niedziela, 3 czerwca 2018

[Paranormal Activity Club] Rozdział 106



Lucy uchyliła się przed pajęczyną, jednocześnie uważając, by nie zahaczyć o jeden z wielu kamieni, które wystawały znad posadzki. Postawiła ostrożny krok w miejscu, obok którego na skale został wyryty jakiś znak. Acnologia popchnął ją. Zachwiała się, lecz w ostatniej chwili odzyskała równowagę dzięki pomocy Virgo.
Pająk wielkości kciuka wyrósł przed jej oczami. Wyprostowała się, wzdrygając. Napotykała na swej drodze zbyt wiele razy te stworzenia i za każdym razem wywoływały u niej ten sam rodzaj obrzydzenia. A z każdym krokiem pojawiało się ich coraz więcej. Małe skupiska drobnych pajączków krążyły wokół martwego robactwa, pożerając każdy kawałek zwłok.
— Już niedaleko — poinformowała Virgo.
Serce Lucy ścisnął niewyobrażalny ból. Dusiła się. Mroczki pojawiły się przed oczami. Nie chciała tam wchodzić. Nie chciała oglądać miejsca, od którego wszystko się zaczęło. Żółć podeszła jej do gardła, a chęć wymiotowania na podłogę stawała się silniejsza z każdą sekundą. Powstrzymała ją myśl o tym, że Acnologia ujrzy jej poniżenie.
Położył dłoń na jej ramieniu. Zrobiła większy krok, uciekając od mężczyzny. Uśmiechnął się złośliwie, ale nie spróbował drugi raz dotknąć Lucy.
— Nadal nie rozumiem, dlaczego nie akceptujesz mojej miłości?
— Może dlatego, że tę miłość pragniesz zakopać żywcem dla spełnienia swoich chorych ambicji.
— Ambicji? — Zamyślił się. — Zaiste, pewnie masz rację. Cieszę się, że pojmujesz swoją rolę.
— Rolę? — Prychnęła. — Czujesz się bezkarny. Czujesz się niezwyciężony, a po prostu jesteś wściekły, że dwa lata temu przegrałeś…
Nastało milczenie.
Acnologia w podskokach wyprzedził Lucy, stając naprzeciw niej i zagradzając drogę. Złapał dziewczynę za ramiona, lekko nimi potrząsając.
— Wybaczę cię, ponownie — oświadczył. — Ale więcej przebaczenia nie będzie, kochanie.
Postukał w policzek, na którym pojawił się czerwony ślad. Pociągnął ją za rękę, prowadząc do samego końca przejścia. Virgo zgasiła pochodnię, zapalając żarówkę. Zamigotała raz, potem drugi, wydając z siebie piszczący dźwięk, aż ustabilizowała się, dając nieznaczne światło. Acnologia przyjrzał się z boku wystającym kablom, które nie wyglądały najbezpieczniej. Przeszedł obok nich, zabezpieczając Lucy, by nie dotknęła żadnego z nich.
— Minęło kilkadziesiąt lat, a te głupie żarówki wciąż świecą — stwierdził. — Dzisiejsze trzeba wymieniać po roku… Dobrze! — Klasnął. — Do roboty, panienki.
Lucy przybliżyła się do samej ściany pomieszczenia, uznając, że ten punkt będzie dla niej najodpowiedniejszy do obserwacji. Od kamieni wiał chłód. Dreszcze przebiegały po jej plecach za każdym razem, gdy najmniejszy ruch pojawił się nad niewielkim okienkiem wychodzącym od strony piwnicy. Grube kraty osiadły warstwą rdzy i kurzy. Pogryzione kartki leżały porozrzucane na czterech długich stołach otaczających pokój o powierzchni co najmniej trzydziestu metrów kwadratowych. Dwie kolumny utrzymywały całość górnej podbudowy, a pomiędzy nimi stały cztery beczki przywiązane do siebie sznurem, ciągnącym się aż przez podłogę, ścianę i sufit, a kończąc na żarówce.
— Pomóż, a nie się gapisz — zwrócił jej uwagę Acnologia.
Odwróciła się i przejrzała dokumenty, nie wczytując się zbytnio w skomplikowane wzory chemiczne. Wszystkie były poprzekreślane, część kartek została umyślnie porozdzierana na pół i tylko niektóre pozostały niedotknięte duchem czasu. Zabezpieczone w foliowych opakowaniach leżały naprzeciw metalowego pudełka na długopisy i ołówki.
Usiadła przy stole, wczytując się w intrygujące papiery. Nie wyglądały, jak recepta na bombę etherionową, ale mimo to zaciekawiły ją. Autor tekstu pisał o jakiś problemach związanych ze spełnieniem żądań króla. Wspominał o swojej pięknej żonie, która zmarła na raka i osieroconym synku, którego wzięli pod skrzydła Vermillionowie. Jednak większość tekstu była dla niej zagadką, głównie przez wzgląd na wyblakły tekst.
— Znalazłaś coś?! — spytał donośnym tonem Acnologia, przysiadając się obok Lucy. Położył przed dziewczyna kilką papierów. — Nie obchodzi mnie, co ten człowiek jadł wczoraj wieczorem ani jak miał na imię jego wnuk, ale oprócz tych głupich bełkotów, tu nic więcej nie ma.
— Zgadza się, panie — potwierdziła jego słowa Virgo.
— Wiem, idiotko — fuknął z poirytowaniem. — O nie, nie. — Pokręcił palcem wskazującym. — Tu musi coś być, tylko jeszcze nie wiemy co. Przecież ten idiota na pewno nie zniszczył dzieła swojego życia, więc po co zostawił na widoku bezsensownie listy do syna?
Uderzył pięścią w stół. Wszystkie papiery podskoczyły do góry, a kurz rozproszył się wokoło. Lucy zakaszlała. Wściekły Acnologia rzucił się na listy, zgarniając wszystkie i wbijając w podłogę. Skoczył na nie, kilka razy zgniatając butami.
— To gówno na nic mi się nie przyda! — wrzasnął. — szukajcie dalej, tu musi coś być. — Rozejrzał się. — Na przykład taka… — wbił wzrok w punkt na ścianie —… skrytka — dokończył ciszej.
Podbiegł w podskokach za Lucy, obmacując ścianę na samym jej środku. Jego dłoń natrafiła na wystający, ledwo widoczny fragment kamienia. Nadusił i…
Nastąpił wybuch.
Płomienie otoczyły zewsząd cały pokój, ulatując korytarzem, przez który wcześniej przeszła cała trójka. Dym spowił klasztor, buchając na najbliższy las.
Kolumna wewnątrz pomieszczenia pękła w pół, przewalając się na Lucy. Druga trzymała się, choć pęknięcie powiększało się z każdą sekundą. Poparzona Virgo wtopiła się w ścianę, a jej ledwo słyszalne jęki zostały stłumiona przez skwierczące papiery. Acnologia podniósł się i wrzasnął w niebogłosy. Ręka upadła na podłogę, odrywając się od reszty ciała. Mężczyzna chwycił się za kikut. W desperacji włożył go w płomienie, przypalając sobie krwawiącą ranę. Zacisnął szczękę. Przeskoczył nad kolumną i uciekł w te pędy przez korytarz, wydostając się na świeże powietrze w ostatniej chwili.
Lucy jęknęła. Z jej skroni i tyłu głowy spłynęła krew. Całe ciało obezwładnił niewyobrażalny ból. Dusiła się. Dym wpływał do jej nozdrzy, przedostając się aż do płuc. Ręce piekły ją. Leżała, nie potrafiąc się podnieść. Pogodziła się z najgorszym; z tym, że już nigdy nie wróci do domu; z tym, że nie będzie mogła założyć z Natsu rodziny.
Przegrała.
Druga kolumna pękła, osuwając się wraz z sufitem ku ziemi. Ściany z trudem przytrzymywały cały ciężar konstrukcji. Lucy zaczęła odliczać sekundy do końca. Uśmiechnęła się, nie chcąc umierać z twarzą pełną żalu i rozpaczy. Żyła szczęśliwie, nawet jeśli ostatnie lata spędziła w samotności. Zastanawiała się tylko, czy Natsu wybaczy jej.
Pewnie nie, ale już nie będzie musiała się tym martwić…
— LUCY! — usłyszała krzyk.
Powieki stały się ociężałe. Opadły dawno, pozostawiając dziewczynę w całkowitych ciemnościach. W podziemiach nie mogło być nikogo, więc dlaczego słyszała głosy? Może to wyobraźnia płatała jej figle?
— LUCY! — Wrzask rozniósł się po całym pokoju.
Lucy zasnęła w objęciach zbliżającej się Śmierci…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz