
— Telefon… — Westchnął. — Strzelec… — Przymknął oczy. — STRZLEC! — ryknął i ruszył za przyjacielem.
Szarpnął za klamkę, lecz drzwi były zamknięte. Zapukał raz, potem drugi, aż zaczął walić jak opętany.
— O, witam pani Heartfilio — rozległ się głos.
— O nie, nie, nie, nie — zaczął powtarzać, próbując dobić się do środka, lecz jak na złość, drzwi wykonano solidnie. — Wpuść mnie!
— Dzwonię w sprawie Loki’ego. Chłopak trochę wstydliwy jest, więc w jego imieniu chciałbym zapytać, czy jest możliwość, by u państwa zamieszkał? — Ucichł. — Tak na jeden, dwa tygodnie. Remont w pokoju robimy, a tak za bardzo nie ma gdzie go wsadzić. Oczywiście zapłaci, ile trzeba. — Znowu zamilknął. — W takim razie cudownie. Pomogę mu się spakować i zaraz do państwa wraca, całuski.
Rozłączył się.
Loki opadł na sofę z bezsilności. Pokręcił głową, niedowierzając temu, co się właśnie wydarzyło. A przecież coś się stało. Strzelec załatwił mu pomieszkiwanie u państwa Heartfiliów i to po jedynym telefonie…
Przylizał włosy. Głowę odchylił do tyłu — czuł, że zaczyna mu pękać.
Drzwi od pokoju otworzyły się. Zadowolony z siebie Strzelec rzucił telefon do właściciela i pomachał mu na pożegnanie.
— A ty gdzie znowu uciekasz? — Rzucił się, by go zatrzymać. — Wracaj!
— Lepiej się pakuj, pa pa...
Loki nie zdążył. Jęknął żałośnie. Oparł się o drzwi i spojrzał za okno — znowu zaczęło wiać. Ciemne chmury zebrały się na niebie, a pierwsze kropelki obiły się o szyby.
— No pięknie — powiedział, siadając na podłodze.
Zegar wybił właśnie dziesiątą.
Spakować się, posprzątać i jeszcze jakoś to przytargać do mieszkania Heartfiliów… Miał tyle na głowie, a wrócił do domu właśnie po to, by w końcu się porządne wyspać. Ale cóż, zachciało mu się ratować Lucy, więc ma teraz piękną wymówkę, by z nią zamieszkać.
Podniósł się. Zebrał walące się po podłodze skarpetki i dwie koszule Strzelca, po czym wrzucił wszystko do pralki. Z pojemnika wysypał rzeczy, a sam przebrał się w luźne spodnie i koszulkę, które zdążyły się przez noc wysuszyć na suszarce.
— I nie zapomnij o moim szlafroku. Wrzuciłem chyba za telewizor! — krzyknął zza drzwi Strzelec. — Dziękuję — dokończył, nim Loki zdążył się odezwać.
Machnął na to ręką i wydobył z zakamarków telewizora zaplamiony ketchupem szlafrok. Wrzucił go do reszty rzeczy i nastawił pranie. Wrócił do swojego pokoju. Spod łóżka wyciągnął podróżną torbę. Spakował do niej kilka najważniejszych przedmiotów. Tablicy ani nawet choćby jednej notatek z niej nie zamierzał zabierać za sobą. Nawet nie wyobrażał sobie konsekwencji, gdyby Lucy je odkryła.
— Jeszcze pieniądze… — mruknął niechętnie.
Przyklęknął i wyciągnął ruszający się fragment drewna z podłogi, pod którym ukrył pieniądze w kopercie. Przeliczył banknoty — kilku brakowało, ale nie wątpił, że Strzelec w jakiś sposób dostał się do jego oszczędności i kupił za nie ciastka. Wybaczyłby, gdyby tylko się nimi podzielił, ale nie, jak zawsze zostawił wszystko dla siebie.
Teraz nie miał głowy do myślenia. Zabrał jedna czwartą oszczędzanych pieniędzy, resztę schował. Zastanawiał się, ile Layla zechce za przenocowanie. Liczył, że zapłaci niewiele.
— Weź czystą piżamę — odezwał się znowu Strzelec.
— Oj, ty daj mi spokój —fuknął, tracąc siły na te ciągle komentarze.
— Ja też cię kocham. — Cmoknął. — Ubierz się ciepło. Lepiej żebyś się nie pochorował, kochanie.
— Jeszcze jedno słowo i nie ręczę za siebie.
— Kto cię nauczył tej agresji? Trzeba umieć powstrzymywać gniew. Pamiętaj: wdech i wydech.
Nawet jeśli Lokim targały wcześniej wątpliwości, teraz dziękował Strzelcowi za to, że wysłał go do Heatrfiliów. Kilka tygodni bez tych ciągłych docinek… Marzenie. Jednak coś mu podpowiadało, że jeszcze zatęskni za tym cudownym humorem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz