niedziela, 3 czerwca 2018

[Paranormal Activity Club] Rozdział 104


Grandine wstrzymała oddech. Oparła się czołem kierownicę, przez przypadek naciskając na klakson. Sygnał rozniósł się echem po całej okolicy, wystraszając ptaki. Kobieta zacisnęła szczękę; tak mocno, że pozostali usłyszeli zgrzyt zębów. Nacisnęła na pedał gazu, zakopując się tylnym kołem w błocie. Nie dała jednak za wygraną i auto wyskoczyło z dołu z impetem, brudząc całą tylną szybę.
Levy złapała się za fotel, z trudem powstrzymując się od krzyku. Grandine skręciła gwałtownie w kolejną leśną drużkę, zauważając znajdujący się w środku domek. Zatrzymała się z piskiem opon tuż przy samym wejściu. Levy i Grandine wyskoczyły z samochodu, stając przed zamkniętymi na klucz drzwiami. Zadzwoniły, lecz nikt im nie otworzył.
— Cofnij się — poleciła Levy.
— Zaraz, co ty zamierzasz… — nie dokończyła.
Levy odsunęła ją na bok. Sama wzięła zamach i kopnęła prosto w środek drzwi, przebijając się na ich drugą stronę. Wyjęła nogę, po czym ręką sięgnęła do zamka. Przekręciła znajdujący się wewnątrz klucz.
— Chodźmy — nakazała kobiecie.
— Levy? — usłyszały głos dobiegający w wnętrza domu.
Na korytarzu stanęła blada, wychudzona Erza, trzymając na rękach niemowlę. Serce Levy rozkruszyło się na tysiące kawałków. Na moment zapomniała o Marvelach. Liczył się dla niej jedynie widok bezpiecznej Erzy i jej dziecka.
— Gdzie są ci ludzie?! — wrzasnęła Grandine.
Levy obudziła się z amoku. Spojrzała w prawo, potem w lewo, lecz w pomieszczeniach nikogo nie było. Podeszła do Erzy, po czym złapała ją za ramiona i potrząsnęła nimi.
— To niemożliwe, by nazywali się Marvell, Erzo — rzekła wprost.
— Zgadza się — odpowiedział jej głos z okolic schodów.
Kobieta w okolicach pięćdziesiątki zeszła ostrożnie po schodkach, kuśtykając na prawą nogę. Na jej twarzy pojawił się grymas pełen bólu, gdy tylko znalazła się na ostatnim stopniu. Kosmyk siwych włosów wyskoczył z jej warkocza. Zmęczona oparła się o ścianę.
— W zasadzie mam na nazwisko Fernandes, mój kochany mąż leży jeszcze w łóżku. — Wzięła laskę stojącą przy wieszaku na ubrania. — Dopiero się zorientowaliście, że coś jest nie tak? Aj, ta głupota. — Machnęła ręką. — Myślałam, że jeśli usłyszycie to nazwisko, to szybciej przyjedziecie i tyle.
— Kim pani właściwie jest? — spytała trochę zaniepokojona Erza. Przycisnęła dziecko do siebie. — Dlaczego mi pomogliście?
— Nie, naprawdę, gratuluję geniuszu! — krzyknęła, teatralnie unosząc ręce. Opuściła je swobodnie. Wykrzywiła twarz w grymasie. — Znajdujemy się na totalnym zadupiu, w ukryciu, kilka minut i jesteśmy w tajnej kryjówce Rajskiej Wieży. Odpowiedzcie sami sobie na pytanie: kim jesteśmy!
Zmarszczy na jej twarzy pogłębiły się. Pytająco uniosła brew. Zadarła krzywy nos. Prychnęła, nie doczekując się żadnej odpowiedzi.
— Można powiedzieć, że z mężem wychowaliśmy Jellala, poza przyjaźniliśmy się z Laylą, matką Lucy. — Westchnęła ciężko. — To trochę przez nas ona zginęła – dodała ot tak. — Mamy wiele żyć na sumieniu, ale jak widzicie, nie możemy odejść. Wciąż jesteśmy blisko Rajskiej Wieży, bo…
—… to oni was stworzyli — dokończyła Levy.
— Zgadza się. — Kiwnęła. — Nie jest łatwo uciec od takich rzeczy. Layla najlepiej się o tym przekonała. Myślała, że Igneel pomoże jej. Szczegół że jej misją było zabić Dragneela. Zawsze miał dar perswazji. Nakłonił ją do zmiany decyzji, Jude Heartfilii poślubił ją i tak żyła sobie w ukryciu, ale tylko do czasu.
— Levy, wszystko w porządku? — W progu stanął Natsu, a zaraz za nim pozostali.
Pani Fernandes zaśmiała się.
— Chodźmy lepiej do salonu — zaprosiła machnięciem ręki. — Wkrótce zrobi się tu jeszcze bardziej tłoczno.
Dziecko zapłakało. Erza pohuśtała ją w ramionach, lecz tylko przez moment. Zachwiała się. Zakręciło się w jej głowie, gorączka znowu powróciła. Levy przytrzymała ją, uśmiechając się smutno.
— Pomogę.
Wzięła na ręce maleńką dziecinkę; była ciepła i miła w dotyku. Szepnęła kilka razy „cii”, bujając ją w ramionach. Po kilku minutach zasnęła. Levy usiadła na starej, pościeranej kanapie. Erza zakaszlała. Rozłożyła się, przykrywając grubym kocem, który leżał na pufie.
Levy przymknęła powieki, zduszając w sobie łzy. Ostatnim razem, gdy rozmawiała z Erzą pokłóciły się tak, jakby miał to być koniec ich przyjaźni, a teraz siedziała obok niej i opiekowała się jej dzieckiem. Poczuła, jakby ciężar spadł z jej serca; jakby uwolniła się winy, którą w sobie nosiła. Odebrała dawniej życie, a teraz trzymała nowe przy swojej piersi.
— Jest piękna — szepnęła.
— Po prawda — potwierdził Natsu, robiąc głupie miny w stronę dziecka. Maleńka roześmiała się.
— Millianna — tak ma na imię — wyjaśniła Erza.
Pani Fernandess uderzyła łaską o podłogę. Huknęło, a jedna z desek wyskoczyła z podłoża, uderzając Natsu w stopę. Podskoczył z wrażenia. Pełen żalu zwrócił się do kobiety, lecz gdy napotkał jej pełne nienawiści spojrzenie, potulnie usiadł przy Droyu i Jetie.
— Z dzieckiem się jeszcze pobawicie, a teraz do rzeczy. — Wyjęła z szuflady plik dokumentów i rzuciła je na stół. — Tutaj znajduje się wszystko, co wiem, czego nie wiem i co powinnam wiedzieć. Przejrzyjcie je sobie, jak chcecie. — Przetarła mokrą od potu twarz chusteczką.
Ktoś trzasnął drzwiami wejściowymi. Jot i Droy natychmiast zareagowali, stając po obu stronach wejścia do salonu z naładowanymi broniami. Levy odwróciła się plecami, chroniąc dziecko. Pani Fernandess zmarszczyła czoło. Wzruszyła ramionami.
— Powariowaliście? — spytała. — Przecież nikt nie atakuje…
— No, trochę ostatnio przeszliśmy — odparł lakonicznie Natsu.
W progu stanął Gajeel.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Levy spojrzała w stronę wejścia do pomieszczenia. Łzy napłynęły jej do oczu. Miała ochotę rzucić się ukochanemu w ramiona, lecz w ostatniej chwili przypomniała sobie o trzymanej przez siebie maleńkiej dziecińce.
— To moje? — spytał, wskazując palcem na dziecko.
— Nie — odpowiedziała szybko zaskoczona Levy.
— A, to dobrze. — Odetchnął z ulgą. Dosłownie sekundę późnej strach spowił jego twarz. — To czyje?
— To dziecko Erzy, durniu! — syknęła.
Przewróciła oczami, prychając. Pochyliła się, zasłaniając krótkimi włosami policzki, które spowiły rumieńce.
Gajeel przybliżył się do niej, składając delikatny pocałunek na jej czoło. Obejrzała się za siebie, dłużej nie chowając przed mężczyzną tego, co czuła. Ich spojrzenia spotkały się. Oboje uśmiechnęli się ciepło. Gajeel chwycił dłoń Levy, równocześnie dotykając nóżki Millianny.
— Rzygać mi się chce! — wtrąciła pani Fernandess. Włożyła dwa palce do ust, udając odruchy wymiotne.
Gajeel i Levy odsunęli się od siebie.
— Skąd się tu wziąłeś? — Natsu oparł się łokciem o poduszkę, na środku której widniała plama od kawy.
— Przyjechałem tu z Happy’m i Carlą. — Wskazał na okno. — Znajdują się na zewnątrz.
— Co?
Natsu gwałtownie wstał, uderzając dłonią w twarz Makao — nawet tego nie poczuł. Wyskoczył na korytarz i rzucił się do drzwi. Szarpnął za nie, nawet nie ruszyły. Pochylił się i spojrzał przez otwór, który zrobiła Levy. Nie dojrzał ani jednego samochodu.
Wyprostował się. Chwiejnym krokiem odszedł w stronę salonu, potykając się o wypukłości starego dywanu. Wyjął z kieszeni telefon — nie dostał ani jednej wiadomości. Happy zawsze do niego pisał.
Wrócił do pozostałych, z powrotem siadając na nagrzane miejsce na sofie. Splótł palce u dłoni. Kilkukrotnie postukał się w czoło.
— My wcale nie mieliśmy jechać ratować Lucy? — zapytał.
— Nie. Tym razem dorośli się tym zajmą.
W pokoju zapanowało milczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz