Pierwsze
promienie słoneczne wyłoniły się zza wzniesień, docierając do leśnej polany, na
której leżała Lucy. Strażnicy ognia przybrali postać małego jelonka, powoli
snując się wokół dziewczyny i czekając, aż ta zbudzi się ze snu.
Zniecierpliwieni krótkim oczekiwaniem, wstali i delikatnie zaczęli smyrać
dziewczynę po twarzy — nie zareagowała. Dym buchnął z nozdrzy żywiołaka.
Wydobył poroże ze swej ognistej głowy, przygotował do ataku i popędził ku Lucy.
Obudziła się. Podskoczyła, lądując na samym grzbiecie zwierzęcia. Ogniste rogi
wbiły się w ziemię, całkowicie zamieniając ją w popiół.
—
Nie tym razem — powiedziała, śmiejąc się. — Dzień dobry.
Pocałowała
przyjaciela w żarzącą się skórę. Wtuliła się w zwierzę, rozkoszując przyjemnym
ciepełkiem, które spowiło całe jej ciało. Kochała takie poranki. Na niebie nie
znajdowała się nawet jedna chmurka, a sam Starożytny nie jojczał od samego
wschodu słońca. Przeciągnęła się. Ziewnęła szeroko i rozejrzała.
Wokół
niej nie było nikogo.
Z
jednej strony cieszyła się, z drugiej wydawało się, że w krainie panuje zbyt
podejrzana cisza. Zeszła z grzbietu zwierzęcia i krzyknęła:
—
Starożytny!
Odpowiedziało
jej milczenie. Spróbowała jeszcze raz:
—
Starożytny!
Nadal
cisza. Zaniepokoiło ją to.
Ogień
przemienił się w maleńką myszkę, po czym usiadł na ramieniu Lucy. Pogłaskała go
po ognistym futerku. Była wdzięczna za obecność przyjaciela. Coś nie podobało
jej się w całej scenerii. Dzień zaczął się za pięknie, wokół panowała absolutna
cisza; żaden szmer, śpiew ptaków czy plusk wody nie dotarł do Lucy.
Jedna
z płyt skalnych pękła. Ogromy blok skalny zsunął się po stromym wzniesieniu, by
rozbić się na samym dnie doliny. Kłęb kurzu uniósł się nad ziemią, atakując
Lucy, która z trudem zdążyła uniknąć zderzenia z niszczycielską siłą. Czarny
pył pokrył wszystkie drzewa. Liście zszarzały. Opadły na jałową ziemię, która
już nic rodziła.
—
Starożytny! — wrzasnęła po raz trzeci.
Ruszyła
biegiem do legowiska smoka, mając nadzieję, że jeszcze tam uda jej się go
spotkać. Minęła osunięty blok skalny, uderzając się łokciem o jego krawędź.
Skórę zdarła sobie aż do krwi. Ogień zmienił się w węża. Owinął się wokół
ramienia Lucy. Liznął jej ranę, wypalając z powierzchownych obrażeń.
—
Dziękuję — powiedziała.
Usłyszała
jęk.
Serce
zakołatało jej ze strachu. Nie potrafiła już powstrzymać się od najgorszych
myśli, od najgorszych scenariuszy. Obawiała się wszystkiego. Wyjrzała zza
groty. Jej oczom ukazał się leżący w pozycji płodowej smok; w niczym nie
podobny do Starożytnego, którego znała. Łuski zmarszczyły się wraz ze suchą
skórą, która wyglądała tak, jakby wżerała się w kość zwierzęcia. Skrzydła
całkowicie odpadły, trzymając się jedynie na cienkich jak nici włoskach.
Podeszła.
Zęby
smoka skruszyły się, zmieniając w czysty pył.
—
Co… Co się stało? — Nie znajdowała innych słów. — Wczoraj jeszcze…
—
Och, głupie stworzonko, starość. — Z trudem zaśmiał się. — Zobaczymy, co ty
powiesz za kilka tysięcy lat.
Lucy
wyciągnęła drżącą dłoń, ostrożnie muskając niszczejącą się skórę. Łzy napłynęły
jej do oczu.
—
Oj, kochanie, nie płacz — wyszeptał. — Od początku wiedziałem, że mój czas się
kończy.
—
To dlaczego mnie w ogóle przyjąłeś do siebie!? — krzyknęła. Głos rozniósł się
echem między korytarzami jaskini. — Mogłeś sobie żyć jeszcze kolejne setki
lat...
—
Nie mogłem — przerwał jej. — Czasami długość życia nie ma znaczenia, jeśli ma
się w ogóle jakikolwiek sens, by żyć.
Pociągnęła
nosem. Otworzyła usta, by wyrzucić z siebie wszystkie złe myśli, które nią
targały, ale ostatecznie przemilczała wszystko. Usiadła, opierając się o mokrą
skałę plecami. Dłonią przetarła spowite łzami policzki.
—
Nie mogłeś mi powiedzieć? — zapytała najprościej, jak tylko umiała. — Tylko
powiedzieć… — Głos załamał jej się w połowie zdania.
—
Myślałem, że uda mi się odejść zanim wstaniesz — odpowiedział zaskakująco
szczerze. — Patrzenie na śmierć nie jest przyjemne.
—
Nie.
—
A ty jesteś tylko wrażliwym człowiekiem.
—
Wiem.
—
A ja tylko głupim smokiem.
—
Zgadzam się.
—
Lucy… — Jego oddech spłycił się. — Dziękuję, że jednak jesteś tu ze mną.
Zasłoniła
twarz. Dłużej nie chciała patrzeć; wystarczył jej widok, który musiała znosić
przez ostatnie minuty. Serce ścisnął ból. Niewyobrażalny ból, który przypomniał
jej, że kiedyś, może w wczasach, gdy jeszcze posiadała wspomnienia, stało się
coś podobnego. Ludzie wokół niej umierali, smoki też. Niosła za sobą śmierć,
niczym mroczny posłaniec.
—
To nie twoja wina — szepnął Starożytny. — Taka kolej rzeczy, kochana.
—
Nadal jestem słaba.
—
Więc po prostu musisz stać się silniejsza. Lucy…
Nastała
cisza.
Podniosła
wzrok. Jej oczom ukazał się najpiękniejszy uśmiech, jaki mogła tylko ujrzeć na
pysku Starożytnego. Złoty pył oplótł całe jego ciała, niczym gwiazdy na nocnym
niebie. Lucy uśmiechnęła się radośnie, nie chcąc, by ostatnim widokiem, jaki
ujrzy jej mistrz, była jej zapłakana twarz.
—
Dziękuję za wszystko, mistrzu!
Jej
głos rozniósł się echem między korytarzami jaskini. A potem nastąpiła już tylko
absolutna cisza. Ciało smoka spowił jasny jak słońce blask. Pył rozprzestrzenił
się we wszystkie strony, a ze Starożytnego pozostała jedynie nicość. Opuszkami
dotknęła leciutkich pyłków — były takie ciepłe.
—
Idziemy? — zwróciła się do ognistego przyjaciela.
Zaskomlał
szczęśliwie, wtulając się w jej policzek pod postacią kota.
—
Nie martw się, tym razem będę silniejsza! — obiecała jemu i sobie. — Tym razem
będę…
Łzy
spłynęły po jej policzkach, skapując na gołą skałę. Za nią kolejne płyty zaczęły
odrywać się od wzniesień. Wszelkie rośliny umierały, a ziemia zapadała się pod
każdym krokiem. Magia Starożytnego podążała za Lucy, wchodząc w postaci złotych
pyłków do jej ciała. Ostatni krok dziewczyny rozdzielił podłoże na pół.
—
Idźmy już.
Ogniste
skrzydła wyrosły z jej ramion. Żywiołak wtulił się w nią, szepcząc do ucha
najpiękniejszą z możliwych melodii. Blizna ponownie zapiekła, lecz Lucy nie
przejmowała się nią. Wzleciała ku niebiosom, pozostawiając za sobą słup ognia,
który strawił za sobą wszystko. Nic nie pozostało z domu Starożytnego.
Lucy
wzniosła się jeszcze wyżej. Jeszcze rok temu tylko marzyła, by stać się smokiem
i móc samodzielnie lecieć wśród chmur. Dziś sen stał się rzeczywistością.
Krążyła wokół chmur, dotykając ich mokrej, puszystej powierzchni, lecz nadal
nie była smokiem. Nadal musiała się uczyć, robić kolejny krok na przód i
dzielnie znosić wszystkie trudy, jakie stawiało przed nią życie.
Była
gotowa. I na konfrontację z Królem Smoków, i na spełnienie obietnicy, którą
złożyła Ericowi.
Nagle
zatrzymała się. Wyciągnęła przed siebie dłoń i ujrzała w niej obraz pęku
kluczy. Próbowała je ścisnąć, lecz rozmyły się, niczym fatamorgana.
—
Fairy Tail — powiedziała cicho. — Moje klucze. Aquarius. Loki. Virgo… Co to
oznacza?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz