NATSU
Przyklęknął nad zbiorowym grobem ofiar
drugiej wojny i złożył ręce w geście modlitwy, gdy jakaś kobieta przeszła obok,
niosąc wieniec pogrzebowy. Pieśni uniosły się echem ze starej, cmentarnej
kapliczki, przeszkadzając Natsu w modlitwie.
— Mogli by być ciszej — mruknął pod
nosem.
Hałasy umilkły.
Uśmiechnął się delikatnie i powrócił do
modlitwy, lecz żadne słowa nie padły. Myśli zaczęły krążyć wśród argumentów,
którymi ostatnio nafaszerował go Gray. Ścisnął powieki jeszcze mocniej, nawet
zaczął zmawiać modlitwę, którą kiedyś nauczyła go mama… Nie dał rady.
Podniósł się i otrzepał kolana z brudu.
Przy grobie zapalił dwa znicze i odszedł, pozostawiając po sobie obietnicę, że
jeszcze tu wróci. Może dopiero wtedy, gdy w końcu spełni życzenie swoich
rodziców, a może szybciej. Nie znał odpowiedzi na to pytanie — tak jak na wiele
innych. Przez lata, kiedy przychodził pod grób, próbował wytłumaczyć sobie, co
właściwie się wydarzyło tego pamiętnego dnia, gdy ojciec trafił w ręce policji,
a mama uciekła w ostatniej chwili z miasta i wyjechała do stolicy. Nikt nie
zadał sobie wtedy trudu, by wyjaśnić dziecku, dlaczego zostawiamy tatę za sobą.
Nikt nie spróbował powiedzieć, dlaczego tatusia pokazują w telewizji…
Nikt nie był z nim szczery.
Stanął przy bramie przycmentarnej i
oparł się o żelazne kraty. Wyciągnął z portfela złożone w pół zdjęcie. Rozłożył
je, a serce zabiło mocniej na widok uśmiechniętej mamy, taty i małego chłopca,
którego zabrali do zoo w dzień jego siódmych urodzin. Natsu pogładził czule zdjęcie.
— Mamusiu — szepnął niewyraźnie. —
Szkoda, że cię ze mną nie ma.
Wziął głęboki wdech i schował zdjęcie
do tylnej kieszeni. Ruszył w dół ulicy, kierując się do przystanku
autobusowego. Gromada ludzi, niemal trzydziestoosobowa, stanęła przy samej
ulicy, wyglądając pojazdu. Natsu przecisnął się przez starsze babcie i
przyjrzał się wiszącemu rozkładowi. Do najbliższego kursu miał ponad godzinę.
Machnął ręką na komunikację miejską.
— Jaka piękna pogoda — powiedział do
pięcioletniego chłopca. — Po co się kisić w autobusie.
Przepchnął się na drugą stronę tłumu i
szczerze zaczął współczuć tym ludziom. Jak niby chcieli się zmieścić w tym
ciasnym autobusie, kiedy od strony centrum miasta jechało pewnie już z kilka
pielgrzymek z katedry. Pokręcił głową. Wolał przejść się na piechotę. Pewnie i
tak trafi szybciej na miejsce niż oni.
Jak na trzeci dzień jesieni, pogoda
była wspaniała. Słońce przemykało gdzieś między chmurami, spowijając przyjemnym
ciepełkiem miasto. Wiatr wiał delikatny, niemal wiosenny. Natsu rozpiął kurtkę.
Skręcił w boczną uliczkę, skąd prowadziły skróty do osiedla, na którym
mieszkała Lucy wraz z rodziną.
— O, pan Różowa Pantera, miło widzieć!
— rzucił mu uwagę mężczyzna, wychodząc na balkon. Uderzył się w wielki bebech i
beknął na całą ulicę. — Jak tam zdrówko?
— Nie chce pan wiedzieć… — Machnął
ręką. Stanął przed drewnianą furtką. — Zestresowany trochę jestem.
— Dzieciak… — Pokręcił zawodząco głową.
— Stres. Poznasz jak pójdziesz do prawdziwej roboty, dzieciaku. A teraz wracaj
ssać cycka, a nie… — splunął — o stresie gada… Stres, kto to widział?
— Nie gadaj tak pan. — Zaśmiał się
odruchowo. Zakrył usta ręką, żeby tylko mężczyzna tego nie zobaczył. — Młodzi
też mają swoje problemy.
— Ojoj, bo się popłaczę.
— Miłego płakania, ja zmykam!
Pomachał mężczyźnie. Ten tylko parsknął
pod nosem. Już któryś raz z kolei tamtędy przechodził, już któryś raz
rozmawiał, ale dalej nie zapytał tego faceta o imię. Może to i lepiej. Kogo nie
poznawał, to ten truł mu dupę o to, że źle postępuje. Miło było porozmawiać z
kimś, kto zawracał głowę dla samego zawracania głowy, nie z powodu jego akcji.
Podrapał się po głowie i spojrzał przez
ramię. Nikogo za sobą nie zobaczył, choć po części wciąż oczekiwał, że ktoś
będzie go śledził. Tak się nie stało, więc ruszył przed siebie pewnym krokiem i
już po piętnastu minutach był na miejscu.
— Czyli doszedłem szybciej — powiedział
dumnie, nabijając się z kochanej komunikacji miejskiej.
Zrobiło się ciemno. Natsu poczuł, że
znowu zaczyna mżyć. Zapiął zamek i na zaś nałożył na głowę kaptur. Przysiadł za
blokiem, przed którym mieszkała Lucy, i czekał. Wyciągnął telefon, udając, że
coś pisze. Co chwilę jednak spoglądał przed siebie. Lucy nie wychodziła.
Spóźniała się? Wcześniej wyszła? Wziął pod uwagę kilka możliwości. Liczyło się
jedno — nie przychodziła.
Sprawdził godzinę.
— POŻAR! — usłyszał czyjś wrzask.
Podniósł się z miejsca i wychylił zza
budynku. Słup ognia buchnął w górę, a zaraz za nim podążyła gęsta ściana dymu
wydobywająca się z jakiegoś sklepu.
Natsu aż wstrząsnęło.
Wyjął szybko telefon i wybrał numer do
Lisanny, jednak ta nie odebrała. Rozłączył się. Zacisnął gniewnie pięść, po
czym przytupnął głośno. Zobaczył ławkę. Rzucił się na nią i kopnął trzy razy,
aż syknął z bólu, gdy po całej nodze przeszedł nieprzyjemny impuls.
Spróbował dodzwonić się do dziewczyny
jeszcze raz. Nadal nic.
— Błagam, nie mów, że to zrobiłaś… —
wyjęczał. — Nie mów, nie mów, nie mów. Cholera, Gray miał rację. — Aż zrobiło
mu się niedobrze na dźwięk tych słów.
Wybiegł do tłumu i rozejrzał się po
twarzach. Na szczęście Lisanny wśród nich nie było.
Straż pożarna przyjechała. Odsunął się
szybko i wrócił na posterunek, choć nie sam. Podążyło wraz z nim dwóch mężczyzn
— jeden ubrany w elegancki, drogi garnitur, drugi z kolei przypominał typowego
metalowca. Natsu usiadł na ławce, a ci weszli do bloku, w którym mieszkała
Lucy. Miał złe przeczucia. Podniósł się i ukrył za ścianą. Wyciągnął fajkę,
udając, że pali, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Choć jak się okazało,
wszyscy zbyt bardzo przejęli się pożarem, by zwracać na niego uwagę.
— Puśćcie mnie! — rozległ się kobiecy
wrzask.
Z początku nie rozpoznał go, lecz po
chwili pojął, że dobiega on z bliska. Lucy,
pomyślał i rzucił się w stronę wejścia do bloku. Pierwszy z mężczyzn,
metalowiec, chwycił Lucy w pasie i przerzucił ją przez ramię. Kopała, waliła w
niego pięściami, a nawet ugryzła, lecz ten szedł niewzruszony w kierunku
samochodu.
W Natsu coś pękło.
Zacisnął pięść i pobiegł do porywaczy.
Zdzielił siłacza prosto w gębę, a drugiego nadepnął. Lucy osunęła się na chodnik.
Nie czekając, chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę ulicy.
— Chodź! — krzyknął do niej.
Kiwnęła energicznie.
Przebiegli przez przejście dla
pieszych. Wrzasnął jeden raz, drugi, błagając o pomoc, lecz na osiedlu panowała
pustka. Pożar pochłonął całą uwagę mieszkańców.
Natsu przegryzł wargę, aby zatrzymać w
sobie potok okrutnych słów, które chciał skierować ku Lisannie. To ona, podpowiedziały myśli. Nikt inny
nie wiedział, że tu będzie. Nikt inny nie znał sposobu, żeby podpalić te
cholerne budynki. I nikt inny nie próbowałby celować w jeden ze sklepów
Acnologii.
— Czekaj — burknęła niewyraźnie Lucy.
Zatrzymała się na środku drogi.
— Musimy uciekać, natychmiast — pogonił
ją, równocześnie rozglądając się za tajemniczymi mężczyznami.
— Dobrze — powiedziała niepewnie,
wyszarpując dłoń z uścisku. — Dziękuję, ale nie…
— Ok, ale już chodź… — pogonił
dziewczynę.
Nie ruszyła się choćby o krok. Natsu
wrócił do niej i ponownie chwycił za dłoń, gdy z oddali zaczęli zbliżać się do
nich tajemniczy mężczyźni. Lucy podniosła głowę i spojrzała Natsu prosto w
oczy. W jej spojrzeniu dostrzegł cień niepokoju, inny niż ten, który znał do
tej pory. Nie bała się tamtych mężczyzn, a przynajmniej nie w tej chwili, tylko
jego. Nim zdążył to pojąć, Lucy kopnęła go w piszczel. Zdusił w sobie krzyk.
Odruchowo skulił się i złapał za obolała nogę.
Lucu uciekła w przeciwnym kierunku, ale
nadal z dala od porywaczy. Zostawiła Natsu samego. Dla niego to był cios prosto
w serce. Zdradziła go, choć miał wobec niej same dobre intencje. Dlaczego się w
ogóle powstrzymywał? Przecież sama prosiła się, by zniszczyć hamulce, by
wykorzystać ją w pełni.
Był głupi i dopiero teraz dotarło to do
niego.
Podniósł się i w podskokach dotarł do
sklepu, za którym się schował. Mężczyźni jednak nie byli nim zainteresowali.
Pognali za Lucy, ale co dziwniejsze zaraz za nimi poleciał Loki, krzycząc coś
na całe osiedle. Nie słuchał go. Słowa się nie liczyły, a to, że tam się
znajdował, że wyskoczył z bloku, w którym mieszkała Lucy.
— On… — zaczął, ale nie zdołał skończyć,
gdy zdał sobie sprawę ze zdrady. Loki musiał wcześniej znać Lucy, co więcej być
jakoś powiązany z jej przeszłością i porwaniem. A uważał go za przyjaciela, gdy
przez ten cały czas szpiegował Fairy Tail.
Natsu osunął się po ścianie i wziął
głęboki wdech, nim łzy spłynęły po jego policzkach. Wszyscy naokoło tylko go
zawodzili, w każdym możliwym aspekcie. Jak miał walczyć z Acnologią, kiedy
nawet przyjaciele zamierzali wbić mu nóż w plecy. Był sam…
Rozległ się sygnał straży pożarnej.
Przypomniał sobie o pożarze i o tym, że w rzeczywistości wciąż nie jest sam.
Obok niego stała Lisanna. Udowodniła swoją wierność tym podpaleniem. Jako
jedyna zamierzała rozliczyć się z przeszłością, gdy pozostali uciekali jak
tchórze przed rzeczywistością i bali się żyć przyszłością.
Przyszłość nie istniała, bo odebrano im
ją dziesięć lat temu.
— Kompletni idioci — szepnął, po czym
walnął pięścią w ścianę niskiego budynku. Syknął z bólu. — Cholera, po co to
zrobiłem? — Rozmasował obolałą rękę. Na szczęście mógł nią ruszać, nawet nie
zdarł sobie skóry do krwi.
Nadal bolało. Chciał dobrze, jego
intencje były czyste, ale Lucy nie doceniła ich. Wraz z tą decyzją, spaliła za
sobą wszystkie mosty nadziei. Nie musiał już się wstrzymywać. Wystarczyło
działać, a do tego potrzebował Lisanny.
Wstał i otrzepał się z brudu,
równocześnie uważając na rękę. Obiecał sobie, że pójdzie w odpowiednim czasie
do lekarza. Na razie wolał załatwić sprawę z Lisanną.
Lucy zniknęła wraz z Loki’m. Samochód zniknął
z parkingu, więc pewnie zostali porwani oboje. Natsu wzruszył jedynie
ramionami. Nie kazał jej postępować w ten sposób. Gdyby zaufała mu, już dawno
uciekłaby z rąk oprawców, a Lokiemu nic by się nie stało. Współczuł i Lucy, i
Lokiemu, ale w głębi serca dziękował za taki przebieg wydarzeń. Przynajmniej
poznał prawdę.
W oddali huknęła błyskawica. Natsu
wzdrygnął się. Chwycił za ramiona i otarł je, gdy poczuł nieprzyjemny chłód.
Mroźny wiatr przemknął między alejkami osiedla. Staż ugasiła już pożar. Ciepło
wciąż się wydobywało z budynku. Czarne zgliszcza przerażały. Nic więcej nie
zostało ze sklepu, którego pozbyć się postanowiła Lisanna. Czy tak wyglądały
miejsca, które sam podpalał? Czy właśnie taki był jego znak rozpoznawczy?
Wystarczyło, że zionął ogniem, a
zabierał nawet zgliszcza budynków. Smok… Ognisty smok — tym właśnie był.
Uciekł z osiedla. Wystarczyło
patrzenia. Sprawa z Lucy rozwiązała się samoistnie. Wypełnił zadanie, a teraz
przyszedł czas, by przejść do kolejnego etapu — do spotkania z ojcem. Niedługo
wychodził. Na samą myśl uśmiechnął się. Minęło ponad dziesięć lat, od kiedy po
raz ostatni wziął go na barana. Nienawidził tego. Wysokości i silnych ramion
ojca. Zawsze ściskał go mocno, aby nie przewrócił się przez energiczne ruchy.
Nie umiał wysiedzieć w miejscu. Zawsze na coś wskazywał, z jakiegoś powodu
śmiał, a ojciec trzymał mocno, aby nie upadł. „Kiedyś i ty tak będziesz nosił
swoje dziecko” — powtarzał mu nieustannie. Był tylko dzieckiem. Nic wtedy nie
zrozumiał, ale po tylu latach łezka kręciła mu się w oku na samo wspomnienie tych
słów.
— Lisanna — wyszeptał imię ukochanej.
Może nadszedł również czas, aby i w tym kierunku poczynić jakiś krok? Może
niepotrzebnie się wcześniej wahał?
Wyjął z kieszeni portfel. Z wyszarpanej
przegródki wyciągnął pomiętolone zdjęcie, pogięte we wszystkie możliwe strony i
zżółkłe przez czas i słaby papier, z którego fotografia została wykonana. Był
na nim sam z matką, kilka tygodni przed dniem, w którym zmarła. W oczach wciąż
mienił się ten sam obraz, gdy wszedł do ich wspólnego mieszkania w Crocus, kiedy
ujrzał ją leżącą na sofie. Do lodówki przyczepiła list — policja oddała mu go
tydzień później. Samobójstwo — ostateczny wniosek i zamknięcie sprawy. Kobieta
przyjęła zbyt dużą dawkę lekarstw. Natsu przyrzekał, że nigdy wcześniej ich nie
brała. Dwa dni później policjant poinformował go, że matka zażywała regularnie
środki, od ponad czterech lat. Nic o tym nie wiedział. Nic rozumiał.
„Wypuszczą ojca, wyjedziemy z kraju i
razem zaczniemy nowe życie” — zawsze powtarzała Natsu przed snem. Z czasem
słowa zaczęły brzmieć coraz bardziej nieprawdopodobnie. A w pewnym momencie
przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, choć słuchał i udawał, że coś znaczą.
Aż, nie pamiętał dokładnie kiedy, na nowo zaczął wierzyć matce. Zaczął
przygotowywać się do wyjazdu, odłożyli wystarczająco pieniędzy, spłacili długi,
pierwszy list od ojca przyszedł z więzienia, a sprawa porwania Lucy odeszła w
zapomnienie.
Tylko że rodzina Heartfiliów straciła
cały majątek. Media rozdmuchały informacje o porwaniu sprzed lat. Pięć dni
później Amelia Dragneel odebrała sobie życie. „Skrzywdziłam to dziecko.
Zapomniałam o tym, a może i chciałam nie pamiętać” — zacytował w myślach
ostatnie zdania matki zawarte w liście pożegnalnym. „Dlaczego to zrobiłam? Jak
wielką traumę musiało przeżyć to dziecko? Jak wielką traumę przeżyłeś, synku?
Wybacz mi. Kocham cię, ale nadszedł czas, w którym nie umiem pójść na przód i
stawić czoła przyszłości. Chciałabym wybaczyć Twojemu ojcu, ale dobrze wiesz,
że zniszczył nas. Nie umiałabym żyć pod jednym dachem z tym potworem. Z nim,
ale i z sobą… Nie bądź tacy jak my”. Urwała. Nie dokończyła, bo jak na złość
ostatni długopis w tym cholernym domu wypisał się. Tylko krople łez odbiły się
na ostatnich, pustych linijkach.
Dziś postanowił w końcu działać wbrew
prośbom matki.
Chwycił zdjęcie z obu stron i naderwał
górę. Zatrzymał się i odwrócił głowię, ściskając oczy mocno, aby tylko ich nie
otworzyć. Dźwięk szarpnięcia wypełnił jego uszy. Łzy podeszły pod powieki.
Wziął głęboki wdech. Musisz to zrobić,
tchórzu, pomyślał, kiedy przesunął jedną z rąk niżej, rozrywając zdjęcie w
pół.
— Przykro mi, mamo — powiedział przez
łzy. — Troszkę naknociłem. Nie mogę jednak obiecać, że się poprawię. Przepraszam…
— Wziął głęboki wdech. — Chyba czas skończyć. Z tatą sobie poradzimy.
Uśmiechnął się, lecz był świadomy, jak
żałosny i smutny jest to uśmiech. Niepodobny do tego, którego nauczyła go mama.
Jednak nawet w tym momencie potrzebował się uśmiechać. Bez znaczenia w jaki
sposób.
Dwie połówki zdjęcia wrzucił do kosza i
odszedł, nim zdążyła przyjść pierwsza myśl o tym, by wrócić. Zostaw mamę za sobą, rozległ się głos w
głowie. Odruchowo starał się go stłumić. Popełnił błąd. Pozwolił mu mówić
dalej. Miał rację. Matkę nalało zostawić daleko za sobą.
Poczuł w kieszeni wibrację. Wyjął z
niej telefon i odebrał szybko, nawet nie sprawdzając, kto dzwoni.
— Słucham.
— Natsu,
przepraszam cię… — Dzwoniła Lisanna. — Naprawdę
jakoś mnie…
— Przestań — przerwał dziewczynie. —
Nie bój się. Sam… Oj, nie mówmy już o tym. Sam miałem zły dzień. Poza tym
jestem z ciebie dumny. Piękna robota.
— Naprawdę?
— Serio, serio. Może, jak wrócę to... —
zachęcił ją, by dokończyła.
— Czekolada,
film, a potem długa noc? — spytała.
— Hm… Nie taka długa, bo pewnie
zaśniemy, ale da się jakoś wykombinować z godzinkę czy dwie.
— Trzy,
cztery albo i dłużej.
— Rozkaz, kochanie. Kocham cię, zaraz
wrócę.
— Tylko
kup czekoladę — powiedziała, nim zdążył się rozłączyć.
Natsu przewrócił oczami. Kochał ją, ale
czasami doprowadzała go do szaleństwa. Niedziela. Nieliczne otwarte sklepy były
w okolicach oddalonego o kilka kilometrów centrum. A sam Natsu marzył już o
powrocie do domu i odpoczynku.
— Dobrze, kupię — obiecał, a potem
westchnął.
— Dzięki,
pa, kocham.
Rozłączyła się. Natsu machnął na
wszystko ręką i ruszył po czekoladę. Zamierzał pożreć jej tyle, by następnego
dnia nawet nie wyjść z kibla. Czekolada była tego warta, tak samo Lisanna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz