Levy
przekręciła się na fotelu, spoglądając na śpiących na tylnych siedzeniach
przyjaciół. Uśmiechnęła się łagodnie, ciesząc się, że przynajmniej oni byli w
stanie zmrużyć oczy po przeżyciach ze stolicy Pengrande. Zazdrościła im. Za
każdym razem, gdy tylko przymykała powieki, obrazy martwych ciał, ulicy
zbroczonej krwią przewracały jej żołądek do góry nogami. Kilka razy
powstrzymała odruchy wymiotne, ale godzinę wcześniej postanowiła, że już nawet
nie będzie próbowała zasnąć.
Oparła
się łokciem o oparcie przedniego fotela, lekko uchylając okno. Świeże
powietrze, zupełnie inne od tego, które musiała wdychać w stolicy, uspokoiło
ją. Słońce właśnie wyszło zza horyzontu, a jego pierwsze promienie przebiły się
przez grube warstwy chmur. Dwie sarny przebiegły przez pola, na którym farmerzy
zaczęli wysadzać do ziemi pierwsze warzywa.
—
Spokojnie, prawda? — odezwała się Grandine, zjeżdżając z głównej drogi na
polną. Samochodem zatrzęsło, lecz nawet to nie zbudziło zmęczonych chłopaków.
—
Aż za spokojnie. Nie chce się wierzyć, że w tym samym państwie dokonała się
rewolucja…
—
„Szkarłatna rewolucja” — tak nazywają ją teraz gazety.
—
Szkarłatna czy nie, to smutne, że w ogóle miała miejsce — przypomniała jej z
lekkimi wyrzutami.
Grandine
zwolniła.
—
Straciłam niemal całą rodzinę przez rewolucję w Varii, więc naprawdę nie musisz
mi przypominać o konsekwencjach tak wielkich wydarzeń — wyrzuciła z siebie
ostrym tonem. — Więc, proszę, nie wymądrzaj się, dziecko, jeśli sama
przeczekałaś rewolucję w bezpiecznym miejscu.
Levy
skuliła się. Nie to chciała przekazać swoimi słowami. Aczkolwiek nie zamierzała
wyjaśniać nieporozumienia. Była na to zbyt bardzo zmęczona.
—
Przepraszam — szepnęła Grandine, ukrywając zawstydzoną twarz. — Ty również
niczemu nie zawiniłaś, niepotrzebnie się wyżyłam.
—
Nie, to też moja wina — zaprotestowała. — Czasem udaję mądrą osobę, taką po
przejściach, a zapominam, że inni też mają problemy.
—
Jesteś za młoda, by tak mówić. — Zaśmiała się pod nosem. — Może za dwadzieścia
lat ci pozwolę.
—
Dobrze — zgodziła się. — A mogę jeszcze zapytać, kiedy dojedziemy?
—
Już niedługo, już niedługo, kochanie.
Położyła
dłoń na głowie Levy, wciąż nie spuszczając wzroku z drogi. Rozczochrała włosy
dziewczyny, pozostawiając je na końcu w całkowitym nieładzie.
Przednie
koło samochodu wpadło w dół. Całe auto podskoczyło, wraz ze znajdującymi się w
środku pasażerami. Chłopcy z tylnych siedzeń obudzili się ze wrzaskiem. Jet
uderzył Droya w czoło, próbując dopchać się do klamki pojazdu, Natsu szarpnęło,
a Makao i Wakaba wtulili się w szybę.
—
Co się stało? — spytał wystraszony Natsu, przysuwając się bliżej przodu.
Levy
zdusiła w sobie śmiech.
—
Zostaliście pokonani przez zwyczajny dół na drodze — wyjaśniła, zasłaniając
usta rękoma.
—
Słucham?
Zdezorientowany
Natsu rozejrzał się. Rozpiął pasy, wbił głowę Makao do samego fotela i wyjrzał
za okno, żeby przyjrzeć się okolicy. Otworzył szeroko usta ze zdziwienia; wokół
panował niewyobrażalny spokój, iście sielankowe życie, które nijak się miało do
warunków panujących w samej stolicy. Natsu puścił Makao, dając w końcu mu
zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Oparł się o siedzenie i powiedział tylko:
—
Za cicho tu.
—
Ale to właśnie tutaj znajduje się jedna z siedzib Rajskiej Wieży — przypomniała
mu Grandine.
Jeszcze
objął wzrokiem całą okolicę — nigdzie nie widział nawet najmniejszego zarysu
budynku, a tym bardziej jakiejś „wieży”. Gradine przyspieszyła. Jazda po
nierównej drodze stała się jeszcze bardziej uciążliwa, ale nikt nie uraczył jej
choćby jedną uwagą. Wszystkich zaczął zajadać stres. Znajdowali się blisko,
niemal za blisko, terenów wroga. W każdej chwili mogli zostać zaatakowani.
Natsu odruchowo dotknął blizny. Na zwykłym parkingu został postrzelony; wśród
ludzi, w samym centrum miasta. W tym zadupiu bez żadnych przeszkód mógłby zginąć
i nikt nawet nie znalazłaby jego ciała.
—
Kto to? — Makao wskazał w kierunku lasu.
—
To chyba pani Aquarius — zauważyła Levy, przyglądając się z daleka sylwetce
kobiety. Nie widziała jej twarzy, ale włosy o kolorze morza wydawały się
idealnie przypominać należące do pani adwokat. — Zatrzymaj się! — wrzasnęła.
Grandine
gwałtownie zahamowała. Pasażerami aż zarzuciło. Levy rozpięła pas i niemal
wyskoczyła z samochodu, biegnąc ku klęczącej kobiecie. Zasapana i cała obolała
po podróży z trudem biegła przez pola, potykając się co rusz o kretowiska i
doły po sadzonkach Pomimo wszystkich trudności — dobiegła. Zwolniła kroku.
Wzięła głęboki wdech powietrza.
—
Przepraszam — powiedziała, kładąc dłoń na ramieniu kobiety.
Raptownie
odwróciła się. Levy z zaskoczenia cofnęła się. Na jej twarzy pojawił się cień
niepewności. Aquarius przetarła mokre od łez policzki. Oczy miała całe
zaczerwienione, z wychodzącymi pod nimi sinymi worami. Cały makijaż rozmazał
się przez płacz, tusz niemal spływał po jej twarzy.
—
Tak, o co chodzi? — zapytała, po czym odkaszlnęła.
—
Jestem Levy, przyjechaliśmy po Erzę.
Zauważyła
cień rzucany przez jakiś przedmiot rzucany za Aquarius. Wychyliła się lekko.
Wstrzymała oddech, widząc maleńki krzyżyk włożony po środku kopca. Levy
podeszła nieznacznie, na nieszczęście potykając się o wystający korzeń.
Zachwiała się, po czym upadła wprost pod nogi Aquarius. Kobieta wyciągnęła
pomocną dłoń, pomagając jej wstać.
—
Pamiętam cię jeszcze. — Zaśmiała się. — I nie musisz mi się tak rzucać pod
nogi.
Levy
przyjrzała się jakby grobowi w milczeniu.
—
Chyba nie mylisz się. — Złapała się za pierś. — To grób mojego syna, Jellala.
Erza czeka w domku. Jedzcie tą drogą, około kilometra — wskazała palcem — a potem skręćcie przy
takiej bramie z drzew. Później już zobaczycie dom.
—
Może pojedzie…
—
Nie! — krzyknęła, przerywając dziewczynie. — Ja tylko czekałam na ciebie, że
upewnić się, że pomożecie Erzie. Ona… — Zwiesiła głos. Złapała się za własne
ramiona, wbijając paznokcie w zasinioną skórę, aż do krwi. — Jellal ją
zgwałcił, później uwięził i zabrał córeczkę. Ja nie dam rady…
Mała
ampułka wypadła z kieszeni kobiety. Niemalże rzuciła się na nią, odpychając
dłoń Levy, która już chciała podnieść lek.
—
Co to jest? — spytała podejrzliwie.
Aquarius
przegryzła wargę aż do krwi. Zatrzęsła się.
—
Po prostu idź — rzekła. — Idź, jedź i nie oglądaj się za mną.
—
Ty chcesz się zabić — stwierdziła z przerażeniem w oczach. — Nie możesz! O,
nie, nie, nie, NIE! Dawaj to!
Chwyciła
Aquarius w nadgarstku, próbując wyrwać z jej zaciśniętej dłoni ampułkę. Kobieta
jednak szybko obróciła się i przerzuciła Levy przez siebie. Dziewczyna walnęła
plecami o ziemię. Poczuła, jak jakaś gałąź wbiła się w jej krzyż. Syknęła.
Aquarius
w tym czasie zdążyła połknąć tabletkę.
—
Proszę, nie, jeszcze możemy…
—
Idź już, proszę cię. — Uśmiechnęła się blado. — Idź, zanim będziesz miała
wyrzuty sumienia.
—
Już mam, ty pieprzona babo!
Levy
wstała. Nie otrzepała się nawet z brudu, tylko od razu pobiegła w stronę
samochodu. Wszyscy na nią czekali. Zatrzasnęła za sobą drzwi, rzucając pod
nosem ciche:
—
Jedźmy.
Grandine
bez najmniejszego „ale” wrzuciła na pierwszy bieg i odjechała, raz tylko
zaglądając do lusterka wstecznego.
—
Mamy jechać kilometr, a potem skręcić w jakąś bramę z drzew — powiedziała ostro
Levy.
—
Ej, przestrzeń się na nas wyżywać, nic nie zrobiliśmy — zwrócił jej uwagę
Natsu.
—
Oj, ty już się zamknij! — syknęła. — Mam już dosyć tego wszystkiego. Właśnie
kobieta popełniła na moich oczach samobójstwo. Znowu ktoś zostawił na moich
barkach czyjś obowiązek. — Uniosła ręce w błagalnym geście. Wydała z siebie
żałosne „ach!”, po czym zasłoniła twarz, silnie wbijając palce w skórę.
—
Że co? — wydobył z siebie Makao. — Jaki obowiązek?
—
Oj, tak samo jak Erza. Chodzi o jej córeczkę, którą… — Zawiesiła głos. —
Córeczkę — powtórzyła zdecydowanie łagodniej. — Boże, o czym ja myślałam. I…
Skręcaj i się zatrzymaj! — wrzasnęła do Grandine.
Kobieta
nacisnęła na hamulec, zatrzymując samochód niemal przed samym drzewem.
—
Wendy Marvell, prawda? — spytała Levy.
—
Tak, zgadza się — potwierdziła.
—
I ostatnimi, którzy przeżyli masakrę, jesteś ty, Wendy i Carla?
—
Tak. — Kiwnęła, zachowując dozę niepewności. — Do czego dążysz? — Zmarszczyła
czoło.
—
To w takim razie, kto gości Erzę i jej dziecko? Jakie państwo Marvell?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz