Mard
Geer w milczeniu zamknął za sobą drzwi. W tym czasie Lucy zdążyła odnaleźć
właściwy klucz. Uwolniła się i stanęła na równe nogi, rozprostowując kości.
Jęknęła z zadowolenia, po czym przykucnęła przed Lokim.
— Dla
niego nie ma klucza — ostrzegł sucho Mard Geer, kiedy włożyła pierwszy z kluczy
do zamka. — On zostaje tu na pewno.
— Nie
możesz go wypuścić? — zapytała, łapiąc za łańcuch. — Przecież nikomu nic nie
powiemy.
—
Przykro mi, ale pan Zeref kazał mi was pilnować. A słowa przyrzeczenia nigdy
nie łamię.
Ślepy
naśladowca — ich Loki najbardziej nie znosił, nie istniała siła, która
zmusiłaby Mard Geera, by przeciwstawił się Zerefowi. Jednak nie czuł się źle ze
swoim losem. Wystarczyła mu pewność, że Lucy się nic nie stanie i wypuszczą ją,
nim policzą się z nim samym. Wolał, żeby nie patrzyła na jego śmierć. Pewnie
zasłużył na taki los. Acnologia pamiętał dobrze, jak dziesięć lat temu Loki
pozwolił na uprowadzenie Lucy. Nigdy mu tego nie zapomniał i nadszedł czas, aby
całkowicie rozliczyć się z tej pomyłki. I nawet nie miał mu tego za złe.
—
Lucy, wystarczy. — Ujął policzek dziewczyny. — Uspokój się i wyjdź stąd.
Zapomnij. Ja jakoś…
Uniosła
dłoń i trzepnęła go prosto w twarz. Zabolało. Cholernie zabolało, lecz nim
dobrze zdążył poczuć ból, ta zdzieliła go w drugi policzek.
—
Przestań gadać, że mam cię zostawić, debilu — wycedziła przez zęby. — Jak… Jak
bym mogła cos takiego zrobić, pomyśl.
—
Zaraz rzygnę — wtrącił się Mard Geer.
— To
się odwróć! — krzyknęli równocześnie.
Ku
zaskoczeniu Lokiego, Mard Geer naprawdę odwrócił się. Otworzył ogromne tomisko
i zaczął je czytać.
— Ale
wracając do naszej rozmowy… — Lucy kontynuowała — wiesz dobrze, że nie pozwolę
ci tu zostać samemu. Uciec? — Zaśmiała się. — Chyba raz mogę zostać, nie uciec.
—
Musiałaś akurat teraz nawrócić się?
— Tak,
musiałam — odpowiedziała szczerze, a potem uśmiechnęła się. — Jesteś dla mnie
zbyt ważny. Poza tym obiecałeś mnie gdzieś zabrać. — Zarumieniła się lekko. —
Może do kina? — zaproponowała.
—
Dalej chce mi się rzygać — rozmowę przerwał po raz kolejny Mard Geer.
— Nie
możesz wczuć się w sytuację — oburzyła się Lucy. — On chce, żebym sobie poszła
i pozwoliła mu tu zginąć.
— Jak
romantycznie. — Ziewnął. — Zaraz się popłaczę.
Mard
Geer udał, że wyciera z twarzy łzy rękawem gotyckiego płaszcza. Nawet nie
zmienił się u niego ten mroczny, smutny wyraz.
—
Wiem, że dla ciebie to normalny dzień pracy… — zaczął Loki — ale niektórzy
naprawdę się martwią o jutro.
— Czy
zginiecie czy nie, to nie moja sprawa. Śmierć przydarza się każdemu — prędzej
czy później.
— Ale…
— To
nie tak, że wam nie współczuję — przerwał Lucy mężczyzna. — Żal mi tak
strasznego losu, ale tak to bywa w życiu. Ciesz się dziewczyno, że będziesz
żyła. Jeśli jego też wypuszczą, to świetnie. Mniej sprzątania — dodał ciszej. —
A potem jeszcze trzeba użyć wtyki w policji, żeby uciszyć sprawę. Wy wiecie,
jakie to jest męczące? Bardziej niż praca na pełen etat. Tutaj macie naprawdę
na pełną dobę.
— To
zrezygnuj — zaproponował Loki.
—
Zrezygnować? — Parsknął śmiechem. — Idioci! Absolutni idioci! Sądzicie, że jest
coś takiego jak „wybór”? Tka samo jak Gajeel, Juvia czy nawet sam wielki Zeref,
my tutaj MUSIMY być. Nic więcej. Tu nie ma zagadki czy tajemnicy. Tak samo
jeśli chodzi o ciebie, Loki. Zginiesz. Prosta. Niewymagająca myślenia. Szybka.
Sprawa… Czego chcesz więcej tu szukać? Sprawiedliwości? A może oboje jesteście
tak głupi?
Loki
zmarszczył czoło. Mard Geer chyba nie wiedział do końca, kim jest Lucy. Nie
zamierzał go poprawiać.
— A
może to ty jesteś głupi, bo ślepo wierzysz Zerefowi? — odparła nieśmiało Lucy.
Odwróciła wzrok — tylko po to, aby patrzeć Mard Geerowi prosto we wściekłe
oczy.
Mężczyzna
zamknął z hukiem księgę. Zbliżył się ku Lucy i złapał ją za włosy.
—
Nigdy nie waż się więcej obrażać Zerefa. Nigdy. — Szarpnął dziewczyną. — Nigdy.
—
Właśnie się… — wzięła głęboki wdech — sprzeciwiłeś.
Kopnęła
Mard Geera w piszczel. Krzyknął z bólu. Puścił Lucy, a ta złapała szybko za
księgę. Podniosła ją i walnęła nią w głowę mężczyzny. Całe ciało podskoczyło.
Krew chlusnęła Lokiemu w twarz, lecz Lucy na tym nie poprzestała. Zadała
jeszcze dwa ciosy, a potem padła ze zmęczenia. Sapała i patrzyła się na drzwi
błagalnym wzrokiem.
Loki
przeklął pod nosem. Ostatni raz szarpnął za łańcuch. Jedno z ogniw wydostał ze
szpary, po czym stanął na równe nogi. Chwycił ją za dłoń.
—
Uciekajmy.
Pociągnął
za sobą Lucy, nim zdołała cokolwiek odpowiedzieć. Otworzył ciężkie drzwi
wydostał się na korytarz. Z rur buchnęła para wodna. Lucy odruchowo pisnęła.
Zatkał jej usta ręką i szepnął „cii”. Kiwnęła energicznie, dając znać, że
rozumie. Rozejrzała się w wokoło i zadrżała. Nie dziwił się jej. Na sam widok
oblepionych w pleśni ścian, starych rur, z których wydostawało się… wszystko,
dostawał dreszczy.
Mysz
zapiszczała nad nimi, wystawiając pyszczek z dziury w rurze. Odsunęli się i
ruszyli przez pierwszy z korytarzy. Loki nie pamiętał już tych dróg. Kojarzył,
że kiedyś szedł tędy, a nie dokładną trasę. Próbował ją odtworzyć w myślach,
lecz widział tylko zamazaną plamę. Minęło zbyt wiele lat.
— Tu
jest jakaś mapa — dała znać Lucy, wskazując na ścianę.
Dotknął
starego materiału, który złuszczył się przez lata wiszenia w jednym miejscu. Na
szczęście zachowała się część z wyraźnie zaznaczonym punktem — tam gdzie się
znajdowali. A według mapy niewiele brakowało do wyjścia. Wystarczyło jedynie,
że znajdą schody, by uciec z podpiwniczenia klapą przeciwpożarową.
—
Myślisz, że jej nie zabarykadowali? — spytała zaniepokojona Lucy. Drugie
wyjście znajdowało się w zupełnie innym kierunku, ale wyglądało na pewniejsze —
gdzieś w okolicach głównej hali produkcyjnej.
—
Wątpię — odparł. — Musimy spróbować. Inaczej się nie dowiemy. Poza tym po
drodze możemy spotkać tego całego Zerefa i Gajeela, kiedy będą wracać. Nie
możemy tak ryzykować.
—
Rozumiem. Loki, mi nic się nie stanie, to o ciebie…
— Tak,
tak, chodzi — przerwał jej. — Chodzi mi też o ciebie. Wypuszczą cię, ale do
kogo? Do Layli? Nie wpuszczę cię do tego przeklętego mieszkania.
—
Loki.
— Nie.
— Pociągnął dziewczynę za sobą. — Wystarczy. Sama to powiedziałaś. Layla
przegięła. Już dawno zresztą. Musisz się uwolnić. Ten koszmar musi się
skończyć.
—
Wiem… — zgodziła się, choć jej głos nie brzmiał zbyt przekonująco. — Na pewno
dam radę.
—
Dobrze, chętnie to zobaczę, ale najpierw się stąd wydostańmy. Ok?
— Miło
by było.
Loki
zamrugał. Jakiś kształt, bardzo niewyraźny, pokazał się przed nimi. Zwolnił.
Kiwnął na Lucy, by trzymała się kawałek od niego. Na szczęście zrozumiała, bo
od razu się cofnęła o krok. Loki zbliżył się. Kształtem przypominało człowieka,
ale nie poruszało się. Zdawało się stać w miejscu, jakby to była rzeźba albo
manekin. Mimo przypuszczeń, nie przestał być ostrożny.
Dostrzegł
schody. Machnął ku Lucy, by podeszła do niego. Kształt okazał się tylko
pozostałością po jakiejś tablicy. Ktoś położył na jej wierzchu kask, a całość w
ciągu lat pokryła się roślinnością. Zaśmiał się, a potem zdarł pajęczyny
strzegące wejścia na schody.
—
Obrzydliwe. — Lucy skrzywiła się. — Musimy…
— Tak
piękne pajęczyny nie powstały w dzień. Nikt tu nie zaglądał od lat —
podkreślił.
Podał
Lucy rękę, a potem oboje weszli na górę. W przejściu śmierdziało sadzą,
grzybami i odchodami jakichś zwierząt. Wokół panowała ciemność. Uważał na każdy
krok, przy okazji prowadził także Lucy. Ani razu nawet nie jęknęła. Szła wprost
przed siebie, oddychając płytko, ale miarowo. Słyszał każdy jej krok. Była
ostrożna, tak samo jak Loki. Uśmiechnął się na samą myśl, że są bliżej wyjścia.
Żadne krzyki jeszcze się nie uniosły między korytarzami, więc może nie
zauważyli ich ucieczki. Miał tylko nadzieję, że zdążą wydostać się, nim to
nastąpi.
Wyciągnął
dłoń. Poczuł na niej delikatny ruch powietrza. Po chwili natrafił na chłodną,
mokrą powierzchnię. Zapukał. Echo rozniosło się przez schody. Loki obmacał całe
drzwi, puścił wcześniej Lucy. Stanęła obok i również zaczęła szukać klamki albo
jakiegoś drążka do otworzenia przejścia.
— Mam
coś — szepnęła.
Zazgrzytało.
Ostry, nieprzyjemny dla ucha skrzek rozległ się, kiedy Zeref krzyknął w oddali.
Loki pomógł Lucy. Pociągnął za drzwi i otworzył je na szerz. Na zewnątrz było
ciemno, a zarazem tak przyjemnie. Rześkie, świeże powietrze wypełniło nozdrza
Lokiego. Zaczerpnął głębokiego wdechu, wychodząc na płaską powierzchnię placu
przed magazynem.
—
Lepiej chodźmy — odezwała się Lucy.
— Tak,
lepiej tak.
Potrząsnął
głową. Lucy miała rację. Nie czas na świętowanie, jeszcze się nie wydostali.
Spojrzał
w prawo, potem w lewo. Na placu stał tylko jeden samochód — ten, do którego ich
porwali. Loki luknął przez szybę. Nie zostawili w środku kluczyków. Na zaś sprawdził,
czy auto było zamknięte. Otworzyło się bez najmniejszych przeszkód. Loki siadł
na miejsce kierowcy i sięgnął do skrytki.
— Nie
powinniśmy uciekać? — spytała Lucy, czekając na zewnątrz.
Loki
wyciągnął ze skrytki plik kartek. Podał je Lucy.
—
Proszę, schowaj je — poprosił.
— Po
co ci one?
—
Jeszcze nie wiem, ale możliwe, że czegoś się dowiem. Lucy jeszcze wiele rzeczy
nie wiesz o porwaniu, tym porwaniu — podkreślił, żeby nie miała wątpliwości.
—
Wiem, że…
— Ale
ja nie wiem — przerwał jej. — I nie tylko ja. Opowiem ci wszystko, obiecuję,
ale na razie ucieknijmy. Jak znajdziemy się już w bezpiecznym miejscu, to
wyśpiewam ci pięknie całą opowieść. Łącznie z tym, dlaczego Natsu Dragneel
zgubił Szczęściarza.
Otworzyła
szeroko oczy ze zdziwienia. Jednak w tych oczach oprócz zdziwienia, pojawiło
się również zaciekawienie. Kiwnęła głową, a potem odeszła od samochodu, by Loki
wysiadł z niego. Drzwi zatrzasnął za sobą. Pobiegli w kierunku ulicy, skąd
dobiegały nocne hałasy. Na rynku trwał właśnie koncert. Zaczęli zmierzać w
tamtą stronę.
Potknął
się o wystającą z chodnika kostkę. Lucy pochwyciła Lokiego.
—
Uważaj — ostrzegła go.
—
Uważam, ale tu jest cholernie ciemno.
Szli
już kilka minut, ale wciąż nie napotkali choćby jednej latarni. Księżyc schował
się za chmurami. Szli więc w całkowitych ciemnościach. Nie podobało się to
Lokiemu. Przecież jeszcze kilkadziesiąt lat temu kwitła życiem dzielnica
fabryczna — najjaśniejsza część miasta. W tych egipskich ciemnościach było coś
niepokojącego.
Usłyszeli
warkot silnika.
Lucy
pociągnęła Lokiego i oboje schowali się za starym kontenerem na śmieci. Nadal z
niego cuchnęło. Loki nawet na coś nadepnął, jakby na mysz, ale milczał.
Przesunął się bliżej Lucy i nawet nie śnił, by wyjrzeć z kryjówki.
—
Dzieciaki, wychodźcie! — krzyknął jakiś mężczyzna. Głos na pewno nie należał do
żadnego z porywaczy. — Dzieciaki, bo mandat wam wlepię. Tu nie wolno się bawić.
Niebezpiecznie jest — mówił dalej.
Policjant?, zdziwił
się Loki. Nie słyszał żadnej syreny policyjnej. W ogóle policjanci zapuszczali
się w te rejony? Sądził, że już dawno zostały zapomniane przez rząd, a
szczególnie odkąd Acnologia lubił odwiedzać to miejsce.
— Tu
jest naprawdę niebezpiecznie, jestem policjantem, wiem, co mówię — kontynuował.
— Miało tu miejsce kilka niebezpiecznych wypadków. Dobrze wam radzę, wyjdźcie,
zanim wpakujecie się w gorsze tarapaty.
— Nie
— szepnął Loki do Lucy. Teraz już mógł mieć tylko nadzieję, że nie wyjdzie z
ukrycia.
Nastała
cisza. Nawet kroki umilkły. Nie ruszał się? A może policjant chodził tak powoli,
że go nie słyszał. Wychylił się ostrożnie zza kontenera. Nikogo już nie było na
placu.
— Oj,
oj, nieładnie — rozbrzmiał głos zza Lokiego.
Odwrócił
się gwałtownie. Policjant trzymał wymierzoną w niego broń, ale co gorsza,
światło księżyca okryło twarz mężczyzny. Jego włosy były białe. Ciało mocno
umięśnione. Machnął masywną ręką, aby Loki wyszedł przed kontener. Tak uczynił.
Lucy podążyła za nimi.
— O
boże… — jęknęła Lucy.
— Nie
bój się — zwrócił się do niej, próbując uspokoić. — Będzie dobrze.
— To nie
to.
Wskazała
palcem na twarz policjanta. Nie miał nosa.
Lokim
wstrząsnęło. Białe włosy. Blizna na ciele.
—
Strauss? — spytał z niedowierzaniem w głosie.
—
Elfman Strauss — przedstawił się. Palec położył na spuście. — Nie powinno was
tu być.
— NIE!
— ktoś krzyknął w oddali.
Padł
strzał. Znów rozniósł się wrzask. Odbił się echem w głowie Lokiego. Sięgnął ku
piersi — spływało po niej coś lepkiego i ciepłego. Zmazał z siebie krew i wtarł
ją między palce.
— Nie
umrę — wyszeptał, nim jego ciałem zawładnął ostry ból.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz