poniedziałek, 1 kwietnia 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 10 Gdy płacz nie ustaje


LOKI
Wparował do mieszkania, nim ustawiony na telefonie budzik zagrał w środku ostrą, nieprzyjemną melodię. Kopnął za sobą drzwi, lecz dywan podszedł pod próg i tylko odbiły się, a potem rozwarły się szeroko.
Westchnął ciężko.
Odgarnął mokre, tłuste włosy do tyłu. Okulary przeciwsłoneczne ściągnął. Ostre światło uderzyło prosto w jego twarz. Przymrużył powieki. Ostry ból przemknął przez cały tył głowy.
— Cholera — syknął.
— Królu lwie, zamknij łaskawie za sobą drzwi — usłyszał niski, lekko ochrypły głos Strzelca. — Wejście do twojego królestwa i tak jest zbytnio ułatwione.
— Ha, ha, ha… — zaśmiał się sztucznie, ale posłusznie zamknął za sobą drzwi. Na zaś przekręcił klucz w zamku.
Na korytarz wyszedł ubrany w cienką, różową piżamę Strzelec. Wypił dwa łyki z kubka w kolorowe jednorożce i przycisnął gazetę pod pachą, aby nie wypadła w trakcie drogi do sypialni.
— Nie było cię w nocy — stwierdził spokojnym tonem, popijając kolejny raz  pewnie wysuszone gardło kawą. — Przepyszna! Gdybyś tylko mógł cieszyć się dobrocią tej płukanki z kanalizacji, której da się wyczuć nutę przepysznego chloru. Ach, rozkosz dla żołądka.
Loki parsknął śmiechem.
— To akurat nie było śmieszne — ostrzegł do Strzelec, jednym palcem wskazując na Loki’ego.
Mężczyzna dopił kawę do końca. Przymknął jedno oko i spojrzał do środka kubka. Wydał zawodzący jęk. Twarz wykrzywił w niesmacznym grymasie.
— Nie ma — powiedział i westchnął ciężko. Kubek odstawił do zlewu.
Wyjął spod pachy gazetę i rozłożył ją na trzeciej stronie. Długie włosy wyszły spod kucyka, zawisając po środku twarzy. Dmuchnął na kosmyk. Ten złośliwie podniósł się i znów opadł, łaskocząc Strzelca po policzku.
— Pomóc? — spytał Loki, ściągając buty po całym dniu. Smród uderzył ze środka obuwia. Skrzywił się i otworzył szeroko oczy, odsuwając się jak najdalej.
— Nie, dziękuję. Dam sobie radę. A wiesz, że podpalacz znowu uderzył? — zmienił szybko temat.
— I to niby wyczytałeś na trzeciej stronie? — Nastawił wodę w czajniku. — A może wróżka…
— Nie, w zasadzie dowiedziałem się od Koziorożca. Śmieszny gość. Wie, zanim nawet sam podpalacz zdąży podłożyć ogień.
— Że też jeszcze nie złapali tego gnojka — fuknął Loki.
— Aha! — krzyknął niespodziewanie Strzelec. — Ale to było przed kilkoma dniami. Wtedy go ostatnio widziałem. Bo chyba dzisiaj mamy dwudziesty piąty września, prawda?
— Chyba tak.
Czajnik zapiszczał. Loki wyłączył pod nim gaz i wyjął z szafki pojemnik z kawą. A przynajmniej z potencjalną kawą, gdyż pudełko okazało się puste.
— Czyżby kawa w naszym domu dostała jakiś supermocy? — zapytał lekko ironicznie, posyłając Strzelcowi piękny, anielski uśmiech.
— Nie rozumiem pytania. — Odwrócił wzrok jak winny sprawca.
— No bo… Chyba stała się niewidzialna?
— Dalej pytanie jest zbyt ogólnikowe. Poproszę o szczegóły.
— Gdzie kawa? — Pokazał na pojemnik. — Gdy wychodziłem, tu było jeszcze z ćwierć opakowania.
— A ty myślisz, że ile kaw może wypić zmęczony człowiek?
— Nie więcej niż kilka. Chcesz zejść na zawał? — Wyrzucił opakowanie do śmietnika. — I czego ja mam się napić?
— Mówią, że zielona herbata jest bardziej pobudzająca od kawy — zaproponował, ale po chwili zastanowienia dodał: — Ale my i zielonej herbaty nie mamy.
— Cudownie.
Loki rozłożył ręce załamany. Przeszukał wszystkie półki i ostatecznie znalazł ostatnią torebkę zwykłej herbaty. Zaparzył więc ją. Zajrzał do lodówki — oczywiście cytryna się skończyła. Na całe szczęście wydobył z cukierniczki jedną łyżeczkę cukru i wsypał ją do kubka.
— I pewnie nie zostawiłeś dla Koziorożca? — wtrącił się Strzelec, przeglądając już szóstą stronę gazety. — Wiesz, że przetarg na dawny budynek sądu wygrał Acnologia. Ach, ta stara dziadyga jak zawsze świetnie pracuje. Podziwiam go.
Loki omal nie opluł się herbatą. Odstawił kubek na bok i przemyślał słowa przyjaciela. Jednak mimo usilnych prób, nie zrozumiał ich.
— Proszę, powtórzysz? — zachęcił.
— Podziwiam go — powtórzył. — Zna się na interesach. To najlepsza miejscówka w całej południowej części miasta. Jeśli przerobi to na biuro i wejdzie w branżę usług prawniczych, to sporo zarobi.
— A niby…
— Ponieważ ludzie potrzebują prawników — odpowiedział, nim Loki zdążył zadać pytanie. — Zawsze potrzebowali, a w ostatnich czasach, kiedy trwają spory o tereny z granic Magnolii, popyt na nich wzrósł pięciokrotnie. Słyszałem, że o prawnika trzeba teraz walczyć. Terminarze mają zapchane po brzegi, a Acnologia dobrze się na tym zna. Jednak parę lat współpracowało się z nim, to wiem.
— To dlaczego ojciec Lucy…
— Jude to Jude. Nie znasz go? Zawsze szukał łatwej kasy, więc i tym razem nie za bardzo się stara.
— Podobno pracuje porządnie. W trakcie nocki u Lucy…
— A więc romansowałeś z córką byłego szefa? Nieładnie. — Pokręcił palcem. — Świntuszysz mi tu, ale przynajmniej stałeś się w końcu dorosłym mężczyzną.
Strzelec przyłożył rękę do odsłoniętej piersi i spojrzał na Loki’ego pełen dumy. Chłopakowi zajęło chwilę, by pojąć sens słów przyjaciela.
— Nie przespałem się z nią! — krzyknął.
— Wiem, widać, że jesteś wiecznym prawiczkiem. Rok zajęło ci dać jej kwiatka, więc może za sto lat… — cmoknął ustami — plus jeden dzień i wtedy zdobędziesz swoją ukochaną.
— Nie bądź śmieszny. — Pokręcił głową. — Nie mógłbym. Ja… — zawahał się. W głowie miał setki myśli, ale każda zmierzała ku jednemu — pomóc Lucy, a nie ją wykorzystać.
— Chcesz pomóc Lucy, a nie ją wykorzystać — powiedział Strzelec, jakby czytał Loki’emu w myślach.
— Bezrobocie uderzyło ci chyba do głowy.
— Nie, nie zwalaj winy na bezrobocie. Niewinne jest. To już głowa po prostu wysiada.
— Masz niecałe czterdzieści pięć lat — zdziwił się.
— Dokładnie czterdzieści cztery pięć miesięcy trzy dni i… — obejrzał się przez ramię, sprawdzając godzinę na powieszonym zegarku — dokładnie piętnaście godzin. O! Już o jedną sekundę więcej.
— Proszę… — Loki rozmasował obolałe skronie. — Nie teraz, nie mam sił. Chcę odpocząć.
— Gdybym cię nie znał od pieluchy, zgodziłbym się, ale jako że zdarzało mi się podcierać ci tyłek, to stwierdzę, iż trącisz kłamstewkiem.
Wyjął owsiane ciasteczko z kieszeni i zżarł.
— Ej, czy to owsiane ciasteczko? — oburzył się Loki, wskazując na słodką przekąskę.
— Zgadza się, detektywie.
— Skąd je masz?
— Skoro jesteś tak świetnym detektywem, to w końcu odnajdziesz odpowiedź na to pytanie. — Pochłonął ciastko za jednym gryzem. — A teraz idź do swojej nory i dopisz co masz dopisać na tablicę. Nie będę ci przeszkadzał. Za bardzo fascynuje mnie nic nie robienie.
— Dzięki — mruknął pod nosem.
— Ale uważaj, Koziorożec zaraz wróci z pracy — ostrzegł go. — I mam nadzieję, że kupi kawę — dodał ciszej.
— Ta, jasne. — Machnął ręką. — On i tak… On i tak o wszystkim wie. Chce mi pomóc.
— Wszyscy chcemy. — Głos mu zadrżał. — Biedna, kochana Lucy. Taka tragedia. — Załkał. — Gdyby tylko ochronić ją i zemścić się za to porwanie. Małe dziecko. Jakim potworem trzeba być. Nawet Acnologia zawsze wystrzegał się tego typu metod. Zawsze powtarzał: „może i jestem zasranym bandziorem, ale nawet ja wiem, że dzieci i kobiet nie krzywdzimy. Kto podniesie na nich choćby palec, sam go odgryzę” — zacytował słowa ze łzami w oczach.
Strzelec chwycił za koniec obrusu i wydmuchał w niego zasmarkany nos.
— Tak, tylko że to właśnie przez niego wydarzyła się cała ta tragedia — burknął Loki, zatrzymując się w progu do swojego pokoju.
— Nie — nie zgodził się Strzelec. — Nie mów tak. To nie jego wina, chłopcze. Nie można w taki sposób załatwiać spraw. To ci ludzie, którzy porwali Lucy, wszystko zaczęli. I teraz ktoś próbuje dokończyć ich dzieło. NIE POZWOLĘ! — wrzasnął i walnął w pięścią w ścianę.
Loki wzdrygnął się. Nigdy wcześniej nie widział Strzelca w tak tragicznym stanie. Po raz pierwszy zapłakał w tym pokoju. Nie raz słyszał pochlipywanie dobiegające zza ściany, ale te łzy mężczyzna zachowywał dla siebie, a z innymi dzielił się samym uśmiechem.
— Dziękuję — odparł Loki, zamykając się w pokoju.
Usiadł na łóżku i złapał się za głowę. Nie miał już sił — ani na myślenie, ani tym bardziej na walkę. Wyciągnął portfel i przeliczył zarobek z przedostatniej nocy. Gdyby nie premia od stałej klientki, nie zdołałby nawet złożyć się do czynszu. A co mówić o kawie czy jakimś dobrym ciastku? Nie jadł żadnego od kilku tygodni.
Położył się. Przymknął oczy, wyobrażając sobie dawne czasy. Nie chodził głodny, ojciec każdego tygodniu kupował mu nowy garnitur, Lucy dbała o to, by codziennie próbowali coś słodkiego z kuchni. A teraz? Nie wierzył, że upadł tak nisko.
Puk, puk, usłyszał.
Poniósł się i otworzył drzwi. W progu stanął Koziorożec. Mężczyzna po pięćdziesiątce uśmiechnął się krzywo. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się, dokładając mu kolejnych lat. Wyglądał na człowieka w podeszłym wieku, ale w ostatnich dniach zmieniło się na gorsze.
— Czy mogę przeszkodzić? — spytał słabym głosem Koziorożec.
— Oczywiście, proszę — zaprosił go do pokoju. — Tylko zaświecę…
Kliknął na włącznik. W pokoju rozbłysło ostre światło. Loki przymknął oczy.
— Za mało snu — jęknął pod nosem.
— Rzeczywiście, mój drogi chłopcze — mruknął Koziorożec. Stanął naprzeciw części ściany osłoniętej zasłoną. Trącił materiał, ale rozsunął go. — A więc dalej się nie poddałeś?
— Strzelec ci powiedział?
— A musiał? — oburzył się. Z nawyku założył ręce za plecy. — Drogi chłopcze, służyłem długo w domu państwa Heatrfiliów, a wcześniej mój ojciec i jego ojciec. To była wielka rodzina i wielkie czasy. Zmieniło się wiele, to przyznam, ale...
— Tylko „wiele”? — przerwał. — Byłeś u Lucy w domu? W tym chlewie i smrodzie?
— Nie — przyznał. — Na szczęście nie. Gdybym zobaczył panienkę w takim stanie to… — urwał. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wydmuchał nos. Wziął głęboki wdech, aby się uspokoić. — Nie umiałbym spojrzeć na tę tragedię. Panienka była taka słodka, kochana i miała w sobie iskrę, żeby pewnego dnia odziedziczyć cały interes. — Uśmiechnął się. — Sam widziałeś, jak wspaniale radziła sobie z liczbami. Umiała rozporządzać ludźmi. Przymierzaliśmy się do tego, by spróbować dać jej jakąś mała komórkę do rozporządzania. Tak na próbę.
— Tak. Pamiętam… — Loki nie umiał powstrzymać uśmiechu. — Była taka szczęśliwa, że pewnego dnia przejmie rodzinny interes, a potem ta tragedia. Media, Layla i Jude… Zniszczyli wszystko.
— Tak, zgadza się. — Przybliżył się do okna. — A możesz odsłonić tablicę. Uwierz mi, że marny z ciebie agent. Za dużo rzeczy na widoku zostawiasz.
Loki załamał ręce.
—Tu nie chodzi o…
— E, e, e — przerwał, machając przed twarzą chłopaka palcem. — Nie okłamuj mnie. Nikogo w tym mieszkaniu nie okłamuj, chłopcze. Twój ojciec i ja służyliśmy domowi przez lata. Tak samo jak Strzelec, również cię wychowywałem. Jesteś dla mnie jak syn. Po śmierci twojego ojca obiecałem, że złoję ci tyłek, kiedy zaczniesz za bardzo szaleć. Dlatego chcę się upewnić, czy mam już szykować pas.
Loki posłusznie zabrał zasłonę, odsłaniając tablicę korkową oblepioną aż po brzegi wycinkami z gazet, notatkami i zdjęciami. Koziorożec zdjął pierwszą z fotografię — tą, która wisiała na samym środku. Przedstawiała Lucy sprzed roku. Musnął opuszkiem po zdjęciu, a potem otarł twarz. Łzy zebrały się w jego oczach.
— Czy tak wygląda teraz moja mała kruszynka? — Rozpłakał się. — Dlaczego ona jest taka chuda? Sine policzki? Skąd ta biała skóra? To taka moda? A te włosy? Mówiła, że będzie miała najpiękniejsze w całym Fiore…
Loki przestał słuchać.
Ta rozmowa miała już miejsce pięć razy i za każdym razem musiała odbywać się od nowa. Pierwszy raz Koziorożec ujrzał zdjęcie rok temu, kiedy pozostali lokatorzy okryli plany Loki’ego, ale wydarzenie spotkało się z zapomnieniem. Potem mężczyzna wkradł się do jego pokoju, gdy Loki pracował jeszcze jako roznosiciel gazet. Znów zapomniał. Innym razem wyznał mu całą prawdę, nie ukrywając żadnych, nawet najdrobniejszych szczegółów. Nic… Za czwartym niechętnie rozmawiał z Koziorożcem.
Wyrwał fotografię z rąk starszego mężczyzny i odwiesił na miejsce. Poprawił czerwone sznurki, które luźno nawisły na tablicy. Sprawdził, jak przebiegają — na szczęście Koziorożec niczego nie zniszczył.
— Loki, dlaczego robisz to wszystko? Z zemsty?
— A jeśli tak, to co? — oburzył się. — Myślisz, że nie wiem. Dwie osoby porwały Lucy, ale nie wierzę, by tylko oni byli w to zamieszani. Ktoś musiał im pomagać.
— I nasz chłopiec bawi się w detektywa pełną parą. — Zaśmiał się Strzelec, zatrzymując się w progu. Dokończył jeść kolejne ciasteczko, którego Loki również nie widział w szafce od kilku miesięcy. — Gratulacje! — Wypluł okruszki. — Pierwszorzędna robota.
— Oj, przestań. — Machnął ręką. — Dalej wiele rzeczy się tutaj nie zgadza.
— No, co takiego Sherlocku?
Loki zmarszczył czoło ze złości. Zdusił ją w sobie i po kilku, głębokich wdechach odpowiedział:
— Fairy Tail — wypowiedział nazwę kawiarni.
— Ogon wróżki… — Strzelec kiwnął głową, ale na twarzy pojawił się wyraz pełen niezrozumienia. — Nie kumem — przyznał i wyjął kolejne ciastko z kieszeni.
— Weź w końcu się podziel! — narzekał Loki.
— Naprawdę chcesz ciastko z TEJ kieszeni? — Pokazał palem na owłosione i spocone ciało.
Loki i Koziorożec równocześnie skrzywili się z obrzydzenia.
— Smacznego — odparł jedynie chłopak. — Dobrze, wracając do tematu. Fairy Tail… — pokazał na prawą część tablicy — składa się kilku albo nawet kilkunastu pracowników. To kawiarnia. Niby zwyczajna, ale uwaga… — odczekaj chwilę, aby zbudować odpowiednią atmosferę — rodzice tych ludzi nie żyją. Wszyscy zginęli mniej więcej dziesięć lat temu. A ci z kawiarni? Wszyscy mają jakieś blizny. Lisanna Strauss odcięte ucho. Gray Fullbuster…
— Powiedziałeś „Fullbuster” — powiedzieli równocześnie Koziorożec i Strzelec.
— Tak — potwierdził niepewnie.
Mężczyźni wymienili spojrzenia. Ich tajemnicze zachowanie zaczęło niepokoić Loki’ego. Przestąpił z nogi na nogę i przyjrzał się tablicy w poszukiwaniu wskazówek.
— O co chodzi? — spytał ostatecznie, nie mając sił na kolejną zagadkę, a tym bardziej myślenie o niej.
— To jest… — zaczął Koziorożec.
—… bardzo trudna sprawa — dokończył Strzelec. — I z przyjemnością ci o tym powiemy.
— Nie, nie powiemy.
— Oj, daj spokój. — Tupnął. — Ten dzieciak ma naprawdę łeb na karku. Niełatwo go złamać. Może akurat coś znajdzie.
— Nie i tyle! — ryknął tonem nieznoszącym sprzeciwu. — On nigdy nie powinien mieszać się w sprawy, które go nie dotyczą.
— Ja tu… — wtrącił się Loki, chcąc im przerwać. Nie dał rady.
— Nie dotyczą? — kontynuował Strzelec. Podciągnął spodnie od piżamy, a górę poprawę, jakby szykował się do walki. — Stracił wszystko, a teraz znowu ryzykuje wszystko, by ochronić LUCY! Ty naprawdę aż tak oślepłeś, że nie widzisz, że on próbuje ją uratować.
— Przed czym niby?
— Przed Igneelem i całą resztą bandy. Ty stary głupcze, weź się ogarnij. To ja w tej rodzinie jestem szaleńcem, nie ty. — Fuknął i pokręcił zawodząco głową. — Zawiodłem się na tobie, szanowny Koziorożcu.
— I po co te cholerne pseudonimy?
— Po to, żebyśmy mogli sobie tu swobodnie rozmawiać i by żaden reporter nas nie znalazł. Przydatne są.
— I nie zmieniaj tematu — ostrzegł Strzelca.
— Ojejku, i nagle to ja zmieniam temat? Niech będzie. Potem ci jedno, kochaniutki, ja temu dzieciakowi prędzej czy później powiem. Zasługuje wiedzieć. To dziecko nacierpiało się za wszystkie grzechy świata… — urwał i przysunął Loki’ego do siebie. Potem przytulił go. — Pomimo tego cierpienia nadal myśli o innych, nie o sobie. Jak ci nie wstyd? — spytał wyniosłym tonem. — Powinieneś brać z niego przykład.
— Przykład?
— Tak, przykład. Znasz definicje?
— Oj, nie żartuj sobie.
— Jestem w tym momencie bardzo, ale to bardzo poważny. — Uśmiechnął się ciepło. — W przeciwieństwie do kogoś, kto i tak zapomni całą rozmowę.
— Rozmowę, a kto mówi?
Ostatnie pytanie Koziorożca sprawiło, że Loki i Strzelec zamilkli. Pokręcili głowami, po czym wyprowadzili starca z pokoju. Położyli go na tapczanie i podali leki. Zasnął, nim zdążył po raz pierwszy zachrapać.
— Myślisz, że zapamięta? — spytał Loki, gdy zamknęli za sobą drzwi.
Strzelec wzruszył ramionami. Różowe pomponiki z szala, którego capnął jakimś cudem w trakcie całej drogi, zatańczyły w powietrzu.
— Kto wie, kto wie… — odpowiedział tajemniczo. — Jedno tylko wiem. Na tym się nie skończy, mały. A teraz chodź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz