Happy
zamknął drzwi na klucz, uważając, aby nikt go nie usłyszał. Kiwnął do Carli
siedzącej za kierownicą samochodu, a następnie spojrzał na Zerefa
rozgryzającego działanie auta, którym przyjechała Grandine i cała reszta. W
końcu dał znać pozostałym, że jest gotowy. Happy przybliżył ucho do zamkniętych
drzwi, słysząc dobiegające ze środka krzyki i hałasy. Szybko wskoczył na tylne
siedzenia, tuż za Carlą, gdy ta odpaliła samochód. Szybko odjechali, nie chcąc,
by ktokolwiek zdążył w tym czasie wyjść z domu.
—
Myślisz, że będą nas śledzić? — spytała.
—
Raczej nie. — Pokręcił przecząco głową. — A nawet jeśli, to na piechotę nas nie
dogonią.
—
Masz rację.
Uśmiechnęła
się delikatnie, nie patrząc na drogę. Koło samochodu wjechało w ogromną dziurę,
podskakując wraz ze znajdującymi się w środku pasażerami. Happy odruchowo
złapał się za rączkę, biorąc głęboki wdech powietrza, gdy już wjechali na
prostą.
—
Uważaj — zwrócił uwagę. — A więc mity o blondynce za kierownicą są prawdziwe.
—
Przepraszam. — Chwyciła się za pierś, uspokajając tłukące wewnątrz serce. — A
wracając do tematu, na pewno nie chcesz ich pomocy? Naprawdę poradzili sobie z
wieloma rzeczami. Są starsi od Zerefa.
—
Zeref dorósł dużo szybciej od nich — wyjaśnił. — Może i są uzdolnieni, może i
mają zadatki na bohaterów, ale nie mogę ich o tak narażać.
—
Więc w ogóle dlaczego ich się wezwało. Po co tu oni?
—
Zeref chroni Natsu. — Westchnął ciężko. — Po prostu kocha swojego brata i
pragnie zapewnić mu jak najlepszą ochronę. Jest uparty, gdyby kazało mu się
zostać w stolicy czy wrócić do Fiore, nie uczyniłby tego. Taki jest ten Natsu.
Zmrużył
powieki. Odwrócił się w stronę lasu, wyobrażając sobie moment, w którym
odkryją, że samochody zniknęły. Oczami wyobraźni widział zdezorientowanego
Natsu bezmyślnie kroczącego do pokoju i nierozumiejącego całej sytuacji.
Przybliżył
się do fotelu kierowcy, postukując Carlę w ramię. Prychnęła, chcąc odgonić
nieproszonego gościa. Happy jednak pozostał niewzruszony na jej fochy.
—
Jak skończymy, to może pójdziemy na randkę? — zaproponował.
—
Randkę?!
Zahaczyła
o kierownicę, gwałtownie skręcając w stronę rowu. Szybko okręciła ją, wracając
na właściwą drogę. Ręce wciąż jej drżały. Otwierała usta i zamykała, lecz żaden
dźwięk nie wydobył się z nich.
—
Do kina, może na dobrą rybkę? Znam takie jedno miejsce, gdzie podają przepyszne
pieczone rybki. Dla stałych klientów, czyli mnie — rzekł z dumą — dają zniżki
albo darmową szklankę z soku z porzeczek. Pychota! — Poklepał się po brzuchu.
Carla
zaśmiała się radośnie, płacząc, jak małe dziecko. Zacisnęła mocniej dłonie na
kierownicy.
—
Ty głupku, przecież wiesz, że… — przerwała.
Zza
drzew wyłonił się stary, zniszczony klasztor, którego brama stała przed
podróżującymi otworem. Zatrzymali się i wysiedli z samochodów. Zastała ich
jedynie cisza. Popatrzyli na siebie. Każdy z osobna był zaniepokojony spokojem
panującym w miejscu, w którym powinno się toczyć piekło.
—
To na pewno tutaj? — zapytał Zeref, rozglądając po placu przed samym
klasztorem.
Przekrzywił
się. Zapach, który dotarł do jego nozdrzy, powykręcał jego żołądek do góry
nogami. Podobny do odoru wydzielanego przez gnijące zwłoki, ale nie identyczny.
Podszedł bliżej. Nic, absolutnie nic nie wskazywało na cokolwiek, co mogłoby
powodować taki smród.
Promienie
słoneczne oświetliły stojący na środku zarośniętego placu pomnik Matki Boskiej.
Wiatr poruszył liśćmi jabłoni, na której zaczęły pojawiać się pierwsze pąki
kwiatów. Podszedł bliżej, nadeptując na kartkę papieru przyniesioną przez wiosenny
wiaterek. Podniósł ją — była całkowicie pusta. Wypuścił ją z rąk, nie widząc
sensu, by dłużej ją trzymać.
—
Zgadza się — odpowiedział Happy, kiedy skończył przeglądać mapę w telefonie. —
Bezsprzecznie to tutaj. — Pokiwał głową kilka razy.
Zeref
zacisnął pięść. Dotarli do tego przeklętego miejsca, pomimo wszystkich
trudności, które stanęły na ich drodze, pomimo wszystkich kłamstw i oszustw… Mieli
teraz zrezygnować, bo źle trafili? Przykucnął, zrywając biało—różowe stokrotki.
Westchnął ciężko, drapiąc się po niemytych od kilku dni włosach, i odparł:
—
Przepraszam was za to, że…
Ogień
buchnął z zewnętrznego korytarza, rozprzestrzeniając się z hukiem po całym
terenie klasztoru. Kamienie wzleciały wokoło, uderzając w bramę i samochody.
Carla, Happy i Zeref rzucili się na trawę, osłaniając się przez nagłą falą
gorąca, która spaliła okoliczną roślinność. Na moment uspokoiło się.
Happy
odsłonił uszy, powoli odwracając się w stronę budynku. Jedna z górnych części
załamała się częściowo pod ciężarem piętrzącej się na kilkadziesiąt metrów
wieży. Ciemny dym spowił tereny kościelne, lecz nawet przez niego dojrzał
wychodzącą z pomieszczenia tajemniczą postać. Zwrócił się do Carli:
—
Jedź do Henry’ego, ja lecę za tym facetem.
—
Nie możesz!
—
Mogę i, Carlo kochana, kocham cię naprawdę — wyznał, unikając wzroku Carli.
Poruszył
ręką, chcąc złapać kobietę za policzek i wbić usta w pocałunku. Nie, nie miał
na to czasu. Odsunął się, goniąc za uciekającym mężczyzną. Wybiegł zza kolumnę,
potykając się o wystający fragment posadzki. Przeturlał się po podłodze,
podskoczył i wstał na równe nogi, skręcając w prawo.
Acnologia
właśnie szarpał się z klamką od samochodu. Odór przypalonego ciała zatruł
nozdrza Happy’ego, zmuszając go do przytkała sobie nosa.
—
Stój! — wrzasnął, odwracając uwagę uciekiniera.
Odwrócił
się, zamierając na moment w przerażeniu. Źrenice poszerzyły się. Zacisnął
gniewnie pięść, uderzając nią o drzwi auta. Szarpnął kilka razy za klamkę, lecz
ta nadal nie puściła i nie dała mu dostać się do wnętrza.
Happy
rzucił się na Acnologię, wbijając go w przód samochodu. Uderzył go pięścią raz,
potem drugi i trzeci, aż zasapany zaprzestał jakichkolwiek czynności. Opuścił
bezwładnie ręce. Głowa Acnologii obróciła się, opierając policzkiem o chłodny
lakier.
—
Psep… — wyszeptał przez spuchnięte wargi —…plaskam.
—
Przepraszasz?! — wrzasnął Happy. — Główno mnie obchodzą twoje przeprosiny.
Walnął
z całych sił w twarz Acnologii.
—
Jesteś zerem…
Uderzył
ponownie.
—…
totalnie nikim, ale zdołałeś zniszczyć życie tylu ludziom.
Szarpnął
za włosy, po czym wbił jego głowę trzy razy w bok samochodu.
—
Nienawidzę cię!
Puścił
mężczyznę, pozwalając mu opaść na trawę. Zerwał nogę do góry. Kopnął w brzuch,
kolano, bok, ramię, znowu brzuch. Acnologia wyciągnął rękę w błagalnym geście,
aby Happy przerwał niekończący się krą gcierpienia. Ten jednak nadepnął mu na
ramię, zgniatając knykcie. Rozległ się chrzęst łamanych kości. Złapał się za
brzuch, kuląc w pozycji obronnej.
—
Zabiję cię! — ryknął Happy. — Obronię wszystkich, których kocham!
Ciało
Acnologii zwiotczało, całkowicie się poddając ciosom. Happy zatrzymał się,
zawieszając rękę na wysokości głowy. Pochylił się nad swoją ofiarą, z
odległości sprawdzając, co się stało.
Nie
ruszał się.
Nie
oddychał.
Happy
przybliżył rękę do szyi. Zaraz odsunął ją, jak porażony. Krew skapnęła na jego
spodnie, wsiąkając w materiał i pozostawiając po sobie bezsprzeczny ślad po
popełnionej zbrodni. Dłonie zadrżały. Wystawił je przed twarz, dopiero teraz
dostrzegając wszystkie bruzdy, siniaki, złamane paznokcie i zakrwawioną skórę.
Wstrzymał oddech, napinając mięśnie szyi i twarzy. Nie, nie zrobił tego, nie
wierzył… Nie pamiętał… Jedno spojrzenie na niemal zmasakrowane ciało Acnologii
wystarczyło, by powrócił do rzeczywistości. Krzyk zdusił się w jego ustach,
zamierając na kilka minut. Choćby jedno słowo nie wyszło z jego ust. Otwierał i
zamykał wargi, lecz milczenie pozostało jego jedynym towarzyszem.
Wzdrygnął
się. Poczuł za sobą tajemnicze ciepło, które nadeszło wraz z falą wiosennego
wiatru. Odwrócił się. Ujrzał sług ognia zbliżający się przez suchą trawę, którą
pochłaniał z nadmierną prędkością. Kilka beczek zajęło się ogień, wybuchając w
mgnieniu oka. Happy uchylił się, zasłaniając oczy przed drobinkami drewna.
Ostatni
raz spojrzał na Acnologię. Zrobił kilka szybkich kroków i znów zamarł, patrząc
za siebie. Zagryzł wargę aż do krwi; niewielka strużka spłynęła po brodzie.
Płomienie dotarły już niemal do samochodu. Brakowało może minuty, by strawiły
wszystko.
—
Ja nie jestem mordercą — szepnął Happy przez łzy.
Przetarł
rękawem powieki i ruszył przed siebie, ściskając pięść tak mocno, że przebił
paznokciami skórę. Zamknął oczy, nie odwracając się, nie patrząc, nie mając
wyrzutów. Aż nastąpił kolejny wybuch. Zatrważający serca wrzask przebił się
przez syk pożogi. Happy zasłonił uszy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz