Lucy
wylądowała na polanie przed domkiem, w którym mieszkała z Rin Ko jeszcze na
początku ich znajomości. Stanęła przy ścianie budynku. Oparła dłoń o wilgotną
od deszczu powierzchnię. Zamknęła oczy. Nie przeżyła tutaj żadnych przygód, nie
dokonała niczego wartego zapamiętania, a jednak pragnęła wrócić do tego domku i
zostać w nim już na zawsze. Śmiać się z bratem, chodzić na polowania, kąpać się
w czystej rzece i łapać w niej ryby i nie martwić się o to, co ma nastąpić.
Weszła
do środka. Drzwi zaskrzypiały nieprzyjemnie, ale na sam ten dźwięk uśmiech
przykrył twarz Lucy. Serce zakołatało jej jeszcze mocniej. Usiadła przy ławie,
zaczynając stukać palcami o blat. Czekała. Sama nie wiedziała, na co dokładnie,
ale czekała; pełna nostalgii i ciepłych wspomnień beztroskich dni.
—
Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
Nie
podniosła nawet wzroku; od razu rozpoznała głos. Zarumieniła się delikatnie.
Pochyliła głowę nad stołem, próbując zakryć włosami rumieńce, lecz mężczyzna
dostrzegł wszystko.
Usiadł
naprzeciw niej. Wyłożył dłonie na stół.
—
Wiedziałeś, że Starożytny umrze? — spytała natychmiast, choć gdzieś w głębi serca
już znała odpowiedź.
—
Tak.
Otworzyła
szeroko oczy ze zdumienia. Nie przygotowała się na tak prostą i szczerą
odpowiedź Erica.
—
A dlaczego mi nie powiedziałeś?
—
A chciałaś wiedzieć? — Westchnął. — Ludzie to zaskakujące stworzenia. Nie
możecie się nigdy zdecydować. Gdybyś wiedziała, inaczej byś go traktowała przez
cały rok. Nie wiedziałaś, więc masz do mnie pretensje. A przecież życiu
towarzyszą rzeczy, których się nie spodziewamy, prawda?
Zapatrzyła
się na jego twarz. Rozumiała słowa Erica, może nawet zgadzała się z nim, ale
nie pojmowała całej tej rozmowy o tym, że ludzie są inni. Sam Eric wyglądał jak
człowiek. W niczym nie przypominał smoka.
—
Myślisz właśnie o tym, że jestem człowiekiem, a nie smokiem — stwierdził.
—
To prawda?
—
Mój ojciec był smokiem wychowałem się wśród smoków, ale faktycznie od strony
matki mam w sobie krew ludzką — odpowiedział wyjątkowo ostro.
Lucy
przyjrzała mu się. Zachowywał się inaczej niż zawsze; był ponury, pełen
swoistego cienia, podobnego do tego, którego strzegł, ale tym razem wydawał się
smutny. Zniknął ten chytry uśmieszek, którym zawsze ją obdarowywał. Nie
zachował nawet najmniejszej, złośliwej uwagi.
—
Moja matka nie była zbyt szczęśliwa, jako konkubina mojego ojca — odezwał się,
ku zaskoczeniu Lucy.
Złapała
go za dłoń. Była taka blada i chłodna, jakby dotykała czyichś zwłok.
—
Może myślisz inaczej, ale ja sądzę, że bliżej ci do człowieka, aniżeli do
smoka, Ericu. Przynajmniej z wyglądu. — Przewróciła oczami, po czym zaśmiała
się. — Takiego przystojniaka to ze świecą szukać.
Prychnął,
a potem już tylko wybuchnął śmiechem. Złapał się za czoło, równocześnie
odwracając od Lucy. Może nie pierwszy raz w życiu, ale naprawdę już dawno nie
widział siebie w tak dobrym nastroju.
Wstał.
Usiadł obok Lucy, następnie całując ją w policzek. Nie broniła się. Przybliżyła
się do mężczyzny, kładąc na jego kolanie dłoń. Chwycił za nią. Popatrzyli
prosto w swoje oczy. Nie potrzebne były słowa. Oboje wiedzieli, czego pragną.
Rzucili
się sobie w ramiona. Lucy wbiła się w ponętne usta Erica, całując go najmocniej
jak tylko potrafiła. Pożądanie rozpierało ją. Nie pierwszy raz pragnęła go, nie
raz odrzucił ją, kazał czekać, lecz teraz nie zamierzała go już puścił.
Zaplotła ogień wokół jego ciała. Cień próbował rozmyć płomienie; Lucy
odepchnęła je, spalając znaczną część ubioru Erica. Zaśmiał się, będąc gotowym
na rewanż. Rozerwał jej koszulę, pozostawiając na torsie jedynie przepaskę
oplatającą piersi. Zarzucił Lucy pocałunkami po szyi, dekolcie i po piersiach.
Przegryzł jej skórkę aż do krwi. Jęknęła z bólu, odsuwając od siebie jego
głowę.
—
Grzeczniej — szepnęła, popychając mężczyznę w stronę łóżka.
Usiadła
na jego kroczu, nie pozwalając, by stał się górą, by znowu ją pokonał. Nie tym
razem, nie w tej grze. Ericowi to nie przeszkadzało. Poddał się jej całkowicie;
ognistym pocałunkom, które wypalały jego wargi, dotykowi szorstkich od ćwiczeń
dłoni i zabójczym ruchom, które wgniatały go w niebezpiecznie zapadające się
łoże.
Usiadł.
Odsunął Lucy nieznacznie od siebie. Oddychał ciężko, ona oddychała ciężko.
Złapał za jej przepaskę i zdjął, ujawniając wychudzone piersi. Chwyciłą ją,
przewrócił i przyklęknął nad nią, pozostając w bezruchu.
—
Mogę? — spytał, wskazując na spodnie dziewczyny.
—
A myślisz, że to, co się działo w ciągu ostatnich pięciu minut, było tylko w
ramach ćwiczeń? — odpowiedziała pytaniem. — Mam dość czekania.
Faktycznie
miała dość czekania. Krwista czerwień stąpiła na jej oczy, tajemniczy szept
znów rozniósł się echem po umyśle, lecz całkowicie go zignorowała. Była sobą.
Była z Ericiem i chyba niczego więcej w tym momencie nie pragnęła bardziej.
Spaliła
resztę jego ubrań. On szybko zdjął z niej spodnie. Spojrzeli na siebie. I zrobili
to, na co tak długo czekali.
—
Kocham cię — szepnął Eric, wchodząc w jej ciało.
Wbiła
paznokcie w jego plecy i krzyknęła…
Pamiętam, dlaczego tamtego dnia
postanowiłam oddać się Ericowi. „Oddać się”… Zabawnie brzmi to określenie na
dokonanie prostego aktu, jakim jest seks. Jednak dla mnie tamten czyn był czymś
więcej. Choć kochałam Natsu, to z Ericiem przeżyłam pierwszy raz. Dlaczego to
zrobiłam? Bo Eric był inny; doceniał mnie, pomagał mi, wierzył w każdym
momencie i, może przede wszystkim, potrafił patrzeć na mnie jak na dorosłą
kobietę. Miałam wątpliwości, bo przecież dlaczego miał zauważyć tak nic nie
znaczącą, zwykłą dziewczynkę, ale może właśnie ja, ta zwykła dziewczynka, była
życzeniem, na które czekał. Bo byłam, tylko w innym aspekcie niż jeszcze wtedy
sądziłam….
Lucy, ta z przyszłości
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz