poniedziałek, 15 kwietnia 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 12 Gdy przez nienawiść przemienia miłość



Nacisnął na dzwonek. Rozbrzmiał piskliwy dźwięk, który odbił się impulsem po obolałej głowie Loki’ego. Skrzywił się i odsunął kilka kroków, aby tylko było ciszej. Drzwi od mieszkania otworzyły się, a w progu stanęła Layla.
— Loki, to naprawdę ty — przywitała go tymi słowami, jakby nie wierzył, że naprawdę przyjdzie do nich zamieszkać.
— Tak, to ja — odpowiedział. Podniósł walizkę i wniósł ją do mieszkania.
— Napijesz się czegoś? — spytała, wskazując na kuchnie. — A może zjesz?
Otworzył usta, lecz nim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał:
— Chcesz się wykąpać? Rozpakować? Lucy jeszcze nie ma. Niestety, ale niedługo wróci. Poszła do parku. Poczytać — wyjaśniła zdawkowo.
Obejrzała się za siebie. Zatrzasnęła drzwi, potem zamknęła na klucz u góry i dołu. Pociągnęła za klamkę, sprawdzając, czy na pewno nikt się nie dostanie do środka. Uśmiechnęła się do Loki’ego, ale kiedy tylko ich spojrzenia przestały się spotykać, na jej oblicze zstąpiło przerażenie. Przegryzła paznokieć u prawego kciuka.
— To mógłbym się rozpakować — odparł niepewnie.
— Naturalnie. — Westchnęła. — Czy będzie ci przeszkadzać, jeśli damy ci materac do pokoju Lucy?
— Nie, nie ma problemu.
­Nie ma problemu?, zapytał w myślach, powoli widząc problem. Chłopak i dziewczyna? W jednym pomieszczeniu? Jednak Layla jedynie kiwnęła i zaprowadziła go do pokoju, gdzie stał już nadmuchany materac.
— Przepraszam, a ile mam płacić? — poruszył temat zapłaty.
— Oj, niewiele. Podliczymy, ile będziesz musiał się składać na media, prąd, gaz czy wodę i do tego jeszcze trochę doliczymy. Nie przejmuj się, Loki…
Layla zachwiała się. Przymknęła powieki i złapała się za głowę, po czym usiadła na skraju łóżka. Wzięła kilka głębokich wdechów.
— Wszystko w porządku? — Na język aż cisnęło mu się „nie”, ale wolał i tak zapytać. — Zadzwonić po lekarza?
— Nie, nie, ale pójdę do apteki. Wezmę coś na głowę. Zostaniesz? — nie pytała, a prosiła, może nawet rozkazywała. Loki słyszał w jej głosie ten potworny, nieznoszący sprzeciwu ton, który wypływał z ust tak niewinnie wyglądającej kobiety. — Lucy niedługo wróci — dodała ciszej.
— Tak, oczywiście — zgodził się.
— Dziękuję. Naprawdę dziękuję.
Loki zadrżał. Nic nie wydawało się podejrzane, ale zarazem w kościach czuł, że zbliża się niebezpieczeństwo. Dlaczego? Co się kryło w cieniu? Co ukrywała Layla? Zanim jednak zdążył spytać, kobieta wyszła.
Rzucił torbę podróżną w kąt i położył się na łóżku Lucy. Zabrał jej poduszkę. Przymknął oczy, rozkoszując się chwilą absolutnej ciszy.
— Layla! — ryknął jakiś mężczyzna. — Layla! LAYLA!
Loki wyskoczył z pokoju. Ujrzał stojącego na korytarzu mężczyznę, którego życzył sobie nie ujrzeć aż do końca swoich dni. Pięść zacisnęła się odruchowo, pragnąc przywalić temu potworowi prosto w twarz. Jednak kiedy spojrzał na tę twarz, zawahał się. Nie był to ten sam JudeHeatrfilia, którego znał i nienawidził, a zmęczony życiem starzec, który nie golił się od tygodnia, garnitur miał poplamiony, kieszeń wyszarpaną. Trząsł się jak szalony, a oczy spowiło przerażenie.
— Loki — rozpoznał go. — He, dzieciak jednak dorósł — prychnął. — Miłego życia, a teraz odsuń się.
— Słucham?
Jude przeszedł obok Loki’ego bez słowa zająknięcia. Wziął dwie torby i rzucił je na podłogę. Z szaf wyciągnął kilka rzeczy, które upchnął do walizek. Założył elegancki, całkowicie niepasujący do żebraczego ubioru, płaszcz i uśmiechnął się łagodnie.
— No, miło było poznać. Pozdrów Laylę i Lucy. Rozwodu nie chcę. Możesz im przekazać, że niech sobie same radzą. Pozdrawiam. — Ukłonił się. — A! I powiedz, żeby komornik nie zajął tej szafy. — Wskazał na mebel, z którego wyciągnął wcześniej ubrania. — Niech wyniosą i schowają. Cenny jest, więc szkoda, żeby pieniądze się zmarnowały.
— Sł… — nie zdołał dokończyć.
Oparł się o ścianę i przepuścił Juda. Podążał za nim wzrokiem jak otępiały, aż dotarł do wyjścia. Loki rzucił się ku niemu. Złapał za ramię i odwrócił.
— Co to ma znaczyć?! — ryknął w przypływie gniewu.
— Ochodzę — odparł lakonicznie Jude.
— Co to znaczy, że „odchodzę”?
— Znaczy to co znaczy, nie ma w tym żadnej filozofii, chłopcze. Po prostu muszę odejść. Layla i Lucy mi wybaczą. A! — Przypomniał coś sobie. — Jakby coś zarobiły, to niech mi prześlą pieniądze.
— Słucham? — spytał jeszcze raz.
— Co „słucham”? — zdziwił się Jude. — Słuchasz bo słuchasz czy może jest inny powód, dla którego mnie właśnie zatrzymujesz?
— Ty…
— Ja… A teraz jak już skończyliśmy wielce aktywną wymianę zdań, to może mnie puścisz? Trochę mnie boli ramię i…
— Dlaczego odchodzisz? — zadał w końcu pytanie, choć na język już cisnęły mu się kolejne. Co miała oznaczać ta nagła decyzja? Co się w ogóle stało? I czy to, co mówił Jude, wydarzyło się naprawdę, że jego słowa nie były tylko jakimś pobrzękiwaniem wyobraźni?
— Odchodzę, gdyż nie potrafię żyć w takich warunkach. Wyjeżdżam, by zacząć żyć na nowo.
— A Layla? Lucy? — wypowiedział imię dziewczyny i z trudem powstrzymał się od płaczu. Wziął Kika głębokich wdechów, przyglądając się w otępieniu mężczyźnie. — Lucy?
— Przykro mi, ale… — zawahał się. Wzrokiem zaczął błądzić po całej podłodze, aż w końcu poprawił kapelusz i wyszedł. — Nie muszę ci się tłumaczyć — burknął i zamknął za sobą drzwi.
Loki osunął się po ścianie i padł zmęczony. Nie miał sił, by biec za Judem, by zatrzymać go i jeszcze raz zapytać, dlaczego to robi, skąd ta nagła ucieczka. Przecież jeszcze dzień wcześniej Layla czekała na męża wieczorem, wyglądała jego, co pięć minut spoglądając za okno, czy już nie przyjechał. Nie było go ostatniej nocy.
Westchnął ciężko.
— Co ja mam teraz powiedzieć Lucy? — zapytał sam siebie, oczekując odpowiedzi chyba od powietrza. Tak jak się spodziewał, zastała go jedynie cisza.
Podniósł się i otrzepał spodnie. Zamknął za Judem mieszkanie, buty dziewczyn ułożył w jednej linii. Z kuchni wziął zmiotkę i zaczął sprzątać. Przynajmniej znalazł sobie jakieś zajęcie. Nie musiał tak myśleć o ucieczce Jude’a, ale z drugiej strony przez myśli co chwilę przewijały się jakieś pytania, nie pozwalając zaznać spokoju.
Nagle rozbrzmiał dźwięk domofonu.
Podskoczył w miejscu i pisnął przerażony ostrym dźwiękiem.
— Kto ustawił taką głośność?
Pokręcił głową. Odłożył zestaw małego sprzątacza i otworzył wejście do klatki schodowej, a potem i same drzwi. Odgłos kroków odbijał się echem po całym bloku. Były to lekkie, raczej dziewczęce kroki. Lucy wróciła.
— Mamo? — zawołała cichym, niepewnym głosem.
Loki wyszedł zza ściany i uśmiechnął się blado. Nie umiał zmusić się do pięknego, ale sztucznego uśmiechu.
— Co… — urwała i rozejrzała się po mieszkaniu. — Gdzie mama?
— Wyszła do apteki na moment. Rozbolała ją głowa — wyjaśnił pokrótce.
— A ty… — zachęciła go, by dokończył zdanie.
— A ja tu zacznę mieszkać.
— Mieszkać? — powtórzyła. Zdziwienie wymalowało się na jej twarzy. Torbę położyła przy wieszakach. Do kuchni zajrzała tak, jakby nie wierzyła, że Layli tam nie ma.
— Tak, u mnie robią remont i chłopki wygonili mnie do ciebie. Layla nawet dała mi materac. W twoim pokoju. — Zadrżał z zimna. Jakoś w mieszkaniu zrobiło się chłodniej, choć wszystkie okna były pozamykane. — Mogę spać w twoim pokoju? — zapytał bez przemyślenia tego.
Lucy otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Chwyciła za torbę i pobiegła do swojego pokoju. Loki usłyszał tylko trzask.
— Tak, debilu. — Popukał się po głowie. — Jednak pusto w tym łbie. Co ja narobiłem?
Przykucnął. Otarł zmęczoną od niewyspania twarz i jeszcze raz walnął się prosto w czoło, żeby sprawdzić, czy na pewno nie śni. Nic się jednak nie zmieniło.
— Lucy, przepraszam! — krzyknął, a potem stanął przed jej pokojem. — Przepraszam, to tak jakoś wyszło.
— Nic… — zaczęła niewyraźnie i już nie dokończyła.
Usiadł na drewnianym stołeczku. Przesunął się bliżej drzwi, ocierając po drodze stare panele, które wydały z siebie ostry pisk.
— Jude tu był. — Postanowił wyjawić jej prawdę. — Zabrał rzeczy i wyszedł.
Zapanowała cisza.
Loki przełknął głośno ślinę. Złączył obie dłonie i zaczął bawić się palcami, układając z nich drabinę i recytując wierszyk, który nauczyła go kiedyś Virgo.
— Idzie kominiarz po drabinie. Fiku, miku już w kominie. — Zaśmiał się. — Pamiętasz? Uwielbialiśmy to ćwiczyć. A bolały po tym ręce. Nie pamiętam kto, ale ktoś na nas wtedy tak nakrzyczał. Ukryliśmy się pod tą wielką jabłonią. Pyszne jabłka dawała. Słodkie i chrupiące.
— To z nich zrobiłam pierwszy jabłecznik — odezwała się. — Wyszedł okropny.
— Oj, nie był taki zły. — Pogładził się po brzuchu. — Choć parę godzin spędziłem w toalecie na oczyszczaniu organizmu.
— Pukałam i pukałam do ciebie, aż się obraziłam.
— Nie należałaś do najcierpliwszych osób.
Lucy stanęła w progu. Ścisnęła usta w wąską linijkę i uciekła od spojrzenia Loki’ego. Zakaszlała, a potem spytała:
— Mój tata odszedł?
— Tak — potwierdził. — Przepraszam, że go nie zatrzymałem.
— Nic… — Jej głos zadrżał. Rozwarła usta, wyduszając to samo słowo raz za razem i dalej nie umiejąc dokończyć zdania. Za każdą próbą kolejna łza spływała po jej policzku. — Nic się nie stało.
Zasłoniła usta dłonią i rozpłakała się. Cichy pisk ugrzązł w gardle.
Loki chwycił ją w mocnym uścisku. Wplótł dłoń we włosy i szepnął na ucho, że wszystko będzie dobrze, choć dobrze wiedział, że już nic nie będzie w porządku. Jude zostawił rodzinę za sobą i nie zamierzał już nigdy do niej wracać. Nie pożegnał się. Nie zostawił nawet listu. A co gorsza, gdyby Loki nie znalazł się w tym mieszkaniu, o tej porze Lucy i Layla nie poznałyby prawdy o jego zniknięciu.
— Przepraszam — powiedział i pocałował Lucy w czoło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz