Wparował
do mieszkania, nim ustawiony na telefonie budzik zagrał w środku ostrą,
nieprzyjemną melodię. Kopnął za sobą drzwi, lecz dywan podszedł pod próg i
tylko odbiły się, a potem rozwarły się szeroko.
Westchnął
ciężko.
Odgarnął
mokre, tłuste włosy do tyłu. Okulary przeciwsłoneczne ściągnął. Ostre światło
uderzyło prosto w jego twarz. Przymrużył powieki. Ostry ból przemknął przez
cały tył głowy.
—
Cholera — syknął.
—
Królu lwie, zamknij łaskawie za sobą drzwi — usłyszał niski, lekko ochrypły
głos Strzelca. — Wejście do twojego królestwa i tak jest zbytnio ułatwione.
—
Ha, ha, ha… — zaśmiał się sztucznie, ale posłusznie zamknął za sobą drzwi. Na
zaś przekręcił klucz w zamku.
Na
korytarz wyszedł ubrany w cienką, różową piżamę Strzelec. Wypił dwa łyki z kubka
w kolorowe jednorożce i przycisnął gazetę pod pachą, aby nie wypadła w trakcie
drogi do sypialni.
—
Nie było cię w nocy — stwierdził spokojnym tonem, popijając kolejny raz pewnie wysuszone
gardło kawą. — Przepyszna! Gdybyś tylko mógł
cieszyć się dobrocią tej płukanki z kanalizacji, której da się wyczuć nutę
przepysznego chloru. Ach, rozkosz dla żołądka.
Loki
parsknął śmiechem.
—
To akurat nie było śmieszne — ostrzegł do Strzelec, jednym palcem wskazując na
Loki’ego.
Mężczyzna
dopił kawę do końca. Przymknął jedno oko i spojrzał do środka kubka. Wydał
zawodzący jęk. Twarz wykrzywił w niesmacznym grymasie.
—
Nie ma — powiedział i westchnął ciężko. Kubek odstawił do zlewu.
Wyjął
spod pachy gazetę i rozłożył ją na trzeciej stronie. Długie włosy wyszły spod
kucyka, zawisając po środku twarzy. Dmuchnął na kosmyk. Ten złośliwie podniósł
się i znów opadł, łaskocząc Strzelca po policzku.
—
Pomóc? — spytał Loki, ściągając buty po całym dniu. Smród uderzył ze środka
obuwia. Skrzywił się i otworzył szeroko oczy, odsuwając się jak najdalej.
—
Nie, dziękuję. Dam sobie radę. A wiesz, że podpalacz znowu uderzył? — zmienił
szybko temat.
—
I to niby wyczytałeś na trzeciej stronie? — Nastawił wodę w czajniku. — A może
wróżka…
—
Nie, w zasadzie dowiedziałem się od Koziorożca. Śmieszny gość. Wie, zanim nawet
sam podpalacz zdąży podłożyć ogień.
—
Że też jeszcze nie złapali tego gnojka — fuknął Loki.
—
Aha! — krzyknął niespodziewanie Strzelec. — Ale to było przed kilkoma dniami.
Wtedy go ostatnio widziałem. Bo chyba dzisiaj mamy dwudziesty piąty września,
prawda?
—
Chyba tak.
Czajnik
zapiszczał. Loki wyłączył pod nim gaz i wyjął z szafki pojemnik z kawą. A
przynajmniej z potencjalną kawą, gdyż pudełko okazało się puste.
—
Czyżby kawa w naszym domu dostała jakiś supermocy? — zapytał lekko ironicznie,
posyłając Strzelcowi piękny, anielski uśmiech.
—
Nie rozumiem pytania. — Odwrócił wzrok jak winny sprawca.
—
No bo… Chyba stała się niewidzialna?
—
Dalej pytanie jest zbyt ogólnikowe. Poproszę o szczegóły.
—
Gdzie kawa? — Pokazał na pojemnik. — Gdy wychodziłem, tu było jeszcze z ćwierć
opakowania.
—
A ty myślisz, że ile kaw może wypić zmęczony człowiek?
—
Nie więcej niż kilka. Chcesz zejść na zawał? — Wyrzucił opakowanie do
śmietnika. — I czego ja mam się napić?
—
Mówią, że zielona herbata jest bardziej pobudzająca od kawy — zaproponował, ale
po chwili zastanowienia dodał: — Ale my i zielonej herbaty nie mamy.
—
Cudownie.
Loki
rozłożył ręce załamany. Przeszukał wszystkie półki i ostatecznie znalazł
ostatnią torebkę zwykłej herbaty. Zaparzył więc ją. Zajrzał do lodówki —
oczywiście cytryna się skończyła. Na całe szczęście wydobył z cukierniczki
jedną łyżeczkę cukru i wsypał ją do kubka.
—
I pewnie nie zostawiłeś dla Koziorożca? — wtrącił się Strzelec, przeglądając
już szóstą stronę gazety. — Wiesz, że przetarg na dawny budynek sądu wygrał
Acnologia. Ach, ta stara dziadyga jak zawsze świetnie pracuje. Podziwiam go.
Loki
omal nie opluł się herbatą. Odstawił kubek na bok i przemyślał słowa
przyjaciela. Jednak mimo usilnych prób, nie zrozumiał ich.
—
Proszę, powtórzysz? — zachęcił.
—
Podziwiam go — powtórzył. — Zna się na interesach. To najlepsza miejscówka w
całej południowej części miasta. Jeśli przerobi to na biuro i wejdzie w branżę
usług prawniczych, to sporo zarobi.
—
A niby…
—
Ponieważ ludzie potrzebują prawników — odpowiedział, nim Loki zdążył zadać
pytanie. — Zawsze potrzebowali, a w ostatnich czasach, kiedy trwają spory o
tereny z granic Magnolii, popyt na nich wzrósł pięciokrotnie. Słyszałem, że o
prawnika trzeba teraz walczyć. Terminarze mają zapchane po brzegi, a Acnologia
dobrze się na tym zna. Jednak parę lat współpracowało się z nim, to wiem.
—
To dlaczego ojciec Lucy…
—
Jude to Jude. Nie znasz go? Zawsze szukał łatwej kasy, więc i tym razem nie za
bardzo się stara.
—
Podobno pracuje porządnie. W trakcie nocki u Lucy…
—
A więc romansowałeś z córką byłego szefa? Nieładnie. — Pokręcił palcem. —
Świntuszysz mi tu, ale przynajmniej stałeś się w końcu dorosłym mężczyzną.
Strzelec
przyłożył rękę do odsłoniętej piersi i spojrzał na Loki’ego pełen dumy.
Chłopakowi zajęło chwilę, by pojąć sens słów przyjaciela.
—
Nie przespałem się z nią! — krzyknął.
—
Wiem, widać, że jesteś wiecznym prawiczkiem. Rok zajęło ci dać jej kwiatka,
więc może za sto lat… — cmoknął ustami — plus jeden dzień i wtedy zdobędziesz
swoją ukochaną.
—
Nie bądź śmieszny. — Pokręcił głową. — Nie mógłbym. Ja… — zawahał się. W głowie
miał setki myśli, ale każda zmierzała ku jednemu — pomóc Lucy, a nie ją
wykorzystać.
—
Chcesz pomóc Lucy, a nie ją wykorzystać — powiedział Strzelec, jakby czytał
Loki’emu w myślach.
—
Bezrobocie uderzyło ci chyba do głowy.
—
Nie, nie zwalaj winy na bezrobocie. Niewinne jest. To już głowa po prostu
wysiada.
—
Masz niecałe czterdzieści pięć lat — zdziwił się.
—
Dokładnie czterdzieści cztery pięć miesięcy trzy dni i… — obejrzał się przez
ramię, sprawdzając godzinę na powieszonym zegarku — dokładnie piętnaście
godzin. O! Już o jedną sekundę więcej.
—
Proszę… — Loki rozmasował obolałe skronie. — Nie teraz, nie mam sił. Chcę
odpocząć.
—
Gdybym cię nie znał od pieluchy, zgodziłbym się, ale jako że zdarzało mi się
podcierać ci tyłek, to stwierdzę, iż trącisz kłamstewkiem.
Wyjął
owsiane ciasteczko z kieszeni i zżarł.
—
Ej, czy to owsiane ciasteczko? — oburzył się Loki, wskazując na słodką
przekąskę.
—
Zgadza się, detektywie.
—
Skąd je masz?
—
Skoro jesteś tak świetnym detektywem, to w końcu odnajdziesz odpowiedź na to
pytanie. — Pochłonął ciastko za jednym gryzem. — A teraz idź do swojej nory i
dopisz co masz dopisać na tablicę. Nie będę ci przeszkadzał. Za bardzo
fascynuje mnie nic nie robienie.
—
Dzięki — mruknął pod nosem.
—
Ale uważaj, Koziorożec zaraz wróci z pracy — ostrzegł go. — I mam nadzieję, że
kupi kawę — dodał ciszej.
—
Ta, jasne. — Machnął ręką. — On i tak… On i tak o wszystkim wie. Chce mi pomóc.
—
Wszyscy chcemy. — Głos mu zadrżał. — Biedna, kochana Lucy. Taka tragedia. —
Załkał. — Gdyby tylko ochronić ją i zemścić się za to porwanie. Małe dziecko.
Jakim potworem trzeba być. Nawet Acnologia zawsze wystrzegał się tego typu
metod. Zawsze powtarzał: „może i jestem zasranym bandziorem, ale nawet ja wiem,
że dzieci i kobiet nie krzywdzimy. Kto podniesie na nich choćby palec, sam go
odgryzę” — zacytował słowa ze łzami w oczach.
Strzelec
chwycił za koniec obrusu i wydmuchał w niego zasmarkany nos.
—
Tak, tylko że to właśnie przez niego wydarzyła się cała ta tragedia — burknął
Loki, zatrzymując się w progu do swojego pokoju.
—
Nie — nie zgodził się Strzelec. — Nie mów tak. To nie jego wina, chłopcze. Nie
można w taki sposób załatwiać spraw. To ci ludzie, którzy porwali Lucy,
wszystko zaczęli. I teraz ktoś próbuje dokończyć ich dzieło. NIE POZWOLĘ! —
wrzasnął i walnął w pięścią w ścianę.
Loki
wzdrygnął się. Nigdy wcześniej nie widział Strzelca w tak tragicznym stanie. Po
raz pierwszy zapłakał w tym pokoju. Nie raz słyszał pochlipywanie dobiegające
zza ściany, ale te łzy mężczyzna zachowywał dla siebie, a z innymi dzielił się
samym uśmiechem.
—
Dziękuję — odparł Loki, zamykając się w pokoju.
Usiadł
na łóżku i złapał się za głowę. Nie miał już sił — ani na myślenie, ani tym
bardziej na walkę. Wyciągnął portfel i przeliczył zarobek z przedostatniej
nocy. Gdyby nie premia od stałej klientki, nie zdołałby nawet złożyć się do
czynszu. A co mówić o kawie czy jakimś dobrym ciastku? Nie jadł żadnego od
kilku tygodni.
Położył
się. Przymknął oczy, wyobrażając sobie dawne czasy. Nie chodził głodny, ojciec
każdego tygodniu kupował mu nowy garnitur, Lucy dbała o to, by codziennie
próbowali coś słodkiego z kuchni. A teraz? Nie wierzył, że upadł tak nisko.
Puk,
puk, usłyszał.
Poniósł
się i otworzył drzwi. W progu stanął Koziorożec. Mężczyzna po pięćdziesiątce uśmiechnął
się krzywo. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się, dokładając mu kolejnych
lat. Wyglądał na człowieka w podeszłym wieku, ale w ostatnich dniach zmieniło
się na gorsze.
—
Czy mogę przeszkodzić? — spytał słabym głosem Koziorożec.
—
Oczywiście, proszę — zaprosił go do pokoju. — Tylko zaświecę…
Kliknął
na włącznik. W pokoju rozbłysło ostre światło. Loki przymknął oczy.
—
Za mało snu — jęknął pod nosem.
—
Rzeczywiście, mój drogi chłopcze — mruknął Koziorożec. Stanął naprzeciw części
ściany osłoniętej zasłoną. Trącił materiał, ale rozsunął go. — A więc dalej się
nie poddałeś?
—
Strzelec ci powiedział?
—
A musiał? — oburzył się. Z nawyku założył ręce za plecy. — Drogi chłopcze,
służyłem długo w domu państwa Heatrfiliów, a wcześniej mój ojciec i jego
ojciec. To była wielka rodzina i wielkie czasy. Zmieniło się wiele, to
przyznam, ale...
—
Tylko „wiele”? — przerwał. — Byłeś u Lucy w domu? W tym chlewie i smrodzie?
—
Nie — przyznał. — Na szczęście nie. Gdybym zobaczył panienkę w takim stanie to…
— urwał. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wydmuchał nos. Wziął głęboki wdech,
aby się uspokoić. — Nie umiałbym spojrzeć na tę tragedię. Panienka była taka
słodka, kochana i miała w sobie iskrę, żeby pewnego dnia odziedziczyć cały
interes. — Uśmiechnął się. — Sam widziałeś, jak wspaniale radziła sobie z
liczbami. Umiała rozporządzać ludźmi. Przymierzaliśmy się do tego, by spróbować
dać jej jakąś mała komórkę do rozporządzania. Tak na próbę.
—
Tak. Pamiętam… — Loki nie umiał powstrzymać uśmiechu. — Była taka szczęśliwa,
że pewnego dnia przejmie rodzinny interes, a potem ta tragedia. Media, Layla i
Jude… Zniszczyli wszystko.
—
Tak, zgadza się. — Przybliżył się do okna. — A możesz odsłonić tablicę. Uwierz
mi, że marny z ciebie agent. Za dużo rzeczy na widoku zostawiasz.
Loki
załamał ręce.
—Tu
nie chodzi o…
—
E, e, e — przerwał, machając przed twarzą chłopaka palcem. — Nie okłamuj mnie.
Nikogo w tym mieszkaniu nie okłamuj, chłopcze. Twój ojciec i ja służyliśmy
domowi przez lata. Tak samo jak Strzelec, również cię wychowywałem. Jesteś dla
mnie jak syn. Po śmierci twojego ojca obiecałem, że złoję ci tyłek, kiedy
zaczniesz za bardzo szaleć. Dlatego chcę się upewnić, czy mam już szykować pas.
Loki
posłusznie zabrał zasłonę, odsłaniając tablicę korkową oblepioną aż po brzegi
wycinkami z gazet, notatkami i zdjęciami. Koziorożec zdjął pierwszą z
fotografię — tą, która wisiała na samym środku. Przedstawiała Lucy sprzed roku.
Musnął opuszkiem po zdjęciu, a potem otarł twarz. Łzy zebrały się w jego
oczach.
—
Czy tak wygląda teraz moja mała kruszynka? — Rozpłakał się. — Dlaczego ona jest
taka chuda? Sine policzki? Skąd ta biała skóra? To taka moda? A te włosy?
Mówiła, że będzie miała najpiękniejsze w całym Fiore…
Loki
przestał słuchać.
Ta
rozmowa miała już miejsce pięć razy i za każdym razem musiała odbywać się od
nowa. Pierwszy raz Koziorożec ujrzał zdjęcie rok temu, kiedy pozostali
lokatorzy okryli plany Loki’ego, ale wydarzenie spotkało się z zapomnieniem.
Potem mężczyzna wkradł się do jego pokoju, gdy Loki pracował jeszcze jako
roznosiciel gazet. Znów zapomniał. Innym razem wyznał mu całą prawdę, nie
ukrywając żadnych, nawet najdrobniejszych szczegółów. Nic… Za czwartym
niechętnie rozmawiał z Koziorożcem.
Wyrwał
fotografię z rąk starszego mężczyzny i odwiesił na miejsce. Poprawił czerwone
sznurki, które luźno nawisły na tablicy. Sprawdził, jak przebiegają — na
szczęście Koziorożec niczego nie zniszczył.
—
Loki, dlaczego robisz to wszystko? Z zemsty?
—
A jeśli tak, to co? — oburzył się. — Myślisz, że nie wiem. Dwie osoby porwały
Lucy, ale nie wierzę, by tylko oni byli w to zamieszani. Ktoś musiał im
pomagać.
—
I nasz chłopiec bawi się w detektywa pełną parą. — Zaśmiał się Strzelec,
zatrzymując się w progu. Dokończył jeść kolejne ciasteczko, którego Loki
również nie widział w szafce od kilku miesięcy. — Gratulacje! — Wypluł
okruszki. — Pierwszorzędna robota.
—
Oj, przestań. — Machnął ręką. — Dalej wiele rzeczy się tutaj nie zgadza.
—
No, co takiego Sherlocku?
Loki
zmarszczył czoło ze złości. Zdusił ją w sobie i po kilku, głębokich wdechach
odpowiedział:
—
Fairy Tail — wypowiedział nazwę kawiarni.
—
Ogon wróżki… — Strzelec kiwnął głową, ale na twarzy pojawił się wyraz pełen
niezrozumienia. — Nie kumem — przyznał i wyjął kolejne ciastko z kieszeni.
—
Weź w końcu się podziel! — narzekał Loki.
—
Naprawdę chcesz ciastko z TEJ kieszeni? — Pokazał palem na owłosione i spocone
ciało.
Loki
i Koziorożec równocześnie skrzywili się z obrzydzenia.
—
Smacznego — odparł jedynie chłopak. — Dobrze, wracając do tematu. Fairy Tail… —
pokazał na prawą część tablicy — składa się kilku albo nawet kilkunastu
pracowników. To kawiarnia. Niby zwyczajna, ale uwaga… — odczekaj chwilę, aby
zbudować odpowiednią atmosferę — rodzice tych ludzi nie żyją. Wszyscy zginęli
mniej więcej dziesięć lat temu. A ci z kawiarni? Wszyscy mają jakieś blizny.
Lisanna Strauss odcięte ucho. Gray Fullbuster…
—
Powiedziałeś „Fullbuster” — powiedzieli równocześnie Koziorożec i Strzelec.
—
Tak — potwierdził niepewnie.
Mężczyźni
wymienili spojrzenia. Ich tajemnicze zachowanie zaczęło niepokoić Loki’ego.
Przestąpił z nogi na nogę i przyjrzał się tablicy w poszukiwaniu wskazówek.
—
O co chodzi? — spytał ostatecznie, nie mając sił na kolejną zagadkę, a tym
bardziej myślenie o niej.
—
To jest… — zaczął Koziorożec.
—…
bardzo trudna sprawa — dokończył Strzelec. — I z przyjemnością ci o tym
powiemy.
—
Nie, nie powiemy.
—
Oj, daj spokój. — Tupnął. — Ten dzieciak ma naprawdę łeb na karku. Niełatwo go
złamać. Może akurat coś znajdzie.
—
Nie i tyle! — ryknął tonem nieznoszącym sprzeciwu. — On nigdy nie powinien
mieszać się w sprawy, które go nie dotyczą.
—
Ja tu… — wtrącił się Loki, chcąc im przerwać. Nie dał rady.
—
Nie dotyczą? — kontynuował Strzelec. Podciągnął spodnie od piżamy, a górę
poprawę, jakby szykował się do walki. — Stracił wszystko, a teraz znowu
ryzykuje wszystko, by ochronić LUCY! Ty naprawdę aż tak oślepłeś, że nie
widzisz, że on próbuje ją uratować.
—
Przed czym niby?
—
Przed Igneelem i całą resztą bandy. Ty stary głupcze, weź się ogarnij. To ja w
tej rodzinie jestem szaleńcem, nie ty. — Fuknął i pokręcił zawodząco głową. —
Zawiodłem się na tobie, szanowny Koziorożcu.
—
I po co te cholerne pseudonimy?
—
Po to, żebyśmy mogli sobie tu swobodnie rozmawiać i by żaden reporter nas nie
znalazł. Przydatne są.
—
I nie zmieniaj tematu — ostrzegł Strzelca.
—
Ojejku, i nagle to ja zmieniam temat? Niech będzie. Potem ci jedno,
kochaniutki, ja temu dzieciakowi prędzej czy później powiem. Zasługuje
wiedzieć. To dziecko nacierpiało się za wszystkie grzechy świata… — urwał i
przysunął Loki’ego do siebie. Potem przytulił go. — Pomimo tego cierpienia
nadal myśli o innych, nie o sobie. Jak ci nie wstyd? — spytał wyniosłym tonem.
— Powinieneś brać z niego przykład.
—
Przykład?
—
Tak, przykład. Znasz definicje?
—
Oj, nie żartuj sobie.
—
Jestem w tym momencie bardzo, ale to bardzo poważny. — Uśmiechnął się ciepło. —
W przeciwieństwie do kogoś, kto i tak zapomni całą rozmowę.
—
Rozmowę, a kto mówi?
Ostatnie
pytanie Koziorożca sprawiło, że Loki i Strzelec zamilkli. Pokręcili głowami, po
czym wyprowadzili starca z pokoju. Położyli go na tapczanie i podali leki.
Zasnął, nim zdążył po raz pierwszy zachrapać.
—
Myślisz, że zapamięta? — spytał Loki, gdy zamknęli za sobą drzwi.
Strzelec
wzruszył ramionami. Różowe pomponiki z szala, którego capnął jakimś cudem w
trakcie całej drogi, zatańczyły w powietrzu.
—
Kto wie, kto wie… — odpowiedział tajemniczo. — Jedno tylko wiem. Na tym się nie
skończy, mały. A teraz chodź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz