niedziela, 10 czerwca 2018

[Smocze Królestwo] Rozdział 84



Lucy wylądowała na polanie przed domkiem, w którym mieszkała z Rin Ko jeszcze na początku ich znajomości. Stanęła przy ścianie budynku. Oparła dłoń o wilgotną od deszczu powierzchnię. Zamknęła oczy. Nie przeżyła tutaj żadnych przygód, nie dokonała niczego wartego zapamiętania, a jednak pragnęła wrócić do tego domku i zostać w nim już na zawsze. Śmiać się z bratem, chodzić na polowania, kąpać się w czystej rzece i łapać w niej ryby i nie martwić się o to, co ma nastąpić.
Weszła do środka. Drzwi zaskrzypiały nieprzyjemnie, ale na sam ten dźwięk uśmiech przykrył twarz Lucy. Serce zakołatało jej jeszcze mocniej. Usiadła przy ławie, zaczynając stukać palcami o blat. Czekała. Sama nie wiedziała, na co dokładnie, ale czekała; pełna nostalgii i ciepłych wspomnień beztroskich dni.
— Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
Nie podniosła nawet wzroku; od razu rozpoznała głos. Zarumieniła się delikatnie. Pochyliła głowę nad stołem, próbując zakryć włosami rumieńce, lecz mężczyzna dostrzegł wszystko.
Usiadł naprzeciw niej. Wyłożył dłonie na stół.
— Wiedziałeś, że Starożytny umrze? — spytała natychmiast, choć gdzieś w głębi serca już znała odpowiedź.
— Tak.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nie przygotowała się na tak prostą i szczerą odpowiedź Erica.
— A dlaczego mi nie powiedziałeś?
— A chciałaś wiedzieć? — Westchnął. — Ludzie to zaskakujące stworzenia. Nie możecie się nigdy zdecydować. Gdybyś wiedziała, inaczej byś go traktowała przez cały rok. Nie wiedziałaś, więc masz do mnie pretensje. A przecież życiu towarzyszą rzeczy, których się nie spodziewamy, prawda?
Zapatrzyła się na jego twarz. Rozumiała słowa Erica, może nawet zgadzała się z nim, ale nie pojmowała całej tej rozmowy o tym, że ludzie są inni. Sam Eric wyglądał jak człowiek. W niczym nie przypominał smoka.
— Myślisz właśnie o tym, że jestem człowiekiem, a nie smokiem — stwierdził.
— To prawda?
— Mój ojciec był smokiem wychowałem się wśród smoków, ale faktycznie od strony matki mam w sobie krew ludzką — odpowiedział wyjątkowo ostro.
Lucy przyjrzała mu się. Zachowywał się inaczej niż zawsze; był ponury, pełen swoistego cienia, podobnego do tego, którego strzegł, ale tym razem wydawał się smutny. Zniknął ten chytry uśmieszek, którym zawsze ją obdarowywał. Nie zachował nawet najmniejszej, złośliwej uwagi.
— Moja matka nie była zbyt szczęśliwa, jako konkubina mojego ojca — odezwał się, ku zaskoczeniu Lucy.
Złapała go za dłoń. Była taka blada i chłodna, jakby dotykała czyichś zwłok.
— Może myślisz inaczej, ale ja sądzę, że bliżej ci do człowieka, aniżeli do smoka, Ericu. Przynajmniej z wyglądu. — Przewróciła oczami, po czym zaśmiała się. — Takiego przystojniaka to ze świecą szukać.
Prychnął, a potem już tylko wybuchnął śmiechem. Złapał się za czoło, równocześnie odwracając od Lucy. Może nie pierwszy raz w życiu, ale naprawdę już dawno nie widział siebie w tak dobrym nastroju.
Wstał. Usiadł obok Lucy, następnie całując ją w policzek. Nie broniła się. Przybliżyła się do mężczyzny, kładąc na jego kolanie dłoń. Chwycił za nią. Popatrzyli prosto w swoje oczy. Nie potrzebne były słowa. Oboje wiedzieli, czego pragną.
Rzucili się sobie w ramiona. Lucy wbiła się w ponętne usta Erica, całując go najmocniej jak tylko potrafiła. Pożądanie rozpierało ją. Nie pierwszy raz pragnęła go, nie raz odrzucił ją, kazał czekać, lecz teraz nie zamierzała go już puścił. Zaplotła ogień wokół jego ciała. Cień próbował rozmyć płomienie; Lucy odepchnęła je, spalając znaczną część ubioru Erica. Zaśmiał się, będąc gotowym na rewanż. Rozerwał jej koszulę, pozostawiając na torsie jedynie przepaskę oplatającą piersi. Zarzucił Lucy pocałunkami po szyi, dekolcie i po piersiach. Przegryzł jej skórkę aż do krwi. Jęknęła z bólu, odsuwając od siebie jego głowę.
— Grzeczniej  — szepnęła, popychając  mężczyznę w stronę łóżka.
Usiadła na jego kroczu, nie pozwalając, by stał się górą, by znowu ją pokonał. Nie tym razem, nie w tej grze. Ericowi to nie przeszkadzało. Poddał się jej całkowicie; ognistym pocałunkom, które wypalały jego wargi, dotykowi szorstkich od ćwiczeń dłoni i zabójczym ruchom, które wgniatały go w niebezpiecznie zapadające się łoże.
Usiadł. Odsunął Lucy nieznacznie od siebie. Oddychał ciężko, ona oddychała ciężko. Złapał za jej przepaskę i zdjął, ujawniając wychudzone piersi. Chwyciłą ją, przewrócił i przyklęknął nad nią, pozostając w bezruchu.
— Mogę? — spytał, wskazując na spodnie dziewczyny.
— A myślisz, że to, co się działo w ciągu ostatnich pięciu minut, było tylko w ramach ćwiczeń? — odpowiedziała pytaniem. — Mam dość czekania.
Faktycznie miała dość czekania. Krwista czerwień stąpiła na jej oczy, tajemniczy szept znów rozniósł się echem po umyśle, lecz całkowicie go zignorowała. Była sobą. Była z Ericiem i chyba niczego więcej w tym momencie nie pragnęła bardziej.
Spaliła resztę jego ubrań. On szybko zdjął z niej spodnie. Spojrzeli na siebie. I zrobili to, na co tak długo czekali.
— Kocham cię — szepnął Eric, wchodząc w jej ciało.
Wbiła paznokcie w jego plecy i krzyknęła…

Pamiętam, dlaczego tamtego dnia postanowiłam oddać się Ericowi. „Oddać się”… Zabawnie brzmi to określenie na dokonanie prostego aktu, jakim jest seks. Jednak dla mnie tamten czyn był czymś więcej. Choć kochałam Natsu, to z Ericiem przeżyłam pierwszy raz. Dlaczego to zrobiłam? Bo Eric był inny; doceniał mnie, pomagał mi, wierzył w każdym momencie i, może przede wszystkim, potrafił patrzeć na mnie jak na dorosłą kobietę. Miałam wątpliwości, bo przecież dlaczego miał zauważyć tak nic nie znaczącą, zwykłą dziewczynkę, ale może właśnie ja, ta zwykła dziewczynka, była życzeniem, na które czekał. Bo byłam, tylko w innym aspekcie niż jeszcze wtedy sądziłam….
Lucy, ta z przyszłości

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz