poniedziałek, 20 maja 2019

[Pozory czasem mylą] Rozdział 16 Gdy pada strzał


Mard Geer w milczeniu zamknął za sobą drzwi. W tym czasie Lucy zdążyła odnaleźć właściwy klucz. Uwolniła się i stanęła na równe nogi, rozprostowując kości. Jęknęła z zadowolenia, po czym przykucnęła przed Lokim.
— Dla niego nie ma klucza — ostrzegł sucho Mard Geer, kiedy włożyła pierwszy z kluczy do zamka. — On zostaje tu na pewno.
— Nie możesz go wypuścić? — zapytała, łapiąc za łańcuch. — Przecież nikomu nic nie powiemy.
— Przykro mi, ale pan Zeref kazał mi was pilnować. A słowa przyrzeczenia nigdy nie łamię.
Ślepy naśladowca — ich Loki najbardziej nie znosił, nie istniała siła, która zmusiłaby Mard Geera, by przeciwstawił się Zerefowi. Jednak nie czuł się źle ze swoim losem. Wystarczyła mu pewność, że Lucy się nic nie stanie i wypuszczą ją, nim policzą się z nim samym. Wolał, żeby nie patrzyła na jego śmierć. Pewnie zasłużył na taki los. Acnologia pamiętał dobrze, jak dziesięć lat temu Loki pozwolił na uprowadzenie Lucy. Nigdy mu tego nie zapomniał i nadszedł czas, aby całkowicie rozliczyć się z tej pomyłki. I nawet nie miał mu tego za złe.
— Lucy, wystarczy. — Ujął policzek dziewczyny. — Uspokój się i wyjdź stąd. Zapomnij. Ja jakoś…
Uniosła dłoń i trzepnęła go prosto w twarz. Zabolało. Cholernie zabolało, lecz nim dobrze zdążył poczuć ból, ta zdzieliła go w drugi policzek.
— Przestań gadać, że mam cię zostawić, debilu — wycedziła przez zęby. — Jak… Jak bym mogła cos takiego zrobić, pomyśl.
— Zaraz rzygnę — wtrącił się Mard Geer.
— To się odwróć! — krzyknęli równocześnie.
Ku zaskoczeniu Lokiego, Mard Geer naprawdę odwrócił się. Otworzył ogromne tomisko i zaczął je czytać.
— Ale wracając do naszej rozmowy… — Lucy kontynuowała — wiesz dobrze, że nie pozwolę ci tu zostać samemu. Uciec? — Zaśmiała się. — Chyba raz mogę zostać, nie uciec.
— Musiałaś akurat teraz nawrócić się?
— Tak, musiałam — odpowiedziała szczerze, a potem uśmiechnęła się. — Jesteś dla mnie zbyt ważny. Poza tym obiecałeś mnie gdzieś zabrać. — Zarumieniła się lekko. — Może do kina? — zaproponowała.
— Dalej chce mi się rzygać — rozmowę przerwał po raz kolejny Mard Geer.
— Nie możesz wczuć się w sytuację — oburzyła się Lucy. — On chce, żebym sobie poszła i pozwoliła mu tu zginąć.
— Jak romantycznie. — Ziewnął. — Zaraz się popłaczę.
Mard Geer udał, że wyciera z twarzy łzy rękawem gotyckiego płaszcza. Nawet nie zmienił się u niego ten mroczny, smutny wyraz.
— Wiem, że dla ciebie to normalny dzień pracy… — zaczął Loki — ale niektórzy naprawdę się martwią o jutro.
— Czy zginiecie czy nie, to nie moja sprawa. Śmierć przydarza się każdemu — prędzej czy później.
— Ale…
— To nie tak, że wam nie współczuję — przerwał Lucy mężczyzna. — Żal mi tak strasznego losu, ale tak to bywa w życiu. Ciesz się dziewczyno, że będziesz żyła. Jeśli jego też wypuszczą, to świetnie. Mniej sprzątania — dodał ciszej. — A potem jeszcze trzeba użyć wtyki w policji, żeby uciszyć sprawę. Wy wiecie, jakie to jest męczące? Bardziej niż praca na pełen etat. Tutaj macie naprawdę na pełną dobę.
— To zrezygnuj — zaproponował Loki.
— Zrezygnować? — Parsknął śmiechem. — Idioci! Absolutni idioci! Sądzicie, że jest coś takiego jak „wybór”? Tka samo jak Gajeel, Juvia czy nawet sam wielki Zeref, my tutaj MUSIMY być. Nic więcej. Tu nie ma zagadki czy tajemnicy. Tak samo jeśli chodzi o ciebie, Loki. Zginiesz. Prosta. Niewymagająca myślenia. Szybka. Sprawa… Czego chcesz więcej tu szukać? Sprawiedliwości? A może oboje jesteście tak głupi?
Loki zmarszczył czoło. Mard Geer chyba nie wiedział do końca, kim jest Lucy. Nie zamierzał go poprawiać.
— A może to ty jesteś głupi, bo ślepo wierzysz Zerefowi? — odparła nieśmiało Lucy. Odwróciła wzrok — tylko po to, aby patrzeć Mard Geerowi prosto we wściekłe oczy.
Mężczyzna zamknął z hukiem księgę. Zbliżył się ku Lucy i złapał ją za włosy.
— Nigdy nie waż się więcej obrażać Zerefa. Nigdy. — Szarpnął dziewczyną. — Nigdy.
— Właśnie się… — wzięła głęboki wdech — sprzeciwiłeś.
Kopnęła Mard Geera w piszczel. Krzyknął z bólu. Puścił Lucy, a ta złapała szybko za księgę. Podniosła ją i walnęła nią w głowę mężczyzny. Całe ciało podskoczyło. Krew chlusnęła Lokiemu w twarz, lecz Lucy na tym nie poprzestała. Zadała jeszcze dwa ciosy, a potem padła ze zmęczenia. Sapała i patrzyła się na drzwi błagalnym wzrokiem.
Loki przeklął pod nosem. Ostatni raz szarpnął za łańcuch. Jedno z ogniw wydostał ze szpary, po czym stanął na równe nogi. Chwycił ją za dłoń.
— Uciekajmy.
Pociągnął za sobą Lucy, nim zdołała cokolwiek odpowiedzieć. Otworzył ciężkie drzwi wydostał się na korytarz. Z rur buchnęła para wodna. Lucy odruchowo pisnęła. Zatkał jej usta ręką i szepnął „cii”. Kiwnęła energicznie, dając znać, że rozumie. Rozejrzała się w wokoło i zadrżała. Nie dziwił się jej. Na sam widok oblepionych w pleśni ścian, starych rur, z których wydostawało się… wszystko, dostawał dreszczy.
Mysz zapiszczała nad nimi, wystawiając pyszczek z dziury w rurze. Odsunęli się i ruszyli przez pierwszy z korytarzy. Loki nie pamiętał już tych dróg. Kojarzył, że kiedyś szedł tędy, a nie dokładną trasę. Próbował ją odtworzyć w myślach, lecz widział tylko zamazaną plamę. Minęło zbyt wiele lat.
— Tu jest jakaś mapa — dała znać Lucy, wskazując na ścianę.
Dotknął starego materiału, który złuszczył się przez lata wiszenia w jednym miejscu. Na szczęście zachowała się część z wyraźnie zaznaczonym punktem — tam gdzie się znajdowali. A według mapy niewiele brakowało do wyjścia. Wystarczyło jedynie, że znajdą schody, by uciec z podpiwniczenia klapą przeciwpożarową.
— Myślisz, że jej nie zabarykadowali? — spytała zaniepokojona Lucy. Drugie wyjście znajdowało się w zupełnie innym kierunku, ale wyglądało na pewniejsze — gdzieś w okolicach głównej hali produkcyjnej.
— Wątpię — odparł. — Musimy spróbować. Inaczej się nie dowiemy. Poza tym po drodze możemy spotkać tego całego Zerefa i Gajeela, kiedy będą wracać. Nie możemy tak ryzykować.
— Rozumiem. Loki, mi nic się nie stanie, to o ciebie…
— Tak, tak, chodzi — przerwał jej. — Chodzi mi też o ciebie. Wypuszczą cię, ale do kogo? Do Layli? Nie wpuszczę cię do tego przeklętego mieszkania.
— Loki.
— Nie. — Pociągnął dziewczynę za sobą. — Wystarczy. Sama to powiedziałaś. Layla przegięła. Już dawno zresztą. Musisz się uwolnić. Ten koszmar musi się skończyć.
— Wiem… — zgodziła się, choć jej głos nie brzmiał zbyt przekonująco. — Na pewno dam radę.
— Dobrze, chętnie to zobaczę, ale najpierw się stąd wydostańmy. Ok?
— Miło by było.
Loki zamrugał. Jakiś kształt, bardzo niewyraźny, pokazał się przed nimi. Zwolnił. Kiwnął na Lucy, by trzymała się kawałek od niego. Na szczęście zrozumiała, bo od razu się cofnęła o krok. Loki zbliżył się. Kształtem przypominało człowieka, ale nie poruszało się. Zdawało się stać w miejscu, jakby to była rzeźba albo manekin. Mimo przypuszczeń, nie przestał być ostrożny.
Dostrzegł schody. Machnął ku Lucy, by podeszła do niego. Kształt okazał się tylko pozostałością po jakiejś tablicy. Ktoś położył na jej wierzchu kask, a całość w ciągu lat pokryła się roślinnością. Zaśmiał się, a potem zdarł pajęczyny strzegące wejścia na schody.
— Obrzydliwe. — Lucy skrzywiła się. — Musimy…
— Tak piękne pajęczyny nie powstały w dzień. Nikt tu nie zaglądał od lat — podkreślił.
Podał Lucy rękę, a potem oboje weszli na górę. W przejściu śmierdziało sadzą, grzybami i odchodami jakichś zwierząt. Wokół panowała ciemność. Uważał na każdy krok, przy okazji prowadził także Lucy. Ani razu nawet nie jęknęła. Szła wprost przed siebie, oddychając płytko, ale miarowo. Słyszał każdy jej krok. Była ostrożna, tak samo jak Loki. Uśmiechnął się na samą myśl, że są bliżej wyjścia. Żadne krzyki jeszcze się nie uniosły między korytarzami, więc może nie zauważyli ich ucieczki. Miał tylko nadzieję, że zdążą wydostać się, nim to nastąpi.
Wyciągnął dłoń. Poczuł na niej delikatny ruch powietrza. Po chwili natrafił na chłodną, mokrą powierzchnię. Zapukał. Echo rozniosło się przez schody. Loki obmacał całe drzwi, puścił wcześniej Lucy. Stanęła obok i również zaczęła szukać klamki albo jakiegoś drążka do otworzenia przejścia.
— Mam coś — szepnęła.
Zazgrzytało. Ostry, nieprzyjemny dla ucha skrzek rozległ się, kiedy Zeref krzyknął w oddali. Loki pomógł Lucy. Pociągnął za drzwi i otworzył je na szerz. Na zewnątrz było ciemno, a zarazem tak przyjemnie. Rześkie, świeże powietrze wypełniło nozdrza Lokiego. Zaczerpnął głębokiego wdechu, wychodząc na płaską powierzchnię placu przed magazynem.
— Lepiej chodźmy — odezwała się Lucy.
— Tak, lepiej tak.
Potrząsnął głową. Lucy miała rację. Nie czas na świętowanie, jeszcze się nie wydostali.
Spojrzał w prawo, potem w lewo. Na placu stał tylko jeden samochód — ten, do którego ich porwali. Loki luknął przez szybę. Nie zostawili w środku kluczyków. Na zaś sprawdził, czy auto było zamknięte. Otworzyło się bez najmniejszych przeszkód. Loki siadł na miejsce kierowcy i sięgnął do skrytki.
— Nie powinniśmy uciekać? — spytała Lucy, czekając na zewnątrz.
Loki wyciągnął ze skrytki plik kartek. Podał je Lucy.
— Proszę, schowaj je — poprosił.
— Po co ci one?
— Jeszcze nie wiem, ale możliwe, że czegoś się dowiem. Lucy jeszcze wiele rzeczy nie wiesz o porwaniu, tym porwaniu — podkreślił, żeby nie miała wątpliwości.
— Wiem, że…
— Ale ja nie wiem — przerwał jej. — I nie tylko ja. Opowiem ci wszystko, obiecuję, ale na razie ucieknijmy. Jak znajdziemy się już w bezpiecznym miejscu, to wyśpiewam ci pięknie całą opowieść. Łącznie z tym, dlaczego Natsu Dragneel zgubił Szczęściarza.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Jednak w tych oczach oprócz zdziwienia, pojawiło się również zaciekawienie. Kiwnęła głową, a potem odeszła od samochodu, by Loki wysiadł z niego. Drzwi zatrzasnął za sobą. Pobiegli w kierunku ulicy, skąd dobiegały nocne hałasy. Na rynku trwał właśnie koncert. Zaczęli zmierzać w tamtą stronę.
Potknął się o wystającą z chodnika kostkę. Lucy pochwyciła Lokiego.
— Uważaj — ostrzegła go.
— Uważam, ale tu jest cholernie ciemno.
Szli już kilka minut, ale wciąż nie napotkali choćby jednej latarni. Księżyc schował się za chmurami. Szli więc w całkowitych ciemnościach. Nie podobało się to Lokiemu. Przecież jeszcze kilkadziesiąt lat temu kwitła życiem dzielnica fabryczna — najjaśniejsza część miasta. W tych egipskich ciemnościach było coś niepokojącego.
Usłyszeli warkot silnika.
Lucy pociągnęła Lokiego i oboje schowali się za starym kontenerem na śmieci. Nadal z niego cuchnęło. Loki nawet na coś nadepnął, jakby na mysz, ale milczał. Przesunął się bliżej Lucy i nawet nie śnił, by wyjrzeć z kryjówki.
— Dzieciaki, wychodźcie! — krzyknął jakiś mężczyzna. Głos na pewno nie należał do żadnego z porywaczy. — Dzieciaki, bo mandat wam wlepię. Tu nie wolno się bawić. Niebezpiecznie jest — mówił dalej.
Policjant?, zdziwił się Loki. Nie słyszał żadnej syreny policyjnej. W ogóle policjanci zapuszczali się w te rejony? Sądził, że już dawno zostały zapomniane przez rząd, a szczególnie odkąd Acnologia lubił odwiedzać to miejsce.
— Tu jest naprawdę niebezpiecznie, jestem policjantem, wiem, co mówię — kontynuował. — Miało tu miejsce kilka niebezpiecznych wypadków. Dobrze wam radzę, wyjdźcie, zanim wpakujecie się w gorsze tarapaty.
— Nie — szepnął Loki do Lucy. Teraz już mógł mieć tylko nadzieję, że nie wyjdzie z ukrycia.
Nastała cisza. Nawet kroki umilkły. Nie ruszał się? A może policjant chodził tak powoli, że go nie słyszał. Wychylił się ostrożnie zza kontenera. Nikogo już nie było na placu.
— Oj, oj, nieładnie — rozbrzmiał głos zza Lokiego.
Odwrócił się gwałtownie. Policjant trzymał wymierzoną w niego broń, ale co gorsza, światło księżyca okryło twarz mężczyzny. Jego włosy były białe. Ciało mocno umięśnione. Machnął masywną ręką, aby Loki wyszedł przed kontener. Tak uczynił. Lucy podążyła za nimi.
— O boże… — jęknęła Lucy.
— Nie bój się — zwrócił się do niej, próbując uspokoić. — Będzie dobrze.
— To nie to.
Wskazała palcem na twarz policjanta. Nie miał nosa.
Lokim wstrząsnęło. Białe włosy. Blizna na ciele.
— Strauss? — spytał z niedowierzaniem w głosie.
— Elfman Strauss — przedstawił się. Palec położył na spuście. — Nie powinno was tu być.
— NIE! — ktoś krzyknął w oddali.
Padł strzał. Znów rozniósł się wrzask. Odbił się echem w głowie Lokiego. Sięgnął ku piersi — spływało po niej coś lepkiego i ciepłego. Zmazał z siebie krew i wtarł ją między palce.
— Nie umrę — wyszeptał, nim jego ciałem zawładnął ostry ból.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz