niedziela, 10 czerwca 2018

[Smocze Królestwo] Rozdział 83



Pierwsze promienie słoneczne wyłoniły się zza wzniesień, docierając do leśnej polany, na której leżała Lucy. Strażnicy ognia przybrali postać małego jelonka, powoli snując się wokół dziewczyny i czekając, aż ta zbudzi się ze snu. Zniecierpliwieni krótkim oczekiwaniem, wstali i delikatnie zaczęli smyrać dziewczynę po twarzy — nie zareagowała. Dym buchnął z nozdrzy żywiołaka. Wydobył poroże ze swej ognistej głowy, przygotował do ataku i popędził ku Lucy. Obudziła się. Podskoczyła, lądując na samym grzbiecie zwierzęcia. Ogniste rogi wbiły się w ziemię, całkowicie zamieniając ją w popiół.
— Nie tym razem — powiedziała, śmiejąc się. — Dzień dobry.
Pocałowała przyjaciela w żarzącą się skórę. Wtuliła się w zwierzę, rozkoszując przyjemnym ciepełkiem, które spowiło całe jej ciało. Kochała takie poranki. Na niebie nie znajdowała się nawet jedna chmurka, a sam Starożytny nie jojczał od samego wschodu słońca. Przeciągnęła się. Ziewnęła szeroko i rozejrzała.
Wokół niej nie było nikogo.
Z jednej strony cieszyła się, z drugiej wydawało się, że w krainie panuje zbyt podejrzana cisza. Zeszła z grzbietu zwierzęcia i krzyknęła:
— Starożytny!
Odpowiedziało jej milczenie. Spróbowała jeszcze raz:
— Starożytny!
Nadal cisza. Zaniepokoiło ją to.
Ogień przemienił się w maleńką myszkę, po czym usiadł na ramieniu Lucy. Pogłaskała go po ognistym futerku. Była wdzięczna za obecność przyjaciela. Coś nie podobało jej się w całej scenerii. Dzień zaczął się za pięknie, wokół panowała absolutna cisza; żaden szmer, śpiew ptaków czy plusk wody nie dotarł do Lucy.
Jedna z płyt skalnych pękła. Ogromy blok skalny zsunął się po stromym wzniesieniu, by rozbić się na samym dnie doliny. Kłęb kurzu uniósł się nad ziemią, atakując Lucy, która z trudem zdążyła uniknąć zderzenia z niszczycielską siłą. Czarny pył pokrył wszystkie drzewa. Liście zszarzały. Opadły na jałową ziemię, która już nic rodziła.
— Starożytny! — wrzasnęła po raz trzeci.
Ruszyła biegiem do legowiska smoka, mając nadzieję, że jeszcze tam uda jej się go spotkać. Minęła osunięty blok skalny, uderzając się łokciem o jego krawędź. Skórę zdarła sobie aż do krwi. Ogień zmienił się w węża. Owinął się wokół ramienia Lucy. Liznął jej ranę, wypalając z powierzchownych obrażeń.
— Dziękuję — powiedziała.
Usłyszała jęk.
Serce zakołatało jej ze strachu. Nie potrafiła już powstrzymać się od najgorszych myśli, od najgorszych scenariuszy. Obawiała się wszystkiego. Wyjrzała zza groty. Jej oczom ukazał się leżący w pozycji płodowej smok; w niczym nie podobny do Starożytnego, którego znała. Łuski zmarszczyły się wraz ze suchą skórą, która wyglądała tak, jakby wżerała się w kość zwierzęcia. Skrzydła całkowicie odpadły, trzymając się jedynie na cienkich jak nici włoskach.
Podeszła.
Zęby smoka skruszyły się, zmieniając w czysty pył.
— Co… Co się stało? — Nie znajdowała innych słów. — Wczoraj jeszcze…
— Och, głupie stworzonko, starość. — Z trudem zaśmiał się. — Zobaczymy, co ty powiesz za kilka tysięcy lat.
Lucy wyciągnęła drżącą dłoń, ostrożnie muskając niszczejącą się skórę. Łzy napłynęły jej do oczu.
— Oj, kochanie, nie płacz — wyszeptał. — Od początku wiedziałem, że mój czas się kończy.
— To dlaczego mnie w ogóle przyjąłeś do siebie!? — krzyknęła. Głos rozniósł się echem między korytarzami jaskini. — Mogłeś sobie żyć jeszcze kolejne setki lat...
— Nie mogłem — przerwał jej. — Czasami długość życia nie ma znaczenia, jeśli ma się w ogóle jakikolwiek sens, by żyć.
Pociągnęła nosem. Otworzyła usta, by wyrzucić z siebie wszystkie złe myśli, które nią targały, ale ostatecznie przemilczała wszystko. Usiadła, opierając się o mokrą skałę plecami. Dłonią przetarła spowite łzami policzki.
— Nie mogłeś mi powiedzieć? — zapytała najprościej, jak tylko umiała. — Tylko powiedzieć… — Głos załamał jej się w połowie zdania.
— Myślałem, że uda mi się odejść zanim wstaniesz — odpowiedział zaskakująco szczerze. — Patrzenie na śmierć nie jest przyjemne.
— Nie.
— A ty jesteś tylko wrażliwym człowiekiem.
— Wiem.
— A ja tylko głupim smokiem.
— Zgadzam się.
— Lucy… — Jego oddech spłycił się. — Dziękuję, że jednak jesteś tu ze mną.
Zasłoniła twarz. Dłużej nie chciała patrzeć; wystarczył jej widok, który musiała znosić przez ostatnie minuty. Serce ścisnął ból. Niewyobrażalny ból, który przypomniał jej, że kiedyś, może w wczasach, gdy jeszcze posiadała wspomnienia, stało się coś podobnego. Ludzie wokół niej umierali, smoki też. Niosła za sobą śmierć, niczym mroczny posłaniec.
— To nie twoja wina — szepnął Starożytny. — Taka kolej rzeczy, kochana.
— Nadal jestem słaba.
— Więc po prostu musisz stać się silniejsza. Lucy…
Nastała cisza.
Podniosła wzrok. Jej oczom ukazał się najpiękniejszy uśmiech, jaki mogła tylko ujrzeć na pysku Starożytnego. Złoty pył oplótł całe jego ciała, niczym gwiazdy na nocnym niebie. Lucy uśmiechnęła się radośnie, nie chcąc, by ostatnim widokiem, jaki ujrzy jej mistrz, była jej zapłakana twarz.
— Dziękuję za wszystko, mistrzu!
Jej głos rozniósł się echem między korytarzami jaskini. A potem nastąpiła już tylko absolutna cisza. Ciało smoka spowił jasny jak słońce blask. Pył rozprzestrzenił się we wszystkie strony, a ze Starożytnego pozostała jedynie nicość. Opuszkami dotknęła leciutkich pyłków — były takie ciepłe.
— Idziemy? — zwróciła się do ognistego przyjaciela.
Zaskomlał szczęśliwie, wtulając się w jej policzek pod postacią kota.
— Nie martw się, tym razem będę silniejsza! — obiecała jemu i sobie. — Tym razem będę…
Łzy spłynęły po jej policzkach, skapując na gołą skałę. Za nią kolejne płyty zaczęły odrywać się od wzniesień. Wszelkie rośliny umierały, a ziemia zapadała się pod każdym krokiem. Magia Starożytnego podążała za Lucy, wchodząc w postaci złotych pyłków do jej ciała. Ostatni krok dziewczyny rozdzielił podłoże na pół.
— Idźmy już.
Ogniste skrzydła wyrosły z jej ramion. Żywiołak wtulił się w nią, szepcząc do ucha najpiękniejszą z możliwych melodii. Blizna ponownie zapiekła, lecz Lucy nie przejmowała się nią. Wzleciała ku niebiosom, pozostawiając za sobą słup ognia, który strawił za sobą wszystko. Nic nie pozostało z domu Starożytnego.
Lucy wzniosła się jeszcze wyżej. Jeszcze rok temu tylko marzyła, by stać się smokiem i móc samodzielnie lecieć wśród chmur. Dziś sen stał się rzeczywistością. Krążyła wokół chmur, dotykając ich mokrej, puszystej powierzchni, lecz nadal nie była smokiem. Nadal musiała się uczyć, robić kolejny krok na przód i dzielnie znosić wszystkie trudy, jakie stawiało przed nią życie.
Była gotowa. I na konfrontację z Królem Smoków, i na spełnienie obietnicy, którą złożyła Ericowi.
Nagle zatrzymała się. Wyciągnęła przed siebie dłoń i ujrzała w niej obraz pęku kluczy. Próbowała je ścisnąć, lecz rozmyły się, niczym fatamorgana.
— Fairy Tail — powiedziała cicho. — Moje klucze. Aquarius. Loki. Virgo… Co to oznacza?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz