Natsu
zamieszał drewnianą łychą substancję znajdującą się w wielkim kotle.
Zabulgotała. Odsunął się w ostatniej chwili, ratując przez poparzeniami.
Klejąca się maź przesunęła swe cielsko na podłodze w prawo, jakby żyła własnym
życiem. Natsu wystawił język, udając odruch wymiotny, po czym chwycił za mop,
wycierając obrzydliwy szlam. Usłyszał tylko cichy pisk. Bez zbędnego
przejmowania się nim, wrzucił brudną szmatę do wiadra, wypłukując ją.
Drzwi
stuknęły — Wiedźma Wymiarów powróciła.
Rozczesał
palcami splątane końcówki, łapiąc gumką część włosów. Większość wyskoczyła z
uścisku, swobodnie opadając.
—
Jak minął dzisiejszy dzień? — spytała, nastawiając wodę w czajniku elektrycznym
niepodłączonym do gniazdka.
—
Lucy przespała się z Ericiem.
Wiedźma
nabrała na metalową łyżeczkę naturalnej kawy, a następnie wsypała ją do
szklanego kubka w kwieciste wzory. Obejrzała się za siebie, posyłając Natsu
uśmiech. Zaśmiała się pod nosem.
—
Nic nowego — szepnął, wracając do pracy.
Przechyliła
głowę na prawy bok. Zmrużyła oczy, równocześnie nasłuchując, czy chłopak nie ma
nic więcej do powiedzenia. Milczał — zaskoczyło to ją. Pierwszy raz odkąd
przybył do jej kryjówki zachowywał się tak spokojnie, tak opanowanie.
Woda
w czajniku zagotowała się. Zalała sproszkowane ziarenka kawy, przy okazji
przygotowując także drugi napój. Wzięła oka kubki. Jeden z nich podała Natsu.
Spojrzał podejrzliwie — raz na kubek, drugi na Wiedźmę Wymiarów. Pociągnął
nosem, na moment unikając wzroku kobiety. W końcu wyszarpał z jej rąk naczynie,
biorąc głęboki łyk kawy i krzywiąc się na sam gorzki smak napoju.
—
Lubię słodzone — przypomniał jej.
Parsknęła
śmiechem.
—
Tym razem chyba będziesz wolał coś gorzkiego. — Puściła mu oczko. — Słodkości
raczej przydarzają się innym.
Niemal
wypluł kawę z ust. Zachłysnął się, lecz połknął wszystko. Odstawił do połowy
pełny kubek, mówiąc:
—
Nie chcę więcej.
Chwycił
za miotłę, zaczynając zmiatać wokół kadzi, w której gotowała się obrzydliwa
substancja. Wiedźma Wymiarów wylała resztę kawy do wnętrza kotła. Zabulgotało,
następnie wybuchając czerwonym dymem.
Wiedźma
odrzuciła za siebie przedmiot. Poprawiła opadającą sukienkę, nie chcąc, by
cienkie ramiączka osunęły się za nisko w obecności Natsu.
Zakołysała
powabnie biodrami. Jej palce pochwyciły twarz chłopaka, zwracając ją ku niej.
Pogłaskała po jego mokrych włosach, zabierając ze sobą gumkę.
—
Nie jesteś Natsu Dragneelem — szepnęła. — Dobrze wiesz, co to znaczy, choć nie
wiesz, ku czemu dążysz.
Prychnął.
—
Minęło tyle czasu, ale nadal nie mogę zrozumieć tych czczych gadek. — Odtrącił
jej rękę. — Nie wiem i nie chce wiedzieć, co mnie czeka. Nie wierzę w
przeznaczenie.
—
A sen?
—
Jaki sen? — Zmarszczył czoło.
—
Kołyska, list…
Otworzył
szeroko oczy. Pamiętał, dokładnie pamiętał sen i to, co starał mu się
przekazać. Zignorował wtedy wszystkie ostrzeżenia, nie wierząc w nie. Oddalił
od siebie myśl, że Lucy może mieć dziecko z kimś innym. Uznał, że w kołysce
będzie spało ich maleństwo, a nie…
Złapał
się za głowę. Naprawdę tak wtedy myślał? A może teraz próbował wmówić sobie te
wszystkie kłamstwa, aby teraz mieć dobrą wymówkę przed samym sobą. Natsu nie
znalazł odpowiedzi.
Błagalnie
spojrzał na Wiedźmę Wymiarów, lecz ta powróciła już na schody. Nie przejmowała
się niczym. Nie odwróciła ani razu, ani nie odezwała, choć właśnie teraz tego
najbardziej potrzebował.
Usiadł
przy kotle, opierając się plecami o jego nagrzaną powierzchnię. Jeszcze kilka
lat temu zjadłby skrzeczący pod nim ogień, rozkoszując się płynącym gorącem we
wnętrzu swojego ciała. Dziś odsunął się gwałtownie, nie chcąc doznać dotkliwych
poparzeń. Czerwony ślad pozostał na jego skórze. Syknął, wylewając na siebie
zimną jak lód wodę.
—
To moja wina, prawda, Lucy? — spytał przez łzy. — Nie powinienem cię tak nie
doceniać. Eric dał ci wszystko, czego potrzebowałaś? Zgadza się…
Postukał
opuszkami palców o podłogę. Zaraz obok tego miejsca zebrały się w jedną plamę
kropelki łez. Nie otarł twarzy. Nie zmusił siebie do przestrzenia… Za późno
było na żal, ale tylko on mu teraz pozostał…
***
Lucy
stanęła na najwyżej znajdującym się schodku, który prowadził na plac tuż przed
salą tronową Króla Smoków. Wokół panowała niemalże absolutna cisza. Smoki spały
w głębokim śnie, pozostawiając na straży jedynie zmęczone smoki cienia, których
blask księżyca osłabiał. Zanurzyły się we własnych cieniach, warcząc na
przechodzącą obok Lucy. Na rozkaz Erica nie wyszły z ukryć, dając jej swobodnie
przejść. Ogień w pochodni zaskwierczał.
Sięgnęła
ku płomieniom, lecz te przeszły przez jej palce, wyrywając się ku siedzącemu na
tronie królowi. Czerwona jak krew szata zafalowała na chłodnym wietrze, tańcząc
wraz z ogniem, który osłaniał swojego pana.
—
Przyznam, że nie spodziewałem się ciebie po tak długim czasie…
Nalał
do jednego kielicha trochę wina. Wziął łyk, a resztę wylał w stronę ognia,
który wybuchł od alkoholu.
—
Starożytny mnie ochronił przed zagrożeniem — wyjaśniła.
—
Eric zresztą się też zbuntował — dodał od siebie — i Starożytny. — Przewrócił
oczami, a potem już tylko prychnął. — Co za mnie za król smoków, skoro wszyscy
wolą ratować ciebie i przeciwstawiać się mi… Bez sensu.
Machnął
ręką od niechcenia.
—
Dlatego przyszłam — stwierdziła. Otworzyła usta, lecz zaraz zamknęła je, nie
wiedząc, jak dalej ubrać w słowa to, co tak długo leżało jej na języku. Aż
zadrżała. Złapał się za zziębnięte ramiona, ogrzewając je własnym ogniem. —
Chcę wyjaśnić wszystko zanim znowu wydarzy się jakaś tragedia. Skoro to ja
jestem źródłem wszystkim problemów, to może warto by było zrobić coś, aby w
przyszłości ich uniknąć — powiedziała na jednym wydechu. Szybko i bez żadnych
przerw.
Ri
Han usiadł na tronie, łagodnie głaszcząc po kilkumilimetrowym zaroście.
Uśmiechnął się.
—
Chodź za mną.
Wystawił
przed siebie dłoń, jednoznacznie nakazując Lucy, by chwyciła za nią. Postawiła
jeden krok, zatrzymując się po jego wykonaniu. Zachwiała się, w ostatniej
chwili ratując przed upadkiem. Wzięła głęboki wdech, przecierając pot, który
spływał po jej bliźnie, podrażniając ją. Wokół panowało przerażające gorąco.
Serce przyspieszyło jej w piersi, kiedy postawiła kolejny krok. Wykonała
następny i jeszcze następny, aż położyła palce na wyciągniętej dłoni Ri Hana.
Wzięła
głęboki wdech, czując, jak całe ciśnienie z niej opada. Nic się nie wydarzyło.
Nikt nie zaatakował, nadal żyła, a król smoków nie wydawał się trzymać w
zanadrzu żadnego planu unicestwienia jej.
—
Obiecuję, nie skrzywdzę cię — rzekł.
Pokręciła
głową, cicho śmiejąc się.
—
Możesz obiecywać, naprawdę. — Wzięła głęboki, ożywiający wdech. — Już raz mnie
tu zaprosiłeś, prawda, panie? — Schyliła głowę przed królem.
Mężczyzna
zacisnął pięść. Uderzył nią w ścianę — zadrżała, ale na jej powierzchni nie
pojawiło się choćby jedno pęknięcie.
—
Nie żartuj sobie ze mnie — nakazał. — Po prostu… — Zamknął powieki. — Po prostu
wydało mi się, że próbujesz kopiować moją ukochaną. Że ukradłaś jej twarz…
—
Czyją twarz?
—
Mojej ukochanej — powtórzył wyraźnie. Fuknął, spluwając tuż przed butem Lucy.
Odsunęła
się.
—
Czyją twarz? — spytała jeszcze raz; tym samym, spokojnym tonem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz